środa, 30 grudnia 2020

STETER Świąteczny - "Uwaga! Wilkołak przewodzi prąd" cz.2

***

Przerwa świąteczna skończyła się za szybko, a jednocześnie dla Stilesa trwała zbyt długo. Powrót do Beacon Hills sprawił, że coś się w nim zmieniło. To było okropne uczucie - siedzieć obok najwspanialszej kobiety na świecie, dziewczyny o której marzył przez całe liceum i czuć, że to nie wypali. Stilinski nie miał pojęcia skąd to się wzięło, a tym bardziej jak sobie z tym poradzić. Spędzili razem trzy dni, a potem Martin musiała wracać na uczelnie. Możliwe, że ten dziwaczny dystans między nimi wytworzył się przez to, że widywali się tylko co drugi weekend. A przynajmniej Stilinski tak próbował sobie to wytłumaczyć. W ogóle nie dopuszczał do siebie myśli, że to może mieć coś wspólnego z pewnym świątecznym incydentem. Ich rozmowy były... nie wymuszone, ale jakieś chłodniejsze? Kiedy byli przyjaciółmi tematy nigdy im się nie kończyły, a co ważniejsze żadne z nich nie czuło się źle, jeśli pojawiała się kwestia w której mieli odmienne zdania. Zaraz po tym jak zaczęli się spotykać Stiles nie mógł odlepić się od Lydii, nie żeby obmacywał ją publicznie, bo to mogłoby się skończyć dla niego co najmniej trwałym uszkodzeniem słuchu. Za to często ją obejmował czy chociażby trzymał za rękę... W pozostałych bardziej prywatnych kwestiach też nie układało im się najgorzej. A po tej cholernej przerwie świątecznej, wszytko się pochrzaniło.

Trzeba przyznać, że Lydia była wyjątkowo cierpliwa i wyrozumiała, przynajmniej jak na nią. Wytrzymała prawie dwa miesiące zanim podjęła temat. Punktem zapalnym były chyba walentynki. I to wcale nie tak, że Stiles się nie postarał. Tego mu nikt nie może zarzucić! Oszczędzał na ten jeden wieczór od początku roku. Pojechał do Lydii i zaczekał aż skończy zajęcia. Potem kolacja i dał się nawet wyciągnąć na parkiet, chociaż wciąż nienawidził tańczyć. Najdziwniejsze było to, że bawił się wyśmienicie. Do czasu, aż dotarli do sypialni... bo to była porażka, której początkowo nic nie zwiastowało. Martin włączyła muzykę, a zamiast typowego dla okazji czerwonego wina, otworzyli rum i dolali sobie po porządnej porcji do gorącej herbaty. Śmiali się i rozmawiali jak za starych czasów. Stilinski myślał, że już wszystko między nimi w porządku.

Może i było, ale tylko do czasu aż pozbyli się ubrań. Stiles chciał żeby podłoga pod nim się rozstąpiła i go pochłonęła. Wolałby jeszcze raz zmierzyć się z Gerardem niż spojrzeć Lydii w oczy po czymś takim. Nie ma większego upokorzenia dla dwudziestoletniego faceta niż to, że jego fiut odmawia współpracy w najmniej odpowiednim momencie.

Niestety, jak to już w jego życiu bywa wszechświat mu się sprzyjał i żadna nagła katastrofa nie zmusiła ich do natychmiastowej ewakuacji. Martin zarzuciła na siebie szlafrok, a jemu podała zdjęte przed chwilą bokserki i koszulkę.

— Więcej rumu? — zapytała, uśmiechając się uspokajająco. Stiles przestał wpatrywać się z nadzieją w panele i zerknął na nią w szoku. Spodziewał się wszystkiego: kłótni, wyrzutów czy nawet posądzenia o zdradę. — Stiles?

— Jasne.

 

***

Od tamtego walentynkowego niewypału minęło dwa tygodnie. Stiles denerwował się jak jasna cholera, bo Lydia jak do tej pory nie skomentowała tego w żaden sposób, a to było do niej niepodobne. Wieczorem miał odbierać ją z dworca, bo ten weekend spędzają u niego. Na wykładach był jak nieprzytomny, a zajęcia z samoobrony i rozkojarzenie to nie najlepszy pomysł. Skończył z rozkwaszonym nosem i kilkoma siniakami. Nawet zazwyczaj surowa instruktorka, zapytała się go czy wszystko dobrze. Musiał więc wyglądać, jak obraz nędzy i rozpaczy. Zwęszył okazję i zwolnił się wcześniej...

Lydia przyjechała popołudniowym pociągiem, a nie tak jak wcześniej planowała wieczornym. To dawało im więcej czau razem i jeszcze dwa miesiące temu Stiles byłby wniebowzięty.

— Chcesz zjeść na mieście czy próbujemy coś gotować? — zapytał, starając się żeby nie było słychać, jak bardzo był zestresowany.

— Ciebie też miło widzieć, Stiles — odpowiedziała Martin, ale nie brzmiała na urażoną tylko na rozbawioną — I może być trzecia opcja?

— Czyli jaka?

— Zamówmy coś na wynos. — Stilinski miał ochotę palnąć się w czoło, a powstrzymał się tylko dzięki czujnemu spojrzeniu dziewczyny. — I nie denerwuj się tak — dodała Marin, wręczając mu rączkę od swojej walizki.

 

Godzinę później siedzieli na przeciwko siebie przy niewielkim stoliku w jego pokoju. Lydia z apetytem pochłaniała swoją porcję chińszczyzny, nie znał nazwy dania, ale z pewnością to coś piekielnie ostrego. Stiles nigdy nie rozumiał jak ona może to jeść i nie ziać ogniem. On tylko raz spróbował i chciało mu wypalić usta...

— Słowo daję, za każdym razem jak się widzimy, łamię swoje przyrzeczenia o zdrowym odżywianiu.

— Przepraszam?

— Najwyżej się roztyję — stwierdza lekko — Będę gruba, ale wciąż genialna.

— Będziesz grubym geniuszem... i wymyślisz fast food, który nie ma kalorii.

— Raczej nie dostanę za to żadnej nagrody, ale wszystkie kobiety będą mnie czcić jak boginię. — Stiles był przekonany, że taka wizja przyszłości całkiem jej się podoba. — I mój najlepszy przyjaciel też na pewno na tym skorzysta. — Och. A jednak będą o tym rozmawiać

— Lydia, jeśli chodzi o walentynki...

— Nie, a może nie tylko o nie. — stwierdziła Martin, wpatrując się w niego uważnie — Musisz przyznać, że byliśmy o wiele lepszymi przyjaciółmi niż jesteśmy parą.

— Nie wiem... na początku było cudownie

— Zazwyczaj tak jest, a potem zaczynają się komplikację. I nie mieliśmy łatwo. Oboje. Już samo to, że po niecałych dwóch tygodniach związku byliśmy oddzieleni od siebie o kilkaset kilometrów...

— Prze

— Ani się waż przepraszać! — syknęła Lydia — Nie masz za co Stiles... Kocham cię, ale nie jestem pewna czy jestem w tobie zakochana. Rozumiesz?

— Chyba tak. — powiedział, chowając twarz w dłoniach. — Co teraz? Nie chcę cię stracić...

— Nigdzie się nie wybieram... prawie wszystko pozostanie bez zmian. Możemy nawet jeździć do siebie co drugi weekend jak do tej pory?

— Prawie wszystko?

— Nie będziemy ze sobą sypiać... chociaż to nie tak, żebyś ostatnio był tym zainteresowany

— Lyds! — sarknął oburzony. Wiedział, że ten temat jeszcze wypłynie. Za dobrze ją znał, żeby wierzyć w to, że odpuści. — Ja nie.... to nie... — jąkał się.

— Coś się stało podczas twojej wizyt w domu? Mam rację? — dopytywała się — Malia? Może, jak ją zobaczyłeś, to coś wróciło? W końcu podobno pierwszej miłości się nie zapomina... Powiem ci, że ja zawsze będę mieć taką malutką słabość do Jacksona.

— To palant. — mruknął nie mogąc się powstrzymać, ale jeszcze jakieś pięć minut temu rudowłosa była jego dziewczyną. Czuł się jednocześnie zraniony i tak dziwacznie lekki. — Chciałbym żeby chodziło o Malię

— Fakt, Jackson powinien mieć tak na drugie, ale to nie zmienia tego, że ma też kilka dobrych cech. — Stilinski bardzo chciałby się z nią o to sprzeczać, ale cholerna uczciwość zmusiła go do przyznania jej racji. Zacisnął więc tylko zęby i patrzy na nią spod zmrożonych powiek.

— Nie powiem tego. Zapomnij

— Jak tam chcesz — odpowiedziała, odrobinę podśmiewając się z jego dziecinnego uporu. — Nie Malia... więc kto?

— Zabijesz mnie śmiechem, albo sama umrzesz ze śmiechu... innej opcji nie widzę.

— No dalej!

— Może po prostu opowiem ci co się stało? — Martin kiwnęła głową i rozsiadła się wygodniej.

— Zaczęło się od cholernych światełek...

 

*Przerwa świąteczna w Beacon Hills*

 

Derek odesłał go z Peterem do domu i Stiles zaczął żałować podjętych decyzji już w sekundę później. Wilkołak wcale nie współpracował, szedł opierając się w większości na nim. A mógłby przysiąc, że oprócz wybitego barku i kilku lekkich stłuczeń, temu starem durniowi nic nie dolegało.

— Mógłbyś przestać?! — syknął cicho — Może zapominasz, ale ja nie mam waszej siły i jeśli dalej będziesz wisiał na mnie, jak jakiś cholerny rzep, to za chwilę obaj wywrócimy się na schodach. — zatrzymał się żeby móc spojrzeć czy Scott i Derek wciąż ich obserwują.

— Okay... Mógłbym iść sam. — Stiles już prawie się ucieszył — Tylko, że chyba spadając z tej przeklętej drabiny uszkodziłem sobie też kolano. Do rana się wyleczy, ale jakoś muszę dostać się do swojego mieszkania.

— Czyli gdzie? — Stilinski starał się jak mógł żeby nie pokazać jak bardzo zaskoczyło go to, że Peter jako jednen z nielicznych ocalałych Hale'ów nie mieszkał z Derekiem. — Mam cię odwieźć teraz czy chcesz wejść do domu?

— Kamienica za twoją starą szkołą? Wolałbym chyba już jechać.

— Ale tam od lat nikt nie mieszka...

— Dlatego kupiłem ją od miasta za bezcen... Jak wiesz Dobroczyńca czy raczej Meredith znacznie uszczupliła moje oszczędności.

— Niech zgadnę: wyremontowałeś mieszkania i teraz wynajmujesz?

— Prawie zgadłeś, drugie piętro i poddasze zostawiłem dla siebie. — odpowiedział uśmiechając się z zadowoleniem — Na pierwszym jest restauracja, a parter i piwnice zamieniłem w klub.

— Dla wilkołaków-emerytów? — zapytał

— Hej! Już kiedyś mówiłem ci, że nie jestem tak stary jak myślisz.

— Pamiętam... że również nie tak młody jak chciałbyś być.

— Masz świetną pamięć, Stiles... oczywiście jak na człowieka.

— Oczywiście — mruknął z przekąsem. Otwierając jednocześnie drzwi od strony pasażera w samochodzie Petera. I kiedy wilkołak skulił się już w na niewielkiej przestrzeni swojego sportowego samochodu, Stiles pozwolił sobie na zmęczone westchnięcie — Tęsknie za swoim Jeepem. — mruknął pod nosem

Dwadzieścia minut później byli na miejscu. Stilinski nie mógł, nie gwizdnąć z uznaniem na widok odremontowanego budynku. Peter uśmiechnął się z widocznym zadowoleniem.

— Jeśli chcesz mogę pożyczyć ci samochód do jutra... musisz jakoś wrócić do domu Dereka.

— A ty?

— Mam drugi.

— Oczywiście, że masz — powiedział wywracając oczami. Czasami zapominał, że rodzina Hale'ów była bogata.

— Identyczny jak ten — dodał Peter i jego ton był dziwny. Jakby się nie przechwalał tylko... — Malia nie przyjęła prezentu

— Było spróbować z jeleniem. — odpowiedział zanim zdążył się ugryźć w język. Odchrząkuję nerwowo — Dasz sobie radę?

— Powinienem...

— Dobra. Pomogę kalece dowlec się do kanapy. — wysiadł i obszedł samochód. Peter w tym czasie zdążył otworzyć drzwi i wystawić nogi na chodnik. Przyglądał się swojemu lewemu kolanu tak, jakby miało mu odpowiedzieć czy da radę go utrzymać, co Stilinski uważał za idiotyczne. Przecież już sam z siebie zaproponował, że mu pomoże. — Aż tak źle?

— Bywało gorzej

— Wiem. — Powiedział Stiles i podał wilkołakowi dłoń. Nie spodziewał tylko ostrego ukłucia elektryczności. Odskoczył jak oparzony, poślizgnął się i wyłożył się jak długi prosto w błotnistą kałuże. — Auć — syknął, podnosząc się ostrożnie do siadu. Spojrzał na Hale'a, bo spodziewał się salwy śmiechu, a tu cisza. Peter wyglądał jakby kolejny raz trzepnął go prąd. Osłupienie, dezorientacja i przerażenie były doskonale widoczne na jego twarzy. — Wygląda na to, że jest dwa zero dla ozdób świątecznych.

— Taaak — mruknął Hale, ale brzmiał tak jakby myślami był gdzieś daleko. — Ale nic nie złamałeś? — zapytał nagle, jakby wybudzony z jakiegoś transu.

— Nie — Stiles podniósł się ostrożnie na nogi i podszedł z powrotem do wilkołaka — Żadnego więcej rażenia prądem, jasne?

— Uhm — Peter odpowiedział dziwnie potulnie. Stilinski zrzucił to na karb zmęczenia i obrażeń. Pomógł mu wysiąść z samochodu i tym razem obyło się bez niespodzianek.

Dotarcie na drugie piętro zajęło im kilka minut. Obaj z pewnością odetchnęli z ulgą, gdy w zasięgu ich wzroku pojawiła się kanapa. Po posadzeniu na niej Hale'a, Stilinski wrócił się do wiszącego w przedpokoju lustra i oszacował straty. Na płaszczu miał wielką plamę z błota.

— Możesz wsiąść coś z szafy — dobiegło go mamrotanie z kanapy

— Czy ty nie jesteś dzisiaj przesadnie miły? Rozumiem święta i te sprawy, ale...

— Jeśli wrócisz do reszty wyglądając tak, to McCall pomyśli, że próbowałem cię zamordować. — Stiles ostrożnie zdjął płaszcz i odłożył go na półkę w taki sposób, aby niczego nie pobrudzić

— Nie wiem czy wilkołaki mają jakieś środki przeciwbólowe, które na nich działają?

— Mają, ale to nie jest na tyle poważne uszkodzenie, żebym rezygnował z przytomności.

— Okay... to może daj chociaż tą kurtkę? Odwieszę i... — Stiles pochylał się nad Peterem, kiedy ten niespodziewanie pociągnął go za sweter i zmusił tym samym do zajęcia miejsca obok siebie. — Co? — zdołał wykrztusić, zanim wilkołak go pocałował. Stiles tylko na dwie sekundy zapomniał o reszcie świata.

— Hale — syknął, odpychając go — Zwariowałeś?

— Na to wygląda — westchnął Peter, wyciągając rękę w jego stronę. Stilinski odsunął się poza jego zasięg.

— Wiem, że masz nieco dziwaczny kompas moralny, ale ja mam dziewczynę.

— To gdzie ona jest? Myślałem, że skoro przyjechałeś sam...

— Cholera, to nie ma nic do rzeczy... Lydia jest specyficzna.

— Chciałeś powiedzieć, że jest jędzą

— Hej! Jak już, to BYWA jędzą czasami — Hale uśmiechnął się z zadowoleniem — A ty bywasz dupkiem.

— Możliwe, że nawet jestem, a nie tyko bywam... ale i tak cię do siebie przyciągam. — mruknął patrząc na niego wymownie.

— Zwariowałeś. Już pomijając całą resztę... byłem z Malią, pamiętasz ją? Spotykałem się z twoją córką, sypiałem z twoją córką!

— No i?

— Ty naprawdę... — aż brakło mu słów.

— Stiles... nie chcę nic na siłę. — oznajmił takim tonem jakby rozmawiali o pogodzie — Lubisz mnie i nawet nie próbuj zaprzeczać... już za samo to większość osób, które obaj znamy uznałby cię za niepoczytalnego. — Stilinski wstał z kanapy i tym razem wilkołak go nie zatrzymywał. Był już prawie przy drzwiach, kiedy Hale odezwał się ponownie. — Będę tu, jeśli zmienisz zdanie. — Stiles westchnął, odwrócił się i patrzył chwilę na dziwnie poważnego Petera Hale'a, aż w końcu poddał się i skinął głową na do widzenia.

 

***

 

— Lydia? Dobrze się czujesz? Milczysz już tak od kilku minut i to mnie trochę stresuję...

— Stiles... ja jestem najlepszą byłą dziewczyną pod słońcem, ale wymieniasz mnie na PETERA HALE'A?!

 

2 komentarze:

  1. Hejeczka,
    spieszę się, spieszę by zdążyć na czas ;)
    to jest bomba to opowiadanie... teraz czytając jeszcze raz mój iomentarz dopatrzyłam się literówki miało być "wysadzi korki" a nie "wsadzi korki"...
    co Lidia chce od Petera to taki porządny, przystojny facet :D jeszcze taki gorwgorący pocałunek z Peterem, chyba właśnie wykorzystał nadażającą się okazje... jak strzelił ten prąd to wyobraźiłam sobie Petera z włosami do góry...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka, hejka,
    tęsknie no po prostu... wiem co mówiłaś, ale ha niestety nic na to nie poradzę, że tęsknie...
    weny, czasu, chęci, pomysłów i motywacji życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń