niedziela, 2 lipca 2017

Gorszy Dzień-Steter Rozdział 1



***

Stiles wie, że każdy czasami może mieć dosyć, i że jemu także wolno się załamać. Po prostu jednego dnia czujesz, że wstanie z łóżka to dla ciebie wyzwanie, kiedy każda najdrobniejsza czynność wymaga niesamowitych pokładów siły i samozaparcia. Trzeba zmusić swoje ręce do założenia swetra, a nogi do powolnego kroku. Później, tępo wpatrując się w beżową ścianę pustego domu, mechanicznie zaparzasz sobie kubek ulubionej kawy, która tego dnia wydaje się być wyjątkowo gorzka, ale to może przez to, że z odrętwienia zapomniałeś wsypać cukier. Kolejne godziny mijają monotonne – na walczeniu ze swoim umysłem i falami napływających wspomnień oraz uczuć magazynowanych z tyłu głowy.

Stiles jest tego wszystkiego świadomy, a mimo to ma do siebie pretensje o to, że jego też to dopadło. Ten letarg i uczucie dziwnej słabości. Chciałby być taki jak każdego dnia: z dużą ilością energii, gadatliwy i wspierający wszystkich dookoła. Problem w tym, że nie może… coś go blokuje i trzyma w pokoju. Łóżko kusi do tego, aby zwinąć się w kłębek pod kołdrą i udawać, że nie istnieje… wpaść w histerię i wypłakać wszystkie te łzy, które zgromadziły się w nim przez lata. Stilinski wzrusza ramionami i ten raz odpuszcza, bo to przecież nie tak, że jest im do czegokolwiek niezbędny.

Pierwsze słone krople wypływają powoli i z początku chłopak nawet ich nie zauważa. Nie ma pojęcia, ile tak siedzi, oparty o poduszki z nogami ciasno oplecionymi rękami. Sygnał telefonu brzmi na zbyt głośny i radosny jak dla jego nastroju. Wzdryga się lekko, ale szybko go podnosi i odbiera.

– Halo? – Głos ma lekko zachrypły i dziwnie drżący. Stara się dyskretnie odchrząknąć.

– Dzwonili do mnie ze szkoły – odzywa się jego ojciec. – Ale słyszę, że coś inaczej cię słychać…

– Tak, chyba mnie coś złapało, przepraszam – mówi cicho.

– Nie musisz… to zrozumiałe. Potrzebujesz mnie? – Stiles bardzo chce powiedzieć, że tak: chce, żeby ten raz, do cholery, wrócił wcześniej do domu, bo on czuje się dziwnie i chciałby tylko mieć tę świadomość, że nie jest sam. Jednak w tle słyszy głos zastępcy ojca, mówiący coś o nowym, ważnym tropie. Dlatego bierze dwa głębokie oddechy, zanim odzywa się, upewniając się, że będzie brzmiał na pewnego tego, co mówi.

– Nie, dam sobie radę… to pewnie tylko wirus. Nic mi nie będzie. Łyknę jakieś proszki i położę się spać. – Nie lubi okłamywać staruszka, ale co właściwie innego miałby mu powiedzieć?

– Dobrze… prawdopodobnie wrócę dopiero jutro. Znaleźliśmy coś nietypowego. – Ojciec brzmi na lekko zestresowanego albo może nawet na wystraszonego, ale Stiles tego dnia nie ma siły na interwencje i grzebanie się w policyjnych aktach.

– W porządku… Wiesz, tato, czuję się nieszczególnie, chciałbym już…

– Tak, tak. Do jutra! – woła jeszcze szeryf, zanim przerywany sygnał oznajmia zakończenie połączenia. Nastolatek odkłada urządzenie na biurko i przez chwilę przygląda się swojemu laptopowi… może by tak obejrzeć jakiś serial i zająć czymś myśli?

– Nie mam siły… – Wzdycha i szura nogami w drodze do kuchni, po czym wrzuca brudne kubki do zlewu i sięga po czysty. Kolejna herbata. Sączy gorący płyn przy stole, zastanawiając się, co konkretnie przesądziło jego dzisiejszym nastroju. Nie potrafi pojąć, że to zupełnie normalne czasami mieć dosyć wszystkiego. Jeden dzień, podczas którego problemy wydają się być rozmiarów Statuły Wolności. W sumie to może natłok i dynamiczność nietypowych zdarzeń lekko go wykoleiły. Ciężko jest wrócić na odpowiedni tor, kiedy się już z niego wypadnie.



Wspomnienia napływają do niego z każdego zakamarku domu. Ma wrażenie, że kiedy się odwróci, zobaczy mamę pochyloną nad kuchenką lub stającą na palcach i próbującą dostać coś z najwyższej półki. Zaciska powieki i zmusza się do odcięcia od tych obrazów. Może są przyjemne, ale powrót do rzeczywistości zawsze jest później bolesny. Wspina się z powrotem do swojego pokoju i zatrzaskuje drzwi. Po kilku minutach cisza zaczyna dzwonić mu w uszach i robi się nie do wytrzymania. Dlatego włącza radio, ustawiając swoją ulubioną stację. Jednak to nie wystarcza, bo dźwięk nie jest w stanie zapełnić tego poczucia samotności i beznadziei, promieniującego z każdego zakątka tego pokoju.

– Kurwa… – wzdycha Stiles. – Przecież to nie tak, że to nowość… dlaczego to tak we mnie dzisiaj walnęło? – Zastanawia się, bo prawda jest taka, że już jakiś czas czuje zmieniającą się dynamikę w ich grupie. To, jak jest spychany na dalszy plan, bo jest tylko człowiekiem. Scott zaczyna bardziej polegać na Lahey'u. Stiliński czasami żałuje, że wtedy wyciągnął McCalla na poszukiwania ciała. Gdyby nie jego upór, wszystko byłoby po staremu. Teraz też nikt jakoś specjalnie nie darzy go sympatią – Lydia nadal nie wie o jego istnieniu, a stado razem z Derekiem na czele ma go za nieprzydatny dodatek do Scotta. Nawet nie potrzebuje jakiś super mocy, żeby to wiedzieć… Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że traci najlepszego przyjaciela, ale w sumie im bliżej Scott jest z Watahą, tym jest bezpieczniejszy. W świecie, w którym rodzina jego dziewczyny to psychopatyczni łowcy, a zmutowane jaszczurki pomykają sobie na wolności, nie wolno lekceważyć siły, jaka drzemie w Sworze. Dlatego Stiles siedzi cicho i się nie skarży, kiedy McCall odwołuje kolejne spotkania, czy odsuwa go od najnowszych wydarzeń. Coraz rzadziej odbiera telefony od Stilińskiego i czasami szatyn zastanawia się, kiedy nadejdzie moment, w którym całkowicie urwie się ich kontakt, a on zostanie sam. Jedyną osobą, która myśli, że jest coś wart, jest Peter… nawet jeśli Stiles odgania od siebie te myśli, jak tylko może. To jednak fakty są niepodważalne. Samo to, że Hale zaproponował mu ugryzienie, o czymś świadczy. Co prawda, nastolatek się nie zgodził. Jednak teraz, gdy czuje się tak samotny, nie jest już taki pewny, że pojął słuszną decyzję, bo o ile nie kręci go wycie do księżyca i mordowanie ludzi, to jednak zawsze był mocno zafascynowany więziami pomiędzy członkami stada.

– Źle ze mną – jęczy, bo rozważanie wilkołactwa jako sposobu na zapełnienia emocjonalnej pustki to czysta desperacja, a on nie lubi w ten sposób myśleć o sobie. Chciałby być tak niezależny, jak tylko można. Zastanawia się, czy skorzystanie z zapasu Whisky ojca będzie czymś bardzo złym? Wie, że alkohol to nie jest rozwiązane problemów, ale chwilowo nie widzi nic innego, co przyniosłoby mu chociaż chwilę ulgi. Zagląda niepewnie do sypialni szeryfa i na chwilę jego spojrzenie zawiesza się na starych fotografiach, tych, na których byli jeszcze we trójkę. Coś szarpie go boleśnie za serce i wyrywa mu się krótki szloch. Potrząsa głową i zmusza się do oderwania wzroku i przeniesienia go na komodę. Tam znajduje się cel jego wyprawy. Odkrył to rok temu podczas sprzątania… i nie wiedział, co ma zrobić, bo krótko po śmierci żony John miał trochę problemów z nadużywaniem. Jednak potrafił się opamiętać, kiedy Mellisa zasugerowała mu, że jak tak dalej pójdzie to opieka odbierze mu syna. Najgorsze było to, że Stiles słyszał każde słowo z ich rozmowy… Nawet to, że ojciec zastanawiał się, czy tak nie byłoby lepiej, bo tak bardzo przypomina matkę. Wtedy jedyny raz był świadkiem tego, jak matka Scotta straciła panowanie, policzkując jego ojca, i to chyba otrzeźwiło go do końca. Jednak on nigdy nie zapomniał tego, co podsłuchał.

Wygrzebuje spod stosu gazet nienaruszoną butelkę i chwilę waży ją w ręce. Poddaje się z westchnięciem, po czym schodzi jeszcze po jakąś szklankę i wraca do pokoju. Zarzuca na plecy polarowy koc i siada po turecku na materacu. Niepewnie otwiera butelkę i nalewa sobie odrobinę, bierze krótki wdech i upija trochę alkoholu. Czuje, jak szczypie go w język, a potem gardło, i rozchodzi się dziwnie przyjemnym ciepłem po jego ciele. Z odtwarzacza nadal słychać cichą muzykę i przez chwilę jego umysł zajmuje się znalezieniem tytułu do granej właśnie piosenki. „Whataya Want from Me” Adam Lambert. Śmieje się gorzko, bo jego problem polega właśnie na tym, że od niego nikt nic nie chce, a on lubi czuć się potrzebny. To do tej pory dawało mu jakiś cel, wszystko to, co trzeba było wiedzieć, znaleźć lub zrobić. Teraz czuje się całkowicie zbędny dla świata i nie jest to przyjemne uczucie. Opróżnia do dna szkło i nalewa sobie tym razem prawie do pełna. Kilka sekund przygląda się bursztynowej cieczy. Pozwala rzeczywistości i wszystkim odkładanym na potem zmartwieniom wypełznąć na powierzchnię. Nie ma pojęcia, ile tak siedzi, pochłaniając cierpki trunek, ale musiało minąć trochę czasu, bo za oknem robi się powoli ciemno, a księżyc pokazuje się na niebie. Pełnia, bo jakżeby, kurwa,  inaczej?!

Przeciera zaczerwienione oczy i stwierdza, że nie ma siły już na nic… nawet na płacz. Chciałby móc się komuś wyżalić albo po prostu posiedzieć z kimś w ciszy. Nic wielkiego, jak mogłoby się wydawać, ale jednak sama czyjaś obecność mogłaby mu pomóc. Robi się chłodno, więc ciaśniej otula się kocem, a stopy wsuwa pod kołdrę. Zmienia pozycję, tak by plecami opierać się o zagłówek łóżka, i prostuje nogi, czując, jak tak zwane mrówki biegają mu wzdłuż całej długości kończyn. Krzywi się lekko na to uczucie, a kiedy wychyla się, by zaświecić lampkę przy łóżku, kręci mu się w głowie. Spogląda na butelkę i widzi, że wypił prawie połowę…
– Cóż, nic dziwnego, że mam samoloty – mamrocze pod nosem. – Gdyby to chociaż pomogło, to byłoby super, ale nie… Prawdopodobnie będę mieć tylko kaca. – Zastanawia się, co porabia reszta, a głównie myśli o Scottcie. Byłby naprawdę szczęśliwy, gdyby przyjaciel chociaż zadzwonił i zapytał, dlaczego nie było go w szkole, ale czego on wymaga? Pomiędzy poskramianiem wpływu pełni, a wgapianiem się w Allison, to McCall raczej nie znalazł chwili na to, żeby zorientować się, że Stiles jest nieobecny. 

Nieświadomie podnosi telefon z poduszki i kilkakrotnie obraca go w dłoni, zanim decyduje się na odblokowanie go. Przez chwilę gapi się na zdjęcie Lydii, które ma na tapecie. Czuje się trochę jak zboczeniec, bo ona nie jest zainteresowana i dała mu to do zrozumienia wystarczającą ilość razy, żeby to do niego dotarło.  Bez chwili zastanowienia usuwa wszystkie fotki Martin, jakie tylko znajdują się na jego karcie pamięci. Teraz po wpisaniu kodu blokady – który również zmienił – wita go standardowe niebieskie tło. Nie wie, dlaczego ten kolor, ale wywołuje on u niego jakiś spokój i dlatego stwierdza, że to najlepsza opcja. Zrównoważenie psychiczne jest niezbędne, żeby jakoś funkcjonować w społeczeństwie, a przebywanie z włochatymi przyjaciółmi i kilkakrotne bliskie spotkanie ze śmiercią odrobinę zachwiało jego umysłem. 

Jeszcze przez chwilę rozmyśla o Lydii, zastanawiając się, co jest w niej takiego, że zatrzymała na sobie jego uwagę na tak długi czas? Fakt, jest ładna, a umysł ma jak żyleta, tylko szkoda, że na co dzień udaje pustą idiotkę… Kupowanie dla niej biżuterii, której nigdy nie miała dostać, było jeszcze dziwniejsze… teraz żałuje, że nie wydał tych pieniędzy na naprawę samochodu albo komiksy, czy chociażby dobre jedzenie. Nie chce wyrzucać tych rzeczy do śmieci, bo to byłoby marnotrawstwo, co prawda nie były jakoś strasznie drogie, ale jednak zawsze kupował je u znajomego jubilera. Proste ozdoby ze srebra… nigdy żadnej plastikowej tandety. Myśli, że może dobrym pomysłem byłoby sprezentowanie prostego kompletu: kolczyki, wisiorek i bransoletka, Erice, która za tydzień będzie miała osiemnaste urodziny. Czasami wzdryga się na to, jak blondynka uwydatnia swoją urodę. Peter ma rację: za grosz nie ma wyczucia… jej stroje mogłyby być odrobinę mniej wyzywające, a makijaż delikatniejszy. Rozumie, że przez lata czuła się nieatrakcyjna i słaba, ale trochę przesadza. Widzi, jak próbuje odbić Scotta Allison i Stiliński zastanawia się, kiedy brunetka starci cierpliwość. Reyes ma bardzo mocny charakter i lubi czuć się silna, a bycie w centrum zainteresowania tylko dodaje jej siły i pewności siebie. Tak więc jest całkowitym przeciwieństwem jego samego i może nie darzą się zbyt dużą sympatią, ale jednak wypadałoby dać jej drobny upominek. Tak… przynajmniej pozbędzie się kilku błyskotek. Tylko co, do cholery, zrobi z resztą?

Przegląda listę kontaktów na swoim smartfonie, zastanawiając się, do kogo mógłby zadzwonić, ale jakoś nikt nie wydaje mu się odpowiedni i znowu te pierdolone łzy napływają mu do oczu. Czuje się jakby cofnął się o dziesięć lat w czasie i znów stał się małym, beczącym dzieckiem… Tylko że wtedy miał mamę, która go uspokoi i przepędzi potwory spod łóżka. Teraz został całkiem sam i kompletnie sobie, kurwa, nie radzi z tą świadomością. Scott na pewno jest z Allison, więc oboje odpadają, a nikt inny jakoś nie przychodzi mu do głowy… Może P... 

– Nie – warczy na samego siebie. Uderza głową w ścianę i zagryza wargi, powstrzymując kolejną falę bólu. Najgorsze, co może ci się przydarzyć to, gdy masz pełną listę kontaktów, a kiedy naprawdę potrzebujesz do kogoś zadzwonić, okazuje się, że nie masz do kogo. Patrzy za okno i wzdryga się na widok księżyca, który jest doskonale widoczny na bezchmurnym niebie. – Nienawidzę cię – mamrocze, patrząc na naturalnego satelitę Ziemi. Tak jakby to on zabrał mu wszystko, co miał do tej pory dobrego w życiu. Osoby, które były dla niego niezastąpione i dla których Stiles też był w jakimś stopniu ważny. – Jebać to – mamrocze ponownie i sięga kolejny raz po butelkę whisky. Jednak zanim jest w stanie jej dosięgnąć, ona ucieka od niego. Chłopaka marszczy brwi w zdezorientowaniu, bo od kiedy to alkohol spierdala o własnych siłach z nocnych szafek?! Podnosi spojrzenie wyżej i wszystko staje się jasne. 

– Myślę, że już ci wystarczy – mówi pewnym głosem Peter Hale i nastolatek zastanawia się, skąd on się tu, do cholery, wziął. Nie chodzi nawet konkretnie o samą jego sypialnię, ale raczej o całe Beacon Hills. Nie ma pojęcia, gdzie był starszy wilkołak, bo przecież nikt nie raczył go o tym poinformować, ale nawet jemu nie umknął fakt, że wujaszka nie było przez jakiś miesiąc.

– Spadaj – mamrocze cicho i wyciąga rękę po swoją własność. 

– Oj, nieładnie… zero szacunku dla starszych i silniejszych. – Hale cmoka z dezaprobatą, chyba chcąc utrzymać swój wizerunek suki, co całkiem nieźle mu wychodzi. – Poważnie, młody, i tak wyczuwam w twoim organizmie sporo procentów… to mocny trunek – mówi i nalewa do szklanki odrobinę. Upija łyk i siada w fotelu przy biurku. – Twój ojciec ma całkiem niezły gust co do alkoholi… – Powieki wilkołaka opadają, a Stiliński dopiero teraz zauważa, że jego gość jest ranny. Rękaw koszuli jest poszarpany, a z gojącej się rany wciąż kapie krew.

– Matko Boska, , co ci się stało?! – Szatyn krzywi się na swój wysoki głos.

– Przejmujesz się? – pyta Peter, unosząc brew, i chyba dalej chce grać swoją rolę, ale nie szczególnie mu to wychodzi. Widać po napięciu mięśni, że naprawdę czeka na odpowiedź nastolatka. 

– Pewnie oznacza to, że jestem największym idiotą na świecie, ale tak. – Stiles odrobinę bełkocze przez alkohol płynący w jego żyłach, ale mimo to Hale doskonale rozumie każde słowo i aż na chwilę wstrzymuje oddech, kiedy wsłuchuje się w równy rytm bicia serca chłopaka i uświadamia sobie, że młodszy nie kłamie. – No dalej, powiedz, co jest grane? – Wilkołak przez chwilę się waha, bo nie wie, co dokładnie ma powiedzieć.

– Do miasta przyjechali… hm… starzy znajomi i oni doskonale wiedzą, jak zranić wilkołaka, żeby tak szybko się nie zagoiło. Ostrze było zatrute i weszło naprawdę głęboko, ale bez stresu, kilka godzin i się zrośnie, a za dobę nie zostanie nawet ślad.

– Tak, a w międzyczasie zostawisz kilka kałuż na moim dywanie… – Nastolatek wzdycha. – Jeszcze ojciec pomyśli, że się tnę. – Peter warczy na ostatnie słowa chłopaka i Stiliński patrzy na niego ze zmarszczonymi brwiami. – O co ci chodzi?

– Nie robisz tego. – Stiles nie wie do końca, czy to pytanie, czy stwierdzenie i chyba Hale sam tego nie wie. Dla pewności mocno zaciąga się powietrzem i przez chwilę analizuje wszystkie zapachy. Wyczuwa intensywny aromat alkoholu i drażniący odór z kosza w kącie pokoju, na co krzywi się z obrzydzeniem. Jest także w stanie wyczuć słabą woń konwalii, ale ona zawsze towarzyszy chłopakowi. Jednak to, co zaskakuje starszego, to wyraźny zapach łez, tak mocny, że praktycznie może wyczuć słonawy posmak wdychanego powietrza. To, że chłopak był zraniony i smutny, rusza go bardziej niż sam by chciał i wie, że powinien już dawno przestać walczyć z oczywistymi rzeczami. Peter potrząsa głową i odpędza natrętne myśli. 
– Nie jestem jeszcze do tego stopnia zdesperowany ani nigdy nie przejawiałem skłonności masochistycznych… Wiem, że z tym drugim można by polemizować, skoro zadaję się z wami, a to równoznaczne z dużą dawką bólu i częstym wgniataniem mnie w różne ściany czy drzwi. – Wilkołak uśmiecha się nieznacznie na tę zakręconą przemowę Stilińskiego. Jednak zaraz zmienia się to w grymas, bo mimo wszystko ból promieniujący z przedramienia nie jest słaby. – Kurwa… naprawdę zostawiłeś litr krwi na mojej podłodze. – Nastolatek patrzy na starszego z czymś, czego wilkołak dawno nie widział: z troską. To podoba mu się zdecydowanie bardziej niż powinno.

– Uhm, pójdę już – mruczy Hale i jak tylko wstaje ze swojego miejsca, obraz odrobinę rozmazuje mu się przed oczami. Z jękiem opada z powrotem na krzesło. – Albo może zaczekam chwilę.

– Siedź, gdzie ci dobrze, albo raczej nie… – Młodszy podnosi się z łóżka i od razu zaczyna bardzo żałować, że wypił aż tyle. Wchodzi do niewielkiej toalety i wkłada głowę pod zimny kran. Kilka sekund i wyciera włosy oraz twarz ręcznikiem. Odrobinę pomogło, przynajmniej jest w stanie się skupić i zebrać myśli. – Dasz radę tu dotrzeć, jeśli ci pomogę? – pyta, wychylając się z łazienki.

– A co, chcesz zaciągnąć mnie pod wspólny prysznic? – Peter uśmiecha się do tej wizji, ale Stilinski prycha na niego.

– Pytam poważnie – warczy młodszy ze zniecierpliwieniem.

– Okay, okay! – Wilkołak unosi ręce w obronnym geście. – Chyba tak… – Następną minutę zajmuje im przetransportowanie osłabionego bety do łazienki. Na miejscu nastolatek sadza mężczyznę na toalecie, a sam sięga do apteczki. Pierwsze idą w ruch nożyczki i na początku starszy dosyć nieufnie spogląda na to narzędzie w rękach chłopaka. – Co ty chcesz mi zrobić?

– Tobie nic, ale muszę się jakoś pozbyć rękawa tej koszuli…

– Nie byłoby prościej gdybym po prostu ją zdjął?

– A dasz radę to zrobić? – Stilinski powoli traci cierpliwość. – Tylko tak w miarę szybko… pamiętaj, że mam za sobą pół butelki dobrej, mocnej whisky…

– Tym bardziej nie zbliżaj się z tym do mnie! – woła Hale.

– Serio? Derek poderżnął ci gardło pazurami i się tak nie wzdrygałeś… ale rób jak chcesz. – Nastolatek czeka, aż Peter upora się z wierzchnim okryciem. Kiedy koszula leży już w strzępach na kafelkach, młodszy sięga po spirytus salicylowy z apteczki. Wylewa połowę buteleczki, a rana wydaje się aż skwierczeć. – Chyba nie chcę wiedzieć, czym cię tym razem potraktowali… – mamrocze pod nosem. Kiedy płyn spłukał bród i skrzepy krwi, Stiles jest w stanie dostrzec jakieś odłamki, które utkwiły w ranie. Chwyta za pęsetę chirurgiczną. – Ostrzegam, że teraz zaboli. 

– Tak? – warczy wilkołak przez zęby. – Bo do tej pory to łaskotało…

– Nie mam pojęcia odkąd ty się zrobiłeś taki wrażliwy?

– Może każdy palący ból przypomina mi o pożarze? – Stiles słyszy szczerość w głosie starszego, dlatego unosi spojrzenie na niego i mówi:

– Przepraszam. – Następnie łapie za pierwszy z kawałków czegoś i wyciąga, a ilość krwi, która wydostaje się z rany, lekko go przeraża. Dlatego nie zwraca uwagi na to, że Peter właśnie dewastuje mu umywalkę, tylko sięga po kolejne dwa odłamki.  Po tym zabiegu ma całe ręce i ubranie czerwone, a Hale lekko chwieje się na swoim miejscu i jest cholernie blady. Wylewa resztę spirytusu na poszarpaną skórę, a następnie szybko owija przedramię w bandaż elastyczny. Tak, żeby docisnąć do siebie brzegi rany. Zawiązuje wszystko i spogląda z powrotem na twarz mężczyzny, dostrzegając, że tym razem jego oczy są otwarte. – Pomoże to coś? – pyta z wyraźnie wyczuwalnym napięciem w głosie.

– T-tak – charczy starszy. – Mógłbym… tylko chwilę. Spać.

– Jasne. Dasz radę wstać? – Stiles zarzuca sobie zdrową rękę wilkołaka na ramię i pomaga mu się podnieść. Powoli, krok po kroku, prowadzi go do swojego łóżka, a kiedy ten już bezpiecznie i stabilnie w nim leży, przykrywa go kocem, bo naprawdę nie chce niepotrzebnie urazić zranionej ręki przy wyszarpywaniu kołdry spod bezwładnego ciała. 

Później nastolatek wraca do toalety i sprząta z podłogi porwaną koszulę i zakrwawione gazy, po czym wyrzuca to wszystko do worka, który od razu zawiązuje. Nie chce, by ojciec dostał zawału na ten widok. Co prawda staruszek rzadko wchodzi do jego łazienki, ale akurat znowu zabrakłoby mu pasty do zębów… Raz się tak zdarzyło i chyba wybrał najgorszy z możliwych momentów na wtargnięcie do łazienki własnego nastoletniego syna. Prawdopodobnie obaj do tej pory mają traumę po tamtym zdarzeniu… ale co się dziwić: żaden ojciec nie chce przyłapać własnego dziecka na masturbacji… również żaden małolat nie chce być na tym złapany przez rodzica. Obaj mieli wyjątkowego pecha. 

Następnie szatyn chwyta za płyn do czyszczenia i za pomocą starej gąbki ściera krew z umywali i płytek wokół sedesu. Coś chrzęści i Stiles przypomina sobie o dziwnych odłamkach. Ostrożnie podnosi jeden z nich i płucze pod słabym strumieniem letniej wody. Krzywi się, kiedy dostrzega zarysowania na porcelanie… 

– Jak ja to, do cholery, wytłumaczę? – mamrocze. Jego spojrzenie wraca do tego czegoś, co znajduje się w jego ręce. Na chwilę wstrzymuje oddech. Już wie, na co patrzy: to pazury… widział takie tylko u jednego stworzenia. To pazury wilkołaka. Pytanie tylko, czyje są i dlaczego ten osobnik zakatował Petera? Schyla się i szuka pozostałych dwóch kawałków, a kiedy je znajduje, czyści równie dokładnie, co pierwszy, i ostrożnie umieszcza w kubku na szczoteczki. Notując w pamięci, że musi kupić nowy, bo ten na pewno już mu nie będzie służył… Na zdrętwiałych nogach i na wpół śpiący, podchodzi do szafki i wyciąga czysty ręcznik, a następnie zdejmuje z suszarki piżamę. To tak właściwie stara koszulka z logo Batmana i sprane dresy. Normalnie śpi w bokserkach, ale dzisiaj ma w pokoju nieprzytomnego wilkołaka i nie chce, żeby Peter po przebudzeniu docinał mu z powodu jego wątłej budowy. Chociaż po ostatnich wydarzeniach zaczął w wolnych chwilach trenować i może nie widać było zbyt wielu mięśni, jednak pojawiła się jakaś nowa sprężystość w jego ciele. Nawet Danny ostatnio się go zapytał wprost, czy zdecydował się na te ćwiczenia, które mu polecił. Później chwilę o tym pogadali i chłopak życzył mu wytrwałości, bo podobno przychodzi taki moment, kiedy ci się już nie chce, a najważniejsza jest systematyczność. 

– O czym ja myślę… – praska Stilinski.– Raczej lepiej byłoby się zastanowić, kto wbił szpony w Petera… – Wskakuje pod ciepły strumień wody i spłukuje z siebie cały ten beznadziejny dzień. Ma nadzieję, że to załamanie było tylko chwilowe i o świcie będzie z powrotem dawnym sobą. Kiedy jest już czysty i przebrany w dresy, wychodzi na boso z toalety i wciąż wycierając włosy, przekręca zamek w pokoju. Najwyżej powie tacie, że czuł się trochę niepewnie sam w domu. Wyjdzie na śmierdzącego tchórza, ale przynajmniej szeryf nie znajdzie go w łóżku ze starszym facetem, który na dodatek od kilku miesięcy powinien być trupem. To zdecydowanie lepsza alternatywa, bo nie chce doprowadzić do przedwczesnego zawału własnego ojca. Przez chwilę stoi przy łóżku i patrzy z poczuciem winy na butelkę alkoholu, ze zdziwieniem rejestrując, że wydarzenia wieczoru i prysznic otrzeźwiły go prawie całkowicie, ale zmęczenie psychiczne pozostało. Ziewa i rozgląda się za telefonem. Dostrzega go, wystającego spod poduszki, a kiedy go wydostaje, ręka wilkołaka wystrzeliwuje do przodu i mocno przytrzymuję mu dłoń.

– Hej! – syczy nastolatek.
– Co? – pyta sennie Hale i Stilinski myśli, że to dosyć nietypowy obraz: tak bezbronny i spokojny Peter. – Oj, sorki… instynkt samozachowawczy – mamrocze z twarzą w poduszce i właściwie to młodszy bardziej domyśla się, co mężczyzna mówi. Wilkołak uwalnia go z uścisku i nastolatek rozciera bolący nadgarstek, a potem odblokowuje telefon. 

– Dwie minuty po północy… jak fajnie, że jutro sobota. – Wzdycha z ulgą i już ma odkładać telefon, kiedy nagle ten wibruje w jego dłoni. McCall dzwoni. Naprawdę nie chce mu się odbierać, ale wie, że jak tego nie zrobi, to Scott wpadnie z wizytą, a ostatnie, czego chce, to żeby przyjaciel znalazł w jego łóżku półnagiego Petera… nie wydusiłby z siebie wytłumaczenia, bo zabiłby go sam oskarżający wzrok bruneta. 

– Co chcesz, Scottie? – pyta i brzmi na autentycznie wykończonego.

– Nic… tak w zasadzie, ale Allison zapytała, czy wiem, dlaczego nie było cię dzisiaj w szkole i ja…

– Właściwie nie załapałeś, że się nie pojawiłem, co? – Stilinski uśmiecha się krzywo.

– Stiles… ja przepraszam, ale sam rozumiesz, jest pełnia i ciężko mi się dzisiaj na czymkolwiek skoncentrować… Dlaczego zostałeś w domu?

– Źle się czułem. Wirus żołądkowy, nic, czym musisz się martwić. Do poniedziałku będę jak nowo narodzony. – Szatyn już dawno nauczył się mówienia półprawdy przy wilkołakach.

– Daj mi go! – Słyszy w tle szamotaninę. – W mieście jest obce stado. – To Derek. – Nie wychylaj się za bardzo z domu, bo jest na tobie zapach nas wszystkich i nie chcę, żebyś doprowadził ich do kryjówki, jasne?

– Jak słońce. Aktualnie zdycham ze zmęczenia, więc nie sądzę, żebym wybierał się na dziką imprezę w ten weekend. Może niedzielne polowanie w supermarkecie na przeceny – mówi z wyraźnie słyszalną ironią i zanim daje radę dodać coś jeszcze, młodszy Hale się rozłącza. Z ulgą odkłada komórkę na szafkę przy łóżku i sięga po dodatkowy koc, owijając się nim szczelnie i kładąc się po drugiej stronie łóżka. Nadal jest mu dosyć zimno i lekko szczęka zębami. To chyba znak, że resztki alkoholu ulatniają się z jego organizmu. Słyszy skrzypienie materaca i cichy syk bólu starszego.

– Właź pod kołdrę, bo boję się, że pokruszysz sobie jedynki… – mówi zmęczonym głosem Hale, a młodszy na pewno nie zamierza dyskutować. Kiedy zajmuje swoje zwyczajowe miejsce: zwinięty w kłębek po lewej stronie łóżka z dłońmi wciśniętymi pod poduszkę, wzdycha szczęśliwie. Sekundę potem słyszy chichot Petera i czuje, że wilkołak się do niego przysuwa.

– Normalnie mam wyższą temperaturę ciała, a teraz szczególnie, kiedy mój organizm się regeneruje i walczy z trucizną. Jak chcesz, to korzystaj z naturalnego grzejnika. – Stiles nie ma pojęcia dlaczego, ale wie, że starszy się uśmiecha.

– Okay – mówi zwyczajnie, zamiast zaczynać dyskusję. Zmienia odrobinę pozycję i jego plecy opierają się na klatce piersiowej Petera. – Uważaj na rękę – dodaje jeszcze, zanim zamyka oczy i odpływa szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Resztki promili i zaskakująco przyjemne ciepło drugiego ciała, okazują się być najlepszym lekarstwem na jego kłopoty z zasypianiem.