wtorek, 31 marca 2020

Gorszy Dzień/Steter cz.7

***


Każda jego nawet najmniejsza komórka buntuje się przeciw temu, co ma zrobić. Peter wie, że musi się pospieszyć. Zresztą to i tak go nie ominie, bo nie mają czasu na wymyślenie innego planu. A ten, pomimo swoich wyraźnych minusów, takich jak narażanie młodego emisariusza na niebezpieczeństwo, wydaje się całkiem dobry. To trzeba przyznać Stilinskiemu – ma głowę do takich rzeczy. Do łapania i unieszkodliwiania tych, którzy im zagrażają. I może nie powinien być zaskoczony, skoro chłopak odegrał dosyć znaczącą role w tym, że swojego czasu skończył jako wędzonka. Stiles tylko wydaje się niepozorny i słaby, a to daje mu dodatkową przewagę nad przeciwnikiem.

– Peter. – Głos Stilinskiego jest ostry i ponaglający. Wilkołak orientuje się, że od dobrych pięciu minut stoi na przeciwko chłopaka z wysuniętymi pazurami. – Uwierz, że gdyby był inny sposób, to nie dałbym ci się pociąć. Nie kręci mnie ból ani widok własnej krwi... – Gardłowy warkot to jedyne, co wydostaje się przez mocno zaciśnięte zęby Hale'a. – No dalej. Płytkie nacięcia... dużo bólu, mało szkód.

– Nie pomagasz – syczy, ale posłusznie dociska dłoń do ramienia chłopaka i czuje, jak koniuszki jego szpon zatapiają się w miękkiej skórze. Nie mija nawet sekunda, a zapach krwi unosi się wokół nich. Zamyka oczy i sunie dłonią wzdłuż przedramienia, zatrzymując się dopiero przy łokciu. – Wystarczy? – pyta.

– Powinno – mówi Stiles cicho. – Teraz rozlej jeszcze tę pobraną wcześniej krew. Na mnie i trochę tuż przy kręgach, żeby zamaskować zapach szałwii.

– Okay... wszystko w porządku? – Nie może się powstrzymać od ponownego dotknięcia chłopaka. Tym razem bez wilczych pazurów, samymi opuszkami palców.

– Zaraz odlecę – ostrzega Stilinski. Siada na ziemi, na tyle blisko jednej ze ścian magazynu, że może się o nią oprzeć, ale też częściowo odgrodzić od miejsc, w których ustawione są pułapki. – Nie wpadaj w panikę. Moje tętno znacznie zwolni i będzie prawie niewyczuwalne, będę wyglądał, jakbym umierał albo jakbym już był trupem. – Hale przykuca obok, bo chłopak mówi coraz mniej wyraźnie i nawet ze swoimi wyostrzonymi zmysłami ledwo co go rozumie. – Po wszystkim trzy razy powiedz moje imię. To powinno wystarczyć, żeby ściągnąć mnie z powrotem. – W następnej chwili powieki Stilinskiego opadają, a jego ciało staje się bezwładne.

– Jak to powinno?! – warczy pod nosem Peter. Prostuje się i rozgląda dookoła, domyślając się, że nastolatek i tak go usłyszy. – Coś ty, do cholery, przemilczał? – warczy, chociaż wie, że i tak nie dostanie odpowiedzi.

Kręci głową z rezygnacją, bo w zasadzie co innego mu zostało. Opieprzy Stilinskiego, jak ten tylko wróci ze swojej astralnej wycieczki. I to tak, że odechce mu się ukrywania przed nim czegokolwiek. Może to nieco trącać hipokryzją, skoro sam ma więcej niż jedną tajemnicę. Tylko że jego sekrety nie są dla niego, ani dla nikogo innego śmiertelnym zagrożeniem.

Daje sobie jeszcze minutę na ochłonięcie. Ostatni raz zerka na twarz Stilesa. Tak jak chłopak ostrzegał – nie jest to przyjemny widok. Ktoś, kto zazwyczaj jest kłębkiem energii, zastygły w bezruchu, z prawie wygasłymi funkcjami życiowymi... To powoduje, że coś zaciska się w klatce piersiowej Hale'a. Całuje zimne czoło nastolatka i ostatni raz wdycha jego zapach. Las, deszcz, mokra ziemia i te cholerne konwalie. To uzależnia.

– Mamy do pogadania. – grozi.

Następnie szybko wstaje i podchodzi do przyniesionych przez nich wcześniej rzeczy. Wyjmuje z plecaka malutką turystyczną lodówkę, w której schowany jest woreczek z krwią Stilesa. Okazało się, że ten chłopak jest przygotowany na każdą ewentualność i już jakieś dwa miesiące wcześniej miał przyszykowane czterysta mililitrów własnej 0 Rh-. Tak na wszelki wypadek. Podobno to taki niezbędnik druida. Wilkołakowi bardzo się to nie podoba, tak jak większość z tego, co dzieje się teraz wokół nich.

Posłusznie rozlewa krew emisariusza tam, gdzie ten mu kazał. Stara się oddychać przez usta, ale to i tak nic nie daje. Jego żołądek skręcają nieprzyjemne skurcze. Zapach krwi Stilinskiego jest wszędzie. Peter zaciska coraz mocniej zęby i pięści, starając się odgonić wszystkie czarne myśli. Wilk w nim miota się i drapie, jakby chciał oddzielić się od niego. Wyrywa się do Stilesa, który jest w niebezpieczeństwie. Skoro tak, to trzeba ruszyć na ratunek. Problem polega na tym, że wilk nie rozpoznaje, co jest tym zagrożeniem. Nigdy nie rozumiał, kiedy Talia mówiła mu o konflikcie pomiędzy ludzką a wilczą częścią swojej osobowości. Teraz czuje, jakby rozrywał się na dwie części. Stara się uspokoić i wyciszyć. Jego ludzka część wie, że z chłopakiem póki co nie dzieje się nic złego... ale jego wilk kieruje się instynktem. Widzi bezwładne ciało, a unoszący się zapach krwi w powietrzu sprawia, że jest przerażony.

Hale zamyka oczy i wycisza się jak tylko może. Skupia się tylko na zapachu Stilesa i wsłuchuje się w ciszę. Po niecałej minucie może usłyszeć uderzenie serca. Widzisz: żyje. To wystarcza, żeby jego wilk odrobinę się uspokoił. Wie, że jeśli chce, by Deucalion uwierzył w jego chęć przejęcia władzy, musi stać się na chwilę dawnym sobą, a właściwie to przekonująco odegrać tę rolę.



***



Znalezienie stada alf nie jest wcale trudne, jeśli wie się czego szukać. Chociaż oni tak w zasadzie nawet nie próbują się specjalnie ukrywać. Daucalion jest zadziwiająco pewny siebie, jak na kogoś, kto stracił już dwa wilki ze swojego stada. Hale nie rozgryzł jeszcze, czy to arogancja, głupota czy stary drapieżnik ma coś w zanadrzu...

Peter odrobinę przyczynił się do śmierci pierwszego wilkołaka... Resztę dokończył Chris Argent i rębak do drewna. Na szczęście nikt poza nimi dwoma o tym nie wie. Kali niepotrzebnie próbowała zabić jego siostrzeńca. Jennifer nie była wyrozumiała... mało brakowało, a rozerwałaby czarnoskórą alfę na strzępy. Przynajmniej tak to przedstawiła Cora.

Spory, całkiem zadbany dom na jednym ze spokojnych osiedli w Beacon Hills to trochę dziwne miejsce, jak dla kogoś, kto lubuje się w mordowaniu. Prycha pod nosem i bez cienia wahania przechodzi przez furtkę. Nie próbuje się ukrywać... w końcu nie przyszedł z nimi walczyć, tylko zawrzeć korzystny dla obu stron układ.

– Peter Hale... – mruczy cicho Aidien. Nie mijają nawet trzy sekundy, a młodszy wilkołak odsuwa mu się z przejścia. Czyli dostąpi zaszczytu, audiencji u alfy wśród alf, zanim rzucą mu się do gardła. Jakie to miłe z ich strony...



***


Deucalion przygląda mu się dosyć długo, z miną, której Peter nijak nie może rozszyfrować. Od przywódcy stada bije spokój i ogromna pewność siebie. Jednak w jego wzroku kryje się coś jeszcze, coś czego Hale nie potrafi dopasować do żadnej znanej mu emocji.

– Peter Hale... – mówi wolno alfa, jakby smakował każdą zgłoskę. – Mogłem się spodziewać, że prędzej czy później przyjdziesz do mnie. Zdaje się, że nigdy nie miałeś zbędnych sentymentów do rodziny. – Wilkołak wciąż stoi niewzruszony, chociaż wewnątrz niego coś wrze z wściekłości. – Laura... tak nazywała się ta młoda alfa, której status przejąłeś?

– Tak. Córka Talii.

– Racja, racja – mamrocze pod nosem Deucalion. – Rozumiem, że nie cieszyłeś się zbyt długo pozycją alfy, prawda?

– Derek był dosyć... zmotywowany. Nikt nigdy nie docenia siły napędowej, jaką jest zemsta.

– Poza tobą, oczywiście. – Peter uśmiecha się krzywo, ale nie potwierdza ani nie zaprzecza. Stary wilkołak musi sam sobie dośpiewać jego odpowiedź. – Nie zapominajmy też o tym, że zawsze byłeś w cieniu siostry i gdyby Talia nadal żyła, to nie mógłbyś nawet marzyć o byciu alfą... – Peter ma ochotę prychnąć, bo wie o tym, że Deucalion od zawsze miał słabość do jego siostry. – Jej syn, na szczęście, to już zupełnie inna historia. Obaj wiemy, że nie jest wystarczająco silny i doświadczony, by samodzielnie kierować stadem. – Hale podejrzewa, że Deucalion nienawidzi Dereka głównie przez, to kto jest jego ojcem. Widocznie wciąż nie przebolał tego, że Talia wybrała Quinna zamiast niego...

– Dlatego... uciszyłem jedyną osobę, która mogła mu w tym pomóc.

– Deaton nie żyje? – Deucalion brzmi, jakby był zaskoczony, ale Peter nawet z takiej odległości może dosłyszeć fałsz w jego głosie.

– Alan ma się dobrze... przynajmniej na razie. – Ciemnoskóra kobieta rusza w jego kierunku z mordem w oczach, to prawdopodobnie siostra starszego emisariusza – Marin Morrell. Peter uśmiecha się do niej szeroko, jakby czerpał z tego naprawę ogromną radość i satysfakcję.

– Aidien – mówi Deucalion i jeden z bliźniaków natychmiast uderza Morrell. Kobieta upada nieprzytomna u podnóża schodów, a krew z rozciętego łuku brwiowego rozlewa się po szarej kostce podjazdu.

– Zaciekawiłeś mnie – przyznaje alfa i tym razem jest to szczere. – Skoro nie Deaton... więc kto pomagał Derekowi?

– Nie twierdzę, że Alan nie ma w tym swojego udziału... jednak miał już swojego następcę – Stilesa, syna szeryfa.

– Interesujący młodzieniec – oznajmia znienacka Deucalion. – Ethan obserwował go w szkole, bo od początku wdawało mi się, że z tym chłopakiem jest coś nie tak. Najwyraźniej mój wilk nie spisał się zbyt dobrze... skoro do tej pory nie odkrył, że Stilinski jest emisariuszem watahy Hale. Może zbytnio rozproszył się kimś innym? – Ton głosu alfy całkowicie się zmienia, pod koniec wypowiedzi jest zimny i mocny. – Wszystko, co odciąga moje dzieci od stada, traktuję jak zagrożenie. – To groźba. Subtelna i dobrze wyważona, ale jednak. Hale widzi, jak coś w młodym wilkołaku łamie się i kruszy. Danny Mehealani musi być dla niego ważniejszy niż Peter sądził. Więź, łącząca Ethana ze stadem Deucaliona, wisi na włosku, podtrzymywana jedynie przez to, że jego brat bliźniak wciąż nie wybrał stron.

Peter przez ułamek sekundy patrzy Ethanowi prosto w oczy. Ma nadzieję, że młody alfa zrozumie przekaz. Nie teraz, chłopie. Wstrzymaj się. Chyba skutkuje, bo jego napięte ramiona nieco opadają. Na razie wilkołak nie wystąpi przeciwko Deucalionowi, ale też nie będzie już tak skory do wykonywania jego rozkazów. Problem tego stada polega na tym, że są w nim same alfy i nawet jeśli jedna chwilowo jest silniejsza od innych, to układ sił zawsze może się zmienić. Wystarczy kilka nieodpowiednich ruchów i Deucalion przejdzie do historii. Pierwszy już popełnił – atak, choć póki co tylko słowny, na partnera innego alfy to jak wsadzenie kija w mrowisko. Nie trzeba będzie długo czekać na to, by zostać pogryzionym.



***

Niecały kwadrans później, Peter siedzi już na wygodnej kanapie, w salonie domu tymczasowo zajętego przez stado alf. Najwyraźniej omówienie kwestii współpracy wymaga więcej dyplomacji i mówienia dokładnie tego, co stary alfa chce usłyszeć, niż początkowo myślał. Peter musi bardzo się pilnować, żeby jego mimika nie zdradziła w żaden sposób, jak bardzo ma dosyć tego wazeliniarstwa.

– Co dokładnie przytrafiło się panu Stilinskiemu? – pyta Deucalion i to jest coś, na co Hale czekał od dłuższego czasu.

– Wykrwawia się w starym magazynie na granicy z rezerwatem.

– Ach, wciąż więc żyje?

– Żył, kiedy odchodziłem... ale szczerze wątpię, by nadal tak było– informuje ze spokojem. – Nie wiem tylko, co na to Jennifer – dodaje niby mimochodem.

– Darach? – pyta wyraźnie zaskoczony alfa.

– Tak. Zdaje się, że miała sentyment do tego chłopaka... może traktowała go trochę jak syna? Nie wiem dokładnie. Widziałem ich kilka razy rozmawiających poza szkołą, a raz nawet odwiedziła go w domu. Dlatego przyszedłem do ciebie... ona jest dla mnie zbyt potężna.

– Jak dla większości z nas. Kali przypłaciła życiem lekceważenie mocy panny Blake. – Wzdycha smutno, jakby jednak zachowały się w nim jakieś resztki ludzkich uczuć. Peter nie daje się zwieść. Staremu prawdopodobnie szkoda tylko utraty silnego ogniwa ze stada.

– Bez Stilesa i tak jest słabsza niż wcześniej. – Wzrusza ramionami. – Może chłopak nie brał bezpośredniego udziału w tym, co robiła, ale na pewno ją jakoś wspierał...

– Przynosisz mi zaskakująco dobre wieści, drogi Peterze.

– Tak?

– Od dawna szukaliśmy czegoś, co mogłoby posłużyć nam za przynętę. Jennifer była trudnym przeciwnikiem... nie miała nic ani nikogo, na czym zależałoby jej na tyle mocno, by skłoniło ją to do bezpośredniej walki. – Peter kiwa nieznacznie głową na znak, że rozumie. – Jeśli masz rację i ten chłopiec naprawdę był dla niej tak ważny, to zrobi wszystko, żeby go uratować. Wykorzysta każdy znany sobie rytuał i spróbuje ponownie sięgnąć po uśpioną moc Nemetonu – tę samą, która ocaliła jej życie.

– Czy to ją osłabi?

– Niemal wyczerpie – przyznaje alfa. – Wtedy skręcenie jej karku będzie tak samo proste, jak złamanie zapałki. – Uśmiecha się do Hale'a. – Musisz jakoś ją do niego skierować... a ja zajmę się resztą. Pytanie tylko, czego zażądasz w zamian? Dobrze wiem, że u ciebie nie ma nic za darmo...

– Myślę, że wiem, kim się posłużyć, żeby Jennifer znalazła się dokładnie tam, gdzie chcesz – mówi ostrożnie. – A co do mojej niewielkiej zapłaty, to jest nią pomoc w odzyskaniu tego, co zabrał mi mój drogi siostrzeniec. Status alfy i jego stado. To od zawsze powinno należeć do mnie.



***


W całej tej cholernej podróży astralnej dla Stilesa najtrudniejsze jest oderwanie wzroku od swojego ciała. Ciała, które wygląda na całkowicie pozbawione życia. I chociaż tego właśnie podświadomie się spodziewał, nie oznacza, że go to nie przeraża. Wygląda tak, jakby nadawał się już tylko do trumny...

Zna wiele wiarygodnych jak i tych kompletnie zmyślonych historii o podróżach astralnych. Jednak żadna z nich nie przygotowała go na to, czego właśnie doświadcza. Poprzednim razem opuścił swoje ciało tylko na kilka minut i to pod ścisłą kontrolą Deatona. Patrząc teraz z perspektywy bezcielesnego tworu energii, unoszącego się gdzieś w okolicach sufitu opuszczonych magazynów, Silinski może z całą stanowczością powiedzieć, że tego nie lubi. I jeśli jakimś cudem uda mu się przeżyć kolejne godziny i wrócić do swojej cielesnej powłoki, wie, że żadna siła go z niej prędko nie wygoni. Chyba że znowu będzie musiał ratować czyjś futrzasty zad... co nie jest znowu tak mało prawdopodobne. Szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę ich talent do pakowania się w kłopoty.



***

Derek i Jennifer pojawiają się jako pierwsi i zanim kobieta orientuje się, co się dzieje, zostaje zamknięta w pułapce. Zaczyna miotać się wewnątrz okręgu jak opętana. Do tego cały czas wrzeszczy i ciska w Dereka wszelkimi możliwymi obelgami. Stilesowi nie jest zbyt przyjemnie tego słuchać. Woli więc nie zastanawiać się, jak trudne jest to dla Hale'a. Mimo to wilkołak nie cofa się nawet o pół kroku. Cały czas stoi naprzeciwko Jennifer. Jedyną widoczną oznaką jego zdenerwowania są dłonie zaciśnięte w pięści. O ile zwyczajna bariera z jarzębu nie zatrzymałaby daracha na długo, to ta nieco ulepszona powinna wytrzymać akurat tyle, by Stiles zdążył ją uleczyć.

Jeniffer wcale nie ułatwia mu zadania, cały czas z nim walcząc. Gdy w końcu udaje mu się przedostać przez jej linię obrony, jest tak wyczerpany, że zaczyna wątpić, czy uda mu się z tego wyjść bez utraty zdrowych zmysłów. Stilinski czuje jej emocje, tak jakby były jego własnymi, co nie powinno być znowu takie zaskakujące, biorąc pod uwagę, że tak właściwie włamał się do jej umysłu czy może bardziej duszy... Sam nie wie, jak prawidłowo to określić. Jedyne czego jest pewien to to, że nie ma zbyt wiele czasu na działanie. Bardzo wściekły darach stara się go pozbyć. Stiles, kierując się radami Deatona, próbuje znaleźć coś, co pozwoliłoby mu oddzielić kobietę, którą kiedyś Jennifer była, od żądnej krwi i zemsty istoty, jaką się stała. Oczywiście to nie jest zbyt przyjemne, zarówno dla niego jak i dla niej. Cała ta kłębiąca się moc przypomina trochę rozpędzone tornado. Stiles obawia się, że może zostać porwany przez tę mroczną siłę i na zawsze utknąć w ciele daracha. Trzyma się więc na obrzeżach, gdzie jest odrobinę spokojniej. Wydaje mu się, że ta część umysłu nie jest do końca zdominowana przez pragnienie odwetu na Deucalionie.

Nie wie, od czego mógłby chociaż zacząć. Kolejne obrazy z jej życia przelatują obok niego jak porwane przez wiatr fotografie. Nic nie jest na tyle stabilne, by mógł się tego uczepić jak kotwicy. Czuje smutek i tęsknotę za czymś nieuchwytnym, nienazwanym. Stiles wie, że te emocje nie należą do niego, ale jednocześnie są tak podobne do jego własnych, że przez kilka sekund ma problem z rozdzieleniem siebie i jej. Nie przewidział tego rodzaju trudności i przez to nie wie, jak ma sobie z tym poradzić. Będzie musiał improwizować, a to w połowie przypadków kończy się tragicznie.



Może jednak Peter będzie potrzebował tego garnituru na pogrzeb...



Cholera, jeśli da się teraz zabić, to Hale z pewnością znajdzie sposób na to, żeby go wskrzesić, a później własnoręcznie utłuc w bardzo widowiskowy sposób.

Działa to na niego niczym lodowaty prysznic, albo wiaderko kawy. Jego myśli – ta osobista, niedostrzegalna dla nikogo innego logika i klujący uszy sarkazm. To jest cały ON. Nie Jennifer Blake, tylko Stiles Stilinski. Gdyby mógł, to z pewnością śmiałby się teraz histerycznie. To przypomina niezły kawał. Czyli tak jak reszta jego życia. Oto on: nastolatek biegający za bandą wilkołaków... A teraz, aby nie zatracić samego i nie dać się omotać niezwykle kuszącej, ale też wyjątkowo mrocznej mocy daracha, potrzebuje tylko świadomości, że pieprzony Peter Hale byłby niepocieszony, gdyby umarł. Zabawne albo tragiczne. Zależy z której strony się na to spojrzy.

Wyraźnie może wyczuć też rozbawienie Jennifer. Tylko że pod tym jest coś jeszcze... Stiles stara się dojrzeć to, co ona za wszelka cenę próbuje ukryć. Z każdym pokonanym milimetrem zalewają go emocje zwyczajnej, samotnej kobiety. W samym centrum tego wszystkiego dostrzega coś, czego się nie spodziewał.

Przypomina sobie, że Peter już coś takiego zasugerował.

Darach pragnie mocy i zemsty, ale Jennifer chce przede wszystkim Dereka.

Stilinski musi jej jakoś przekazać, że z całą pewnością osiągnęła cel. Złapała Hale'a. Pokazuje jej, jak wilkołak starał się go przekonać, żeby po wszystkim pomógł jej uciec. To, jak ciężko mu było przyprowadzić ją prosto w pułapkę i jedyne co go przekonało to to, że postarają się jej pomóc.

Opór Jennifer na chwilę słabnie i to wystarcza Stilesowi, żeby rozpocząć leczenie. Wykorzystuje całą nagromadzoną energię, by odbudowała jej organizm komórka po komórce. Moc buntuje się i wyrywa. W końcu darach powstał z cierpienia i tym samy odpłacał światu.

Teraz wszystko się zmienia.



***

– Co to ma znaczyć? – Głos Deucaliona powoduje, że przez umysł Jennifer z siłą pioruna przelatuje fala gniewu zmieszanego z ogromnym bólem.

Stiles prawie zostaje wyrzucony z jej ciała. Wczepia się jednak mocno i stara się otoczyć ich dwójkę kokonem ciszy. Musi się skupić na niej, a w sprawie wściekłego wilkołaka alfy zaufać Hale'om.

– Niespodzianka – odpowiada Peter.



***

Peter wie, jak wiele teraz zależy od jego szybkiej reakcji i nie pozwala sobie nawet na jedno spojrzenie w stronę ciała Stilesa. Boi się tego, co mógłby zrobić z nim widok nieruchomego, zakrwawionego ciała.

Jednym ruchem podcina Deucaliona, a gdy ten upada w sam środek drugiej przygotowanej pułapki, Deaton wychyla się zza ściany, by zamknąć okrąg. Co uniemożliwi wściekłemu alfie wydostanie się na zewnątrz. Jedyne, czego nie udało im się przewidzieć, to zdradziecki kamyk na drodze czarnoskórego emisariusza. Hale jak w zwolnionym tempie ogląda upadek Alana, a potem nie ma czasu na myślenie i zastanawianie się nad tym, co robi, bo Deucalion w ślepej furii rzuca się na niego. Czuje kły i pazury zagłębiające się w jego skórze, ale ból jakoś go nie oszałamia. Może to przez ilość adrenaliny, jaka krąży w jego krwiobiegu. Teraz już nic nie może zmienić. Deucalion jest całkowicie pozbawiony kontroli, nie cofnie się przed niczym. Peter przestaje powstrzymywać swoje wilcze ja. I nagle wszystko staje się prostsze, wszystkie te ludzkie dylematy i emocje zostają zepchnięte w głąb umysłu. Zabije albo zostanie zabity.

sobota, 28 marca 2020

Stackson/Sterek - Recykling cz.10

On zna mnie, a ja znam jego. Proste

***
Dalej chce mu się na przemian śmiać i wymiotować. Niby jest już dwa dni po ślubie Dereka i Braeden, ale Jackson wciąż przed oczami ma tą cholernie dziwną i niezręczną rozmowę z Hale'em. Naprawdę chwilami nie jest pewien czy to wszystko mu się nie przyśniło. Tylko, że nigdy wcześniej nie miewał tak realistycznych i logicznych snów jak to...

Od kilku minut stoją na tarasie i Derek wciąż nie wydusił z siebie nawet jednego słowa. To powoli robi się nudne i męczące. Whittemore nie bardzo ma ochotę ani siłę udawać, że nie wie o czym, a raczej o kim alfa chce się coś dowiedzieć. Ani myśli jednak ułatwiać mu cokolwiek. Zaciska zęby z całych sił i dalej milczy.
- Czy... on.. znaczy wy? Widujesz się z nim częściej czy tylko teraz?
- Ale, że z kim? - pyta Jackson udając głupiego.
- Musisz?
- Nie wiem o co ci chodzi Derek.
- Jaaasne. - prycha - Dobra niech ci będzie. Chce wiedzieć co dzieje się teraz ze Stilinskim - I Whittemore ma ogromną ochotę zapytać o to którego Stilinskiego ma na myśli, ale lituje się nad poddenerwowanym Hale'm. Przecież nikt nie chce żeby pan młody miał zły humor... przed nim noc poślubna.
- Stiles studiuje na Oxfordzie i pracuje jako barman. - wzrusza ramionami lekko jakby w geście bezradności. - Nie wiem co chcesz wiedzieć, nie wiem nawet czy powinienem z tobą o nim rozmawiać. - Hale wpatruje się w niego z mieszanką zdziwienia i lęku wymalowaną na twarzy.
- Ty...
- Ta. Wiem. - prycha
- Nie wierze... Jakim cudem ty ze wszystkich ludzi? - To nie jest precyzyjne pytanie, ale Jackson rozumie jego ogólny sens.
- Nie znasz mnie... tak na dobrą sprawę to nikt z was nic o mnie nie wie. -
oznajmia chłodno - On zna mnie, a ja znam jego. Proste.
- Więc wy...?
- Przyjaźnimy się. - Jackson przewraca oczami na ulgę bijącą od Hale'a. - Ale ty za to masz żonę.
- Co?
- Po prostu nie kombinuj. - ostrzega - Stiles ma się lepiej... może nie całkiem dobrze, ale tyle na ile to możliwe. Zmienił się... nie jest chłopakiem którego znałeś.
- Nie wracał do Beacon Hills przeze mnie? - pyta cicho Hale tak jakby wcale nie chciał być usłyszany.
- Początkowo. Teraz, to po prostu już nie jego świat.

***
Przez jakieś trzy godziny lotu Stiles cieszy się, że uwolnił się od Toma. Jego trajkotanie i cytowanie fragmentów książek psychologicznych, zaczynało mu powoli działać na nerwy. Lubi tego gościa, ale on zupełnie nie wie kiedy przestać! Stiles sam musi jakoś ogarnąć, to co tak naprawdę dzieje się między nim a Jacksonem - Upewnić się, że "coś" na pewno się dzieje... nie chce kolejny raz wyjść na tego, który wyobraża sobie za dużo.
Jednak pokonanie tylu kilometrów, nawet drogą powietrzną, zajmuje o wiele więcej czasu. Obok niego przysypia na oko dziewiędziesięcioletnia babcia, która raczej nie jest do niego zbyt przychylnie nastawiona. Nie, jeśli brać pod uwagę fakt, że przez godzinę kurczowo zaciskała palce na torebce i łypała na niego groźnym wzrokiem... więc nici z pogawędki. A on się nudzi i to strasznie!
Próbuje grać na telefonie i czytać książkę, ale jego myśli wciąż dryfują w kierunku tego, co czeka na niego w Beacon Hills. Starał się wcześniej wyciągnąć z Jacksona jakieś bieżące informacje. Typu: 'kto z kim, jak i dlaczego?' Niestety Whittemore, ten oślizgły zdrajca oznajmił tylko, że będzie musiał to zobaczyć na własne oczy. Teraz Stilinski umiera wewnętrznie z ciekawości.
Nie znaczy to jednak, że nie pamięta o swoim zmartwieniu numer jeden - Dereku. Wilkołak cały czas siedzi gdzieś z tyłu jego czaszki i nie daje o sobie zapomnieć. Czy oni nie mogą jechać w podróż poślubną, jak to robią normalni nowożeńcy?

Tak jak się tego wcześniej obawiał, w Sacramento jest o pół godziny za późno. Ma ochotę wrzeszczeć albo ryczeć jak dzieciak, bo następny pociąg do Beacon Hills ma dopiero o siódmej rano. Jest w pół do jedenastej w nocy. Nie wie, co ma zrobić - czekać na dworcu czy ogarnąć sobie jakiś pokój w motelu na te kilka godzin. Jedno i drugie jest trochę ponad jego siły, bo albo będzie musiał taszczyć bagaż nie wiadomo jak daleko, albo przyjdzie mu spędzić ponad siedem godzin na niewygodnych krzesełkach.
Kupuje gorącą czekoladę w automacie i wygrzebuje słuchawki z torby, bo jeśli ma to jakoś przetrwać to tylko z muzyką. Jednak zanim je podłącza, wybiera numer ojca żeby poinformować go, że będzie dopiero rano. Tak jak się tego spodziewał, tatulek nie jest zbyt szczęśliwy, ale to nie tak, że może coś z tym zrobić. Utknął na posterunku na najbliższe godziny, bo większość młodych funkcjonariuszy wzięła wolne na całe święta. W zasadzie teraz pracuje ich tylko czworo.
Po kilkusekundowej chwili namysłu dzwoni jeszcze do Jacksona, a gdy ten nie odbiera wysyła mu krótką, ale wiele mówiącą wiadomość. 'Utknąłem w Sacramento' i jakieś trzydzieści smutnych buziek.
***
Jackson jest zirytowany i mocno skrępowany, może też trochę zawstydzony i przerażony. Nigdy jeszcze nie żałował tego, że ma wyczulone zmysły tak bardzo jak teraz. Jego rodzice zamknęli się we własnej sypialni jakieś pół godziny wcześniej, chociaż wcale nie wyglądali na zmęczonych. I dopiero po kilku minutach zorientował się dlaczego... Stara się jak może żeby nie usłyszeć czegoś, czego nie chce. Siedzi w samochodzie przed domem i próbuje jakoś przeczekać.
Nie mija nawet pięć minut jak słyszy znajomą melodię wygrywaną przez jego telefon. Stiles dzwoni. Kłopot w tym, że smartphone został w pokoju. Waha się czy iść już teraz czy poczekać... może to nic ważnego? Jednak, kiedy dostaje jeszcze dwie wiadomości, decyduje się po niego pójść.
- Tylko wejść, chwycić i wyjść - tłumaczy sobie - dasz radę!

Udało się. Ma telefon i ponownie siedzi w swoim bezpiecznym, i cichym aucie. Tylko, że teraz nie stoi ono pod domem, ale mknie pustymi ulicami w kierunku Sacramento. Jak on tęsknił za tym samochodem!
Jedną ręką trzyma kierownice, a drugą telefon. Stiles napisał mu tylko, że następny pociąg ma dopiero o siódmej rano. Whittemore nie wie co chłopak zamierza zrobić i to go lekko niepokoi. Może Sacramento nie jest jakimś wyjątkowo niebezpiecznym miastem, ale za to Stiles przyciąga kłopoty jak pieprzony magnes.

Od: Stiles
Czekam na dworcu. Nie chciało mi się szukać motelu...

Kurna. Ile czasu zajmie mu dotarcie na miejsce? Jakieś półtorej godziny... jeśli nieco zignoruje przepisy drogowe. Ponownie zerka na zegarek, kilka minut po jedenastej. Przyspiesza jeszcze bardziej.
***
Stiles powoli zaczyna żałować swojej decyzji o pozostaniu na dworcu. Jest coraz zimniej i miejsce zapełnia się ludźmi, niekoniecznie czekającymi na pociąg. Normalnie nie osądza, bo bezdomność często jest winą systemu i kilku niefortunnych zdarzeń lub złych wyborów. Jednak widzi dwóch czy trzech lekko chwiejących się chłopaków. Oni go niepokoją... na pewno nie zmruży oka. Oprócz niego na pociąg spóźniła się też jeszcze jakaś dziewczyna, ale Stilinski nie jest w stanie dostrzec jej twarzy. Siedzi zdecydowanie za daleko i w dodatku ma kaptur mocno nasunięty na głowę.

Podskakuje nerwowo, gdy ktoś szturcha go w ramię. Odwraca się i zamiera.
- Co ty tu robisz? - niemal piszczy
- Myślałem, że może będziesz potrzebował podwózki, ale skoro wolisz tu poczekać...
- I chciało ci się? - pyta ignorując zaczepkę. Odpłaci mu później.
- Stęskniłem się za porsche, a skoro miałem pretekst do dłuższej trasy, to dlaczego nie
- Myślałem, że za mną - prycha
- To też. - śmieje się Whittemore. Stiles jest dziwnie pewien, że pomimo lekkiego tonu, to chłopak mówi całkiem serio. Dlatego nic na to nie odpowiada tylko wyszczerza się do niego radośnie.
Idą w kierunku wyjścia z dworca, Jackson taszczy jego walizkę. Stilinski wcale nie protestuje, bo jest cholernie ciężka i nieporęczna. Na co on tyle, tego brał? Mija ich kolejny nietrzeźwy i Stiles zerka w kierunku nieznajomej dziewczyny. Znajduje się dwie ławki dalej i jest w niej coś niepokojąco znajomego. Wciąż nie może dostrzec jej twarzy, bo teraz siedzi z kolanami podciągniętymi pod brodę.
- Jackson...?
- Co znowu? - jęczy wilkołak, a Stilinski wskazuje na miejsce w którym znajduje się dziewczyna.
- Cora? - pyta Whittemore i dopiero teraz do Stilesa dociera dlaczego wydawało mu się, że skądś ją kojarzy. Wszyscy Hale'owie mają pewne cechy wspólne... przynajmniej on je zauważa.
- Co? - brunetka podnosi głowę i drga, jakby dopiero ocknęła się ze snu, a może faktycznie tak było. - Stiles? - wygląda na równie mocno zaskoczoną, co on sam.
- Jeden, jedyny i niepowtarzalny. - odpowiada z uśmiechem - Czekasz na kogoś czy... chcesz zabrać się z nami?
- Nie jestem pewna czy chcę wracać do domu... właśnie stamtąd przyjechałam - mówi, wyglądając na bardzo zmęczoną i jednocześnie wkurzoną - Mój, durny brat - dodaje, ale to wciąż nie wyjaśnia im za wiele.
- Aha... - mamrocze Jackson spoglądając na Stilinskiego z całkowitym niezrozumieniem
- Obj jesteśmy jedynakami... więc nie pomożemy, ale...
- To nie o to chodzi. On zapomina, że ja też tam mieszkam. - warczy pod nosem - Rozważam wyprowadzkę do Petera, a to chyba już coś wam mówi.
- Zdecydowanie. - śmieje się Stiles - Jackson ma dom jak zamek.... jestem pewien, że ma tam też pokoje gościnne. - Cora lekko się krzywi - A jeśli nie, to gdzie będziesz bezpieczniejsza niż w domu szeryfa?
- Czy to jakiś nowy sposób na podryw? Na ojca- szeryfa? - pyta, chyba tylko na wpół żartując.
- Nie jesteś w jego typie - prycha Whittemore, marszcząc brwi
- Nie? A to dlaczego? - teraz to ona wygląda na bardziej wkurzoną - Nadal wolisz rude zołzy?
- Nah... jakby ci to... - patrzy bezradnie na Jacksona, ale ten nie wydaje się zainteresowany chęcią pomocy - Och szlag! - jęczy - Wolę facetów, okay?

poniedziałek, 23 marca 2020

Stackson/Sterek - Recykling cz.9

Fragment piosenki "Wicked game", który Stiles wytatuowany ma na łopatce ;)

"The world was on fire and no one could save me but you
It's strange what desire will make foolish people do
I'd never dreamed that I'd love somebody like you
I'd never dreamed that I'd lose somebody like you"


Jackson by mnie zrozumiał...


***
Stiles stwierdza, że zawsze wtedy kiedy Jackson jest najbardziej potrzebny, to go nie ma. Niby wie, że to nie do końca jest zależne od przyjaciela, to i tak jest na niego zły. Czy może raczej na sytuacje w której się znajduje. Cokolwiek.
Siedzi na środku dywanu z otwartą walizką, do której nie zapakował jeszcze nic prócz prezentu dla ojca. Wszystkie jego ubrania zajmują znaczną część mieszkania. Oparcie i poduszki kanapy, stół i dwa wysłużone krzesła w części kuchennej oraz niemal całą podłogę między kanapą, a szafą. Ma wrażenie, że te cholerne ubrania rozmnożyły się przez podział gdy nie patrzył. On naprawdę nie wie jak to się stało. To może być po części wina Whittemorta i jego słabości do zakupów. Stiles dziesiątki razy zarzekał się, że idzie z nim tylko towarzysko, ale i tak zawsze wracał z dwoma lub trzema nowymi rzeczami. Jedyna korzyść to taka, że sukinsyn ma naprawdę niezłe oko i Stilinski niejednokrotnie korzystał z jego porad.
Problem polega na tym, że teraz Stiles tonie w ciuchach, a może zabrać tylko niewielką część z tego. Zresztą na co mu więcej skoro leci do domu tylko na niecałe dwa tygodnie. Święta i kilka dni po. Umówili się, że Sylwestra spędzą z Jacksonem już w Anglii. Może pojadą do Samuela albo będą gnić na kanapie. To jeszcze jest niesprecyzowane.
Teraz ma jednak większe zmartwienie na głowie - Święta, bo jego dom znajduje się w Beacon Hills, które jest terytorium watahy Hale'a i nie ma szans żeby nie natkną się przez ten czas na kogoś ze stada. Chyba, że spędziłby ten czas nie wyściubiając nosa z domu... Ale tą opcję od razu odrzuca - nie zamierza się chować. Jeśli najdzie go taka ochota, to przejdzie całe to cholerne hrabstwo wzdłuż i w szerz.
Jeszcze nie wie, co zrobi gdy spotka Isaaca czy Lydię... nie są już tak blisko. Początkowo ich rozmowy na czacie ciągnęły się godzinami, ale z czasem każde z nich miało coraz mniej czasu. Teraz tylko Scott zachowuje się wobec niego tak samo jak dawniej. Nawet jeśli dzieli ich ocean, to ten zakochany kundelek i tak nieprzerwanie zadręcza go godzinnymi monologami o Allison. Zdarzyło się, że Stilinski raz czy dwa przysną z telefonem przy uchu... ale ileż można?

Pamięta jak McCall przyleciał do niego na tydzień... jakoś pod koniec wakacji i przez pierwsze dziesięć minut gapił się na niego z rosnącym szokiem i niedowierzaniem. Nie mógł pojąć jakim cudem Stiles jednocześnie aż tak się zmienił wciąż pozostając sobą. Stilinski wciąż nałogowo oglądał seriale i czytał sterty komiksów. Nadal lubił koszulki z nadrukami i śmiesznymi napisami, koszule w kratę tylko, że te były bardziej dopasowane kolorem, i rozmiarem. Urósł jeszcze nieco w górę i przybyło mu nieco mięśni od codziennego biegania oraz trenowania do uniwersyteckich zawodów pływackich. Na których tak nawiasem mówiąc zajął trzecie miejsce, co uczcił kolejnym tatuażem - czterolistną koniczynką na nadgarstku. Kolejne mniejsze lub większe dziary pojawiały się odtąd dosyć regularnie na jego ciele. Na przedramieniu tarcze zegara, której wskazówki wyglądają jak strzały. Niewielki okrąg tuż nad kostką i drugi jeszcze mniejszy wewnątrz niego. To taki sentymentalny gest odnoszący się do tego okropieństwa, które Scott sobie wytatuował. Inicjały mamy na lewym obojczyku, i czterowersowy fragment piosenki Chrisa Isaaka "Wicked game" na prawej łopatce.
Pod wpływem impulsu i przez podpuszczanie Jacksona przekuł też sobie język... więc właściwie nie powinien dziwić się, że Scott zareagował w ten sposób. Jednak to wciąż było nieco niekomfortowe, gdy najlepszy przyjaciel gapi się na ciebie bez mrugnięcia oczami... trochę tak jakby nie wierzył w to co widzi. Przestał dopiero, gdy Stiles rzucił kąśliwą uwagą w swoim stylu - "uważaj, bo się zakochasz".
Wciągu tych kilku dni Stiles przeciągną McCalla przez cały swój uniwersytet i poznał z każdym kogo nazywał dobrym znajomym. A potem przyszła pora na Londyn i kilka ulubionych barów Stilinskiego. Tam przez przypadek spotkali jednego z chłopaków z którymi spał więcej niż raz... i w taki oto nieco niezręczny sposób Scott dowiedział się o jego orientacji. Początkowo wyglądał jak zraniony szczeniaczek i Stiles czuł się źle z tym, że nie powiedział mu wcześniej. Już następnego ranka Scott nieco otrząsną się z szoku i zaczął mało subtelnie podpytywać Stilinskiego o to czy kogoś ma. Stiles uciął temat mówiąc, że już nie. Scott zna go na tyle dobrze, że nawet nie próbował pytać o więcej.

Stiles zastanawia się czy coś jest z nim nie tak, skoro wcześniej nie zdobył się na to, żeby powiedzieć najlepszemu przyjacielowi o tym co działo się między nim, a Derekiem? Teraz z kolei nie mówi mu o Jacksonie. A naprawdę chciałby z kimś o tym pogadać... bo dostrzega więcej. Nie wie tylko czy McCall zrozumiałby, jeśli ostatnie co pamięta, że działo się między nimi to nieustanne kłótnie. Niby mówił mu, że teraz jest inaczej, ale wątpi żeby, to w pełni oddawało obraz tego jak wygląda ich przyjaźń. Szczerze, to nie pamięta żeby w ciągu ostatniego roku pożarł się o coś konkretnego z Whittemortem. Jakieś pierdoły, gdzie jeden drugiego zirytował spóźnieniem, albo zabraniem pilota.
Myśli, że może jest jeszcze jedna osoba z którą mógłby o tym pogadać. Nie wie tylko czy dzwonienie do kogoś w czwartkowy wieczór po dwudziestej i to na trzy dni przed wigilią, to dobry pomysł. Jednak ostatecznie pisze krótką wiadomość z zapytaniem czy Tom mógłby wpaść pogadać.


***
Mniej więcej dwie godziny później jest już spakowany przy czym okazało się, że ta jedna walizka to za mało. Dlatego pozostałe rzeczy znajdują się w średniej wielkości torbie sportowej, którą zazwyczaj używał w dni treningów drużyny pływackiej. Tom przez cały czas podśmiewa się pod nosem z tego, że najchętniej zapakowałby całą szafę... Bardzo śmieszne. Wcale, że nie chciał brać aż tyle ubrań. Po prostu jest zdenerwowany, a wtedy nie myśli całkiem racjonalnie. W międzyczasie Stilinski streścił kumplowi, to o czym myślał przed jego przyjściem - strach przed powrotem na stare śmieci i spotkaniem dawnych znajomych, którzy kiedyś byli mu bliscy, a teraz tak na dobrą sprawę nic o nich nie wie.
- A ten twój były? Nadal tam mieszka?
- Yup. - potwierdza - To dlatego Jackson poleciał wcześniej... na jego ślub.
- Faktycznie wspominałeś o tym, że się żeni. - przyznaje zerkając na niego z ciekawością.
- Pytaj.
- Nie chciałeś z nim iść... jako osoba towarzysząca?
- Co?
- No wiesz... dwie pieczenie na jednym ogniu - uszczęśliwiłbyś tego Jacksona i utarł nosa byłemu.
- Ty i te twoje pomysły - Stilinski śmieje się, bo mimo wszystko wyobrażenie sobie jak to mogłoby wyglądać, gdyby tak zrobił jest rozbrajające. - To byłoby niezapomniane... uwierz mi. Wszyscy którzy byli na tym ślubie pamiętają mnie i Whittemorta jako skaczących sobie do oczu, pyskatych gówniarzy.
- No i co z tego?
- Jeszcze pomyśleliby, że mamy inwazję kosmitów, którzy przejmują nad nami kontrole lub, że rząd przeprowadza kolejne eksperymenty na obywatelach.
- Nie mam bladego pojęcia o czym ty do mnie rozmawiasz - Tom kręci głową, patrząc na niego jakby postradał rozum.
- Jackson by mnie zrozumiał... - jęczy i niemal od razu uświadamia sobie, że to nie było właściwą rzeczą do powiedzenia przy tym świrze. Tom zachowywał się czasami gorzej niż fandom SPN, podczas oglądania sceny w której Deean przytulał Casa...
- Oczywiście, że tak. - mówi ironiczne
- Nie zaczynaj. - prosi
- Czy ja coś mówię? - pyta niczym niewiniątko.
- Wystarczy, że gapisz się na mnie tym swoim wszechwiedzącym wzrokiem...
***
- Stiles no. - mówi Tom tonem obrażonego pięciolatka. Czekają już ponad dwie godziny, bo jego lot ma lekkie opóźnienie. Ma nadzieje, że nie przeciągnie się to za bardzo, bo potem nie zdąży na pociąg do Beacon Hills i w Sacramento też będzie musiał czekać kilka godzin na następny.
- Nie wiem, co chcesz żebym ci powiedział.
- Wszystko! - woła kumpel może nieco głośniej niż to konieczne, bo przysypiająca na sąsiednich krzesełkach nastolatka posyła mu zabójcze spojrzenie.
- Idiota. - prycha Stiles pod nosem
- Słyszałem
- Miałeś słyszeć, kutasie.
- Heeej?! To ja tutaj się poświęcam i chcę pomóc, a ty mnie wyzywasz od męskich zewnętrznych organów rozrodczych. Nie ładnie... bardzo nie ładnie panie Stilinski.
- Chcesz zaspokoić swoją ciekawość i pewnie poćwiczyć na mnie jakieś psychologiczne sztuczki.
- To też. - przyznaje potulnie - Ale głównie chodzi i o to żebyś się nie męczył z tym sam.
- Niech będzie - Stilinski poddaje się - Myślę, że mogłeś mieć rację co do tego, że Jackson ma coś do mnie.
- Rozmawialiście? - brzmi na podekscytowanego.
- Nie... ale są rzeczy, które zauważam. Na przykład, to że gdy wychodzimy razem do klubów, to żaden z nas nie zabawia się z nikim w kiblu ani nie wychodzi do domu z nowo poznanym kolesiem. A my zawsze chodzimy razem na imprezy.
- A on?
- Wydaje mi się, że... chce czegoś. Tylko chyba ta historia z Derekiem go powstrzymuje. - mówi i nagle coś sobie uświadamia - Cholera powinienem iść na ten jebany ślub. On myśli, że ja nadal coś czuje do tego idioty... Dlatego nic nie robi.
- A chciałbyś żeby co konkretnie zrobił?
- Nie wiem... coś.

Stackson/Sterek - Recykling cz.8

Gdyby wzrok miał moc sprawczą...

***
Derek wie, że powinien być gdzie indziej i robić co innego... jak na przykład szczerzyć się do obiektywu czy udawać, że potrafi tańczyć. Ogólnie sprawiać wrażenie najszczęśliwszej osoby na Ziemi. To jest, to co zazwyczaj robi pan młody na przyjęciu. I całkiem nieźle mu szło przez jakieś trzy godziny, ale teraz potrzebuje odetchnąć i pobyć sam przez kilka minut.
W lokalu nadal trwa jego wesele, a Braeden pewnie zachodzi w głowę gdzie go wcięło. Chociaż ma cichą nadzieje, że zajęła się rozmową ze swoimi znajomymi i nawet nie zauważy, że go nie ma. Mało prawdopodobne biorąc pod uwagę fakt, że przez kilka lat pracowała w FBI.
Wilkołak chowa się w pokoju z prezentami już jakiś kwadrans i na szczęście nikt jeszcze go nie szuka. Prawdopodobnie zawdzięcza to Peterowi lub którejś ze swoich bet. Jednak podejrzewa, że nie będzie to trwało zbyt długo, bo w końcu więcej osób zauważy jego zniknięcie, a nie chce wzbudzać niepotrzebnej sensacji czy stwarzać okazji do plotek. Małe miasteczka mają to do siebie, że wściubianie nosa w cudze sprawy jest codziennością. Beacon Hills nie stanowi wyjątku...
Ponownie zerka w stronę drzwi, a potem na trzymane w rękach dosyć spore pudełko z prezentem od Stilesa. Naprawdę boi się zajrzeć do środka, ale chyba jeszcze bardziej przeraża go koperta z kartką od chłopaka. Przez niemal dwa lata spychał przeszłość tak daleko w swojej świadomości, że prawie udało mu się siebie samego przekonać, że te kilka miesięcy nie istniało. W tej niewinnie wyglądającej paczce może znajdować się coś, co skonfrontuje go z tym co zrobił. Niby wie, że Stiles nie jest z natury mściwą czy zdolną do zrobienia komukolwiek krzywdy osobą... jednak cóż... Derek mógł mu w przeszłości dać parę powodów do tego, by chłopak zrobił dla niego wyjątek. Z dwojga złego woli sam sprawdzić, co dostał od byłego kochanka na prezent ślubny niż ryzykować, że zobaczy to ktokolwiek inny. Peter jest jedyną osobą, która wie część z tego co się działo między nim, a Stilesem i wyraźnie nie jest zachwycony z tego jak to się skończyło. Woli nawet nie zastanawiać się nad tym jak zareagowałaby reszta stada.
Z mocno bijącym sercem zrywa ozdobny papier z pudła i podnosi wieczko. Patrzy i nie wierzy. Spodziewał się naprawdę wszystkiego, bomby zegarowej czy kilograma tojadu... ale nie zestawu prostych, różnokolorowych kubków. Wciąż nieco niepewnie unosi jeden z nich i dopiero wtedy dostrzega całkiem spory napis na odwrocie: Scott. Zaciekawiony sięga po kolejne i czyta: Lydia, Isaac, Allison, Peter, Cora, Braeden i Derek. Kubek z jego imieniem jest w ładnym odcieniu zielonego...

Stiles kiedyś powiedział mu po jednym z ich pierwszych zbliżeń, że gdy jest spokojny i zrelaksowany, to jego ludzkie oczy są bardziej zielone niż szare oraz to, że takie podobają mu się najbardziej. Derek wtedy kazał mu się przymknąć i iść spać, a sam zaczął się pośpiesznie ubierać i kilka minut później wyszedł.
Potrząsa głową żeby jakoś odegnać wspomnienie. Nie wydaje się być ono takie złe dopóki nie zna się reszty tej historii. A on... niestety nie tylko ją zna, ale też przeżył.
Zaczyna się lekko trząść więc odkłada prezent z powrotem do pudełka. Nie chce go stłuc przez przypadek. Zamiast tego wyjmuje typową, ślubną kartkę z życzeniami. Bierze głęboki oddech i zagląda do środka. Nie ma tego wiele.

"Szczęścia na nowej drodze życia"
Stiles.

Te kilka prostych słów aż razi po oczach. Takie formalne i oklepane, że aż coś w nim się buntuje. Zwyczajne i nudne rzeczy nie pasują mu do chłopaka, którego znał. Derek przez to nie wie czy Stilinski kpi sobie z niego czy może faktycznie ma dokładnie to na myśli? A chciałby. Zdaje sobie sprawę, że nie ma prawa oczekiwać czegokolwiek, ale nagle czuje, że musi się tego dowiedzieć. I niestety jedyną osobą, która (oprócz samego Stilesa) może znać odpowiedź jest Whittemore. Krzywi się na samą myśl o rozmowie z tym dupkiem... nie żeby nie lubił chłopaka. Chociaż właściwie, to go nie znosi. Jackson od zawsze irytuje go samą swoją obcością. Nie ma pojęcia jakim sposobem Stiles zaprzyjaźnił się z kimś takim jak Jackson. Z tego co pamięta, to Stilinski za czasów liceum miał krzyż pański z Whittemortem. Nieraz narzekał na jego docinki czy zaczepki...
Może to wcale nie tak, że się przyjaźnią tylko Stiles przekazał Jacksonowi tą nieszczęsną paczkę dla Braeden? Derek nawet nie chce wiedzieć, co chłopak o nim myśli... najpierw Peter wysłał w jego imieniu zaproszenie na ślub, a potem jeszcze Braeden poprosiła go o przysługę.


***

Jackson sam nie wie, co czuje będąc w tym miejscu... albo inaczej czuje wiele rzeczy na raz. Odrobinę bawi go ta cała farsa ze ślubem i bajkowym weselem. To tak pasuje do wiecznie naburmuszonego Dereka, jak pięść do nosa. Nie zna zbyt dobrze jego żony, ale sądząc po prostej sukni i minimalistycznych dodatkach, to też raczej nie jej styl. Whittemore obstawia, że ten przepych może być winą Petera i może też trochę Lydii. Tylko oni aż tak wyróżniają się na tle innych gości. Ich stroje bardziej pasowałyby na czerwony dywan albo bal w pałacu Buckingham niż wesele w małym miasteczku.
Udało mu się też trochę podokuczać Hale'owi. Wcale nie czuje się winny, jeśli już to przepełnia go samozadowolenie i satysfakcja. Za każdym razem, gdy przypomina sobie reakcję Dereka na wspomnienie o Stilinskim ledwo powstrzymuje się od prychnięcia. Czy można być jeszcze bardziej oczywistym?
Jednak przede wszystkim jest zniesmaczony, tym jakiego szczęśliwego mężusia gra Hale. Nie ma pojęcia jak innych nie razi po oczach ten jego wyuczony, sztuczny uśmiech. Poważnie, ludzie co z wami? To jak wszyscy nagle wydawali się być jedną wielką rodziną... Może reaguje w ten sposób, bo przed jego wyjazdem większość czasu spędzali na skakaniu sobie do gardeł? Coś szarpie go od środka jak widzi McCalla, poklepującego Dereka po ramieniu i paplającego o tym, że ich wataha wreszcie jest kompletna. Ma ochotę podejść i zapytać czy o kimś do cholery nie zapomniał! Ten sam Scott, który tyle razy zarzekał się, że Stiles jest dla niego jak brat... I może wszystko wyglądałoby teraz inaczej, gdyby kiedyś Stilinski powiedział komukolwiek...
Musi mieć bardzo zawziętą minę, bo nagle słyszy chrząknięcie tuż za plecaami. Tak jak się spodziewa, sekundę później na krześle po jego lewej stronie siada Peter.
- Sądząc po twojej interesującej reakcji i tym, że wciąż mogę wyczuć zapach Stilesa na twojej marynarce... Obstawiam, że wiesz co nieco?
- Uhm... - nie widzi sensu kłamać - Czekaj, to ty też wiesz?
- To nie tak, że któryś przyszedł do mnie na herbatkę i ploteczki... - szepcze teatralnie Hale, a Jackson już pamięta dlaczego nigdy nie mógł wytrzymać nawet pięciu minut w towarzystwie tego idioty. - Bywam spostrzegawczy i czasami zdarza mi się być w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze... chociaż jeśli zapytasz mojego błyskotliwego siostrzeńca powie ci, że to było złe miejsce i jeszcze gorszy czas...
- Nie mów, że widziałeś...ich?
- Dokładnie.
- Chryste. Stiles wie, że ty wiesz?
- Raczej nikt nie kwapił się, żeby go o tym poinformować. - przyznaje starszy wilkołak - Jednak jest coś, co nie daje mi spokoju... Wasza dwójka jest czym konkretnie? -Jackson nie zdąża odpowiedzieć.
- Peter. - Pan młody nagle wyrasta jak spod ziemi, po drugiej stronie stołu i to dokładnie na przeciwko nich. - Muszę pogadać o czymś z Jacksonem... - Whittemore mierzy go zimnym spojrzeniem.
- Gdyby wzrok miał moc sprawczą drogi siostrzeńcze, to właśnie zostałbyś eunuchem.