***
Od kiedy większość osób z watahy Scotta poszła na studia, a tym samym rozpierzchła się po Stanach, spotkanie w pełnym składzie wydawało się niemożliwością. Stilinski chociażby się dwoił czy troił to i tak nie mógł się z niczym wyrobić, tak żeby móc pozwolić sobie na weekend w domu. Cały czas mu czegoś brakowało... Kasy na bilet, a kiedy udało mu się uskładać odpowiednią kwotę to wyskakiwało mu coś nagłego i nie mógł jechać. Gdy uporał się z bieżącym problemem okazywało się zazwyczaj, że jego rezerwowa gotówka w niewyjaśniony sposób ulatniała się z portfela.
Stiles z utęsknieniem wyczekiwał przerwy świątecznej. Nie żeby jego nowe, dorosłe życie i staż w FBI nie były cudowne... każdy kolejny dzień był inny od poprzedniego, a to było coś co uwielbiał. Tylko czasami tęsknił za swoim starym pokojem, a jeszcze bardziej za ojcem i przyjaciółmi. Problem polegał na tym, że Lydia nie miała w swoim napiętym planie czasu na wizytę w Beacon Hills. Musiał wybrać z kim spędzić święta z dziewczyną i jej matką, która dostosowała swoje plany do Lydii, czy ze swoim staruszkiem i kilkoma futrzanymi maskotkami. Próbował jeszcze przekonać dziewczynę do chociażby dwudniowej wizyty w rodzinnym mieście i to chyba nie był najmądrzejszy z jego pomysłów. Pierwszy raz pokłócili się tak bardzo, że żadne nie chciało ustąpić. Dlatego na świątecznym obiedzie w nowo wybudowanym domu Dereka, Stilinski pojawił się sam. Już od progu powitał go grad niezbyt subtelnych pytań.
— Nie zostałem rzucony w święta. — powiedział siląc się na spokój. Nie zbyt to ładnie nawrzeszczeć na własnego ojca i najlepszego przyjaciela od razu po przyjeździe.
Jedynie Peter nie zwracał na niego uwagi, biegał z jednego końca domu na drugi. Czasami wychylał się przez okna, a raz wylazł nawet na dach. Stiles był nieco zdziwiony tym, że nikt oprócz niego się tym nie zainteresował, a jeszcze bardziej, że Derek nie starał się usadzić nadpobudliwego, lekko psychicznego wuja w jednym, dobrze widocznym miejscu. Tak, by każdy mógł mieć go na oku... na wszelki wypadek? Bo znając Petera powinni spodziewać się najgorszego. Nawet inwazji kosmitów z którymi wilkołak zdążył zaprzyjaźnić się podczas nastoletniego (nigdy nie zakończonego) buntu.
Peter kolejny raz wyszedł przed dom, ale tym razem chował coś w kieszeni kurtki. Derek tylko westchnął ciężko patrząc w stronę zamykających się drzwi wejściowych. Stilesa zaczęła zżerać ciekawość... I niby mógł zapytać kogoś przy stole, czy Peter zwariował do reszty. Tyle, że tym samym ściągnąłby na siebie uwagę wszystkich obecnych, a chwilowo zdawali się zapomnieć zarówno o nim jak i o fakcie, że przyjechał bez partnerki. Dlatego niewiele myśląc ruszył w stronę korytarza, namierzył w stercie kurtek i płaszczy swoją. Ubrał się i niepewnie wyjrzał za drzwi. Początkowo nic nie zwróciło jego uwagi, dopiero wiązanka przekleństw dobiegająca gdzieś ze wschodniej strony domu podpowiedziała mu w którą stronę miał iść.
Ciemny, przypominający odrobinę człowieka kształt stał na drabinie i próbował przymocować coś do rynny. Dobre pięć sekund zajęło zorientowanie się Peterowi, że ktoś go obserwuje.
— Stiles — mruknął Hele jakoś dziwacznie zadowolony — Czy mógłbyś mi podać śrubokręt i nóż... upadły mi gdzieś pod drabinę.
— Co ty wyprawiasz?
— A na co ci to wygląda? Wieszam światełka.
— TY wieszasz światełka?!
— Tak... Co w tym takiego dziwnego? — zapytał Hale i brzmiał na tak szczerze zdumionego, że Stiles zaczynał się poważnie zastanawiać czy w międzyczasie ktoś (Malia) nie przyłożył wilkołakowi na tyle mocno, że na skutek urazu całkowicie zmieniła mu się osobowość. Nie żeby Stilinski mógł ją wtedy winić.
— Nie ważne. — odpowiedział, bo mówienie Peterowi co o tym myślał nie było raczej zbyt rozsądne. — Nie za późno się za to wziąłeś?
— Rozwiesiłem je już tydzień temu i to chyba był błąd. Po dwóch dniach przestały świecić czerwone, a dzisiaj zgasły również niebieskie.
— I dlatego latasz jak szalony?
— Nie przegram z jakimiś durnymi lampkami. — warknął Hale przez zęby — Próbuję naprawić to cholerstwo.
— A znasz się na tym?
— To raczej nic trudnego, no nie? Muszę tylko namierzyć te przepalone i zmienić na te zapasowe...
— Każdą jedną musisz wykręcić i sprawdzić czy to ta?
— Mniej więcej.
— Dużo jeszcze ci zostało? — zapytał rozbawiony Stiles. Naprawdę ktoś podmienił im Petera. Może to jakiś jego sobowtór z równoległego wszechświata... ale opcja z kosmitami i kontrolą umysłu wciąż była równie prawdopodobna.
— Nie. Jakiś metr, może półtorej. Jeszcze przed obiadem z okna w pokoju Dereka wymieniłem zepsutą niebieską. Tylko ta czerwona jest kurewsko złośliwa... — Stiles zagryzł wargi żeby przypadkiem nie parsknąć śmiechem. Peter Hale kontra ozdoby świąteczne. — Jest! — zawołał uradowany Hale i od razu przyłożył nóż żeby podwadzić wadliwą diodę.
— Może najpierw... — Nagle ciało wilkołaka napięło się jak struna, a potem zaczęło go telepać. Następnie runął na ziemie. — odłącz od prądu. — Dokończył Stilinski i z niepokojem pochylił się nad zamroczonym Peterem.
— Żyjesz?
— Uhh.
— Czyli żyjesz. Wygląda na to, że z wilkołaków jest całkiem niezły przewodnik prądu...
— Bawi cię to?
— To tragiczne i zarazem komiczne, więc tak pół na pół. Jak mogłeś zapomnieć odłączyć prąd zanim zacząłeś grzebać w tym nożem?
— Rozproszyłem się zapachem — syknął Hale, wciąż nie podnosząc się z mokrego trawnika. Nawet nie otworzył oczu, a Stiles mógł dostrzec jak z całych sił zaciskał pięści.
— Peter? Złamałeś coś... czy tak po prostu lubisz tarzać się w liściach, bo jeśli druga opcja to mogę zostawić cię z tym samego... no problem.
— Chyba wybiłem sobie bark.
— I pomyśleć, że naprawdę tęskniłem za Beacon Hills. — westchnął Stilinski — Mam nastawić czy...?
— Dawaj.
Stiles modlił się w myślach żeby zapamiętał z kursu wszystko tak jak trzeba. Jeśli uszkodzi wilkołaka bardziej zamiast mu pomóc... to cóż, żegnaj życie. Trzask, kości wracającej na swoje miejsce sprawił, że Stilesa przeszły ciarki. I to nie z rodzaju tych dobrych.
Nawet nie zastanawiał się jak dziwaczenie muszą wyglądać: siedzący tuż obok siebie na mokrej trawie. Hale z głową opartą na kolanach, mamroczący przekleństwa w kilku językach, a on wciąż trzymający ręce na jego ramieniu. Dopiero charakterystyczne chrząknięcie przywołało go do rzeczywistości. Nad nimi stał Derek, a kilka kroków za nim Scott, który wyglądał na mocno zdezorientowanego.
— Czy może mi któryś powiedzieć dlaczego w całym domu zgasło światło? — zapytał Derek. Brzmiał na rozbawionego i jednocześnie zirytowanego.
— To na pewno wina światełek. — odpowiedział pierwsze co przyszło mu na myśl. Młodszy Hale tylko prychnął. — No może tak trochę twojego wujka... — Tym razem zrezygnowane westchnięcie — Nie, serio ja tylko tędy przechodziłem.
— Zapominasz dodać, że podałeś mi nóż i śrubokręt. A to dla mojego uroczego siostrzeńca oznacza, że jesteś współwinnym.
— Co zrobiliście?
— Nic... tylko tak jakby Peter podpiął się pod prąd... a potem pacnął na ziemie.
— Wasza dwójka... osobno działacie mi na nerwy, a kiedy pojawiacie się gdzieś jednocześnie... to chodząca katastrofa — odetchnął głęboko, popatrzył na nich groźnie ze zmarszczonymi brwiami, a potem stał się świąteczny cud i jeden kącik ust Dereka uniósł się lekko do góry. — Stiles zaprowadź go do domu, a Scott pomoże mi z tymi cholernymi światełkami.
Stiles nie miał nic przeciwko takiemu rozwiązaniu. Robiło się coraz zimniej, a McCall wywiercał mu spojrzeniem dziury w czaszce. Podniósł się na nogi i pomógł wstać uszkodzonemu wilkołakowi. Peter uwiesił się na nim niczym mdlejąca panienka i Stiles mógł się założyć o wszystkie swoje prezenty, że zrobił to z premedytacją.
Hejka, hejka,
OdpowiedzUsuńjak ja się ucieszyłam widząc ten tekst ;) i jeszcze udało mi się w tym roku go przeczytać...
kurcze, chce się więcej po prostu... Peter tak latający i nikt się tym nie interesuje... a tutaj o światełka świąteczne chodziło, ale powiem że zastanawiałam się nad dwoma rzeczami, które mogą pójść źle, wsadzi korki, albo spali chałupe... ;) tak się zastanawiam czy te lampki w ogóle były zewnetrzne czy wewnetrzne tylko...
a wiesz co? tak wczoraj czytając, miałam taką myśl, że chętnie też bym przeczytała krótki tekst z "rollercostera", ale z Stillesem i Jacksonem tam po jakimś czasie...
i jeszcze raz Szczesliwego Nowego Roku (obfitującego w dużo weny i czasu)
Pozdrawiam serdecznie i cieplutko
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, cuda się zdarzają Derek się uśmiechnął, ale czyżby Peter mówił o zapachu Stillsa i po prostu chciał wyjść na macho, a lampki są zewnetrzne? i drugie podejrzewałam, że nie zostaly wyłączone z prądu...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie