czwartek, 25 maja 2017

I save light in my heart for us-ZIALL cz.1






Niall: 

Nie przejmując się późną porą, obdzwaniam wszystkich naszych przyjaciół, ale żaden z nich nie widział Zayna. Liam nawet wprost pyta, co ja znowu, do cholery, zrobiłem mulatowi. Nie miałem pojęcia, że mówił komukolwiek o tym, co działo się w naszym związku w ostatnim czasie. Po chwili zastanowienia stwierdzam, że musiał poszukać w kimś oparcia, skoro ja, osoba, która powinna w pierwszej kolejności mu je zapewnić, jest tylko przyczyną jego całego bólu. Zdaję sobie sprawę, że to, co zrobiłem jest niewybaczalne i fakt, że byłem wtedy na haju, nie jest dla mnie żadnym usprawiedliwieniem. Zayn nigdy mi tego nie zapomni ani nie wybaczy, ale tak szczerze to nawet nie mam na to nadziei. Chcę tylko go znaleźć. Upewnić się, że swoją brutalnością nie wyrwałem doszczętnie mojemu aniołowi skrzydeł… Jeśli on upadnie przeze mnie, ja pójdę na samo dno razem z nim. Chociaż ja już prawie dosięgnąłem najniższego poziomu. Kurwa, zgwałciłem własnego chłopaka, człowieka, który akceptował moje wady i trwał przy mnie, pomimo moich ostatnich wyskoków. Dopóki miałem go przy sobie, miałem nadzieję na to, że jest dla mnie jeszcze jakiś ratunek, teraz ta „matka głupich” odeszła razem z nim, nie wiadomo dokąd. Wszystkie moje demony powoli wypełzają z pod łóżka i zza szafy, unosząc się zapachem jego łez i krwi. Zaciskają szpony na moim sercu urwanymi wspomnieniami ostatnich godzin. Cały czas w głowie słyszę jego błagalny szept: Niall nie. W kółko: NiallnieNiallnieNiallnienienienieNIE. Brzydzę się sobą, śmieję się cicho na tą myśl. Tak jakbym już wcześniej nie odczuwał względem siebie tych uczuć. Jestem beznadziejny, odrażający i ohydny. Przede wszystkim jestem żałosny. Jak inaczej nazwać człowieka, który mając przy sobie cały swój świat, dobrowolnie odtrąca go na rzecz ćpania i alkoholu. Teraz, gdy wiem, że straciłem go na dobre, nic nie jest dla mnie istotne, nawet wymarzona praca. Pamiętam, jak o nią ostatnio się pokłóciliśmy. Chciał żebym rzucił to w cholerę, bo to mnie zabija. Jak zawsze miał rację, bo chociaż oddycham, a moje serce nadal bije, to tak naprawdę jestem martwy. Jak można dalej żyć, skoro samemu odcięło się sobie dopływ tlenu?

 Musze wyjść, spróbować go znaleźć, bo takie bezczynne czekanie na pewno nic mi nie da. On na pewno nie zamierza tu wracać. Sięgam po jakieś spodnie i ze zgrozą uświadamiam sobie, że wszystkie jego ubrania leżą nadal równiutko poukładane w szafie. Nic nie zabrał. Teraz dopiero jestem przerażony. Kolejny raz dzwonie do niego, a z łazienki słyszę delikatne brzęczenie. Idę tam i widzę znajomy telefon, leżący na kafelkach. Kurwakurwakurwa. Jest źle, bardzo źle. Błagam każdego Boga, jaki tylko może istnieć o to, by nie oznaczało to tego, że… Łzy na chwilę rozmazują mi obraz, ale szybko wycieram je wierzchem dłoni i ruszam na poszukiwania. Po kolei odwiedzam wszystkie jego ulubione miejsca. Niestety w żadnym z nich go nie znajduję. Działanie narkotyku całkowicie ustąpiło i cały ciężar tego, co zrobiłem, wgniata mnie coraz bardziej w ziemię. Chwytam za telefon, by sprawdzić godzinę i orientuję się, że przez pomyłkę zabrałem ten należący do Zayna. Zerkam na ostatnie połączenia i jest tam jedno imię, które ma bezpośredni związek z kłótnią z przed kilku godzin: Louis. Po chwili wahania dzwonie do nieznajomego. Nie odbiera i gdy już mam się rozłączyć, słyszę zmęczony, cichy głos.
- Tak?
- Umm... Dzień Dobry… Chciałem zapytać… znaczy się, znalazłem ten numer w telefonie Zayna… Chce tylko wiedzieć czy jest?
- Jest. - Oddycham z ulgą - Zayn jest w szpitalu, skoczył z mostu. Żyję, ale długo był pod wodą i nie wiadomo, czy kiedykolwiek się wybudzi… - I jedyne, o czym jestem w stanie myśleć to, że to ja powinienem być na jego miejscu. Nie wnosiłem nic pozytywnego do tego świata. Wymuszam jeszcze tylko na Louisie informację, który szpital. Odpowiedź jest jak dla mnie przytłaczająca. To placówka, w której pracuję. Opiekują się nim ludzie, którzy całkowicie mnie zniszczyli, albo tylko pchnęli mnie do tego, żebym sam się zniszczył. Muszę jakoś zmienić mu ten szpital, o ile Louis mi na to pozwoli. Nadal nie wiem, kim on jest dla Zayna… Ale gdy mówił o tym, co zrobił mój anioł, w jego głosie słychać było ból, dużo bólu.

Niecałą godzinę później wkraczam na odział intensywnej terapii w szpitalu.św. Patryka. Mijam znajome twarze, ale nawet nie zwracam uwagi na ich pełne pogardy spojrzenia czy wredne uśmieszki. Teraz to wszystko jest bez znaczenia. Najważniejszy jest Zayn Malik. Jedyna osoba, którą kiedykolwiek kochałem i najprawdopodobniej będę kochał do końca mojej marnej egzystencji. Zawsze on i tylko on będzie dla mnie priorytetem. Szkoda, że zrozumiałem to tak późno. Docieram pod odpowiednią salę, gdzie przed szybą stoi średniego wzrostu szatyn.
- Louis? - Pytam niepewne. Odwraca głowę, a na jego twarzy widać zaschnięte ślady łez.
- Niall - jego głos jest cichy i bardzo zmęczony - jego serce przestało bić. Rozumiesz, ta cholerna pompa postanowiła zrobić sobie chwilę odpoczynku i za cholerę nie chciała znowu ruszyć, a Ci idioci chcieli się poddać, ale im nie pozwoliłem. Jest stabilny, już jest dobrze, będzie dobrze - Mówi trochę chaotycznie, ale wcale mu się nie dziwię, bo gdybym ja tutaj był, gdy to się stało, prawdopodobnie zdemolowałbym pół oddziału i uszkodził paru nadętych profesorków.
- Powiedzieli Ci coś?
- Wszystko będzie zależeć od tego, czy jego mózg nie doznał trwałych uszkodzeń z powodu niedotlenienia…
- Kurwa.- To jedyne, co mówię, zanim osuwam się na zimną podłogę. Chłopak zajmuję miejsce koło mnie i delikatnie do siebie przyciąga. Obraz mi się zamazuję i zaczyna podskakiwać, a ja dopiero po kilku minutach zdaję sobie sprawę, że wpadłem w histerię. Nieznajomy mnie obejmuje i delikatnie kołysze w przód i w tył, szepcząc, że wszystko będzie dobrze. Pociesza mnie, chociaż wcale na to nie zasługuję. Prawie unicestwiłem cały swój świat,  sądząc po stanie emocjonalnym Louisa, to musi być także i jego cały  świat…
- Kim jesteś? - Pytam, zanim mogę się powstrzymać, bo chyba nie chce znać tej odpowiedzi.
- Przyjacielem, Horan, tylko przyjacielem. - Patrzę mu przez chwilę w oczy i nie umiem ocenić czy kłamie.
- Gzie to się stało i skąd wiedziałeś?
- Most z jego obrazów… Umm, zapomniałem nazwy. Ten blisko waszego mieszkania, obok ogrodu botanicznego. Powiedziałem mu o tym, że widziałem Cię z Bobem, wydawał się być podłamany i nie mogłem się do niego dodzwonić, więc postanowiłem się do was przejść. Nie masz pojęcia, jaki przerażony byłem, gdy skoczył na moich oczach. Tak bardzo przepraszam, że nie zdążyłem, Niall. - On. Mnie. Kurwa. Przeprosił. Za co właściwie? To ja byłem wszystkiemu winien.
- Zayn nie umie pływać, panicznie boi się wody. Unika każdego większego od wanny zbiornika z wodą. Musiał być zdesperowany, żeby zrobić to w ten sposób i to jest moja wina, nie twoja, Louis.- Łapię oddech - Jakim cudem on w ogóle to przeżył?
- Istnieje możliwość, że wskoczyłem tam za nim?- Brzmi bardziej jakby pytał, a sądząc po wyrazie jego twarzy, dobrze wie, jak bardzo lekkomyślne to było. Mogli obaj być martwi.
- I dałeś radę wyłowić dorosłego bezwładnego faceta?
- W Liceum trochę pływałem w sztafecie… - Chwilę gapię się na niego tępym wzrokiem. Po czym zrywam się i uciekam w stronę łazienek. Dopadam do jednej i błyskawicznie opróżniam żołądek. Czuję gorzki posmak w ustach. Powinienem się cieszyć, że Zayn ma kogoś, kto potrafi go uratować. Ja jestem jego ciemnością, kulą u nogi, która coraz bardziej będzie ciągnąć go w dół, dopóki obaj nie upadniemy. Płuczę usta i spoglądam w lusterko na swoje zapuchnięte oczy, jednocześnie przypominając sobie spojrzenie Nieznajomego. Kimkolwiek by nie był w tej chwili dla Zayna, jestem pewien, że będzie jego światłem, kimś, kto z powrotem poskłada mu skrzydła, które ja połamałem. On skoczył za nim z mostu, jeżeli to nie jest dowód na to, że zasługuję na niego o wiele bardziej niż ja… Wszystkie moje myśli uciekają, kiedy w tafli lustra odbijają się twarze moich prześladowców, a ich uśmiechy wyrażają samozadowolenie.



Louis:

Siedzę dalej w tym samym miejscu na szpitalnej posadzce. Nie rozumiem, dlaczego Niall uciekł, on chyba nie myśli, że ja i Zayn…
Nie mogę przestać na nowo odtwarzać sytuacji z mostu:

Szedłem wolnym krokiem w kierunku mieszkani Zayna i Nialla. Miałem jakieś dziwne przeczucia i zastanawiałem się tylko nad tym, jak wytłumaczę im swoją nagłą wizytę w środku nocy. No nic, coś się wymyśli, w końcu jestem Tomlinson, a jak widać po rodzicach, kłamanie idzie nam całkiem nieźle. Przez całe moje 25-letnie życie nie wiedziałem, że mam jeszcze jakieś rodzeństwo. Co z tego, że przyrodnie i pochodzące ze skoku w bok jednego z nich. Mnie to gówno obchodziło, to ich sprawy, z kim i gdzie się puszczają, ale do cholery, miałem prawo wiedzieć! Moje rodzeństwo przeszło przez piekło na Ziemi tylko dlatego, że ojciec bał się przyznać do zdrady. Tchórz. Zostawił własne dziecko. Nawet nie próbował się interesować. 
Pół roku temu, kiedy znalazłem dokumenty, w których mój ojczulek uznaje syna, byłem tak wściekły, że miałem ochotę rozwalić mu jego ukochane, szpanerskie autko. Pierdolony pan prokurator. Nieskalana opinia publiczna. Idealny mąż, ojciec, idealna rodzinka. Szkoda, że nic nie było takie, jak na pierwszy rzut oka, a człowiek, którego przez całe życie podziwiałem, i może nawet trochę chciałem być taki jak, on stracił wszystko w moich oczach. Gdy za pomocą znajomości zgromadziłem informacje o Zaynie, po moim ciele przeszły ciarki. To, co znalazłem na tych kartkach… Naprawdę podziwiam mojego braciszka za to, że dał radę to przetrwać: Odejście człowieka, którego miał za ojca. Nałóg matki. Bicie i upokarzanie przez kobietę, która powinna zapewnić mu poczucie bezpieczeństwa i dbać o to, by dorastał pod skrzydłami matczynej miłości. Po przejrzeniu dokumentów z jego ostatniej obdukcji (według zeznań Pani Malik, pobili go chuligani na podwórku) miałem odruchy wymiotne i ręce aż mnie świerzbiły, żeby udusić naszego ojca, bo gdyby chociaż minimalnie zainteresował się Nim, to wszystko by się nie wydarzyło. Wygarnąłem mu to, a on najzwyczajniej powiedział mi, że jeden błąd młodości nie może zrujnować mu kariery. Coś we mnie pękło, po raz pierwszy uderzyłem własnego ojca. Ostatni raz go wtedy widziałem, rzuciłem studia prawnicze i otworzyłem bar. Nie chciałem być chociaż w najmniejszym stopniu takim człowiekiem, jakim jest on. Dowiedziałem się, czym zajmował się Zayn i obserwowałem go z daleka. Może brzmi to trochę psychopatycznie, ale naprawdę nie wiedziałem, jak mam mu to wszystko wyjaśnić. Któregoś wieczoru z racji braku w personelu, stałem za barem, a wiadomo, że barmani słyszą najwięcej zwierzeń. W taki oto sposób poznałem Nialla Horana, ale on raczej tego nie pamięta. Chwalił się, że jego chłopak maluję obrazy z postaciami komiksowymi, a gdy usłyszałem imię, po prostu wiedziałem. Powoli zapełniałem ściany baru kolejnymi postaciami z DC czy Marvela. Z początku nie zwróciłem uwagi na to, że Horan coraz częściej pił i to w coraz większych ilościach. Zajęty biurokracją, przegapiłem moment, w którym alkohol przestał mu wystarczać. Zawaliłem. Jestem beznadziejnym starszym bratem. Wcale nie jestem lepszy od ojca.

Wszystkie myśli momentalnie ulatują z mojej głowy, kiedy na barierce mostu zauważam znajomą sylwetkę. Serce zaczyna bić mocniej w mojej piersi. Nie zdążę, nie jestem jednym z jego superbohaterów.
- Zayn, Nie! - Odwraca się, ale nie jestem tym, kogo oczekiwał, bo spogląda z powrotem w stronę tafli wody.
- Zayn! - Skacze, a ja przyspieszam swój bieg. Dopadam barierki i jeszcze widzę kółka na wodzie w miejscu, w którym zniknął mój brat. Zrzucam z siebie kurtkę i buty. Kątem oka widzę, że w naszym kierunku biegną inni ludzie. Przeskakuję prze barierkę, od razu nurkując, ale wschodzące słońce nie jest wystarczającym źródłem światła. Wynurzam się, biorę głęboki wdech i zanurzam się z powrotem pod wodę. Widzę go jakiś metr ode mnie, powoli opada w kierunku dna. O nie! Nie ze mną takie numery, młody! Łapie go i szarpię się z jego skórzaną kurtką. Jest za ciężka. Udaję mi się jakoś wypłynąć, ktoś dostrzega nas z motorówki. Rzuca koło. Później wszystko jest takie szybkie. Ambulans, szpital, pożyczenie jakichś ubrań. Ktoś oddaje moją kurtkę i buty, ale nie wiem nawet, czy mu podziękowałem. Stoję tam tylko i patrzę na trupiobladą twarz mojego brata i myślę, że to moja wina. Gdybym tylko coś zauważył, albo gdybym powiedział mu prawdę o tym, kim jestem…




Wracam do teraźniejszości i uświadamiam sobie, że przydałoby się iść sprawdzić co z Niallem. Wyglądał na kompletnie załamanego i mam nadzieję, że nie zrobi nic głupiego. Wchodzę do męskiej toalety i mijam pierwsze pomieszczenie z umywalkami, ale nigdzie go nie zastaję. Idę dalej.

- Jesteś taki beznadziejny Horan, że nawet twój kochaś nie mógł z tobą wytrzymać i wolał się zabić. Wolał śmierć, niż życie z taką gnidą jak ty. - Jestem całkowicie pewny, że to głos profesora w średnim wieku i jednocześnie szefa całego oddziału. Wyciągam telefon i zaczynam wszystko nagrywać. - Widzę, że moje bezcenne lekcje życia Ci się przydały, co nie? - Mówi, po czym słychać głuchy odgłos uderzenia, a potem cichy jęk Nialla.  Zabiję skurwysyna. 
- Musiałeś się wyładować na nim, tak jak ja na tobie - szaleńczy śmiech. - Jak to się mówi, ofiara stała się katem. Ale muszę oddać Ci honor, bo z moich „obiektów eksperymentalnych” najdłużej mi się opierałeś. Byłeś nadal zadowoloną z siebie, głośną, przemądrzałą istotą. Do czasu aż nie pojąłem, że to on jest tego przyczyną. Dopóki nie masz podstaw, żeby wątpić w niego, nic Cię nie złamię. Zacząłem sączyć Ci do głowy wątpliwości, a twoi koledzy mi pomogli… Jak on ma na imię? A tak! Zayn! Wystarczyło Ci odpowiednią ilość razy zasugerować, że na pewno od Ciebie odejdzie, że pewnie Cię zdradza, czeka tylko na kogoś lepszego. Później go zniszczyłeś, a to z kolei zniszczyło Ciebie. Mogę dodać Cię do swojej złotej kolekcji. - Kolejny odgłos uderzenia. Po cichu otwieram drzwi, jednocześnie pokazując Horanowi, żeby był cicho. Chcę nagrać jak ten psychopata się do wszystkiego przyznaje.
 - Jesteś słabym człowiekiem, Niall i żeby zrekompensować sobie swoją ułomność, musiałeś mieć kogoś, kim będziesz pomiatał. On kochał Cię do tego stopnia, że wybaczał Ci każdy wyskok, prawda? Odpowiadaj! - Kolejny policzek. Niall kuli się na podłodze, a ja mam nagrane już wszystko, co powinienem. Wyłączam dyktafon i chowam telefon. - Powiedz mi Niall... przyjemnie się go pieprzyło, gdy on błagał Cię żebyś przestał? - Zamierzam. - A może nie pamiętasz, przez to co tym razem wziąłeś? Byłeś zazdrosny, myślałeś, że Cię z kimś zdradza, a prochy całkowicie odebrały Ci zdolność myślenia. Jak czujesz się z tym, że zniszczyłeś jedyną osobę, która była w stanie pokochać takiego śmiecia jak ty?!

- Dość. - Mówię spokojnie, a twarz profesorka momentalnie robi się purpurowa. – Proszę opuścić pomieszczenie.
- Chłopcze, nie chcesz ze mną zadzierać…
- Myli się pan. To pan nie chce mieć żadnego konfliktu z moją rodziną… Sądzę, że mówi panu coś nazwisko Tomlinson. Wydaję mi się, że mój ojciec posłał już dwóch lekarzy z tego szpitala na długie lata do więzienia, może być pan trzecim. Jeśli coś stanie się Zaynowi… Mój ojciec będzie pańskim najmniejszym problemem - Senior Tomlinson może i nie jest dobrym ojcem, ale za to genialnym prokuratorem. Większość jego spraw, to spektakularne, przynoszące rozgłos zwycięstwa. Chociaż stara się tego nie pokazywać, to na pierwszy rzut oka widać, że profesorek się boi. Zostajemy sami z Horanem. Widzę w jego oczach wstyd i takie ogromne poczucie winy, że to aż przytłaczające.
- Louis…
- Powiedz mi, jak długo trwała ta sytuacja w szpitalu?
- Od początku stażu. - Mówi, a łzy płyną po jego twarzy. - Nastawił innych przeciwko mnie. Nie miałem chwili spokoju, ale powtarzałem sobie, że jestem silny i nie dam się zniszczyć, ale myliłem się. Nic ze mnie nie zostało, jestem wrakiem, a dzięki mnie Zayn także.
- Czy to prawda, że ty…
- Tak - chlipie cicho. - Nie pamiętam, od czego się zaczęło, byłem tak cholernie naćpany. Wcześniej się pokłóciliśmy i chciałem zapomnieć. Wrócił i chyba powiedział, że wie wszystko. Dalej nie pamiętam już nic, aż do momentu, w którym obudziłem się w cuchnącym krwią łóżku. - Szlocha i widać, że to, co zrobił, zniszczyło go równie mocno, co mojego brata. Chociaż początkowo jego też chciałem zamordować, teraz wiem, że zamiast tego pomogę mu z tego wyjść.



Niall:


Jestem pewien, że to jest mój koniec. Najpierw mój prześladowca, a teraz Louis. Nie potrafię i nie chcę go okłamywać, jeśli ma pomóc podnieść się mojemu aniołowi, to musi wiedzieć wszystko. Spędzamy jakieś pół godziny, siedząc w szpitalnej łazience. Opowiadam mu o wszystkim, co zrobił mi profesor z innymi stażystami. Przyznaję się do tego, co sam zrobiłem Zaynowi, a on po tym wszystkim przyciąga mnie do siebie i przytula. Wyrywam się i krzyczę , że powinien mnie zabić, a nie przytulać. Wręcz błagam, żeby mi coś zrobił, bo może wtedy poczułbym się lepiej, być może ból fizyczny odrobinę przyćmiłby ten psychiczny. Świadomość, że jest się potworem, to najgorsze, co zostało mi z tego wszystkiego.
- Kiedy tylko będziemy już na prostej, Niall, pozbawię Cię twoich idealnie prostych jedynek, a możliwe, że i paru innych zębów też. Teraz natomiast, ty idziesz na odwyk i terapię. - Otwieram usta, żeby coś powiedzieć. - Chcesz jeszcze móc spotkać się z Zaynem, prawda? - Kiwam głową. - Świetnie, więc to będzie idealna motywacja, bo nie dopuszczę Cię w jego pobliże, jeśli nie będę mieć stu procentowej pewności, że jesteś czysty. Czy to jasne?
- Tak.- Odpowiadam i chcę spuścić wzrok, ale mi na to nie pozwala.
- Niall, ja nie chcę Ci zaszkodzić. Nie poradzisz sobie z tym sam, dobrze o tym wiesz. To nie zajmie zbyt długo, jeśli nie brałeś żadnych twardych narkotyków. Chcę, żeby był z tobą bezpieczny. Ty też tego chcesz, prawda? - Kiwam głową. Dalej zastanawia mnie, kim on jest dla Zayna. Wiem, kim jest dla mnie: nadzieją, która jakimś cudem dalej usiłuje wmówić mi, że istnieje szczęśliwe zakończenie dla wszystkich. Nawet dla mnie. Ta iskierka, ten cień szansy to wszystko, co jest mi potrzebne, aby mieć siłę jeszcze walczyć. Wierzyć, że jest jeszcze o co.
- Zgoda, pójdę na odwyk. Mogę nawet jeszcze dziś, ale chcę się z nim pożegnać. Gdy się obudzi, raczej nie pozwoli mi się do siebie zbliżyć…
- W porządku. Mam znajomego, który prowadzi spotkania dla uzależnionych, tu na miejscu. Pracuje też w ośrodku zamkniętym. Skontaktuję się z nim.
- Myślisz, że Zayn da radę? - Pytam niepewnie, bo mniejsza o mnie. Jestem nieważny. To on powinien być w centrum zainteresowania.
- Jak nie on, to kto, Niall? Znasz przecież jego historię. Poradził sobie wtedy, to zrobi to raz jeszcze. Upór to nasza cecha rodzinna. Największa wada, ale bywa też zaletą. - Teraz już kompletnie nic nie rozumiem…

poniedziałek, 15 maja 2017

Believe in death not life/ ziall






Zayn:

Na początku wszystko jest dobrze. Nie idealnie, bo żaden z nas taki nie jest. Obaj mamy w końcu swoje wady, gorsze dni i humorki. Zawsze jednak znamy granice i gdy któryś z nas uświadomi sobie, że jednak nie ma racji, wyciąga rękę na zgodę. Taki stan rzeczy funkcjonuje przez jakiś trzy lata trwania naszego związku. Wszystko zmienia się, gdy Niall jest na ostatnim roku medycyny i razem dziesięcioma innymi osobami dostaje się na staż do prestiżowej kliniki. Zaczyna wracać do domu podenerwowany i czepia się dosłownie o wszystko. Nagle zaczyna przeszkadzać mu to, że jestem artystą, kiedy wcześniej byłem za to dosłownie i w przenośni noszony na rękach. Tworząc kolejny obraz na wystawę, przez przypadek brudzę ścianę farbami. Szczerze mówiąc, jestem tak pochłonięty pracą, że nawet tego nie zauważam. Horan po powrocie do mieszkania i zobaczeniu plamy, dostaje szału: wyrzuca obraz razem z przyborami za okno. Jest to pierwszy raz, kiedy widzę go aż tak wściekłego, a także  pierwszy raz, gdy nie przeprasza za swoje zachowanie. Kolejne tygodnie przynoszą więcej takich sytuacji. Cały czas mam nadzieję, że jest to tylko przejściowy stan. Niall ma gorszy okres, ale za chwilę wszystko wróci do normy. Próbuję z nim rozmawiać, ale nic to nie daje. Zbywa mnie półsłówkami i machnięciem ręki. Jeden jedyny raz udaje mi się z niego coś wyciągnąć, i jest to wtedy, gdy leży w łóżku przeziębiony i z gorączką.

- Jestem zmęczony, Zayn. Nie mam na nic czasu. Nie śpię, nie jem, tylko zakuwam, a ten stary profesorek i tak znajdzie coś, żeby się razem z resztą ze mnie pośmiać. - niepewnie się do niego przysuwam i obejmuję ramionami. Czuję, jak odpręża się i opiera całym ciałem o mnie. Całuję go delikatnie po karku.
Tego wieczoru jest jak dawniej, tak jak powinno być, gdy jesteś z kimś, kogo kochasz i kto kocha Ciebie. Daje mi to nadzieję, że gorszy czas mamy już za sobą. Chociaż problemy same nie znikną, jednak lepiej radzić sobie z nimi we dwójkę. Chcę mu nawet zaproponować, żeby odpuścił sobie tamtą posadę, skoro jej ceną jest jego zdrowie i nasz związek. Pragnę, żeby już na stałe wrócił mój Niall, bo dla mnie nie ważne było ile będzie zarabiał i czy będzie leczył jakieś sławy. Jeżeli tylko by chciał, przeniósłbym się z nim na Grenlandię czy do Afryki, ważne było, żeby w końcu przestał powoli  zabijać samego siebie i mnie przy okazji też…



Dzisiaj sobota, więc razem z moim przyjacielem Liamem jesteśmy w pracy. Dzięki moim zdolnościom artystycznym i jego sile, prowadzimy małą firmę zajmującą się odrestaurowywaniem starych, urokliwych domów. To pozwala mi płacić rachunki, bo wiem, że na razie nie jesteśmy w stanie utrzymać się ze stażu Nialla i sprzedaży moich obrazów. Cały dzień czyścimy i zdzieramy starą warstwę lakieru z całkiem dobrze zachowanej drewnianej podłogi. Do domu docieram dopiero koło 7 wieczorem. Ze zdziwieniem stwierdzam, że mojego chłopaka nadal nie ma. Jem samotną kolację i przygotowuję się do snu. Parę razy próbuję dodzwonić się do Nialla, ale cały czas wita mnie poczta głosowa. Chociaż jestem kurewsko zmęczony, to wiem, że i tak nie zasnę. Rozsiadam się przed telewizorem i tępym wzrokiem wpatruję się w pudło. Moje myśli dryfują, jednak daleko od fabuły oglądanego filmu. Po jakimś czasie powieki zaczynają mi ciążyć, więc z westchnieniem dreptam do kuchni po kolejny kubek kawy. Trzy, beznadziejne filmy później, do domu chwiejnym krokiem wraca powód mojej przymusowej bezsenności. Wszystko się we mnie gotuje... to ja się tutaj zamartwiam, a on po prostu sobie balował?
- Ni-e śpisz? - pyta bełkotliwie.
- Jak widać. - mówię sztucznie opanowanym głosem. - Gdzie byłeś i czemu masz wyłączony telefon?!
- W barze… zresztą, co cię to interesuję?!
-Jak to, co mnie to interesuję?! Myślałem, że coś ci się stało, a ty po prostu poszedłeś się najebać!
- Musiałem… - wzdycha i gdybym nie był taki wściekły, pewnie zrobiłoby mi się go szkoda. Mocno ściskam nasadę własnego nosa i na chwilę przymykam powieki.
- Wystarczyłby jeden pierdolony sms 'żyję, będę późno'!
- Przestań się czepiać! Nie jesteś, kurwa, moją matką, żebym musiał się tłumaczyć.
- Niall…
- Jesteś nikim! Zadufanym w sobie malarzem od siedmiu boleści! Do Rembrandta ci daleko… Nie masz pojęcia o tym, czym są normalne problemy! - chociaż wiem, że przemawia przez niego alkohol, to i tak robi mi się w chuj przykro. Kto jak kto, ale on wie o mnie wszystko. Moje dzieciństwo nie należało do łatwych i przyjemnych, a wszystko za sprawą matki narkomanki. O problemach wiem więcej, niż większość ludzi w moim wieku.
- Co ty pierdolisz Horan?! Jak to jestem dla ciebie nikim?! Te trzy lata związku, to jest dla ciebie nic? Zastanów się, co mówisz! Znosiłem twoje humorki przez długi czas, ale mam dość. Rzuć tą robotę w cholerę, bo przez nią nie da się z tobą wytrzymać! - wrzeszczę i chwilę później jego pięść zderza się z moją twarzą, a ja czuję piekący ból. Tylko, który jest bardziej dotkliwy: fizyczny, czy ten psychiczny, wywołany tym, że po raz kolejny osoba, którą kocham i której ufam, podniosła na mnie rękę. Patrzę na niego zdezorientowany, a ten jak gdyby nigdy nic odwraca się do mnie plecami i odchodzi. Słyszę trzask drzwi od naszej sypialni. Nawet nie wiem kiedy z moich oczu zaczynają płynąć  łzy. Zsuwam się po ścianie i rozklejam się na dobre.



Rano budzę się cały obolały. Zmęczony szlochem zasnąłem w korytarzu. Wlokę się do łazienki, biorę szybki prysznic, ubieram się i niepewnie zerkam do lusterka. Cała lewa strona mojej twarzy jest spuchnięta, a warga rozcięta. Słyszę jakiś hałas, więc wychodzę z łazienki i widzę mojego chłopaka. Bez słowa mnie mija i wychodzi z mieszkania. Zastanawiam się, dokąd mu się tak śpieszy w niedzielny poranek. Gdybym choć w najmniejszym stopniu przeczuwał to, co od tego momentu miało zdarzyć się w moim życiu, to spierdalałbym gdzie pieprz rośnie… Hmm, a może nie? Bo cały czas wierzyłbym w niego. Mówi się, że nadzieja jest matką głupich i że umiera ostatnia… cóż, oba stwierdzania są definitywnie prawdziwe. Jestem bezapelacyjnie największym idiotą na świecie i za swoją bezmózgowość miałem zapłacić wysoką cenę… A nadzieja? Ona umarła na samym końcu, razem ze mną…


Mija kilka dni względnego spokoju, można powiedzieć, że mamy ciche dni. Nawet mnie nie przeprosił. Wychodzi wcześnie i wraca, gdy ja już śpię. Dzisiaj się zawziąłem i postanowiłem zaczekać. Postanowiłem przy okazji zrobić porządek w papierach. Nienawidzę tego robić i zazwyczaj zajmuje się tym Liam, ale teraz wyjechał w podróż poślubną, na którą odkładał przez ostatnie pół roku. Chcąc nie chcąc, zaczynam przeglądać faktury z ostatniego miesiąca. Jestem już prawie na finiszu, gdy słyszę szczęk kluczy. Zwlekam się z fotela i staję twarzą w twarz z obcym chłopakiem, podtrzymujący mojego zajebanego do nieprzytomności chłopaka. Moja mina musi być dość jednoznaczna, bo gość zaczyna się  śmiać i mówi:
- Spokojnie, upił się w moim barze. Pracownicy nie mogli sobie z nim dać rady… przeszukałem mu kieszenie i znalazłem kluczę i dokumenty.
- Ta… dzięki. - mamrocze smutny. Widzę, jak chłopak przygląda się mojej twarzy, na której znajduję się już ledwie widoczny siniak.
- Nie ma za co, każdemu się zdarza… Tak w ogóle, to jestem Louis Tomlinson. Gdyby jednak coś zginęło, to najczęściej można mnie spotkać w pracy. - podaje mi wizytówkę z nazwą i adresem baru.
- Zayn Malik - również się przedstawiam.
- Hej, znam cię! Mam parę twoich obrazów w lokalu… tych z superbohaterami. Masz może coś nowego? - myślę: serio, teraz facet?! Ja ledwo stoję na nogach, a Niallowi wcale nie ubywa kilogramów… wręcz przeciwnie, z każdą minutą mam wrażenie, że jest coraz cięższy. Patrzę na niego dziwnie i chyba coś do niego dociera.
- Oi, sorki. Zadzwoń, chętnie kupiłbym jeszcze coś twojego. - zgadzam się skinieniem głowy i jednocześnie poprawiam Horana, który zaczyna niebezpiecznie uciekać mi z rąk na spotkanie z posadzką. Łapię go ostatniej chwili. - Pomóc Ci?
- Jeśli to nie problem… - wzdycham. Jest mi trochę wstyd za sytuacje, w jakiej poznał mnie jeden z nielicznych ludzi zainteresowanych moją twórczością. Uśmiecham się do niego słabo - To otwórz mi te drzwi na lewo i zapal światło. - gdy Ni bezpiecznie spoczywa już w naszym łóżku, oprowadzam Louisa do drzwi.
- Na razie, Zayn! - woła jeszcze, budząc tym pewnie połowę moich sąsiadów. Zamykam drzwi i wracam do sypialni. Powoli zdejmuję z blondyna ubrania, jednocześnie starając się go nie obudzić. Aż za dobrze pamiętam, co się stało, gdy ostatni raz był pod wpływem…  Po zdjęciu koszulki odkrywam mnóstwo malinek, które na pewno nie są moim dziełem. Do moich oczu momentalnie napływają łzy… Z kim mnie zdradza i czy ja mu już nie wystarczam? Do tego wszystkiego sprawa z uderzeniem… Zastanawiam się czy „my” mamy jeszcze jakiś sens. Zwijam się w kłębek na najbardziej odległym od niego skrawku łóżka i przytłoczony dzisiejszymi wydarzeniami, zasypiam. 



Budzą mnie hałasy z łazienki. Na wpół przytomnie myślę, że to pewnie Niall. Jednak szybko przytomnieje, gdy tylko przypominam sobie wydarzenia z ubiegłego wieczora. Zastanawiam się, co mam o tym wszystkim myśleć, co mam zrobić i jak zacząć w ogóle z nim rozmowę…
Drzwi się uchylają i wchodzi przez nie Niall. Widać, że brał prysznic, bo z jego włosów nadal kapie woda. Wygląda na tak autentycznie wycieńczonego i smutnego, że w tym momencie jestem gotowy wybaczyć mu wszystko. Wystarczy mi tylko zwykłe, szczere przepraszam. Może przypominam bad boy'a, szczególnie po tym, jak ściąłem na krótko włosy i z tym kolczykiem w uchu i mnóstwem tułaży, ale każdy, kto mnie zna wie, że to tylko pancerz ochronny. Ni zna mnie aż za dobrze, wobec niego jestem bezbronny jak noworodek. Zauważam, że jest tylko w dresach, a jego tors jest całkiem odsłonięty, moje spojrzenie od razu ucieka w stronę malinek. Oddycham ciężko i decyduję się zapytać.
- Niall? - Przenosi spojrzenie na mnie, a ja do niego podchodzę - Co to jest? - Pytam, wskazując na czerwone plamy.
- Malinki Zayn, malinki. - uśmiecha się kpiarsko, a ja z bólu zachłystuję się powietrzem.
- Ale… kto je zrobił? Bo na pewno nie byłem to ja! Z kim mnie zdradzasz?!



Niall:

Mam dość. Chciałem być tylko dobrym lekarzem, a skończyłem, jako wrak człowieka i narkoman. Pan szanowny profesor razem z resztą grupy dbają  o to, żebym każdego pieprzonego dnia staczał się coraz bardziej. Najzabawniejsze jest to, że sam przejmuję część jego zachowań i stosuję je na własnym chłopaku. Kiedy już zacząłem, nie umiem tego zatrzymać. Nie potrafię tego przerwać. Zabrnąłem za daleko. Po raz kolejny znajduje się w barze, którego ściany przyozdobione są obrazami Zayna. Po paru głębszych mam zamiar wyjść, ale zauważa mnie znajomy diler. 
- Horan! - mówi do mnie radosnym tonem. - Mam coś ekstra!
- Dzięki stary, ale nie mam dzisiaj już gotówki. - nie zwracając uwagi na to, co mówię, chłopak zaciąga mnie przed bar do swojego samochodu i machając mi przed oczami torebeczką wypełnioną tabletkami. Wodzę za nią łakomym wzrokiem.
- Niall, wiesz, że tobie nie zawsze potrzebna jest kasa. - szepcze i przesuwa ręką po moim udzie. A ja nie protestują. Jedyne, o czym jestem w stanie myśleć to prochy. Szybko łykam oferowane przez niego dragi, co jednoczesne jest ze zgodą na taką formę zapłaty. To pierwszy raz, kiedy zdradzam swojego chłopaka. Po wszystkim czuję się brudny, jak zwykła szmata. Wracam, więc do baru i przepijam pieniądze ze wspólnego konta. Alkohol w połączeniu z dragami całkowicie wyłączają mój mózg.
Co dziwne, budzę się we własnym łóżku, po jego drugiej stronie leży Zayn. Na chwiejnych nogach idę do łazienki, odświeżam się i spoglądam w lustro. Wyglądam jak trup, cały mój tors pokrywają malinki. Wiem, że Z na pewno nie zrobiłby nic, gdy byłem nieprzytomny. Przypominam sobie wszystko. Jeszcze większe przerażenie dopada mnie wtedy, gdy uświadamiam sobie, że obudziłem się bez koszulki. Zayn to widział. Jeżeli nie zostawił mnie po tygodniach ciągłych pretensji i wrzaski... Jeśli nie odszedł, gdy go uderzyłem… To teraz... Tak, teraz przesadziłem: Nie ma nic, co mogłoby go przy mnie zatrzymać…

Wychodzę z łazienki i od razu napotykam jego badawcze spojrzenie. Podchodzi do mnie i próbuję dowiedzieć się czegokolwiek, ale ja jestem zbyt dużym idiotą i zaprzepaszczam ostatnią szansę na jego wybaczenie. Mocno go odpycham, przez co upada na podłogę. Zmuszam się do szybkiego ubrania się i wybiegam z mieszkania. Potrzebuję jednej rzeczy - zapomnienia.




Zayn:

Zamiast odpowiedzi dostaję kolejne uderzenie, a on ucieka z mieszkania. Jedyne, co przekonuje mnie do zostania, to łzy, które widziałem w jego oczach. Daję mi to znowu tą pierdoloną nadzieję na to, że jest jeszcze jakaś szansa. Niecierpliwie czekam na jego powrót. Kończę porządkować papiery i sprawdzam nasze rachunki. Widzę, że z naszego konta ubyło trochę pieniędzy i jeśli nie chcemy głodować, to muszę szybko coś wymyślić. Sięgam po papierosy, a pod paczką dostrzegam wizytówkę Tomlinsona. Uśmiecham się i dzwonię do niego. Umawiamy się na popołudnie w jego lokalu, bo ma jakąś kontrole i musi siedzieć z urzędnikiem i przeglądać wszystkie umowy oraz pozwolenia. Przebieram się i zgarniam tablet, w którym mam fotografie wszystkich moich obrazów. Około godziny piątej docieram do baru Louisa o wdzięczniej nazwie „Forget Today” . Parskam śmiechem, oj tak, chciałbym zapomnieć.
Wchodzę do środka i pierwsze, co widzę to to, że na każdej ścianie wiszą co najmniej jakieś dwa moje obrazy. Cały lokal utrzymany jest w klimacie lat osiemdziesiątych z wielkim drewnianym barem, lekko podwyższaną sceną i eleganckim, czarnym pianinem stojącym na środku niej. Podchodzę do jednego z pracowników i mówię, że jestem umówiony z właścicielem. Chłopak zaprowadza mnie na piętro, gdzie znajdują się biura. Wskazuję mi drzwi z krzywo zawieszoną tabliczką: Szefuńcio. Pukam, a gdy słyszę zirytowany krzyk:

- Co znowu?! - po prostu wchodzę.
- Przeszkadzam? - pytam z uśmiechem.
- Nie, sorki, ale myślałem, że ten w garniturku znowu czegoś zapomniał… po całodziennym sprawdzaniu tych rubryczek, mam ochotę go zamordować.
- Też nie lubię papierków, więc doskonalę rozumiem… Mam zdjęcia wszystkich moich prac. - Mówię i podaję mu tablet, na którym widać już pierwszy obraz. Tomlinson spokojnie i powoli oglądał wszystkie prace. Wstępnie wybrał dziesięć, ale zastrzegł, że chce jeszcze obejrzeć je na żywo.
- Tak właściwie, to mogłeś mi to wysłać… ale chciałem jeszcze z tobą na spokojnie o czymś porozmawiać, cóż właściwie to o kimś. - widzę zdenerwowanie i niepewność na jego twarzy.
- Tak?
- Twój przyjaciel, którego wczoraj odprowadziłem..
- Mój chłopak, nie przyjaciel. - poprawiam go. Widzę jeszcze jakiś cień na jego twarzy, tak jakby bolało go to, co za chwilę ma mi powiedzieć.
- Jasne, chłopak. Nie zważyłeś ostatnio u niego czegoś niepokojącego, zmian nastroju, albo…
- Do czego zmierzasz Louis?
- Wczoraj złapaliśmy w lokalu dilera, a twój chłopak parę razy był z nim widziany.
- Kurwa. - szepczę - Nie znowu. - chowam twarz w dłoniach. 



Po chwili wychodzę z lokalu i kieruję się w stronę swojego mieszkania. Tomlinson proponuje, że mnie odwiezie albo odprowadzi, ale potrzebuję samotności. Zastanawiam się, czy mam na tyle siły, żeby jeszcze raz przez to wszystko przechodzić. Uzależnienie, znikające pieniądze. Jak namówić go na odwyk, w ogóle jak o tym rozmawiać? Zdecydowanie za szybko docieram pod blok, wypalam jeszcze dwie fajki, zanim jestem w stanie wejść do budynku. Niepewnie otwieram drzwi od mieszkania. Nigdzie nie widzę Nialla. Wchodzę do sypialni. Jest tam, siedzi na łóżku i tempo wpatruję się w jeden punkt. Teraz, albo nigdy.
- Ni? - podnosi na mnie spojrzenie. - Wiem wszystko. - Mówię szybko, a w jego oczach dostrzegam przerażenie. Nagle zrywa się na nogi i przewraca mnie na łóżko.
- Skąd wiesz?! Śledziłeś mnie? - Mówi i coraz mocniej zaciska ręce na moich nadgarstkach.
- Niall - said ciężko - uspokój się. Nawet nie przyszło mi do głowy, żeby Cię śledzić.
- Więc jak?
- Zauważyłem rzeczy, których nie chciałem widzieć. To, co Louis mi powiedział, doskonale pasowało do twojego zachowania…- staram się uwolnić, ale jest zaskakująco silny, a ja nawet w takiej sytuacji nie jestem w stanie zrobić mu krzywdy.
- Kim do cholery jest Louis i co ci powiedział?! - wydziera się i mnie policzkuję. Łzy zbierają mi się pod powiekami.
- Jest właścicielem twojego ulubionego baru. - mówię szeptem - I powiedział, że jesteś uzależniony.
- To, dlatego tam jest tyle twoich prac?! Pieprzysz się z nim?!
- Pojebało Cię - szarpię się, ale na darmo.
- Jesteś tylko mój! - W tym momencie nie pamiętam o tym, że nie wolno wkurwiać osób pod wpływem, bo to zawsze się źle kończy.
- A ty to, co?! Zdradzasz mnie, malinki same się nie zrobiły… - Coś w jego spojrzeniu mnie przeraża. Mocno uderza mnie w brzuch, przez co na chwilę tracę ostrość widzenia. Po ocuceniu orientuję się, że Niall jest półnagi i właśnie szarpie się z moimi spodniami.
- Niall… Nie. - mówię stanowczo.
- Zamknij się! - kolejne uderzenie. Mimo wszystko próbuje się bronić, jednocześnie prosząc, by przestał. W ogóle nie słucha, zachowuję się jak w jakimś transie. Gdy odsuwa się by zdjąć bokserki, zrywam się do ucieczki, ale szybko mnie łapię. Wbija się we mnie od razu. Krzyczę z bólu, płacze i słabo go odpycham. To jeszcze bardziej go wkurza. Po paru kolejnych pchnięciach dochodzi i się ze mnie wysuwa. 
Nie mam siły się ruszać, oddychać ani żyć. Nie wiem ile tak leżę, ale gdy tylko dociera do mnie jego ciche pochrapywanie, powoli wstaję i pomimo ostrego bólu w dole kręgosłupa idę do łazienki. Wchodzę pod prysznic i próbuję zmyć z siebie ten brud. Niestety, woda czyści tylko ciało. W moim umyśle nadal wszystko jest i rozgrywa się wciąż od nowa. Każda sekunda bólu i upokorzenia. Nie dam rady tym razem… mam dość. Decyzja zapada błyskawicznie. Wycieram się niedbale i zakładam pierwsze lepsze rzeczy z suszarki. Są jeszcze wilgotne, ale wszystko mi jedno. Bezszelestnie wychodzę z łazienki i chwilę na niego patrzę. Zabija mnie to, że pomimo tego, co mi zrobił, nie umiem go nienawidzić… nadal jest dla mnie całym światem. Zostawiam wszystko tak, jak jest. Nie zamierzam tu już nigdy wracać.




Niall:

Budzę się kompletnie zdezorientowany. W pomieszczeniu śmierdzi seksem, potem i krwią.
- Zaraz, kurwa. Jak to krwią? - szepcze do siebie. Odkrywam kołdrę i widzę czerwone plamy na jasnej pościeli. - Nie, nie, nie… - płaczę i zrywam się z łóżka. - Błagam, nie zrobiłem tego, nie, nie, nie. - powtarzam w kółko jak zaklęcie albo modlitwę. Wbiegam do łazienki. Pusto. Przeszukuję resztę mieszkania, ale nigdzie nie ma śladu Zayna.





Zayn:

Powoli kieruję się w stronę mojego ulubionego mostu. Nie jest on znany ani podziwiany przez tłumy. Nazwisko inżyniera nie zapisało się w historii. Po drodze rozmyślam o całym swoim życiu. Matka, która była idealna do czasu, gdy ojciec nie zostawił jej dla młodszej, wtedy się załamała i całą swoją frustrację zaczęła przelewać na nastoletniego syna. Gdy uciekłem z domu, byłem kompletnym wrakiem człowieka… jednak udało mi się poskładać jakoś z powrotem. Teraz, gdy Niall, który znaczył dla mnie wszystko, roztrzaskał moją psychikę i serce w drobny mak, nie widziałem sensu w dalszym życiu.
 Przypomina mi się cytat jakiejś starej piosenki: Belive in deth not life. Pasuje idealnie. Jestem już na miejscu i pewnie przekładam nogi przez barierkę, siadając na niej. Spoglądam w dół. Jeszcze chwila… Mam nadzieję, że nie zranię zbytnio nikogo moim odejściem. Czuję się jak śmieć, bezwartościowa szmata. Już mam się odbić, gdy słyszę krzyk:
- Zayn, nie! - znam ten głos. Odwracam się z nadzieją. Niestety to nie Niall. Dopiero teraz zdaje sobie sprawę, że gdyby to był on prawdopodobnie uległbym jego prośbom. Uśmiecham się i szepcze.
- Nie poddajesz się, co? Mam złą wiadomość... umrzesz razem ze mną…
-Zayn! - znam ten głos, ale wolę nie wiedzieć skąd. Rozkładam ręce i skaczę, a nadzieja razem ze mną.