środa, 6 grudnia 2017

STETER - Gorszy dzień cz.3

Prezent na mikołajki kochani :)
Może troszeczkę spóźniony...


*** 


Stiles zastanawia się, jakim cudem wplątał się w rolę opiekunki dla chorego, rannego wilkołaka? Jednak robiąc pobieżny rachunek sumienia, stwierdza, że wcale nie jest mu źle z tą funkcją. Jasne, Peter bywa wredny i czasami za bardzo kocha przemoc i brutalne rozwiązania, ale to chyba dla wilkołaków normalne. Taki manifest siły. Żeby przypadkiem ktoś nie wziął ich za łatwy cel. Stiles doskonale orientuje się, jak dużą część terytorium utraciło stado Hale’a od pożaru, ale i tak nadal całe hrabstwo podlega w pewnym sensie im. Chociaż według papierów własnościowych posiadali tylko kilkadziesiąt hektarów ziemi wokół ruin domu, ale to i tak wystarczająco do szkolenia bet, czy ewentualnej obrony silnej watahy. Według paktu miało to być bezpieczne schronienie dla stada na pełnie. Miejsce, gdzie inni ludzie rzadko się zapuszczają, więc mogą pozwolić swojemu wilczemu ja trochę poszaleć. Szkoda, że tylko w teorii.

Szatyn czuje mrowienie na karku i wie, że jest obserwowany, a włoski na rękach jeżą się niczym u wystraszonego kota. Szybko wyplątuje się z ramion śpiącego wilkołaka, niechcący go przy tym budząc.

– Co się dzieję?

– Jennifer – odpowiada i nie ma wątpliwości, co do tożsamości swojego gościa. Wygrzebuje z szuflady dodatkową porcję jemioły zmieszanej z jarzębem, doprawioną jego własną krwią. Rozsypuje proszek dookoła pokoju, a Hale węszy zawzięcie, wyczuwając zapewne coś nietypowego, ale Stiles wie, że nie rozpozna w tym jego zapachu. Zadbał o to już wcześniej. Jednak coś mu mówi, że Peter i tak domyśli się prawdy. Cóż, przeszli już tyle, że prawdopodobnie Stilinski jest mu ją winien.

– Zadzwoń po Scotta – charczy starszy.

– Nie. Już za późno – odpowiada bardzo napiętym głosem, bo właśnie teraz to, co tak długo ukrywali z Deatonem, wyjdzie na jaw i nie jest przekonany, jak wilkołak to przyjmie.

– Derek? Mógłby ją zagadać albo może pomiziać tu i ówdzie, to by się uspokoiła… – sugeruje Hale. – Ja jestem bezużyteczny, a bariera, nie ważne jak gruba, nie wytrzyma zbyt długo w starciu z Darachem.

– Chyba, że ktoś go wzmocni…

– Tak. Jak ktoś go wzmocni krwią druida, dodajmy, dobrego druida, strażnika dębu, czyli inaczej strażnika życia.

– Dokładnie…

– Skąd ty niby chcesz wytrzasnąć teraz druida? Wyciągniesz go spod łóżka, czy może masz w zapasie magiczne AB Rh+?

– Mam w zapasie całkiem sporo 0 Rh–.

– Czekaj, czekaj… przecież to

– Witam panów – świergocze siedząca na parapecie kobieta, cóż właściwie bardziej potwór, niż człowiek, ale kto by tam zaglądał pod okładkę. Na pewno nie Derek…


***

Sytuacje takie ja ta doprowadzają Petera do wrzenia. Zawsze, to co najgorsze i najniebezpieczniejsze dopada go, gdy jest osłabiony, ranny i wręcz bezbronny. Co gorsza nie ma jak ochronić swojego młodego przyjaciela. Oczywiście nie znaczy to, że nie będzie próbował. Wciąż ma w zapasie dużo zawziętości i uporu. Przecież nieraz został zwyzywany przez Stilinskiego od osłów, kóz czy innych niezbyt rozgarniętych zwierzątek.

Instynktownie wysuwa pazury i lekko ugina kolana. Nie spuszcza wzroku z nieproszonego gościa nawet na sekundę. Gdyby tylko próbowała jakichś sztuczek, aby przerwać chroniący ich krąg, był gotowy w tej samej sekundzie skoczyć jej do gardła. Jakiś cichy głosik w głowie drwi z niego, że nawet w pełni swoich sił nie ma z nią najmniejszych szans. Brzmi on podobnie do Dereka i to tylko bardziej go wkurza. Dlaczego jego podświadomość wybrała sobie akurat taką postać? Cudem powstrzymuje się przed warczeniem i wysunięciem kłów.

– Nie pomyliłaś przepadkiem adresów? – pyta Stiles konwersacyjnym tonem, jak gdyby nie miał do czynienia z szaloną morderczynią, tylko koleżanką ze szkolnej ławki. Peter może być pod wrażeniem. Tak odrobinę. – Łóżko Hale'a jest w trochę innej części miasta...

– Brzmisz na zazdrosnego, chłopcze. Czyżbym weszła na twoje terytorium? – Kpina aż kipi z każdego jej słowa.

Wilkołak na chwilę traci rezon. Gorączkowo zastanawia się, czy to możliwe, żeby Stiles rzeczywiście czuł coś do jego siostrzeńca? Niby nigdy nic nie zauważył... chłopak zazwyczaj wyglądał, jakby coś bolało go podczas prób przeprowadzenia rozmowy z Derekiem.

Nastolatek wybucha śmiechem i to tak donośnym, że słychać go prawdopodobnie nawet poza domem. Peter wsłuchuje się w rytm jego serca i próbuje wyłapać jakiekolwiek gorzkie nuty w zapachu Stilinskiego. Jednak ten pachnie niemal tak jak zawsze: konwaliami oraz miętą. Dopiero przy większym skupieniu starszy wychwytuje nuty szczerego rozbawienia i nawet samozadowolenia. Jakby chłopak był szczęśliwy, że ona to powiedziała... nie rozumie dlaczego.

– Och, martwi cię to? – Tym razem to chłopak wyraźnie drwi z niej. – Derek nie chce mieć nic wspólnego z tobą, odkąd zorientował się, że to ty mordujesz na jego terytorium?

– Jeszcze wróci do mnie na kolanach... sam nie ma szans z Deucalionem.

– Wróci, ale tylko po to, żeby zawrzeć sojusz. Pokonać wspólnego wroga. A ty zdaje się chcesz czegoś więcej?

– Nie wiesz, o czym mówisz – syczy kobieta, ale jej mimika mówi, że chłopak trafił w samo sedno. – Jedyne, czego od niego chcę, to pomoc w zabiciu tego starego ścierwa. Ty też powinieneś tego chcieć! – Peter ma na końcu języka pytanie: niby dlaczego?

– Nigdy nie powiedziałem, że tego nie chcę – oznajmia Stiles spokojnie. Zbyt spokojnie. Hale zagapia się na niego w szoku, bo jakoś nie podejrzewał go o ciągoty do mordowania kogokolwiek. To raczej jego działka. Stilinski to trochę dziecko kwiatów, hipis i pacyfista. A przynajmniej tak mu się wydawało do tej pory...

– Tak? – Uśmiech Jenifer jest przerażający i sprawia, że nawet po plecach Petera przechodzą ciarki. Jeszcze większym zaskoczeniem okazuje się fakt, że nastolatek odwzajemnia ten gest. – Wiedziałam, że jesteś bystrym dzieciakiem.

– Nie chcę go też zabijać... tylko unieszkodliwić. – Hale uśmiecha się, bo jednak pewne rzeczy się nie zmieniają, a niechęć Stilinskiego do uśmiercania nawet wrogów jest pewną regułą. W końcu on przez pewien czas zaliczał się do tej kategorii. Ostatnio spędza z nim więcej czasu niż z kimkolwiek innym. Dostrzega więc to, jak bardzo ten chłopak jest inteligentny i niemal dorównuje mu przebiegłością. Jedyne, co ich różni, to fakt, że Stiles nie jest tak bezwzględny, bo gdyby było inaczej, nawet jego o dwa lata młodsza wersja mogłaby wykończyć go znacznie szybciej.

– Problem w tym, że ja chcę. – Darach nie wydaje się być w nastroju do dyskusji.

– Nie zamierzam ci w tym przeszkadzać... ale nie pomogę ci go zabić. – Stanowczość i pewne ostrzeżenie pojawia się w tym zdaniu. Hale czuje się, jakby oglądał mecz tenisa. Piłeczka przeskakuje z jednaj strony kortu na drugą, a on nie ma wpływu na wynik meczu, bo jest tylko pobocznym obserwatorem. I bardzo mu się to, kurwa, nie podoba.

– Dlaczego? – Jennifer brzmi na zdezorientowaną i niepewną. – Przecież wiesz, co zrobił. Kazał zabić doradców! Ludzi takich samych jak ty albo jak dawna ja! To przez niego stałam się TYM CZYMŚ.

– Wiem, ale nie mogę. – Darach prycha gniewnie, ale Stiles tylko przewraca na to oczami. – Nie chcę skończyć jak ty.

Jak na dłoni widać, że niewiele brakuje, żeby wyprowadzić ją z równowagi. Peter przybliża się nieco do młodszego, by w razie czego móc odepchnąć go albo zasłonić przed atakiem. Darach patrzy na Stilinskiego, a on odpowiada równie zdecydowanym spojrzeniem. Nawet na moment nie spuszczając wzroku z jej oczu.

– Nie musisz pomagać mi go zabijać, ale wciąż muszę się jakoś ukryć aż do zaćmienia... jeśli mam nie tracić więcej mocy na bezsensowną walkę z jego i twoimi maskotkami. Jeżeli będę za słaba, by stanąć do walki z Deucalionem, to ruszę na kolejne polowanie i tym razem uderzę tam, gdzie najbardziej cię zaboli.

– Grozisz mi – syczy Stilinskii Peter może przysięgać na wszystko, że jeszcze w życiu nie słyszał u niego takiego tonu. Pozbawionego jakichkolwiek emocji. Zimnego i bezbarwnego.

– Tak. – Chwila napiętej ciszy. – Chcę, żebyś zdecydował po czyjej jesteś stronie, Stiles. Masz na to dwa dni. – Uśmiecha się krzywo. – Twój ojciec ma niebezpieczną pracę... szeryf... strażnik, to przecież prawie to samo.

– Nikogo nie zabiję!

– Twój wybór, chłopcze... ale zegar tyka. – Rzuca coś w ich stronę. Peter jest gotowy to przejąć, ale przedmiot tyko odbija się od bariery. – Zdolny – mruczy niemal czule, parząc na Stilinskiego i to sprawia, że z gardła wilkołaka ucieka wściekły warkot. – Och, czyżbym pomyliła Hale'a? Trzeba przyznać, że mają swój urok? – kpi.

– To powinno cię nieco uspokoić, prawda? – Peter naprawdę chciałby wiedzieć o co im, do cholery, chodzi!


– Odrobinę. – Kobieta śmieje się i to nie kpiąco czy złowrogo, tylko tak jakby radośnie? To ostatnie, co słyszą, zanim darach nie znika za framugą okna.

***

Przez kilka długich sekund nie ruszają się ze swoich miejsc nawet o milimetr. Wstrzymują też oddech, co doskonale słychać, bo nagle w pokoju zapada całkowita cisza, jeśli nie liczyć ich tętna. Wilkołak ze zdziwieniem zauważa, że serce Stilinskiego bije równie spokojnie i mocno jak jego własne. Tylko że on jest przyzwyczajony do ciągłego ukrywania swoich prawdziwych emocji. Nie wie, co myśleć o tym, że nastolatek zna tę samą sztuczkę.

– Co tu się, do cholery, właśnie stało?! – Jego głos pozostaje pozornie opanowany, ale w środku aż wrze.

– Cóż... – Chłopak wzdycha.

– Stiles.

– Przecież wiesz. Nie wmawiaj mi, że się nie domyśliłeś. – Przewraca oczami. – Jesteś na to za inteligentny. Nawet jeśli chwilowo twój mózg nie pracuje na pełnych obrotach.

– Może i tak, ale wciąż chce to usłyszeć od ciebie.

– Co ci to da?

– Satysfakcję? Szczęście, czy pewność? – Peter wpatruje się w młodszego z wyraźnym oczekiwaniem.

– Jestem w pewien sposób druidem... jakby następcą Deatona? – mówi Stilinski nieco niepewnie, wyraźnie obawiając się jego reakcji. – W zasadzie nie umiem jeszcze za wiele i to nie jest nic szczególnego. Potrafię kilka przydatnych rzeczy, ale w zasadzie jestem nadal człowiekiem – podkreśla. – Wiesz: łatwo robią mi się siniaki i łamią kości... w przeciwieństwie do co poniektórych, nie wrócę zza grobu.

– Stiles. – Wilkołak w zasadzie nie ma pojęcia, co chce powiedzieć. Czuje się trochę urażony i rozczarowany przez fakt, że chłopak nie zaufał mu na tyle, by zdradzić swoją tajemnicę. Co samo w sobie wydaje się absurdalne, bo Peter to nie Scott, którego Stilinski zna od urodzenia. Nie Derek, czyli alfa, ktoś z kim druid ma w przyszłości współpracować. On to wszystko wie, ale to wcale nie sprawia, że te wszystkie uczucia od tak znikają. – Przecież nie rozerwę cię na strzępy tylko dlatego, że masz sekrety.

– Ale nie podoba ci się to. – Chłopak nie pyta, tylko stwierdza.

– To nawet nie chodzi o to, co mi się podoba, czy nie podoba... tylko...

– Tylko? – Napięcie mięśni młodszego sugeruje,że ta odpowiedź jest dla niego istotna. Niestety Hale zawsze pozostaje Hale'em.

– W zasadzie, to nieistotnie. Moja urażona duma przez fakt, że sam się wcześniej nie zorientowałem. – Stilinski wygląda na rozczarowanego.

– Coś jeszcze?

– Oczywiście, ale pozwolisz, że zachowam to sobie dla siebie? W końcu każdemu wolno mieć drobne tajemnice. – Posyła młodszemu swój firmowy, krzywy uśmiech.

– Na razie ci odpuszczę, ale nie myśl, że tego z ciebie nie wyciągnę.

– Okay. – Starszy kiwa głową w zamyśleniu. – Co tak właściwie potrafisz?

– Jak mówiłem... raczej niewiele. Deaton do osiemnastego roku życia nie pozwalał mi nawet dotknąć większości ksiąg, czy ziół. – Stiles wygląda na mocno poirytowanego. – Co moim zdaniem było absurdem. Gdyby jemu się coś stało, nie mógłbym go nawet zastąpić.

– Szkoda, że nie wiedziałem... mógłbym pomóc go przekonać.

– Taaa... gdybyś ty mi pomagał, to prawdopodobnie do tej pory nie chciałby mnie wpuścić nawet do kliniki.

– Hmm, to możliwie. Nie wydaje mi się, żeby darzył mnie zbytnią sympatią.

– Delikatnie powiedziane. – Śmieje się młodszy. – Mogę zorientować się gdy ktoś kłamie, ale to nieistotne, bo każdy z was też to potrafi. Najlepiej idzie mi z barierami ochronnymi.

– Zauważyłem. – Peter wskazuje na okrąg, który wciąż znajduje się dookoła nich. – To musi być twoja krew?

– Niestety tak. Najlepiej też, żebym to ja rozsypywał okrąg. Wtedy jest najsilniejszy.

– Tak, to wydaje się być logiczne. Jeszcze jedno pytanie: dlaczego nikomu nie powiedziałeś?

– Na początku, to nie było nic pewnego. Jakbym miał przeczucia, czy coś w tym guście. Potem to się nasiliło i nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Poszedłem do Deatona. To nie tak, że z dnia na dzień wszystko było jasne... bardzo długo zajęło mi zablokowanie napływających przeczuć co do kompletnie obcych osób. Wystarczyło, że choćby przypadkowo kogoś dotknąłem na ulicy. Natychmiast dowiadywałem się o nim losowych i zazwyczaj niepotrzebnych rzeczy. – Chłopak wzrusza ramionami. – No i lubię bycie człowiekiem... nie chciałem, żeby ktoś patrzył na mnie inaczej niż dotychczas.

– Dlatego mi odmówiłeś?

– Ugryzienia? – Peter kiwa głową, ale trochę boi się usłyszeć odpowiedzi.

– Po części na pewno. – Stiles wzrusza ramionami. – Chłopie... byłeś jak chodzące kłopoty. Niestabilny emocjonalnie i z szalonym planem zemsty na Argentach. Groziłeś nam i na wszelkie sposoby manipulowałeś... a tamtego wieczoru? Porwałeś mnie, żeby dobrać się do laptopa Scotta. – Hale prycha. – Nie znałem cię, a to co wynikało z obserwacji nie było czymś, co skłaniało do zaufania w tak ważnej sprawie. Dlatego powiedziałem nie.

– A gdybym teraz wciąż... – Peter urywa w połowie pytania, bo właściwie na co mu to wiedzieć? To niczego nie zmieni.

– Wciąż lubię bycie sobą. – Nastolatek wzrusza ramionami. – Gdyby to miało być ratunkiem, na przykład przed śmiertelną chorobą, czy coś w tym guście, to zgodziłbym się.  – Wilkołak patrzy na niego zaskoczony.

– Ale... to znaczy że?

– Łatwiej mi teraz cię zrozumieć. Umiem z ciebie czytać, może nie jesteś otwartą księgą jak Scott. Chyba że taką napisaną po hebrajsku czy starożytnym pismem obrazkowym, ale ja szybko się uczę. – Hale stara się nie wyglądać na cholernie zadowolonego z siebie i jednocześnie przerażonego.

– A ta cała reszta? Wciąż mam na sumieniu sporo osób.

– Ilu zabiłeś po tym, jak już wylazłeś spod ziemi?

– Nikogo, ale Laura ...

– Tak, to z pewnością nie było dobre ani potrzebne – młodszy ostrożnie dobiera słowa. – Nie mam pojęcia, jak to jest spędzić tyle czasu zamkniętym w swoim własnym ciele jak w więzieniu. Jednak wydaje mi się, że to może człowieka doprowadzić do obłędu... co zrobiło z umysłem wilkołaka, to wolę sobie nawet nie wyobrażać. Dociera do was więcej bodźców, czy nawet cudze emocje. Spędziłeś lata w szpitalu, gdzie choroby, cierpienie i śmierć wciąż się z sobą przeplatały.

– Czasami ktoś też wyzdrowiał... to było nieco orzeźwiające.

– Tak, na pewno. Tylko że ty też chciałeś wyzdrowieć, a jedynymi osobami, które do ciebie zaglądały, była pielęgniarka ze skłonnościami sadystycznymi i twój uroczy, przepełniony poczuciem winy siostrzeniec.

– Stiles, co ty tak właściwe chcesz powiedzieć?

– To, że w pewnym sensie rozumiem, co się z tobą działo po wybudzeniu. – Hale lekko cierpnie po tym stwierdzeniu. On sam wolałby nie pamiętać tego, czym wtedy był. Kierował się tylko instynktem. Zwierzęca część całkowicie przejęła nad nim kontrolę. – Miałem wystarczająco dużo czasu, żeby obserwować was przez te dwa lata. Wiem, co robi z wami pełnia. Pamiętam Scotta, który o mało mnie nie zabił. Isaaca rzucającego mną o ściany... Dereka grożącego rozszarpaniem na strzępy...

– To nie jest to samo. Scott to szczeniak i w dodatku był bez alfy, nie miał kotwicy.

– Masz rację, to, co spotkało ciebie, było gorsze. Sam na sam ze wspomnieniami pożaru, płonącej rodziny... bez możliwości wyładowania swojego gniewu, bólu. Przeżywający to wciąż od nowa w koszmarach. – Na chwilę przerywa i patrzy na starszego z uwagą. – Nic dziwnego, że to wszystko przybrało taki obrót. Zemsta była czymś, co trzymało cię przy życiu przez tak długi czas...

– Laura nie chciała do tego wracać... – urywa na chwilę, bo mówienie o tym jest dla niego jak łażenie po rozżarzonych węglach – jej lekarstwem było zapomnienie i Nowy York. Powinienem to uszanować.

– Gdybyś spotkał ją teraz, zachowałbyś się inaczej.

– Skąd ta pewność?

– Już ci mówiłem, że widzę więcej niż myślisz. Znam cię.

– Tak, a może ci się tylko tak wydaje?! – warczy starszy i sam już nawet nie wie, dlaczego odpycha jedyną osobę, która zdaje się być po jego stronie. – Co jeśli to moja kolejna manipulacja? Co zrobisz? Masz gdzieś pod ręką butelkę z benzyną?

– Liczyłem, że o tym zapomnisz... – wzdycha młodszy. – Wykorzystałem fakt, że ogień wyprowadzi cię z równowagi, przerazi i rozproszy, co w rezultacie da nam przewagę. – Na policzki chłopaka wypływa lekki rumieniec, a zapach wstydu staje się intensywniejszy. – Jak widzisz nie jestem święty.

– Wiem, Stiles, wiem – mamrocze wilkołak – i w zasadzie nie mam ci tego za złe. Gdybym wtedy o zabił kogoś innego niż Kate, to byłoby za wiele. Może gdybym wtedy nie zginął, narobiłbym jeszcze więcej szkód?

– Nie wiesz tego. – Młodszy wzrusza ramionami. – Twój gniew i szaleństwo też musiało mieć swój limit, a śmierć wszystkich odpowiedzialnych za pożar powinna nieco ostudzić twoje mordercze instynkty. – Przez dłuższą chwilę obaj milczą, wracając myślami do tego, co działo się niemal dwa lata wcześniej.

– Odbiegliśmy nieco od głównego tematu. – Młodszy wzdycha ze zmieszaniem. – A zmierzałem do tego, żebyś przestał się tak biczować o to, co się stało wcześniej. Nie pozbędziesz się wyrzutów sumienia... ale teraz stoisz po właściwej stronie. – Uśmiecha lekko i dodaje: – Na mocy przeszedłeś jasną stronę, zapomnieć o tym nie wolno ci! – mówi z teatralną i przesadną powagą. Peter nie wierzy, że to się dzieje.

– Gwiezdne wojny? Serio, Stiles?

– No co?! To mój ulubiony film... genialny, swoją drogą. Uważam go za jedno z największych arcydzieł kina – wyrzuca z siebie słowa niemal ze świetlną prędkością. – Hej?! Rozpoznałeś to! – wykrzykuje zaskoczony, ale w jego głosie słychać przede wszystkim zadowolenie.

– Jasne, że tak... kto nie oglądał nigdy Gwiezdnych wojen? – mamrocze Hale, lekko oszołomiony entuzjazmem Stilinskiego.

– Scott, oczywiście.

– Po co ja w ogóle pytałem...

***

Podświetlany budzik wskazuje czwartą nad ranem, a Stiles, pomimo ogromnego zmęczenia, nie potrafi zasnąć. Słowa Jennifer wracają do niego jak bumerang. Wie, że będzie musiał znaleźć rozwiązanie, ale jakoś nic nie przychodzi mu do głowy. Ostatecznie, jeśli Darach postawi przed nim jego ojca i Deucaliona, to wybór będzie prosty. Chyba właśnie to przeraża go najbardziej. Nie chce być taki. Zabijanie nie powinno być łatwe, nie dla niego. Może dla jego futerkowych przyjaciół i owszem. Jednak oni kierują się instynktem. Chronią swoje terytorium i stado.

Jednak nawet Derek odczuwa pewien dyskomfort, kiedy musi kogoś zabić. Chyba dlatego zawsze wybiera bezpośrednią walkę, przynajmniej wtedy szanse są rozłożone mniej więcej po połowie. Równie dobrze to on może zginąć, co sam zabić...

Przewraca się ostrożnie na drugi bok i niemal podskakuje, kiedy dostrzega parę intensywnie niebieskich oczu wpatrujących się w niego w ciemności. Cholera, był pewien, że Hale śpi. Obaj nie mieli zbyt wiele siły po konfrontacji z darachem, a wilkołak dodatkowo wciąż leczy rany.

– Jesteś niespokojny. – To nawet nie jest pytanie, więc nie próbuje w jakikolwiek sposób odpowiadać. – Myślisz o tym, co powiedziała? – Stiles wzdycha ciężko, co oczywiście oznacza TAK. Peter zdaje się to wiedzieć. – Naprawdę nie chcesz go zabijać, co?

– Wiem, że dla ciebie to niemal śmieszne, bo on jest takim ucieleśnieniem potwora z horrorów – pauzuje na chwilę – powinienem tego chcieć. Szczególnie, że ma krew druidów za pazurami.

– To na pewno nie śmieszne. Nie dla mnie... myślę, że to dobrze. Szukasz alternatyw i dzięki temu wataha jest mniej... dzika? Chyba to dobre określenie.

– Problem w tym, że ona nie chce innych rozwiązań... zemsta popycha ją do działania. Wydaje mi się, że najchętniej rozszarpałaby go gołymi rękami, gdyby tylko miała wystarczającą ilość siły.

– Wiem, to widać. – Peter wydaje się nad czymś rozmyślać. – Zapominasz, że ja też byłem taki. Wiem, jak ona teraz funkcjonuje i mogę spróbować przewidzieć jej kolejne kroki.

– I co wymyśliłeś?

– Chce, żeby cierpiał tak jak ona... więc na pewno nie zabije go od razu. Walka ją osłabi – mówi, ostrożnie dobierając słowa. – Jej też raczej nie chcesz zabijać?

– Yeah. Jak ty mnie dobrze znasz – mamrocze z ironią.

– Tak samo jak ty mnie. – Hale uśmiecha się w ciemności, błyskając zębami, i to jednocześnie złe i dobre.

Złe, bo to przecież Peter i jego nastrój nie powinien mieć aż takiego wpływu na Stilesa.

Jednak kiedy młodszy zdaje sobie sprawę, że to jeden z tak nielicznych szczerych uśmiechów wilkołaka, czuje się dobrze. Nawet można pokusić się o stwierdzenie, że sam unosi nieco kąciki ust.

– Może nie wyłapuję wszystkiego, ale na pewno wiem więcej niż Derek. – Może to tylko wyobraźnia nastolatka, ale Hale wydaje się być zazdrosny. I cholera go wie, o co właściwie?! – Scott też jakoś nie wpadł ani razu z wizytą, odkąd tu jestem... co nie powiem, bardzo mi odpowiada. Nie mam siły na szarpanie się ze szczeniaczkami.

– Trochę się zmieniło, odkąd ktoś go użarł... – syczy, nieco wyprowadzony z równowagi, ale w porę gryzie się w język. – Przepraszam.

– Za prawdę?

– Nie, za chwyt poniżej pasa. – Wzdycha pokonany. – Wkurza mnie, że masz rację. Scott ma Allison i Isaaca, a to, co było przed jego przemianą, zostało tylko wspomnieniem. Mógłbym być nawet tym cholernym Robinem...

– Stiles, ty nie nadajesz się na pomagiera głównego bohatera...

– Aha, dzięki! - prycha i gdyby Hale nie był ranny, to wykopałby go przez okno. Szczególnie, że ma nawet czelność zaśmiać się cicho.

– Jesteś na to za dobry. – To nieco wytrąca go z równowagi i ostudza jego gniew. Bo co do cholery?! – Nie widzisz tego, co? Jak myślisz, gdzie byłby McCall albo Derek, gdyby nie twoje rady, czy namawianie ich do współpracy?

– Daliby sobie radę. 

– Masz o nich zdecydowanie za dobre zdanie – mamrocze Hale – a za mało pewności siebie. Trzeba będzie nad tym trochę popracować. Gdybyś chciał, to ty mógłbyś grać pierwsze skrzypce...

– Tak naprawdę to chyba tego nie chcę. Zaczynam doceniać to całe stanie w cieniu. 

– Wiem. Trochę na to jednak za późno. Skoro nawet darach chce twojej pomocy... znaczy to tyle, że jesteś silniejszy i o wiele ważniejszy w tym całym bałaganie niż myślisz.

– A ty co, bawisz się teraz w mojego terapeutę czy przyjaciela? – Grymas, jaki przebiega przez twarz starszego sprawia, że Stilinski żałuje swoich słów od razu, jak tylko opuszczają jego usta.

– Myślę, że jestem przyjacielem... na terapeutę się nie nadaję.

– Jesteś nim. Takim nieco upierdliwym i wkurzającym, z wątpliwym kodeksem moralnym, ale... wiem, że w jakiś pokręcony sposób rozumiesz mnie lepiej niż ktoś, kogo miałem wcześniej za brata. – Dziwne się czuje, przyznając to na głos.

Nie mówiłby tego, gdyby nie czuł, że w jakiś sposób jest to winien wilkołakowi za te wcześniejsze kąśliwe uwagi. Kłopot z Peterem polega na tym, że dostrzega za dużo i nie krępuje się tego powiedzieć, za co często mu się obrywa. Prawda nagle uderza w Stilesa niczym pociąg towarowy. Odkąd sprawy zaczęły przybierać coraz gorszy obrót, nie miał kogoś bezwzględnie szczerego obok siebie. Nie chciał tego widzieć, ale Scott okłamywał go nagminnie, wymyślając często idiotyczne wymówki, żeby tylko odwołać wspólne plany.

Derek zawsze zbywa go półsłówkami i liczy na, to że Stiles sam przestanie dociekać. Tak, jakby go nie znał, ale właściwie to może tak właśnie jest? Alfa nie ma takiej znajomości Stilesowego sposobu działania, jak Scott. Kto wie, czy on naprawdę nie sądzi, że nastolatek wierzy w te jego wszystkie groźby? Prycha zirytowany.

– Co? – Wilkołak wydaje się być nieco zdezorientowany. – Twoje emocje wariują... – Podnosi się na ręce, żeby zerknąć na zegarek. – Stiles, minęła piąta rano i jeśli chcemy przeżyć więcej niż dwa najbliższe dni, to powinniśmy spać. Obaj.

Nastolatek parska kpiącym śmiechem.

– Serio? – kpi. 

– Nie mam pojęcia, dlaczego to wszystko teraz czujesz... nie wiem nawet, na kogo to jest skierowane, bo mam taką szczerą, malutką nadzieję, że nie odnosi się do mnie.

– Nah. Nie tym razem.... chociaż może po części? – mamrocze Stilinski. –Zawsze mówisz mi prawdę. Wiem to... więc nawet tego nie komentuj – zatrzymuje się i zastanawia, ile z tych swoich wniosków może zdradzić starszemu. Tyle że nagle analizowanie wydaje mu się przereklamowane... więc kopie się mentalnie w cztery litery i wrzeszczy na samego siebie: "Pierdolić to". 

– Stiles?

– Wkurzam się, bo mnie okłamują. Derek, Scott, nawet mój ojciec... to jakby nie traktowali mnie poważnie. Irytuję się, złoszczę i wyżywam na tobie przez to, że cała reszta ma mnie za naiwnego chłopaczka, któremu bez konsekwencji można wcisnąć nawet najgorszą ciemnotę, a on i tak uwierzy. Ty byś był spokojny?

– Przecież o tym wiedziałeś... tak samo jak ja wiem, że Derek najchętniej zobaczyłby mnie z powrotem w grobie. – Hale przysuwa się kilka centymetrów bliżej i ostrożnie dotyka jego ramienia. Zachowuje się trochę tak, jakby miał do czynienia z wściekłym i dzikim zwierzęciem. – Pomoże, jeśli obiecam, że jak uporamy się ze śmiertelnym zagrożeniem... no wiesz: wielki zły alfa Ducalion i psychiczna dziewczyna Dereka, to pomogę jakoś efektownie ci się na nich odegrać? – Peter rzuca propozycję ze swoim zwyczajowym sarkastycznym poczuciem humoru, ale nastolatek widzi, że pod tymi pozorami jest coś jeszcze.

– Masz na myśli...?

– No nie wiem, coś zabawnego i tymczasowego. Jesteś druidem i masz pewne możliwości. Coś, co dobitnie pokaże im, że nie mogą od tak cię lekceważyć.

– Tak... a jak oni potem będą chcieli mnie zabić, to schowam się za ciebie?

– Możesz, jeśli chcesz, ale nie sądzę, żeby to było konieczne. Radzisz sobie z wściekłym, mściwym darachem, a nie poradzisz sobie z kilkoma wilkołakami? Czasami zamiast siły i mięśni wystarczy kilka odpowiednio dobranych argumentów i subtelnych gróźb...

– Wiesz z doświadczenia?

– Yup. – Szczerzy się. Stilinski boi się go uderzyć, żeby nie naruszyć gojącej się skóry, ale to nie znaczy, że tak to zostawi. Szczypie wilkołaka w nos. Mocno.

– Auć?

– Miało być auć. 

***

Budzą się przez donośne łomotanie w drzwi. Młodszemu dłuższą chwilę zajmuje skojarzenie podstawowych faktów. Między innymi tego, że znajduje się we własnym pokoju, na łóżku pod ciepluteńką kołderką... no i że w pasie obejmuje go ręka Petera Hale'a, co okazuje się być zaskakująco przyjemnym doświadczeniem.

CO? Krzyczy jego umysł, ale Stiles konsekwentnie każe mu się odpierdolić i iść spać. Niestety wtedy ktoś znowu bardzo żwawo wali w te cholerne drzwi.

– STILES! Jeśli nie otworzysz w ciągu najbliższej minuty to... 

– JUŻ! – wrzeszczy spanikowany i zrywa się z materaca. Na szczęście wilkołak już nie śpi i bez słowa chowa się w łazience. Nastolatek nie ma czasu nawet wymyślić lepszej skrytki, bo jego własny ojciec stoi zaraz za drzwiami, domagając się natychmiastowego wpuszczenia go do środka. To rozpraszające!

– Do cholery jasnej, STILES! – mówi jego tata zamiast przywitania. – Coś ty tam robił?

– Spałem?

– Tak? To czemu miałeś zamknięte na klucz drzwi...

– Może wcześniej mogłem robić coś innego? – Wie, że to wróci do niego i kopnie go w dupę, ale to najszybszy sposób na pozbycie się staruszka ze swoich czterech ścian.

– Nie chcę nic wiedzieć! – mamrocze John i nastolatek wie, że wrócił myślami do pewnej nieszczęsnej łazienkowej wpadki. Obaj ponownie stają się zażenowani, niemal tak bardzo, jak wtedy. – Masz może u siebie żelazko? Nie mogę znaleźć, a mamy jakieś spotkanie u burmistrza i wypadałoby założyć coś lepszego.

– Uhm... chwila. Poszukam. – Zerka na biurko, ale tam go nie ma. – Zaraz wrócę.

Modli się w myślach, żeby Hale domyślił się i otworzył mu drzwi. To byłoby dziwne, gdyby miał zamkniętą łazienkę od środka... skoro niby jest sam. Na szczęście wilkołaki to jednak mądre stworzonka i po naciśnięciu klamki drzwi ustępują bez protestów. Peter siedzi w kabinie prysznicowej i nie wygląda na zbyt przejętego całą sytuacją.

Wyciąga żelazko z małej szafki stojącej w rogu pomieszczenia i wyślizguje się z powrotem do pokoju. Na szczęście jego ojciec nie należy do tych wścibskich, nadopiekuńczych rodziców i pod nieobecność nastolatka nie robi mu przeszukania na półkach... a nie musi wcale szukać fajek, czy dziwnie wyglądających pigułek. Wystarczyłoby, że zajrzałby do łazienki i znalazłby starszego o ponad dekadę, nieco roznegliżowanego wilkołaka, chowającego się za kolorową zasłoną prysznicową...


poniedziałek, 4 grudnia 2017

Stackson/Sterek - Recykling cz.1

  Rozdział 1 -  "Zakochałeś się to twoja jedyna zbrodnia"


***
Wszystko staje się dwa razy gorsze odkąd dostał, to pieprzone zaproszenie. Kiedy odbiera pocztę nie wie jeszcze, jaki będzie miała ona wpływ na jego dalsze życie. Jednak kiedy już trzyma w rękach ładną, białą kopertę ze swoim nazwiskiem napisanym pięknym pismem jest już za późno by to cofnąć.
Doskonale wie, co znajdzie w środku, a mimo to i tak niedbale rozrywa elegancki, drogi papier. Taki jego malutki bunt przeciwko tej jebanej perfekcji. Wystarczy kilka pierwszych słów, żeby w jego klatce odezwał się tępy ból i zimno powoli rozprzestrzeniło się po całym ciele.
'Mamy zaszczyt zaprosić pana Mieczysława Stilinskiego wraz z osobą towarzyszącą na uroczystość zawarcia związku małżeńskiego...'
Nie musi czytać dalej, ale i tak to robi.
Może przez te wszystkie lata stał się masochistą i nawet tego nie zauważył?

Tak naprawdę, to nie myśli, kiedy sięga po telefon. Działa jak na autopilocie, albo jakby był pijany. Znajomy ciąg cyfr jest dziwnie kojący.
- Co tam? - głos Jacksona jest zmęczony i zaspany i dopiero wtedy Stiles przypomina sobie, że przecież wczoraj była pełnia. - Czyżbyś się już za mną stęsknił?
- Um... - Stilinski mamrocze niezdecydowanie, bo tak właściwie, to co ma powiedzieć? - szkoda, że wilkołaki nie mogą pić... potrzebuję towarzystwa do kieliszka... najwyżej ustawię sobie lustro po drugiej stronie stołu.
- Stiles, coś się stało?
- Tak... Nie. Nie wiem. To po prostu mnie wkurza. Czy on nie mógłby zapomnieć o moim istnieniu?
- Kto?
- Derek. Przysłał mi zaproszenie na swój pieprzony ślub!
- Ta... ja też dostałem. Dlaczego cię, to tak... - wilkołak milknie i Stiles może wręcz usłyszeć te elementy układanki, które wskakują na swoje miejsce. - Opowiesz mi na potem. Będę za dziesięć minut. Poczekaj z chlaniem na mnie! - rzuca na pożegnanie i po chwili słychać już tylko sygnał zakończonego połączenia.

***
Nie ma pojęcia, co właśnie wyprawia. Powinien spać przez kolejne dziesięć godzin, a zamiast tego wskakuję w ciepłą bluzę i sportowe buty. Łapie w biegu kluczyki od samochodu.
Jakiś kwadrans później parkuję pod kamienicą w której znajduję się kawalerka Stilinskiego. Nie rozumie dlaczego chłopak tak lubiący towarzystwo i rozmowy nie mieszka w akademiku, albo chociaż w mieszkaniu ze znajomymi.
Nie musi nawet dzwonić, bo drzwi ustępują po naciśnięciu klamki. Wilk w nim doskonale wyczuwa emocję i to powoduję, że z jego ust ucieka krótki jęk. Odór upokorzenia, zawodu, bólu, smutku, rozczarowania, wstydu i nienawiści do samego siebie jest tak intensywny, że ma wrażenie jakby osiadał mu na skórze niczym mgła.
- Stiles? - nie wie czemu szepcze, ale może boi się odezwać głośniej. Włosy na jego karku jeżą się ze strachu, a to coś do czego Jackson Whittemore nie przyznaje się łatwo.
- Tutaj. - pada odpowiedź z kanapy i oczywiście wilkołak słyszał stamtąd bicie serca chłopaka, ale wciąż nie ruszył się o krok. Jakby wrósł w ten cholerny dywanik! - No idziesz? - szatyn brzmi na lekko zirytowanego.
- Tak już, już. - mamrocze zdejmując buty i odstawia półsłodkie, czerwone wino na komodę żeby móc pozbyć się bluzy. Marszczy brwi, bo wieszak jest tak zawalony ubraniami, że nie ma minimalnych szans na wciśniecie tam chociażby szalika.
- Przyniosłem ci coś... - stawia na stoliku butelkę i ku jego ogromnemu zaskoczeniu Stilinski wyciąga mu z rąk bluzę, i szybko na siebie wciąga.
- Dzięki. - narzuca nawet kaptur na głowę.
- Nie o tym mówiłem... ale nie ma za co. - głową wskazuje na alkohol
- Och. Tak... cóż. Nie mam nawet kieliszków... ale w końcu jestem biednym studentem. Myślisz, że to będzie bardzo źle wyglądać jeśli przyniosę kubki? - Stilinski paple, co powoduje, że Jackson unosi lekko kąciki ust. To jest bardziej znajome niż ta cicha, załamana, skulona postać.
- Siedź. Ja pójdę. - nie daje mu czasu na zaprotestowanie. Był w tym mieszkaniu wystarczającą ilość razy, żeby wiedzieć gdzie, co się znajduję. Automatycznie sięga po prezent od ojca Stilesa, zwykły biały kubek z policyjną odznaką, a dla siebie bierze ten z Godzillą. Stiles kupił go i z dumą oznajmił, że w sumie to przypomina trochę kanime. Niby to zwykły szajs za dwa funty, ale... wtedy poczuł jakby coś dla kogoś znaczył. Więcej niż szybki seks w klubie. To trochę dziwne, ale dopiero ten niewielki prezent uświadomił mu, że to przestało mu wystarczać. Anonimowość. Był dla tych chłopaków zwinnymi rękami i sprawnym językiem. Jekami, alkoholowym oddechem, niedbałymi pocałunkami, przyjemnością. Używali go, a on używał ich. Nawet nie zawsze pytał ich o imiona. Nigdy nie oczekiwał czegoś więcej.
Otrząsa się ze wspomnień, sięga po korkociąg i wraca do niewielkiego salonu, który jest też jednocześnie sypialną Stilesa. Bez słowa otwiera wino i nalewa im prawie po pół kubka.

Piją w ciszy, ale czuć pewne napięcie. Wie, że Stiles boi się odezwać.
- Nie będę cię do tego zmuszał... wydaję mi się, że chcesz powiedzieć, ale mi nie ufasz na tyle żeby to zrobić.
- Nie... wiesz, to po prostu jest czymś większym niż może myślisz. To może zmienić nieco twoje postrzeganie mojej skromnej osoby. - wypija wino aż do dna - Nie rozumiem siebie. Tego jak bardzo jestem żałosny jeśli chodzi o niego... zrobiłem wszystko żeby się uwolnić. Dzieli nas ocean, a ja i tak mam wrażenie, że wciąż jestem jego zabawką. - Jackson warczy krótko
- Co?
- Może być skrócona wersja? - blondyn tylko wzrusza ramionami. - zaczęło się po twoim cudownym zmartwychwstaniu. Nawet nie wiem jakim cudem, bo w jednej chwili odwoziłem go rannego i chwiejącego się do mojego domu żeby mógł się wyleczyć. Pocałował mnie, a reszta... potem obudziłem się sam w łóżku. Tak było za każdym razem. Wydawało mi się, że idziemy w jakimś kierunku. Rozmawiał ze mną i nawet nie warczał... Potem pojawiła się kobieta.
- Zostawił cię?
- Ta... ale, to nie jest ta najgorsza część. - Whittemore marszczy brwi zdezorientowany. - Okazało się, że ona jest potworem na którego polujemy. Darach. Składała ofiary z ludzi. Trójkami. Porwała mojego tatę i Melissę i Chrisa. - urywa na chwilę żeby zebrać siły by dokończyć. - Pokonaliśmy ją i on nam pomógł... chociaż wiedziałem, że coś do niej czuł. Nie minął tydzień jak pojawił się w środku nocy w mojej sypialni... i ja nie potrafiłem go odepchnąć. Nie mogłem powiedzieć mu NIE.

- Stiles - Jackson czuje się przytłoczony emocjami chłopaka, ale nie zamierza teraz ruszać się choćby o milimetr.
- Tylko, że to było inne... za pierwszym razem on tego nie powiedział, ale zależało mu. Może, to nie było właściwe uczucie, ale sympatia czy przyjaźń na pewno. Po Jennifer już nie rozmawialiśmy za wiele. Przychodził. Pieprzył mnie i zostawiał. On nawet nie... - nagły szloch wstrząsa ciałem mniejszego i to jakby raziło wilkołaka prądem. Obejmuje trzęsącą się postać tak mocno jakby, to mogło pomóc. Może właściwie tak jest, bo Stilinski odrobinę się uspokaja. - Nie pocałował mnie w usta. Wcześniej tak, ale po niej już nie...
- On... co? Kurwa. Dlaczego Scott go po prostu nie zabił?
- Nikt nie wiedział... McCall na pewno czegoś się domyślał, ale ja nigdy nikomu nie powiedziałem.
- Dlaczego? Twój ojciec zrobiłby z niego takie origami, że Hale pocałowałby się we własną dupę.
- Wstydziłem się... czułem się brudny. Nie chwiałem żeby ktoś jeszcze tak na mnie patrzył jak sam patrze na siebie.
- Stiles... - Whittemore musi zapytać chociaż czuje, że nie spodoba mu się odpowiedź. - czyli jak?
- Byłem jego chłopcem do pieprzenia, zabawką! Właściwie, to nigdy mu nie odmówiłem. Pojawiła się kolejna kobieta, więc przyszedł czas żeby odstawić dziwkę na boczny tor!
- STILES! - warczy błyskając niebieskimi tęczówkami - Zakochałeś się, to twoja jedyna zbrodnia. Nie jesteś dziwką, czy zabawką... on jest skurwielem, który to wyczuł i wykorzystał. Jesteś najlepszym, co go spotkało i chciałbym widzieć jego minę kiedy to w końcu do niego dotrze.
- Nie, Jackson... wciąż jestem tylko sobą: słabym, potykającym się o własne nogi człowiekiem.
- Odważnym aż za bardzo, pyskatym, piekielnie inteligentnym i całkiem nieźle wyglądającym SOBĄ. - wilkołak nie rozumie dlaczego chłopak nie chce dostrzec siebie tak jak on go widzi.

środa, 22 listopada 2017

Ziall - I save light in my heart for us cz.6

Zayn:

Czas płynie szybciej, kiedy skupiam się na cotygodniowych rozmowach z Niallem bardziej niż na reszcie tygodnia. Nie mam pojęcia, kiedy minęły kolejne dwa tygodnie, co oznacza, że Horan wychodzi z ośrodka za mniej niż miesiąc. Znowu czuję się cholernie rozdarty, bo tęsknie za nim i chciałbym rozmawiać z nim częściej, może nawet się spotkać, ale jednocześnie przeraża mnie to jak nic innego. Myśl, że miałbym usiąść naprzeciwko niego i ponownie spojrzeć na chłopaka, który jest całym moi światem, kiedy wciąż pamiętam doskonale to co czułem wtedy, gdy pod wpływem prochów zmusił mnie do seksu.

W nocy budzę się z koszmarów, w których główną rolę gra moja naćpana, agresywna matka wrzeszcząca, że wszystko co złe w jej życiu wydarzyło się przeze mnie. Równie często widzę Nialla z pustymi oczami i złością wymalowaną na twarzy, wciąż od nowa przeżywając to, co się wtedy stało. Słyszę zaborczość i zazdrość w jego głosie, a następnie czuję ją w każdym pospiesznym, stanowczym dotyku. Nie rozumiem ludzi, którzy myślą, że jeśli się kogoś kocha, to łatwiej wybacza się i zapomina o takich rzeczach.

Horan jest najważniejszą osobą w moim życiu i nie sądzę, żeby to się zmieniło, ale to nie znaczy, że już jest wszystko dobrze i możemy dalej żyć w tęczowej bajce. Ja kocham jego i wiem, że on to odwzajemnia… niestety jak na ten moment to za mało. Brakuje pewnego istotnego elementu: zaufania.

- Zayn? - słyszę jak niepewnie Louis się odzywa, tak jakby chciał mnie o coś zapytać, jednocześnie wcale nie chcąc tego robić.

- Co jest? - Podnoszę wzrok znad swojego kubka herbaty i napotykam jego ciekawskie, ale też zmartwione, spojrzenie.

- Odleciałeś na chwilę… - mamrocze - Wiesz, bo tak się zastanawiałem nad tym wszystkim…

- I?

- Wiesz, że z każdym dniem coraz bliżej do wyjścia Nialla z kliniki? - chcę odpowiedzieć, ale Lou ma inne plany, bo nadal kontynuuje swoją wypowiedź - Oczywiście nadal będzie miał spotkania z Harrym tutaj na miejscu, bo ten gówniarz ma tu drugi gabinet, a klinika to taki dodatkowy projekt. Z tego co udało mi się wydusić ze Stylesa, zaczną od dwóch, trzech spotkań w tygodniu, a później będą zmniejszać częstotliwość.

- Tommo, oddychaj. - mówię, bo on chyba wziął sobie za cel wyrzucenie tych wszystkich informacji na jednym wdechu. - Tak wiem, że to tylko jeszcze jakieś dwadzieścia dni.

- Może chciałbyś się z nim spotkać dopóki tam jest? - pyta bardzo cicho, nawet na mnie nie patrząc, bo nagle tak bardzo zafascynowały go rysy na stole. Kopię go w kostkę i dopiero wtedy z jękiem bólu na mnie zerka.

- Masz glany, idioto! - syczy, podkulając nogi na krzesło. - Tak właściwie to dlaczego masz na sobie te groźne dla otoczenia, a szczególnie dla mojego pięknego, szarego dywanu buciory?!

- Za dwadzieścia minut wychodzę na spotkanie z panią psycholog. - Nicola może jest i cholernie dobrym terapeutą, ale odrobinę mnie przeraża. To jak czyta z każdego mojego gestu, zająknięcia czy zmiany tonu, barwy głosu… Okay, zdaję sobie sprawę, że większość tego to wpływ studiów i kilku lat praktyki w zawodzie, ale jednak czasami zastanawiam się, czy ona na pewno jest człowiekiem? Brzmię jak wariat, ale ona zna moje odpowiedzi wcześniej ode mnie…

- A no tak…

- Pamiętasz, że mnie zawozisz?

- Cóż… teraz już tak.

- Looou!

- Nie no żart, brat - śmieje się ze złośliwymi ognikami w oczach. Przewracam oczami, a ten idiota małpuję mój gest. - Wracając: Niall, klinika, spotkanie. Co ty na to?

- Będziesz tam?

- Jasne… ja i Styles pewne też, bo nie przepuści okazji, żeby zanalizować blondasa, kiedy jest razem z tobą. Chyba jego doktorat będzie o waszej dwójce, jak tak dalej pójdzie.

- Mam nadzieję, że z tym doktoratem to żart… - Tommo tylko wzrusza ramionami, jakby sam nie był do końca pewien. Wcale mnie to nie pociesza. - Jednak to chyba lepiej, że przy pierwszym spotkaniu będzie więcej osób.

- Jeśli to za wcześnie, możemy przełożyć to na inny termin, Zayn. - rzuca pospiesznie. - Nie zmuszaj się do niczego.

- Chyba cały czas będzie mi się wydawało, że to jeszcze nie ten czas… A jeśli kiedykolwiek chcę go odzyskać, muszę zacząć coś robić w tym kierunku. On walczy z nałogiem, poczuciem winy, atakami paniki, depresją i chuj wie czym jeszcze - oddycham głęboko dwa razy. - Teraz kolej na mnie. Chcę przestać się bać tego spotkania, bo później będzie tylko łatwiej. Wiem, że sam jego widok sprawi, że będę cofał się myślami do złych i dobrych wspomnień. - Kolejny oddech na uspokojenie. - Szczerze, nie mam pojęcia w którą stronę to pójdzie… mogę równie dobrze wybuchnąć płaczem, zemdleć albo strzelić go w twarz, albo przytulić i nie chcieć puścić.

- Uhm… Jak coś, to zawsze możesz zrobić wszystko po kolei. - mówi - Jeśli to tylko sprawi, że ruszysz do przodu i spokojnie prześpisz chociaż kilka godzin.

- Wiesz, że nie śpię? - dziwię się, bo myślałem, że tak świetnie się z tym kryje…

- Proszę cię, w tym mieszkaniu nie ma aż takiej przestrzeni, żeby mógł umknąć mi fakt, że ktoś drepta w nocy po kuchni, a później siedzi i pali na balkonie, albo zaszywa się w swoim pokoju i rysuje.

- Skąd wiesz, że akurat to?

- Może stąd, że rano całe ręce masz grafitowe? Czasami też smugi na twarzy… już nie wspomnę o twojej pościeli…

- Uh… wygląda na to, że nie jestem tak sprytny, jak mi się wydawało. - puszcza mi oczko i zerka na wyświetlacz telefonu.

- Sądzę, że musimy się zbierać, bo twoja ulubiona terapeutka nie może przecież znowu na nas czekać.

- Czasami cię nienawidzę - mamroczę pod nosem, ale on oczywiście słyszy i uderza mnie lekko w ramię niczym obrażona, urażona księżniczka.

- Nie kłam. - prycha - Kochasz mnie.

- Braterskich uczuć i rodzinnych więzów nie da się od tak wyhodować w kilka tygodni, ale myślę, że jesteśmy na dobrej drodze. - To tak jakby prawda powiedziana żartem i on chyba też to wie, bo cała gra nagle znika, a on szczerzy  się tak bardzo, że to chyba aż bolesne, a drobne zmarszczki pojawiają się w kącikach jego oczu.


***


Chwilę później jesteśmy już zapakowani do samochodu Louisa, który jest jednocześnie jego obsesją, pasją i chyba największą życiową miłością. Zresztą, co się dziwić, to czarny mustang GT2,  błyszczący tak, jakby Tomlinson całkiem dużo czasu poświęcał na polerowanie go i podziwianie, co właściwie za bardzo nie mija się z prawdą. Jednak skoro jesteśmy rodziną to jasne jest, że on musi mieć jakieś swoje drobne dziwactwa. Ja każdą powierzchnie uznaję za potencjalne miejsce na graffitti, a on obdarzył uczuciem własny samochód…

Przysięgam, że Lou wzdycha, gdy odpala auto, a silnik wydaje charakterystyczny dźwięk, gdy noga szatyna mocniej naciska na gaz, a ten chichocze sam do siebie.

Może zapytam Nicoli, czy to też można leczyć?




Louis:


Docieramy na miejsce jak zwykle z kilkuminutowym opóźnieniem, ale to nie moja wina do cholery. Kto mógł przypuszczać, że w piątkowe popołudnie będą aż takie korki?! No kto?!

- Moi ulubieni bracia. - mówi cierpko blondynka w średnim wieku. Daję słowo, ona odlicza dni, kiedy pozbędzie się nas z listy swoich pacjentów. Niby lekarz nie jest zobowiązany do lubienia wszystkich, ale jednak z psychoterapeutą to powinno wyglądać nieco inaczej.

- Dzień dobry - mówi Malik i od razu pakuje się do gabinetu. - Lou zapomniał, że dzisiaj piątek i wjechał w jedną z najbardziej zakorkowanych ulic zamiast znaleźć objazd.

- Hej młody, nie wysypuj mnie tak na starcie.- uśmiecham się niczym niewiniątko do Nicoli, a ta tylko wzdycha pokonana.

- Pewnie będę tego żałować, ale chciałabym, żebyście dzisiaj weszli obaj. Oczywiście, jeśli Zayn nie ma nic przeciwko. - Mulat wzrusza ramionami, więc dreptam posłusznie do niewielkiego pokoju. Siadamy naprzeciwko terapeutki, a chwilę później ona unosi wzrok znad swoich notatek.

- Zaczniemy od tego, co zmieniło się od ostatniego spotkania?

- Nie za wiele… koszmary nadal są. Nie bardzo radzę sobie na zewnątrz, najchętniej nie wychodziłbym z mieszkania, ale staram się jakoś do tego zmuszać. Mam pracę i jak na razie mój przyjaciel sam wszystko robi. Jednak wiem, że nie mogę zostawić tego na tak długo… dlatego próbuję jakoś stopniowo wychodzić, najpierw krótki spacer czy wycieczka do kiosku po fajki, a wczoraj udało mi się nawet iść z Louisem na dłuższe zakupy.

- To dobrze, nieźle sobie radzisz. Fobia społeczna jest częsta po traumatycznych zdarzeniach. To lęk przed innymi ludźmi, przed kontaktami z nimi. Czasami niektórzy nie są w stanie nawet wymienić kilku zdań, bo lęk ich paraliżuje. W niektórych sytuacjach odczuwa się go mocniej, wystarczy poczuć zapach czy usłyszeć coś, co kojarzy nam się ze stanem zagrożenie, by mieć ochotę odwrócić się na pięcie i uciec z powrotem do domu.

- Tak, to całkiem nieźle opisuje to jak się czułem, a gdyby nie było ze mną Tommo, to raczej nie dałbym rady.

- Co zaobserwowałeś? - To pytanie kieruje do mnie.

- Uhm… gorzej reaguje na mężczyzn. Kobiety, jeśli nie przekraczają jego przestrzeni osobistej, nie wywołują nerwowych reakcji.

- Uhm - kobieta zapisuje krótka notatkę. - Coś jeszcze? Jak zachowuje się tylko przy tobie?

- Tylko czasami, gdy go zaskoczę, widzę, że panikuje przez kilka sekund. Gdy orientuje się kim jestem, od razu się rozluźnia.

- Zayn, co pojawia się w snach? To samo, co zwykle?

- Tak: moja matka, Niall na prochach.

- Myślałeś o drobnym wsparciu farmakologicznym? Nic mocnego. Jednak zaburzenia snu mogą być długotrwałe, a bezsenność jest męczącą przypadłością. Na dłuższą metę nie da się tak funkcjonować.

- Na początku nie chciałem, bo i tak przymusowo biorę jakieś tabletki rano, a drugie mam w razie nagłych stanów lękowych.

- Te drugie brałeś kiedykolwiek?

- Nie… - Kobieta wraca do biurka i podaje mi wizytówkę. Dalsza część terapii jest dosyć ciężka, bo pracujemy nad kolejnym uczuciem, które Zayn wymienił podczas pierwszej sesji.


Rozgoryczenie.

- Co rozumiesz przez to słowo? Co się pod nim ukrywa, Zayn?

- Nie rozumiem…

- Rozgoryczenie jest połączeniem kilku emocji: gniewu oraz smutku. Często również rozczarowania…

- Uhm… To znaczy, ja… - Malik milknie i chyba nie zamierza ponownie się odezwać.

- Opisz to co czułeś, gdy czekałeś aż twój partner zaśnie, żeby się wymknąć.

- Po tym wszystkim… czułem za dużo: byłem załamany, przerażony tym, co się stało z moim życiem w ciągu kilkudziesięciu minut. Zraniony, smutny, bo ufałem mu jak nikomu innemu. Zawsze ratował mnie i to po prostu Niall słoneczko Horan. Chyba nie docierało do mnie to, co się stało. - Zamykam oczy, bo już to słyszałem, tyle że w wersji Nialla, która była mocno zniekształcona przez dragi.

- Kiedy przyszło rozgoryczenie?

- Zmywałem z siebie krew i miałem takie cholerne przeczucie, że tym razem nie dam rady. To tak bardzo przypominało mi o tych upokorzeniach i bólu, jakie otrzymałem od matki. Poczułem, że życie znowu mi dokopało. Byłem zrezygnowany i nie miałem pojęcia co zrobić. Kompletnie nie miałem siły, żeby radzić sobie z tym, co ze mnie zostało. Chciałem mieć tylko spokój…

- A teraz? Nadal tak czasami się czujesz?

- Tylko po tych koszmarach… ale nie tak silnie jak wtedy. Chcę spróbować jakoś poskładać siebie z powrotem w jeden kawałek.

- Dobrze Zayn, Louis. Na następnej sesji omówimy wasze pokrewieństwo, plus kolejną emocję z listy, a może nawet dwie, o których dzisiaj wspomniałeś: zranienie i smutek.

- Okay - mruczy pod nosem Malik i wiem, że jest wykończony.

- Do widzenia. - wołam i wychodzimy z westchnieniem ulgi z budynku. Prosto na kwietniowe, ciepłe popołudnie.




Niall:

Znowu idę po tych samych schodach na piętro do gabinetu Harry’ego. Zostało mi już tylko dwa tygodnie w klinice i powoli opanowuje mnie lęk przed opuszczeniem bezpiecznych murów placówki. Tutaj z daleka od całego tego młynu i kołowrotka miejskiego życia, znowu zacząłem przejawiać pewne symptomy optymizmu. Chociaż są mocno tłumione przez wyrzuty sumienia czy wstyd. Jednak najgorsza z tego wszystkiego jest pustaka.

Pukam do drzwi i jak zawsze nawet nie czekam na to: proszę wejdź.

Błąd.

Styles nie jest sam, a z jakimś brunetem. Na pierwszy rzut oka kilka lat starszym od pana terapeuty i zdecydowanie bardzo mu bliskim, zwarzywszy na to, że zastaję ich w jednoznacznym momencie. Harry siedzi w swoim fotelu, a mężczyzna na jego kolanach. Przez chwile patrzą na mnie bardzo przerażonym wzrokiem i żaden nawet nie drgnie.

- Mam przyjść później? - pytam po uprzednim odchrząknięciu.

- Nie, Niall! Stój! - woła za mną Styles. - Przepraszam to nie powinno się zdarzyć, ale nie miałem dzisiaj terapii z takim chłopakiem, który wypisał się na żądanie wczoraj. Nick przyniósł nam obiad i się zasiedzieliśmy… - Rumieniec na twarzy i szyi psychoterapeuty jest najzabawniejszą rzeczą, jaką widziałem od kilku tygodni, a to jego zakłopotanie i zawstydzenie oraz niema prośba w oczach jedynie dopełniają obrazek. Nie wytrzymuję i wybucham śmiechem.

- Więc to jest pan narzeczony? - przeskakuję wzrokiem od jednego do drugiego. Dostaję podwójne skinienie głową. - Słyszałem już  co nieco, jak gadałeś z Louisem… przestań się tak bać, Styles. To nie tak, że już lecę do dyrekcji naskarżyć, prawda?

- Uhm… to ja już może będę spadać. - stwierdza brunet uśmiechając się najpierw do swojego faceta, a później do mnie. - Miło dopasować twarz do osoby, o której mój narzeczony nie potrafi ostatnio przestać gadać.

- Hej! A co z tajemnica lekarską?!

- To nic z terapii… takie moje luźne uwagi…

- Powiedzmy, że ci wierzę, Styles.

- Na razie, skarbie - woła rozbawiony Nick. - Mam nadzieję, że do zobaczenia poza murami ośrodka, kolego! - Kurwa, kojarzę skądś głos tego gościa.


***

Dziesięć minut później Harry nadal wydaje się być myślami daleko od mojej sesji. Nie bardzo mi się to podoba…

- Nic z tego nie będzie. - wzdycham, pocierając lekko czoło. - Słyszałeś cokolwiek z tego, co od pięciu minut gadam?

- Uhm… przepraszam, jeśli wydaję się być rozproszony. Nadal mi głupio, bo nie pomyślałem. Ty nadal nie za bardzo gadasz z Zaynem, a ja prawie na twoich oczach całowałem się z chłopakiem.

- A nie narzeczonym?

- Yeah, racja.

- Czyżby lekki stresik przed zaobrączkowaniem?

- Nie, nie - odpowiada szybko. O wiele za szybo i zbyt entuzjastycznie, żeby móc uznać to za wiarygodną odpowiedź.

- Słuchaj Harry, może i jestem twoim pacjentem, ale przyznasz, że odrobinę nietypowym… Naprawdę nie zamierzam tego nigdzie zgłaszać. To było nawet trochę zabawne. Cudze szczęście mi nie przeszkadza przez to, że sam teraz mam pod górkę w życiu.

- Dzięki. - wzdycha i teraz ulga jest bardzo widoczna w rozluźnieniu ramion i lekkim przyjaznym uśmiechu. - Wracając do ciebie… Louis do mnie dzwonił.

- Tak? Coś się stało?

- Nie… znaczy się, zastanawiają się nad odwiedzinami. Co ty o tym myślisz? Dasz radę?

- Zayn chce tu przyjechać? Do mnie?

- No przecież, że nie do mnie… - To ma być terapeuta? Ździebko zbyt sarkastyczny.

- Kiedy? I o co ty się pytasz?! Jasne, że chcę. Tylko czy dla niego to nie za dużo? Wiem, że ma swoją terapię i mało wychodzi? Czy spotkanie ze mną tego nie pogorszy?

- Nie powinno. Zobaczy znowu ciebie, bez prochów i tego całego gniewu… to może pomóc mu rozróżniać te twoje wcielenia i przez to łatwiej będzie mu na powrót zaufać. - Harry robi chwilę przerwę na zebranie myśli, pionowa kreska pojawia się pomiędzy jego brwiami. - Ja dostrzegam ogromną różnice między tym zrezygnowałem gościem, który przyjechał tutaj z Tomlinsonem, a chłopakiem, którego mam teraz przed sobą. To dwie, całkiem inne osoby…

- Ale ja nadal czasami się tak czuję. Wszystko wraca: Zniekształcone przez narkotyk uczucia i myśli. Ciągle w głowie mam to, co wtedy wbiło mi się w mózg. On jest mój, nie pozwolę mu odejść. Budzę się i niemal słyszę jego prośby o to, żebym przestał i czuję zapach zaschniętej krwi. Zraniłem go, zawiodłem, zniszczyłem… dlaczego on wciąż miałby chcieć kogoś, kto jest potworem?

- Może on kocha tego chłopaka, którym naprawdę jesteś i wierzy, że jeśli nie weźmiesz więcej prochów, to ten potwór nie wróci? - Słyszę tak dobrze mi znany, cichy głos. Odwracam się i zamieram. W drzwiach gabinetu stoi Zayn, a zza niego wychyla się Tomlinson.

piątek, 17 listopada 2017

Sterek- Zużyty...

***
Studia są dla Stilesa ucieczką od Beacon Hills i wszystkich kłopotów tego miasteczka. Najważniejsze jednak, że może odseparować się od swojego uzależnienia: Dereka Hale'a. Cała ich relacja była chora i teraz doskonale to widzi, ale wciąż coś do niego czuję. 
Kosztuje go dużo samozaparcia i kontroli by nie sięgnąć po telefon, choć codziennie ma na to ochotę. Paląca potrzeba usłyszenia tego zimnego i mrukliwego głosu towarzyszy mu niemal o każdej porze dnia i nocy. W najgorszych momentach ucieka z akademika do biblioteki, lub na uniwersytecki basen. Teoretycznie nie powinno go tam być, ale odkąd jest w drużynie pływackiej ma pewne układy ze stróżem i sprzątaczką. Znają go i nie robią żadnych problemów, jeśli przychodzi chociażby o północy czy nad ranem.
Nigdy nie widział w sobie niczego wartościowego, a już na pewno nie miał siebie za typ sportowca. Jednak bieganie za stadem przerośniętych kundlów na coś się w końcu przydaję. Ma formę jakiej nikt po nim się nie spodziewa. Nie umie obiektywnie się ocenić, bo zawsze widzi więcej wad niż zalet, ale pewną wskazówką jest ilość niby ukradkowych spojrzeń jakie posyłają mu inni studenci.

***
Kończy pierwszy rok socjologi i w zasadzie mógłby jechać na wakacje do domu. Problem w tym, że się boi. Anglia daję mu odpowiedni dystans by utrzymać swoje nastoletnie, niespełnione uczucia w ryzach, a przebywanie zbyt blisko Dereka mogłoby zaprzepaścić rok abstynencji. Wcale nie ma na myśli zwykłego, prostego seksu. To nie tak, że przez rok nie było nikogo. Studenckie życie daje dużo możliwości i sposobności na szybki numerek. Czasami nawet nie zna ich imion i jakoś nie potrzebuję tej wiedzy do szczęścia.
Nie. On nie chce znowu zachowywać się jak narkoman błagający o kolejną, niewielką działkę. Dlatego przeprasza swojego ojca i mówi mu, że znalazł pracę na lato i nie może wrócić. Szeryf prawdopodobnie mu nie wierzy, ale wie wystarczająco dużo o swoim synu by nie drążyć tematu. Informuję, że w takim razie on wpadnie na kilkutygodniowy urlop.


Kolejnym zaskoczeniem jest dla Stilinskiego pewien znany mu blond dupek. Wpada na niego w najmniej oczekiwanym momencie.
Ciepły (jak na najbardziej deszczowe miasto Europy) wieczór i szybki wypad ze znajomymi do klubu. Kilka drinków i wygłupiania się na parkiecie, aż w końcu idzie z jakimś nieco starszym od siebie chłopakiem do toalet, ale gdy tam docierają Stiles o mało nie traci wzroku przez scenę jakiej jest świadkiem.
- Whittemore?!
- Stilinski.- Jackson zachowuje się nadzwyczaj spokojnie, jak na kogoś kto został przyłapany na gorącym uczynku. Czyli na ssaniu innemu kolesiowi.
- Znacie się? - pyta pan: "chwile przyjemności dla Stilesa". Tak... znowu nie zapytał nawet o imię.
- Yhm - wzdycha lekko rozbawiony, kiedy towarzysz Jacksona w pośpiechu poprawia spodnie i wychodzi z łazienki, a zawiedziona mina blondyna zdecydowanie jest warta tego by uwiecznić ją na dłużej.
- Całkiem nieźle... - mamrocze dawny znajomy i nawet sili się na niewielki uśmiech. Wygląda na to, że chłopak z którym Stilinski zamierzał miło spędzić noc błędnie interpretuję sytuację, bo kilka sekund później zostaje po nim tylko słaby zapach perfum. - Chyba nam uciekli.
- No co ty nie powiesz?
- Sarkastyczny, mały sukinsyn. - Jackson uśmiecha się krzywo - Nic się nie zmieniłeś.
- Dupek do kwadratu - odcina się - U ciebie też nie ma jakiejś metamorfozy. - Stiles uświadamia sobie, że właściwie cieszy się, że go widzi, a to powinno go już przerażać.

Zawsze skakali sobie z Whittemorem do oczu i nie mogli zbyt długo przebywać w tym samym pomieszczeniu, nawet jeszcze za czasów przedszkola, bo inaczej lała się krew. Dosłownie. On rozbił mu nos, a blondyn wbił mu kiedyś cyrkiel w nogę.
- To co tutaj robisz? - pyta wilkołak
- Bawię się... a raczej bawiłem... - wzdycha zrezygnowany.
- Chodzi mi o to, co robisz w Londynie?
- Studiuję socjologię na Oxfordzie, a w Londyne szukam pracy na wakacje. - Nie wie dlaczego mówi prawdę, ale tak czy inaczej robi to.
- Ładnie... zawsze myślałem, że jesteś za mądry jak na Beacon Hills. - Stilinski o mało nie pada trupem po tym wyznaniu.
- Przepraszam, ty co?! Nienawidziłeś mnie jak pies, pcheł!
- Cóż, to niekoniecznie prawda. - Jackson po raz pierwszy tego wieczoru wygląda na zakłopotanego, czy nawet zawstydzonego.

***
Później to staję się normą. Stiles Stilinski i Jackson Whittemore wychodzą razem wieczorami i spotykają się na oglądanie meczy, chociaż żadnego z nich jakoś specjalnie nie pasjonuje piłka nożna. Jednak są w Anglii i to do czegoś zobowiązuje. Można powiedzieć, stali się dobrymi przyjaciółmi i to czasami wciąż zaskakuje Stilinskiego

Pod koniec sierpnia, gdy mija dokładnie miesiąc odkąd Stiles zaczął pracę jako barman w jednym z popularnych klubów, idą uczcić pierwsza wypłatę do salonu tatuażu. Jackson nie przepada za igłami, a Stiles pamięta swoją kompromitację gdy Scott zdecydował się na 'to coś' na swoim przedramieniu. Nie chce pierwszego, lepszego wzoru tylko jakiś znaczący...

Przeglądają katalogi jeden po drugim, aż w końcu Whittemore niepewnie podsuwa mu pod nos szkic przedstawiający: Ikara. Spadającego Ikara. To jest to. Czasami sam czuje się jakby leciał głową w dół bez spadochronu... pasuje jak ulał.
- Będzie dobrze wyglądać na żebrach. - sugeruje tatuażystka - To dosyć szczegółowy wzór... potrzebne sporo miejsca i na pewno nie zrobię go na raz. Trzy sesję po kilka godzin. Trzysta pięćdziesiąt funtów. Działamy?
- Tak - Stiles wie, że to jest dokładnie to czego szukał. Choćby miał mdleć za każdym razem to i tak będzie miał ten tatuaż.

***
Rozpoczyna się kolejny rok akademicki i za oknem na powrót jest szaro i deszczowo. Stiles czuje się nieco gorzej, bo Jackson ma swoje uczelniane problemy, a na dodatek wataha której blondyn jest częścią walczy z sąsiednią o terytorium. Nie widują się zbyt często. Przez to wszystko szatyn znowu ma zbyt dużo czasu na myślenie.
Nie pomógł mu tez fakt, że ojciec mimochodem wspomniał o tym, że Hale się żeni. Stilinski może to zobaczyć: Derek w dobrze skrojonym garniturze wygląda jak jakiś pieprzony amant filmowy, czy milioner na urlopie... A ona? Piękna, w białej, eleganckiej sukience. Prosto z klasą, ale wciąż robi wrażenie.
Widzi jak bardzo on nie pasował do bruneta i to boli tak samo jak wcześniej. Upływ czasu nic mu nie dał. Derek przychodził do niego tylko jak potrzebował szybkiego seksu. Stiles był czymś, co zapewniało mu relaks i rozrywkę. Świadomość tego powoduje, że zbiera mu się na wymioty, a czasami nadal nie może patrzeć na siebie w lustrze. Czuję się taki... taki zużyty? Brudny i jakby nie nadawał się do niczego innego niż pieprzenie. W zasadzie to nigdy nie był w żadnym związku, więc może tak jest? 
Anonimowy seks, zero zobowiązań i bez zbędnych sentymentalnych bzdur...

Kiedyś marzył o tych wszystkich pierdołach: śniadaniach, zapachu i cieple drugiej osoby obok niego, kolacjach, wypadach do kina, czy na wspólne wakacje.
- Kto by cię chciał? - mówi, cichym, pozbawionym jakichkolwiek emocji głosem wpatrując się w swoje odbicie.

czwartek, 9 listopada 2017

Sterek - W użyciu...

Witam kochani!
Oto pierwsza część serii "Rollercoaster uczuć".

***

To ogólnie dostępna wiedza, że Derek ma fatalny gust co do kobiet, z którymi się spotyka. Wiedzą, ale nikt nie mówi o tym głośno. Jednak nie da się przeskoczyć faktu, że złą passę rozpoczęła Kate. To ciągnie się za starszym niczym tren za panną młodą. Stiles nie jest wilkołakiem, ale i tak bolą go wnętrzności od patrzenia na zabijającego się poczuciem winy Hale'a.

Po Kanimie COŚ zaczęli... i Stilinski nie potrafił za nic w świecie ogarnąć czym to coś jest. Derek nie staje się dla niego jakoś specjalnie miły. Może nie grozi mu już rozszarpaniem gardła i nie rzuca nim o twarde powierzchnie, zamiast tego woli wciskać go w materac, ale wciąż nie określili na jakiej płaszczyźnie teraz się znajdują. Staje się to boleśnie oczywiste, kiedy pojawia się Jeniffer i chociaż Hale zna ją kilka dni, całkowicie przepada. Młodszy widzi jak te strzępy bruneta, które miał dla siebie zostają mu wydarte i na srebrnej tacy podane jej. Każdy krzywy uśmiech, wzruszenie ramionami, kubek kawy czy wspomnienie o rodzinie teraz dostaje ona.

Później wszystko pieprzy się jeszcze bardziej, bo ojciec Stilesa zostaje porwany i wtedy jego złamane serce schodzi na dalszy plan. Całą swoja nadpobudliwą małą osobę skupia na odnalezieniu staruszka. Ojciec jest jedyna rodziną jaką ma i nie wybaczy sobie jeśli przez całe to nadnaturalne gówno coś mu się stanie.


Razem ze Scottem rozwikłują zagadkę. Wiedzą kim jest darach. Jennifer. To takie typowe, że psychiczna, mściwa laska owinęła sobie Dreka wokół palca. Stiles powinien czuć cokolwiek w związku z tym, ale poza strachem o to, że alfa im nie uwierzy, nie docierają do niego żadne inne emocję. McCall, niech go niebiosa sławią, nie pyta o nic. Szatyn wie, że przyjaciel zna go zbyt dobrze, żeby umknęło mu jego ostatnie przygnębienie i wycofanie.

***

Cokolwiek Derek dostrzega na ich twarzach, bądź wyczuwa w zapachu to nie wystarcza, żeby zwrócił się przeciwko niej. Mimo to staje się neutralny... stoi pomiędzy stronami i dopiero, gdy popiół z jarzębiny uderza Jennifer wyrywając z jej gardła nieludzki wrzask i ukazując prawdziwą twarz, Hale jest z nimi.


Stiles chce tylko odnaleźć ojca, a tracą jeszcze kobietę, która jest dla niego jak matka. Scott wariuje i też znika, a szatyn zostaję sam z kompletnie rozwalanymi Hale'ami. Cora jest chyba w najgorszym stanie, sądząc po tym, że dwa razy musiał jej robić sztuczne oddychanie. Peter w zasadzie jest tylko fizycznie wykończony i zwykły kilkugodzinny sen powinien pomóc mu się zregenerować. Nigdzie jednak nie widzi Dereka i to zmusza go do rozsypania okręgu z jarzębiu wokół karetki z bezbronnymi wilkołakami ( to powinien być oksymoron, myśli) coś, co w naturze nie występuję obok siebie bezbronny i wilkołak...

Wraca do szpitala i na przemian nawołuje Scotta i Dereka, bo jeśli jest jakiś limit nieszczęść to ten na dzisiejszy dzień już dawno go wyczerpał. W końcu dostrzega kogoś leżącego w windzie i chyba w życiu tak szybko nie biegł. Wilkołak ma zamknięte oczy i bardzo płytki oddech. Stiles liczy do trzech i modli się do wszystkich bóstw jakie zna, żeby Derek nie zabił go za to co zamierza zrobić. Uderza go, ale Hale wciąż jeszcze nie wykazał oznak, że kontaktuje z rzeczywistością. Dopiero po drugim ciosie starszy otwiera oczy i gwałtownie wciąga powietrze. Szatyn taszczy wciąż trochę zamroczonego alfę do ambulansu i wciąga go na siedzenie pasażera.

Łapie za kluczyki i odjeżdża. Kurwa, właśnie ukradł karetkę... czy ktoś jest chętny, żeby odwiedzać go w kryminale, albo chociaż od czasu do czasu wysłać mu skromną paczkę?

Nikt nic nie mówi, ale coś wisi w powietrzu.

- Jak Cora? - pyta charczącego gdzieś z tyłu Petera.

- Będzie żyć... przynajmniej taką mam nadzieję. - Stiles kiwa głową.

- A ty?

- Ja? - najstarszy z nich wydaje się być autentycznie zaskoczony  jego pytaniem.

- Nie, sierotka Marysia... Tak Ty. - Stilinski stara się nie skupiać na niczym innym jak na chwili obecnej i bezpiecznym odtransportowaniu ich czwórki do domu Dereka.

- Poskładam się z powrotem... - mówi wolno Peter, gapiąc w tył jego głowy, jakby chciał dostać się do jego myśli.


***

Sprawa ze stadem alf i darachem zostaje przeszłością. Derek wraca do niego z podkulonym ogonem albo Stiles lubi o tym myśleć w ten sposób. To on jest tym głupim chłopcem, którego można użyć na pocieszenie. Hale przychodzi, bo wie, że nie zostanie odrzucony. Obaj o tym wiedzą i Stilinski zaczyna podejrzewać, że nie tylko, bo Peter zachowuje się dziwnie... okay, dziwniej niż zazwyczaj.

Młodszy nie ma już siły dłużej oszukiwać samego siebie i w końcu to przyznaje - zakochał się w tym gburowatym wilkołaku. Gdy przestaje się bić z własnymi myślami wszystko staję się łatwiejsze. Chociaż nie mniej bolesne, kiedy słyszy plotki o tym Hale'u i kolejnej długonogiej blondynce. Zastanawia się, dlaczego w takim razie Derek nie zostawi go w spokoju? Może wtedy w końcu Stiles umiałby o nim zapomnieć? Raz, a porządnie złamane serce i tak będzie boleć mniej, niż nasączanie go nadzieją niczym benzyną, by kilka godzin później spalić je w pierwszych promieniach słońca.


Derek mało mówi, bo w końcu nie po to przychodzi i Stiles chciałby wrócić do tego, co było przed Jennifer. Oni rozmawiali, nawet parę razy wywołał na twarzy starszego uśmiech. Wtedy nie byli czymś określonym, a tym razem są, nawet jeśli żaden z nich nie mówi tego głośno. Dziewiętnastolatek jest dla starszego rzeczą. Szmatą, której może użyć, by zapomnieć na chwilę o otaczającym świecie. Stiles chciałby umieć powiedzieć: NIE. Jednak wie, że będzie to trwać tak długo, aż Derek znowu nie odejdzie.


To dzieje się prędzej niż później. Pojawia się Braeden, więc Stilinski idzie w odstawkę i ma taki mętlik w głowie, że czuje się, jakby spędził tydzień na rollercoasterze. To powinno być niedopuszczane, żeby CZUĆ aż tyle na raz. Jest zraniony i zdradzony... znowu, ale te dwie emocje zna tak dobrze, że wita je niemal z ulgą.

Widzi ich czasami na jakichś spotkaniach watahy i to za dużo, bo jest zazdrosny i zrezygnowany. Kocha go, ale widzi, że tym razem to fajna babka, a nie psychopatyczna morderczyni. Chciałby potrafić życzyć im szczęścia, ale nie lubi kłamać. Nie mówi nic.

Zapomina jak to jest czuć jego ręce na sobie i tęskni, ale jednocześnie czuje się szczęśliwszy i tak WOLNY.



Dostaje list z uczelni i już następnego dnia rezerwuje samolot do Anglii.

poniedziałek, 30 października 2017

I save light in my heart for us - ZIALL cz.5

Niall:

Jedyne, o czym mogę myśleć to, że Zayn naprawdę chciał ze mną rozmawiać. Chociaż nie trwało to długo i wymieniliśmy tylko kilka zdań to ja czuję się jakbym mógł wreszcie oddychać pełna piersią. Teraz stoję jak idiota z telefonem w ręce i uśmiecham się do ściany. Co mnie obchodzi Styles czy Tomlinson skoro Zayn nadal we mnie wierzy… Po tym wszystkim on myśli, że jestem coś wart.

- Jesteś silniejszy niż jakieś prochy, lepszy niż ci się wydaję Niall - to zaskakujące, że jedno zdanie może aż tak zdeterminować człowieka. Naprawdę chce dać radę. Udowodnić sobie, że mogę się od tego uwolnić.
- Do usłyszenia… - takie zakończenie rozmowy daje mi niejasne przesłanie, że to nie było pożegnanie. Chociaż w taki sposób będę miał z nim kontakt, a to i tak więcej niż myślałem, że otrzymam.
- Niall? - głos Harry’ego wyrywa mnie z zamyślenia. - Wszystko dobrze?
- Tak. - odpowiadam z lekkim uśmiechem. - Nawet lepiej… myślę, że pierwszy raz tak naprawdę pomyślałem właśnie, że dam radę.
- Cieszę się. - Styles czasami jest jak chodząca dziecięca radość… naprawdę tak niewiele mu potrzeba żeby rozsiewać entuzjazm i uśmiech wszystkim dookoła niezależnie od tego czy akurat ten ktoś sobie tego życzy czy nie.

Na samym początku terapii to mnie strasznie wkurwiało, bo nie miałem żadnych powodów do radości a ten był jak pieprzone słońce. Po każdej naszej rozmowie znajdował jakieś pozytywy czy kazał mi przywoływać te lepsze momenty z życia. Oczywiście głównie pracowaliśmy nad tym rokiem gdzie byłem szykanowany przez profesora i resztę stażystów, oraz omawialiśmy zmiany, jakie to wywoływało w moich relacjach z partnerem. Jednak pod koniec sesji zawsze znajdował kilka minut na taką luźniejszą rozmowę…. Bardziej jak między przyjaciółmi niż terapeutą a pacjentem.
- Mamy pierwszy sukces Niallu Horanie! - kontynuuję z szerokim uśmiechem. - Najważniejsze jest to żebyś ty uwierzył w to, że dasz radę. To jest podstawa, bo nadal będziesz mieć gorsze i lepsze dni… ale musisz nawet w tych kiepskich momentach pamiętać to uczucie i pewność, jaką czujesz teraz.
- Uhm, a ile czasu mam spędzić w ośrodku?
- A spieszy ci się gdzieś?
- Właśnie nie bardzo… tutaj mi łatwiej, ale jak zostanę sam to trochę boję się, że nie poradzę sobie z codziennością. - powiedziałem starając się unikać spojrzenia Louisa.
- Masz jeszcze półtorej miesiąca Niall, a to jest całkiem dużo czasu na pokonanie twoich lęków i na przystosowanie się do życia bez narkotyków.
- Dokładanie Horan - dodał Tomlinson- musisz pamiętać, że nigdy nie zostaniesz sam… Na razie ograniczymy twój kontakt z Zaynem do telefonów raz w tygodniu, a potem się zobaczy. On od przyszłego tygodnia zaczyna swoją terapię i dużo zależy od tego jak będzie się czuł po tych spotkaniach.
- W szpitalu? Kto jest jego psychoterapeutą?
- Nie w szpitalu… chociaż przysłali jakiegoś starszego, siwego gościa do niego, ale jakoś nie przekonał mnie do siebie. To mały gabinet w ogóle niezwiązany z placówką, w której pracowałeś. - Odetchnąłem z ulgą, bo może nie wszyscy byli tam źli, ale mimo wszystko nadal istniało ryzyko, że trafi do jakiegoś gościa, którego bardziej obchodzi comiesięczna wypłata niż terapia, którą ma prowadzić.
- Kogo? Może znam? - wtrącił Styles.
- Na pewno skoro korzystałem z listy osób, którą mi poleciłeś .- Tomlinson wydawał się rozbawiony nieogarnięciem młodszego.
- Och ta… sorki, ale tamta rozmowa jakoś wyleciała mi z głowy. - co dziwniejsze Harry się zarumienił
- Może raczej ktoś pomógł ci o niej zapomnieć, co? - teraz to już szatyn podśmiewał się pod nosem.
- Tommo! Przestań… Mimo wszystko jesteśmy w miejscu mojej pracy, więc się zamknij.
- Oi, ale no weź… Dawno u was nie byłem. Jak tam Nick? Twoja rodzina nadal próbuję cię nawrócić?
- Poddali się jakiś czas temu… Tylko Gemma czasami wpada na weekend. Reszta nadal milczy, chociaż moja wredna siostra twierdzi, że mama powoli się łamie. Kto wie może na następne urodziny dotrze? To byłoby miłe…
- Tak… za mamą tęskni się zawsze. Nie ważne jak bardzo jest się wściekłym czy jak wiele żalu o coś masz…- Louis przyjaźnie dotyka ramie wyższego - A jak nie to stała lista gości na pewno się pojawi. Jakoś zawsze dawaliśmy radę zjeść i wypić wszystko, co było przygotowane…
- Louis! - upomina go kolejny raz Harry.
- Przestań mnie ganić jak jakiegoś gówniarza… przypominam ci, że mimo wszystko to ja jestem tym starszym.
- Tak? A jakoś tego nie widać ani nie słychać Tommo… - Rzuca młodszy z lekką kpiną w głosie.
- Cios poniżej pasa panie psychologu. - starszy parska śmiechem - A te lepiej zostaw dla narzeczonego
- Słowo daję, że ty i Nick czasami jesteście tak podobni z charakteru, że zastanawiam się czy przypadkiem nie jesteście jakoś spokrewnieni… Może masz kolejnego brata Lou?
- Halo?!- wołam, bo chyba o mnie całkiem zapomnieli. - Ja tu nadal jestem.
- Ups? - Styles chyba naprawdę zapomniał o mojej skromnej osobie siedzącej cicho jak mysz pod miotłą w wygodnym fotelu.
- Narzeczony? - to chyba najbardziej mnie zaskoczyło, bo on jest młodszy ode mnie, ale z drugiej strony znacznie bardziej poukładany.
- Tak, ale to świeża sprawa. Jeszcze miesiąc temu nie wiedziałem, że Grimshaw coś takiego planuje.
- Cóż gratuluję. - mówię szczerze, ale jednak dosyć smutnym głosem, bo mogliśmy być to: ja i Zayn gdyby wszystko się tak nie zjebało. Wiem, że nie powinienem, ale nadal mam nadzieję, że mamy jakąkolwiek szansę. Chociaż to bardziej jak abstrakcja czy marzenie niż realna przyszłość.
- Dzięki Niall. - odpowiada
- Ty też kiedyś dotrzesz do takiego momentu Niall… tylko musisz jakoś zostawić to swoje gówno za sobą. A nie toczyć je cały czas jak jakiś żuczek - Tomlinson podszedł bliżej i chwilę gapi się na mnie chyba nie wiedząc, co zrobić. W końcu burzy moją grzywkę, która i tak jest tutaj w opłakanym stanie, a ciemniejsze odrosty są coraz bardziej widoczne.
- Offf! - ze śmiechem odganiam jego rękę, ale ten idiota jest wytrwały i próbuję drugą sięgnąć do moich włosów - Spieprzaj.
- Okay… widzimy się za dwa tygodnie Niall. Chcesz żeby coś ci przywieść?
- Może jeszcze jedną parę dresów i kilka koszulek. Jakąś książkę… Mogę ci dać klucze. Mam w pokoju.
- Nie ma sprawy. Leć, a ja podręczę jeszcze trochę twojego terapeutę. - Tomlinson zdecydowanie ma coś z chochlika.

***
Przez ten tydzień od wizyty Louisa mój nastrój nadal pozostawał całkiem niezły. Starałem się tylko nie zastanawiać nad tym, co łączy go z Zaynem, bo to dosyć drażliwy temat nawet na dyskusję z samym sobą. Raz nie udało mi się wytrwać w tym postanowieniu i czekając pod gabinetem Stylesa na swoją terapię odpłynąłem myślami.
Z jednaj strony wiem, że ja na niego nie zasługuję. Jedyne, co robiłem przez kilka ostatnich tygodni naszego związku to ranienie go. Nie powinienem nawet mieć nadziei, że po czymś takim on nadal ze mną będzie… jasne, że nie urwie kontaktu, bo zawsze za bardzo troszczył się o innych. Jednak nie potrafię tak całkiem odpuścić i przestać o nim myśleć. Jeśli chce być szczery sam ze sobą to jak na razie nie potrafię wyobrazić go sobie z kimś innym. Nawet z Louisem… Nie dałbym chyba rady stać z boku i przyglądać się jak układa sobie życie. To łamałoby mi serce zawsze, gdy bym ich widział, ale może właśnie na to zasłużyłem? Za roztrzaskanie Zanowi życia w drobny mak, za to, ze znowu boi się ludzi, za stracone zaufanie. Może to właśnie moja kara za wyrzucenie własnego, darowanego szczęścia na wysypisko?
Każdego dnia mam ze sztucznym uśmiechem widywać go z kimś innym u boku. Los lubi ze mnie drwić, więc to całkiem prawdopodobny scenariusz. Chciałbym, chociaż być w stanie życzyć im wszystkiego dobrego, ale jestem tylko sobą: egoistycznym sukinsynem, który chce swoje szczęście z powrotem, chociaż wcale na niego nie zasługuję.

Tego dnia terapia jest okropna, bo wszystko odczytuję opacznie, a słowa Harry’ego o tym, że musze ruszyć do przodu wywołują u mnie atak paniki. Serce przyspiesza i mam wrażenie jakby biło z nienaturalnie dużą siłą, bo wręcz obija mi się o żebra… następnie czuje ucisk i ciężko jest mi nabrać powietrza. Siadam na podłodze, zamykam oczy i liczę z nadzieją, że to pomoże.

- Niall? - Harry nachyla się nade mną ze szklanką wody, ale zamiast ją wypić wylewam ją sobie na włosy. - Co się dzieję?
- Panika… - charczę z trudem przez ściśnięte gardło. Chyba kiwa głową, ale już ze z falą mdłości. Mój żołądek zaciska się nieprzyjemnie i robi mi się o wiele za gorąco. Jak podczas pierwszego tygodnia po odstawieniu prochów. Mimo tego staram się głęboko oddychać przez nos, bo ostatnie, co chcę to zarzyganie gabinetu swojego terapeuty. Dreszcze przebiegają mi po kręgosłupie, a ręce trzęsą się jak u starego alkoholika.
- Hej Niall?! - zmartwiona twarz Harry’ego to ostatnie, co do mnie dociera zanim nie odpływam.

Kiedy otwieram oczy jestem w innej części kliniki. Leże na szpitalnym łóżku podpięty do kroplówki a blady Styles obgryza paznokcie siedząc na plastikowym krzesełku.
- Zły nawyk panie terapeuto. - mamrocze wskazując na jego dłoń. Automatycznie przestaję i uśmiecha się z lekkim zakłopotaniem.
- Jesteś pierwszym pacjentem, który zasłabł mi na terapii Horan… Nie żartuj teraz ze mnie, bo mamy większe zmartwienia. Wiem, czym są ataki paniki, ale nie mam pojęcia, czym ten twój mógł być spowodowany. Cały tydzień świetnie sobie radziłeś, a tu dzisiaj taka niespodzianka.
- Miałem je, jako dziecko… - wzruszam ramionami.
- Dlaczego?
- Z różnych powodów… Bałem się, że skoro dostałem niższą ocenę to rodzice nie będą zadowoleni, albo jak zacząłem nosić aparat na zębach panikowałem, gdy miałem poznać kogoś nowego. Potem jakoś udawało mi się to maskować humorem i uśmiechem. To pierwszy tak silny atak od jakichś dziesięciu lat.
- A wiesz, co go spowodowało?
- Uhm…
- A może zechcesz się tym ze mną podzielić? To jakoś to rozpracujemy, bo kolejne takie atrakcje nam obu raczej nie są potrzebne.
- Przyszłość.
- Coś może konkretniej?
- Przyszłość bez Zayna. To jak będę musiał nauczyć się żyć bez niego, a może nawet widywać go z kimś innym… Nie widzę siebie bez niego, a wiem, że jemu z kolei będzie lepiej beze mnie.
- Nie wybiegaj aż tak daleko w przyszłość Niall. Na razie skup się na najbliższym miesiącu w ośrodku i waszych cotygodniowych niedzielnych rozmowach. I moja rada: nie próbuj decydować za niego. Cokolwiek będzie dalej…


Zayn:

Od tamtej rozmowy z Niallem coś się zmieniło. Mam pewność, że on tam gdzieś jest i walczy z nałogiem, więc jest jeszcze jakaś szansa dla niego, dla mnie, dla nas. Niby wcześniej też to wiedziałem od Louisa, ale to chyba było za mało. Dopiero usłyszenie jego załamanego głosu i wyobrażenie sobie jak bardzo to wszystko na niego oddziałuję uświadomiło mi, że naprawdę nie chcę go stracić.
Pomimo całego tego bólu, strachu i upokorzenia ja nadal za nim tęsknie.

Spotkania z terapeutką mam dwa razy w tygodniu i jak na razie nie widzę specjalnej poprawy, ale to dopiero start i jeszcze długa droga przede mną. Nic nie przychodzi od tak z dnia na dzień w takich przypadkach, a przynajmniej ona tak twierdzi. Dzień po dniu i tydzień po tygodniu będę się zbierał do kupy, a i tak zostaną pewne ślady tego, co się stało.
Podała w wątpliwość moją decyzję pozostania w kontakcie z Niallem, ale szybko uświadomiłem jej, że dyskusja na ten temat jest bezcelowa, bo to akurat jedna z niewielu rzeczy, jakich jestem teraz pewien. Cała reszta to jak malowanie na wodzie… Wszystko przybiera inny kształt niż rzeczywiście chciałbym, aby miało.

***
Siedzę przy stole i czekam aż starszy braciszek popisze się zdolnościami kulinarnymi. Minęły dopiero trzy dni odkąd z nim zamieszkałem, a już zdążyłem się przyzwyczaić do jego rytmu dnia. To odrobinę zaskakujące, bo Louis jest na pozór najbardziej chaotyczną osobą, jaką znam, ale jednocześnie zawsze doskonale wie gdzie, co ma.
Cieszę się, że nie jest jakimś nadętym dupkiem w graniaku tylko lekko zwariowanym, spontanicznym i bardzo energicznym właścicielem baru. Twierdzi, że przygotowanie dobrych drinków to też pewnego rodzaju sztuka i chyba nie mogę się z nim w tym temacie nie zgodzić, kiedy na studiach wypiłem swoje.
Tylko siłą woli powstrzymuję się od wyciągnięcia szatynowi telefonu z kieszeni i zadzwonienia do Stylesa, bo wiem, że terapia Nialla zaczęła się jakieś pięć minut temu. Tak bardzo chce znowu go usłyszeć, że aż mnie podrzuca na tym pierdolonym, niewygodnym krześle.

- Zayn. Przestań zerkać, co minutę na zegarek… - wzdycha Louis i przewraca oczami tak bardzo, że aż dziwne, że go to nie boli. - Wytrzymałeś cały tydzień to wytrzymasz jeszcze kilkadziesiąt minut.
- Dobrze już dobrze! - unoszę ręce w obronnym geście. - Ale może dałbyś wreszcie coś do jedzenia, bo tak czuję jak mój żołądek powoli przyrasta do krzyża… - na dowód akurat w tej sekundzie burczy mi w brzuchu i to dosyć głośno.
- Słyszę - śmieję się i stawia na blacie dwa talerze z jakąś zupą- Brokułowa.
- Dużo tego zielonego…
- Przyzwyczajaj się, bo ja mięso jem bardzo rzadko. Zawsze możesz sam coś zrobić, wpisz na listę, która wisi na lodówce i na najbliższych zakupach uzupełnię braki, bo aktualnie to chyba jedynie mam jakąś rybę w zamrażalniku.
- Okay… też nie muszę codziennie, ale czasami lubię zjeść jakiegoś kurczaka.
- Zapamiętam. - reszta obiadu mija nam na zwykłej codziennej paplaninie. Opowiadamy o tym jak żyliśmy wcześniej. Nie wyciągamy żadnych przykrych wspomnień tylko wszystko to, co przyjemniejsze. Z Tomlinsonem wszystko wydaję się prostsze… sama świadomość, że mam brata, kogoś, kto się przejmuję i o mnie myśli jest bardzo budująca. Jak na razie jest jedyną osobą, przy której czuję się swobodnie i nie pilnuję się tak jak przy innych. Nie podskakuję, gdy powie coś głośniej, albo jak przeklina, gdy coś mu się wyślizgnie z rąk. Tylko, gdy stoję do niego plecami, a on dotknie mojego ramienia albo pleców nadal się wzdrygam.

Później Tommo wrzuca naczynia do zlewu, a ja wyciągam kubki na kawę i wstawiam wodę. Sypię właśnie cukier do swojego ulubionego napoju, kiedy słyszę znajome dźwięki: Hold back the River. Na chwilę mnie paraliżuje.
- Hej Niall.- wypowiedziane przez Louisa mnie budzi. Pokazuje gestem żeby oddał mi telefon, ale nie słucha. - Tak, tak jest tutaj. Tak na pewno chce z tobą gadać. Jeszcze chwilę i mnie zamorduję wzrokiem, że nie oddałem mu jeszcze komórki… - wreszcie udaję mi się wydostać jakoś smartfona z jego zaciśniętych palców.
- Jestem. - mówię zamiast przywitania


Niall:

- Jestem - mam ochotę zapiszczeć, gdy zamiast wesołego świergotu Tomlinsona słyszę cichy i pełen napięcia głos Zayna.- Niall?
- Tak wszystko w porządku… na sekundę się zawiesiłem sorki. - odpowiadam nerwowo ciągnąc za końcówki włosów i dreptając po gabinecie Harry’ego, a ten obserwuję mnie uważnie notując coś sobie w swoim wielkim czarnym kajeciku. Nie do wiary, że ten gówniarz jest moim psychoterapeutą.
- Coś się stało? - brzmi na nieco zaniepokojonego.
- Nie. Jest lepiej niż było… to już trzeci tydzień i już mi łatwiej. Przynajmniej fizycznie… nawet przytyłem jakiś kilogram.
- Naprawdę cieszę się, że z tym walczysz Ni… wiem, że ci się uda. - na chwilę milknie, a ja boję się odezwać. - Wiem od Louisa, że to były głównie pochodne heroiny i czasem ekstazy wymieszane z alkoholem. Na pewno teraz jest ci ciężko i twój nastrój jest bardzo podły wręcz depresyjny.
- Miałem atak paniki wczoraj…
- Co? Ale przecież nie zdarzały ci się już od kilku lat.
- Tak wiem… ten był naprawdę silny. Odleciałem i Styles umieścił mnie na kilka godzin w części szpitalnej ośrodka. Pod kroplówką i zrobili mi podstawowe badania.
- Coś jest nie tak?
- Nie. Słabsze wyniki krwi i parametry nerkowe oraz wątrobowe, ale to nic, czego nie można było się spodziewać.
- Chciałbym przyjechać… - moje serce przyspiesza.- Ale wiem, że na razie nie dam rady Niall. Wciąż jedyną osobą, której się nie boję jest Tommo i nawet Liam musiał stać, co najmniej dwa metry ode mnie żebym nie trząsł się jak galareta…
- To wszystko przeze mnie… powinieneś zapomnieć i żyć swoim życiem Zayn..
- Nie potrafiłbym idioto. - słyszę po głosie, że się zirytował. - Więcej w tym winy prochów i tej twojej bezsensownej zazdrości. Kiedy poczuję się pewniej to wpadnę, ale mam jeszcze dużo do przepracowania. O ile wcześniej nie uduszę mojej terapeutki, ale to twarda sztuka i chyba nie pójdzie mi zbyt łatwo.
- Aż tak źle? - pytam szeptem i zastanawiam się, na kogo on kurwa trafił?
- Nie… może źle powiedziałem. Wiem, że muszę to z siebie wszystko wyrzucić i zostawić trochę tego emocjonalnego bagażu za sobą. Ona zmusza mnie do przepracowania i nazwania każdej jednej emocji i to wyczerpujące. Czasami mam ochotę wyjść, albo wyrzucić jej ładne kwiatki rzez okno. Słychać mnie prawdopodobnie w całym budynku, a kiedy stamtąd wychodzę to czuje się jakbym przebiegł pieprzony maraton.
- Pomaga, chociaż?
- W ślimaczym tempie idę do przodu, więc chyba pomaga.
- Cieszę się Zi… Styles mówi, że czas kończyć. - nie mam pojęcia jak wytrzymam kolejny tydzień bez jakiejkolwiek wiadomości od niego.
- Och już? Musisz pamiętać, że chce żeby ci się udało. Zadzwonię za tydzień…
- Będę czekać… - już mam oddawać telefon Harry’emu
- A i Niall? Jesteś?
- Uhm
- Tęsknie za tobą… - nie mam szans odpowiedzieć mu tym samym, bo słychać już sygnał zakończonego połączenia.

Wiem, że to ostatnie zdanie będzie mnie trzymać przy życiu do następnego tygodnia.

niedziela, 13 sierpnia 2017

I save light in my heart for us-ZIALL cz.4

To opowiadanie jest najtrudniejsze z wszystkich jakie pisałam, a ograniczona ilość czasu sprawia, że rozdziały są tak rzadko :(



***


Zayn:

Bezczynność doprowadza mnie do szału. Kompletnie nic nie mogę zrobić, bo nadal jestem w szpitalu, zamknięty w białej, pojedynczej sali i oprócz Louisa widuję jedynie personel szpitala. Z jednej strony to dobrze, bo już wyobrażam sobie minę Liama, gdybym odskoczył jak oparzony od jego dotyku. Jak nic domyśliłby się, co się stało i potem zaplanował i zrealizował pobicie Nialla. Jednak teraz, gdy Tommo pojechał do tego ośrodka odwykowego, w którym jest mój chłopak, to przydałoby mi się towarzystwo, by móc na chwilę oderwać się od swoich ponurych myśli.

Wiem jak ciężkie jest uzależnienie i jak bardzo niszczące dla osoby, która sięga po narkotyk. Mogłem się tylko domyślać, co pchnęło blondyna do sięgnięcia po używki. Od zawsze Niall chciał być lekarzem i mówił o tym z taką fascynacją i radością, gdyż lubił to uczucie, gdy zdołał komuś pomóc. Nawet jeśli chodziło o założenie prostego opatrunku, czy kilku szwów. A gdy dostał się na ten staż to o mało nie zaczął fruwać. Skakał po całym mieszkaniu i się śmiał. Przepełniała go czysta, niczym niezmącona radość, która aż udzielała się innym osobom w jego otoczeniu. Później stopniowo zaczęło to przygasać...

- Jak ja się mogłem wcześniej nie zorientować, że chodzi o coś więcej. - Mamrotam cicho do siebie, bo przed oczami widzę Horana z kilku ostatnich dni. Zmęczony, wręcz załamany chłopak, z sińcami pod oczami i martwym spojrzeniem. Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy powiedziałem mu, że go kocham? Dawno... prawdopodobnie wtedy, gdy był chory i został kilka dni w domu. Później coraz bardziej uciekał ode mnie i zamykał się w swoim świecie, a ja odreagowywałem malując.

Może gdybym próbował bardziej do niego dotrzeć, albo wprost zapytał, co się dzieje, to nie doszłoby do tego wszystkiego? Niestety teraz już się tego nie dowiem, a takie gdybanie i rozpamiętywanie nie ma najmniejszego sensu, bo to nigdy nie przynosi nic oprócz żalu do samego siebie, a kolejnego dołującego uczucia nie potrzeba mi do kupletu. Teraz, gdy z nas obu zostały praktycznie same wraki dawnych osób. Związek jakby utknął w zawieszeniu, bo nie mam pojęcia czy kiedykolwiek będę w stanie jeszcze zaufać mu na tyle, by z nim być, nie czując podświadomie lęku, albo nie przywoływując w pamięci tego, co się stało. Płaczu, krwi i bólu. Wiem, że nawet jeśli ja dam radę, to czy on ponownie będzie mógł patrzeć na mnie bez kłującego go poczucia winy? Czy my mamy jeszcze w ogóle jakąkolwiek szanse na wspólną przyszłość?
- Cześć Zayn. - Świergocze Eleanor, pielęgniarka, która ma chrapkę na mojego starszego brata.
Jak to dziwnie brzmi: Mój brat... To chyba jedyne, co dobrego zawdzięczam matce - to, że zdradziła męża z ojcem Louisa i teraz nie zostałem całkiem sam. 

Na początku mu nie wierzyłem, ale pokazał mi dokumenty, z których jasno i wyraźnie wynika, że jestem synem Marka Tomlinsona, ale on zrzeka się całkowicie praw rodzicielskich. Później tylko leżałem i wpatrywałem się w ścianę, próbując to sobie jakoś poukładać w głowie, a Tommo siedział na tym cholernym, zielonym fotelu i opowiadał o tym jak on się dowiedział. Nikt przy zdrowych zmysłach nie uznałby nas za braci, bo ja mam brązowe oczy on niebieskie, a moja ciemniejsza karnacja jedynie podkreśla każdą różnicę. Jednak krew mówi sama za siebie... mamy tego samego ojca, który jest dupkiem i sukinsynem... 

Kręcę głową i wracam do teraźniejszości. Patrzę na uśmiechniętą brunetkę i staram się odwzajemnić jej gest.
-Hej... Co tym razem masz dla mnie? - Wskazuję głową na tabletki i kubek z wodą, które trzyma w rękach.
- Stały zestaw... antydepresanty, antybiotyk i trochę witamin. - A tak, zapomniałem, że po mojej efektownej próbie samobójczej jestem wspomagany farmakologicznie, by znowu nie targnąć się na swoje życie. Chcieli mnie nawet przymusowo zamknąć, ale Louis podpisał kilka papierków i zapisał mnie na terapię do jakiejś niezwiązanej z tym szpitalem psycholog.
- Okay, dawaj. - Mruczę pod nosem z bardzo niezadowoloną miną, a ona tylko chichocze cicho na moje dąsy. Potem sprawdza jeszcze temperaturę ciała i mierzy ciśnienie. Uzupełnia kartę i przysiada na chwilę w Louisowym fotelu.
- To nic pewnego, ale chyba w środę powinni wypuścić Cię do domu. Jesteś stabilny i nie masz żadnych niepokojących objawów typowych dla chwilowego niedotlenienia mózgu.
- Chyba się cieszę, bo zaczynam mieć dosyć patrzenia na tą ścianę, jakkolwiek nie jest ona fascynująca i niezwykła, to po ośmiu dniach znam każdą jej rysę...
- Wrócisz do siebie?
- Kpisz? - prycham - Louis już przeniósł trochę moich podstawowych rzeczy do siebie i tylko mnie poinformował, że na razie mieszkam z nim. Czuję się jakbym w wieku dwudziestu czterech lat właśnie doczekał się troskliwej, nadopiekuńczej mamusi...




Louis:

Parkuję pod kliniką, w której jest Niall i przez minutę nie wychodzę z samochodu, zastanawiając się czy faktycznie dobrze zrobiłem przyjeżdżając tutaj? Jak on na mnie zareaguję i co mam mu powiedzieć, kiedy będzie pytał o Zayna? Z jednej strony nie chcę go okłamać, ale z drugiej, co jeśli go bardziej zdołuję prawdą?
Słyszę dźwięk wiadomości i po przeczytaniu uśmiech automatycznie wypływa na moją twarz..
Od Zayn: El była zawiedziona, że Cię nie zastała... Umów się z nią, bo inaczej sam dam jej twój numer.
Faktycznie dziewczyna jest urocza i wyraźnie mną zainteresowana, ale teraz większość uwagi muszę poświęcić bratu. Może kiedyś jak już wszystko poukładamy w naszym życiu to spróbuję...
Wychodzę w końcu z auta i kieruję się w stronę kliniki. Zaraz po wejściu wita mnie uśmiech starszej recepcjonistki, a im dalej się kieruję, tym mija mnie coraz więcej personelu. Wyłapuję kilka znajomych twarzy, a wśród nich Stylesa, który cieszy się jak dziecko, kiedy tylko mnie dostrzega.

- Tommo! Cześć! Spotkanie z Niallem mamy za mniej więcej pół godzinki, ale jak chcesz to możemy usiąść już teraz?
- Jasne... tylko najpierw chciałbym dowiedzieć się od ciebie jak sobie radzi?
- Louis... niestety, ale nie mogę udzielić Ci zbyt szczegółowych odpowiedzi. Nie ty jesteś wpisany jako osoba upoważniona, tylko Zayn.
- Wiem, ale on na razie sam jest w szpitalu. - Mówię cicho, kiedy przekraczamy próg gabinetu młodszego i od razu kieruję się do szafki, na której ma ekspres do kawy. Krzywię się delikatnie, bo przez to wszystko coraz częściej piję to paskudztwo zamiast mojej ulubionej herbaty.
- Myślisz, że kiedyś da radę odwiedzić Horana? - Pyta Harry niepewnie. - Wiem, że musi mu być ciężko, bo Niall powiedział mi wszystko, a przynajmniej większość... Jednak wydaję mi się, że to wiele by pomogło, bo Zayn jest dla tego chłopaka swojego rodzaju kotwicą. Kimś, kto trzyma go po tej stronie i nie pozwala mu się poddać. Niall trzyma się nadziei, że jeszcze kiedyś będzie mógł z nim porozmawiać, czy go przeprosić. Nie mówi tego, wprost, ale bez twojego brata nie wyobraża sobie dalszego życia. - Już otwieram usta, żeby coś wtrącić, ale Styles nawija jak katarynka nie dając mi takiej możliwości. - Zdaję sobie sprawę, że Malik już do niego nie wróci, ale Horan chciałby nadal być obecny w jego życiu.
- Nie jestem tego taki pewny...

- Czego? - Pyta zdławionym głosem Niall gdzieś za naszymi plecami.
- Kurwa - Sapię i patrzę groźnie na Harry'ego, bo na to kompletnie się nie pisałem. Nie wiem czy taka informacja zmotywuję Horana czy bardziej go zdołuję.
- Tego, że Zayn nie będzie cię chciał w swoim życiu... sam mnie tu wysłał, bo nadal jest uziemiony w szpitalu.
- Obudził się? - Szepcze blondyn z niedowierzaniem, a kilka łez wydostaję się z jego oczu.
- Tak. Kila dni temu. Przepraszam, że nie dałem Ci znać, ale nie zadzwoniłeś i...
- Zgubiłem numer w tym cały zamieszaniu. - Przyznaje Irlandczyk patrząc się na swoje palce. Wygląda jak smutne, skarcone dziecko.
- Styles, ty idioto! - Kręcę głową na niedomyślność pana psychologa.
- Co? - Pyta lokowany ze zdziwieniem.
- Nie mam pojęcia, jakim cudem my jesteśmy przyjaciółmi... wiesz, że masz mój numer i dzwonię do ciebie co najmniej raz dziennie, żeby zapytać jak się ma Horan, a ty nie domyśliłeś się, że może on też chciałby się jakoś skontaktować ze mną?
- Uhm...
- Louis. Stop - Mówi cicho blondyn. - Najpierw powiedz mi, co z Zaynem, a potem możesz wrócić do obrażania mojego terapeuty.



Niall:

Dzień odwiedzin jest zupełnie inny w ośrodku, bo czuć nerwową atmosferę oczekiwana, szczęście i tęsknotę za bliskimi. Ciężko mi patrzeć na uśmiechnięte twarze, bo dla nich na te kilka godzin zmartwienia i walka z uzależnieniem schodzi na dalszy plan. Jednak ja, jako jeden z nielicznych, siedzę sam i coraz bardziej zapadam się w swoich myślach, bo oprócz terapii indywidualnej ze Stylesem nie czeka mnie dzisiaj nic więcej. Równie dobrze mogę przespacerować się pod jego drzwi już wcześniej, to przynajmniej uniknę tych wszystkich odwiedzających i nie załamię się po raz kolejny patrząc na witające się rodziny czy pary. Zostałem sam ze swoim demonem, który wrósł się we mnie tak mocno, że ciężko nas rozróżnić. Sam do końca nie wiem już, które części są naprawdę moje, a co spowodowane jest narkotykami i ich wyraźnie odczuwalnym brakiem. 

Idę schodami na pierwsze piętro, gdzie znajdują się gabinety i siadam pod tymi z niewielką, metalową tabliczką: Harry Styles. Dziwne, bo zazwyczaj przede mną nie miał z nikim zajęć, a teraz słyszę wyraźnie dwa głosy. Kiedy w końcu dostaję olśnienia i rozpoznaję głos, jako należący do Tomlinsona, bez zastanowienia, niczym jak na autopilocie rzucam się do drzwi i wślizguję się do środka prawie bezszelestnie.

 Wyłapuję imię mojego partnera, a potem uderzają we mnie wyraźnie słowa Louisa:
- Nie jestem tego taki pewny...
- Czego? - Pytam, zanim mogę się powstrzymać.
- Tego, że Zayn nie będzie Cię chciał w swoim życiu... - Reszta wypowiedzi zagłuszona jest przez szum w uszach. Mam wrażenie, że zaraz zemdleję. Czy to znaczy, że on...
- Obudził się?
- Tak... kilka dni temu. - To najważniejsze. Później Louis pyta jeszcze, czemu nie zadzwoniłem, więc niechętnie przyznaję, że gdzieś zapodziałem tą cholerną karteczkę z numerem. Tomlinson wykłóca się o to z Harrym, ale ja nadal jestem zbyt odurzony informacją o Zaynie, żeby zwracać na nich większą uwagę.

Czy mnie nienawidzi i nie może znieść myśli o mnie? Jak bardzo załamany jest i czy kiedykolwiek jeszcze będę mógł się z nim zobaczyć, żeby chociaż go przeprosić? Tak bardzo brakuje mi wszystkiego, co jest z nim związane: poplamionych farbami koszulek, zapachu mielonej kawy i kłębków dymu papierosowego, cichego, spokojnego głosu, podśpiewywana czy śmiechu. Uświadamiam sobie, że przez ostatnie miesiące nie zwracałem uwagi jak wiele mam i jak bardzo sama jego obecność wpływa na moje życie.

Dlaczego, do kurwy nędzy, uciekałem przed nim w narkotyki?! Nie mogę pojąć, od czego to się zaczęło? Nic ani nikt inny nie zapewni mi takiego spokoju, komfortu czy poczucia bezpieczeństwa jak on. Wiem to. Teraz już do końca życia, jakkolwiek długie by ono nie było, będę męczył się ze świadomością, że mając wszystko zniszczyłem to, a nawet więcej, bo brak Zayna w mojej egzystencji oznacza powolną autodestrukcję. Bez niego mogę żyć pracą i tylko tym, a który szpital zatrudni lekarza narkomana? Tak wiem, że jest kilku takich i po terapii jakoś sobie radzą, ale bliski kontakt z niektórymi lekami to zawsze będzie kuszenie losu. Oni może są na tyle silni... pewnie mają rodziny czy przyjaciół, albo może nawet psa czy kota, dla których chcą żyć. 

Całe moje życie byłem niewystarczająco dobry dla moich bliskich i tylko Zayn dostrzegł we mnie coś wartego uwagi. Wcześniej snobistyczna rodzinka na każdym kroku wytykała mi moje wady i potknięcia. Czułem się przy nich jak nic nie warty śmieć. Chociaż miałem najwyższą średnią w klasie, czy wygrywałem olimpiady to jednak ojciec był rozczarowany, bo wolałem brzdąkanie na gitarze od gry w piłkę, a matka cały czas patrzyła na mnie z takim żalem, jakbym odebrał jej całe życie. Może faktycznie tak było? Chciała córkę, a urodziłem się ja, doszło do komplikacji i nie mogła więcej zajść w ciążę. Mimo wszystko zawsze starałem się szukać chociaż najmniejszych pozytywów, bo bez nich wylądowałbym w psychiatryku lub na cmentarzu jeszcze przed maturą.

Codziennie się uśmiechałem i próbowałem rozweselać innych. Tak poznałem Zayna - chłopaka, który nigdy się nie uśmiechał, a ja bardzo chciałem to zmienić.



Zayn:

Próbuję skupić się na czymś innym, niż moje rozbiegane, chaotyczne myśli, bo powoli moje ciało zaczyna wypełniać panika. Bazgram w szkicowniku, ale nic sensownego nie powstaje, bo w głowie mam tylko Nialla i wszystkie jego twarze. Roześmiany nastolatek z gitarą przerzuconą przez ramię, jego nieco niepewny, nieśmiały uśmiech, gdy pytał mnie o wspólne zamieszkanie, zasmucony i zraniony wyraz twarzy po pierwszej poważnej kłótni. Tak wiele razem przeszliśmy i wiem, że nie poddam się, chociaż na razie myśl o spotkaniu z nim twarzą w twarz powoduje u mnie paraliż i momentalnie przypominam sobie kilka najgorszych tygodni. Teraz wiem, że jego zachowanie spowodowane było wyniszczeniem psychicznym i działaniem narkotyków.
Wiem, że to nie moja wina. To nie ja pchnąłem go w tym kierunku i nie wolno czuć mi się za to odpowiedzialnym, bo zrujnuje w ten sposób resztkę swojego poczucia wartości i zdrowia psychicznego. 
 Teraz osiągnąłem pewien stabilny poziom, gdzie nie wzdragam się już na dotyk Louisa i El. Jednak reszta personelu medycznego nadal powoduję u mnie ciarki i natychmiastowy przypływ negatywnych emocji. Skąd mogę wiedzieć, którzy z nich skrzywdzili mojego partnera? Na wszystkich patrzę dosyć nieufnie i zachowuję dystans. Chociaż Louis spędził sporo czasu na grożeniu dyrekcji kolejnym pozwem, jeśli któreś z tych stażystów uniknie konsekwencji... jednak to nie znaczy, że reszta jest niewinna. Widzieli i wiedzieli, co się dzieje, ale nikt nic nie zrobił. Odwracali głowy i zajmowali się swoimi sprawami, a to czyni ich współodpowiedzialnymi za to, co się stało.

Brakuje mi go na każdym kroku... tego dawnego Nialla, chłopaka z najpiękniejszym uśmiechem na świecie. Pomimo trudnego dzieciństwa i braku jakichkolwiek uczuć ze strony wymagających rodziców był takim pozytywnym człowiekiem. Podziwiałem jego siłę, bo sam nie umiałem dostrzegać tyle radości w każdym dniu. Tęsknie za tym głośnym, nieokiełznanym śmiechem, za wspólnymi wieczorami i delikatnym dotykiem. Staram się sobie przypomnieć zapach jego skóry i to sprawia, że prawie mogę poczuć ciepłe ramiona wokół mnie. To tylko złudzenie, ale wystarcza by obudzić we mnie determinację: wyjdę z tego kolejny raz i nie zrezygnuję z niego. 

Spoglądam na szkic i dostrzegam, że narysowałem Nialla ze zmierzwionymi włosami, szerokim uśmiechem i tym charakterystycznym błyskiem w oczach. Moim największym marzeniem jest, by zobaczyć jeszcze kiedyś tak szczęśliwego chłopaka, a nie tą pustą powłokę, która z niego została.
Niecierpliwie czekam na jakiekolwiek wieści od Louisa. Podskakuję na dźwięk telefonu.

- Tak, Lou?
- Jestem nadal w ośrodku i Niall siedzi obok mnie... wiem, że to nagle, ale może chciałbyś zamienić z nim kilka słów - Zawieszam się na chwilę, bo to dosyć nieoczekiwane. Dam radę nie rozkleić się po usłyszeniu jego głosu? Zerkam na rysunek i zaciskam mocniej palce na komórce. – Jeśli nie, to będzie okay Zaynie, ale pomyślałem, że to może by wam obu dobrze zrobiło? Chyba jednak nie... przepraszam.
- Nie! Czekaj - Wołam, zanim zdąży się rozłączyć. - Daj go. - Głos lekko mi się trzęsie, ale nie poddam się. Słyszę kilka szmerów i nerwowy oddech i już wiem, że to Niall.
- Zayn? - Zamykam oczy i wyobrażam go sobie, jak siedzi z telefonem Louisa przyciśniętym do ucha. - Jestem beznadziejny... tak bardzo zjebałem wszystko.
- Horan zjebałeś, ale... nie jesteś beznadziejny. Nie dla mnie. - Urywam, by zaczerpnąć powietrza i zebrać się na odwagę. - Musisz dać radę się od tego uwolnić.
-Przepraszam... wiem, że twoja matka i... teraz ja to wszystko odgrzebałem. Wykopałem stare lęki i to pewnie za dużo... Zayn, ja nawet nie wiem jak to wszystko mogło zajść tak daleko. Chociaż po tym wszystkim pewnie ciężko będzie ci uwierzyć... to ja cię kocham
- Wiem. Jesteś silniejszy niż jakieś prochy, lepszy niż ci się wydaje Niall. - Odpowiadam, a łzy wypływają z moich oczu. - Do usłyszenia. - Szepczę i się rozłączam, a potem obejmuję kolana rękami i nerwowo kiwam się w przód i w tył. Przestaję się kontrolować i zanoszę się płaczem.
- Też cię kocham. - Łkam, żałując, że nie miałem odwagi mu tego powiedzieć. To tylko trzy słowa, które kiedyś wypowiadałem codziennie. Słowa, które są dla mnie najważniejszą życiową prawdą. Nikt nigdy mnie nie kochał tak jak on, i ja nie czułem czegoś takiego do kogokolwiek innego.