niedziela, 13 sierpnia 2017

I save light in my heart for us-ZIALL cz.4

To opowiadanie jest najtrudniejsze z wszystkich jakie pisałam, a ograniczona ilość czasu sprawia, że rozdziały są tak rzadko :(



***


Zayn:

Bezczynność doprowadza mnie do szału. Kompletnie nic nie mogę zrobić, bo nadal jestem w szpitalu, zamknięty w białej, pojedynczej sali i oprócz Louisa widuję jedynie personel szpitala. Z jednej strony to dobrze, bo już wyobrażam sobie minę Liama, gdybym odskoczył jak oparzony od jego dotyku. Jak nic domyśliłby się, co się stało i potem zaplanował i zrealizował pobicie Nialla. Jednak teraz, gdy Tommo pojechał do tego ośrodka odwykowego, w którym jest mój chłopak, to przydałoby mi się towarzystwo, by móc na chwilę oderwać się od swoich ponurych myśli.

Wiem jak ciężkie jest uzależnienie i jak bardzo niszczące dla osoby, która sięga po narkotyk. Mogłem się tylko domyślać, co pchnęło blondyna do sięgnięcia po używki. Od zawsze Niall chciał być lekarzem i mówił o tym z taką fascynacją i radością, gdyż lubił to uczucie, gdy zdołał komuś pomóc. Nawet jeśli chodziło o założenie prostego opatrunku, czy kilku szwów. A gdy dostał się na ten staż to o mało nie zaczął fruwać. Skakał po całym mieszkaniu i się śmiał. Przepełniała go czysta, niczym niezmącona radość, która aż udzielała się innym osobom w jego otoczeniu. Później stopniowo zaczęło to przygasać...

- Jak ja się mogłem wcześniej nie zorientować, że chodzi o coś więcej. - Mamrotam cicho do siebie, bo przed oczami widzę Horana z kilku ostatnich dni. Zmęczony, wręcz załamany chłopak, z sińcami pod oczami i martwym spojrzeniem. Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy powiedziałem mu, że go kocham? Dawno... prawdopodobnie wtedy, gdy był chory i został kilka dni w domu. Później coraz bardziej uciekał ode mnie i zamykał się w swoim świecie, a ja odreagowywałem malując.

Może gdybym próbował bardziej do niego dotrzeć, albo wprost zapytał, co się dzieje, to nie doszłoby do tego wszystkiego? Niestety teraz już się tego nie dowiem, a takie gdybanie i rozpamiętywanie nie ma najmniejszego sensu, bo to nigdy nie przynosi nic oprócz żalu do samego siebie, a kolejnego dołującego uczucia nie potrzeba mi do kupletu. Teraz, gdy z nas obu zostały praktycznie same wraki dawnych osób. Związek jakby utknął w zawieszeniu, bo nie mam pojęcia czy kiedykolwiek będę w stanie jeszcze zaufać mu na tyle, by z nim być, nie czując podświadomie lęku, albo nie przywoływując w pamięci tego, co się stało. Płaczu, krwi i bólu. Wiem, że nawet jeśli ja dam radę, to czy on ponownie będzie mógł patrzeć na mnie bez kłującego go poczucia winy? Czy my mamy jeszcze w ogóle jakąkolwiek szanse na wspólną przyszłość?
- Cześć Zayn. - Świergocze Eleanor, pielęgniarka, która ma chrapkę na mojego starszego brata.
Jak to dziwnie brzmi: Mój brat... To chyba jedyne, co dobrego zawdzięczam matce - to, że zdradziła męża z ojcem Louisa i teraz nie zostałem całkiem sam. 

Na początku mu nie wierzyłem, ale pokazał mi dokumenty, z których jasno i wyraźnie wynika, że jestem synem Marka Tomlinsona, ale on zrzeka się całkowicie praw rodzicielskich. Później tylko leżałem i wpatrywałem się w ścianę, próbując to sobie jakoś poukładać w głowie, a Tommo siedział na tym cholernym, zielonym fotelu i opowiadał o tym jak on się dowiedział. Nikt przy zdrowych zmysłach nie uznałby nas za braci, bo ja mam brązowe oczy on niebieskie, a moja ciemniejsza karnacja jedynie podkreśla każdą różnicę. Jednak krew mówi sama za siebie... mamy tego samego ojca, który jest dupkiem i sukinsynem... 

Kręcę głową i wracam do teraźniejszości. Patrzę na uśmiechniętą brunetkę i staram się odwzajemnić jej gest.
-Hej... Co tym razem masz dla mnie? - Wskazuję głową na tabletki i kubek z wodą, które trzyma w rękach.
- Stały zestaw... antydepresanty, antybiotyk i trochę witamin. - A tak, zapomniałem, że po mojej efektownej próbie samobójczej jestem wspomagany farmakologicznie, by znowu nie targnąć się na swoje życie. Chcieli mnie nawet przymusowo zamknąć, ale Louis podpisał kilka papierków i zapisał mnie na terapię do jakiejś niezwiązanej z tym szpitalem psycholog.
- Okay, dawaj. - Mruczę pod nosem z bardzo niezadowoloną miną, a ona tylko chichocze cicho na moje dąsy. Potem sprawdza jeszcze temperaturę ciała i mierzy ciśnienie. Uzupełnia kartę i przysiada na chwilę w Louisowym fotelu.
- To nic pewnego, ale chyba w środę powinni wypuścić Cię do domu. Jesteś stabilny i nie masz żadnych niepokojących objawów typowych dla chwilowego niedotlenienia mózgu.
- Chyba się cieszę, bo zaczynam mieć dosyć patrzenia na tą ścianę, jakkolwiek nie jest ona fascynująca i niezwykła, to po ośmiu dniach znam każdą jej rysę...
- Wrócisz do siebie?
- Kpisz? - prycham - Louis już przeniósł trochę moich podstawowych rzeczy do siebie i tylko mnie poinformował, że na razie mieszkam z nim. Czuję się jakbym w wieku dwudziestu czterech lat właśnie doczekał się troskliwej, nadopiekuńczej mamusi...




Louis:

Parkuję pod kliniką, w której jest Niall i przez minutę nie wychodzę z samochodu, zastanawiając się czy faktycznie dobrze zrobiłem przyjeżdżając tutaj? Jak on na mnie zareaguję i co mam mu powiedzieć, kiedy będzie pytał o Zayna? Z jednej strony nie chcę go okłamać, ale z drugiej, co jeśli go bardziej zdołuję prawdą?
Słyszę dźwięk wiadomości i po przeczytaniu uśmiech automatycznie wypływa na moją twarz..
Od Zayn: El była zawiedziona, że Cię nie zastała... Umów się z nią, bo inaczej sam dam jej twój numer.
Faktycznie dziewczyna jest urocza i wyraźnie mną zainteresowana, ale teraz większość uwagi muszę poświęcić bratu. Może kiedyś jak już wszystko poukładamy w naszym życiu to spróbuję...
Wychodzę w końcu z auta i kieruję się w stronę kliniki. Zaraz po wejściu wita mnie uśmiech starszej recepcjonistki, a im dalej się kieruję, tym mija mnie coraz więcej personelu. Wyłapuję kilka znajomych twarzy, a wśród nich Stylesa, który cieszy się jak dziecko, kiedy tylko mnie dostrzega.

- Tommo! Cześć! Spotkanie z Niallem mamy za mniej więcej pół godzinki, ale jak chcesz to możemy usiąść już teraz?
- Jasne... tylko najpierw chciałbym dowiedzieć się od ciebie jak sobie radzi?
- Louis... niestety, ale nie mogę udzielić Ci zbyt szczegółowych odpowiedzi. Nie ty jesteś wpisany jako osoba upoważniona, tylko Zayn.
- Wiem, ale on na razie sam jest w szpitalu. - Mówię cicho, kiedy przekraczamy próg gabinetu młodszego i od razu kieruję się do szafki, na której ma ekspres do kawy. Krzywię się delikatnie, bo przez to wszystko coraz częściej piję to paskudztwo zamiast mojej ulubionej herbaty.
- Myślisz, że kiedyś da radę odwiedzić Horana? - Pyta Harry niepewnie. - Wiem, że musi mu być ciężko, bo Niall powiedział mi wszystko, a przynajmniej większość... Jednak wydaję mi się, że to wiele by pomogło, bo Zayn jest dla tego chłopaka swojego rodzaju kotwicą. Kimś, kto trzyma go po tej stronie i nie pozwala mu się poddać. Niall trzyma się nadziei, że jeszcze kiedyś będzie mógł z nim porozmawiać, czy go przeprosić. Nie mówi tego, wprost, ale bez twojego brata nie wyobraża sobie dalszego życia. - Już otwieram usta, żeby coś wtrącić, ale Styles nawija jak katarynka nie dając mi takiej możliwości. - Zdaję sobie sprawę, że Malik już do niego nie wróci, ale Horan chciałby nadal być obecny w jego życiu.
- Nie jestem tego taki pewny...

- Czego? - Pyta zdławionym głosem Niall gdzieś za naszymi plecami.
- Kurwa - Sapię i patrzę groźnie na Harry'ego, bo na to kompletnie się nie pisałem. Nie wiem czy taka informacja zmotywuję Horana czy bardziej go zdołuję.
- Tego, że Zayn nie będzie cię chciał w swoim życiu... sam mnie tu wysłał, bo nadal jest uziemiony w szpitalu.
- Obudził się? - Szepcze blondyn z niedowierzaniem, a kilka łez wydostaję się z jego oczu.
- Tak. Kila dni temu. Przepraszam, że nie dałem Ci znać, ale nie zadzwoniłeś i...
- Zgubiłem numer w tym cały zamieszaniu. - Przyznaje Irlandczyk patrząc się na swoje palce. Wygląda jak smutne, skarcone dziecko.
- Styles, ty idioto! - Kręcę głową na niedomyślność pana psychologa.
- Co? - Pyta lokowany ze zdziwieniem.
- Nie mam pojęcia, jakim cudem my jesteśmy przyjaciółmi... wiesz, że masz mój numer i dzwonię do ciebie co najmniej raz dziennie, żeby zapytać jak się ma Horan, a ty nie domyśliłeś się, że może on też chciałby się jakoś skontaktować ze mną?
- Uhm...
- Louis. Stop - Mówi cicho blondyn. - Najpierw powiedz mi, co z Zaynem, a potem możesz wrócić do obrażania mojego terapeuty.



Niall:

Dzień odwiedzin jest zupełnie inny w ośrodku, bo czuć nerwową atmosferę oczekiwana, szczęście i tęsknotę za bliskimi. Ciężko mi patrzeć na uśmiechnięte twarze, bo dla nich na te kilka godzin zmartwienia i walka z uzależnieniem schodzi na dalszy plan. Jednak ja, jako jeden z nielicznych, siedzę sam i coraz bardziej zapadam się w swoich myślach, bo oprócz terapii indywidualnej ze Stylesem nie czeka mnie dzisiaj nic więcej. Równie dobrze mogę przespacerować się pod jego drzwi już wcześniej, to przynajmniej uniknę tych wszystkich odwiedzających i nie załamię się po raz kolejny patrząc na witające się rodziny czy pary. Zostałem sam ze swoim demonem, który wrósł się we mnie tak mocno, że ciężko nas rozróżnić. Sam do końca nie wiem już, które części są naprawdę moje, a co spowodowane jest narkotykami i ich wyraźnie odczuwalnym brakiem. 

Idę schodami na pierwsze piętro, gdzie znajdują się gabinety i siadam pod tymi z niewielką, metalową tabliczką: Harry Styles. Dziwne, bo zazwyczaj przede mną nie miał z nikim zajęć, a teraz słyszę wyraźnie dwa głosy. Kiedy w końcu dostaję olśnienia i rozpoznaję głos, jako należący do Tomlinsona, bez zastanowienia, niczym jak na autopilocie rzucam się do drzwi i wślizguję się do środka prawie bezszelestnie.

 Wyłapuję imię mojego partnera, a potem uderzają we mnie wyraźnie słowa Louisa:
- Nie jestem tego taki pewny...
- Czego? - Pytam, zanim mogę się powstrzymać.
- Tego, że Zayn nie będzie Cię chciał w swoim życiu... - Reszta wypowiedzi zagłuszona jest przez szum w uszach. Mam wrażenie, że zaraz zemdleję. Czy to znaczy, że on...
- Obudził się?
- Tak... kilka dni temu. - To najważniejsze. Później Louis pyta jeszcze, czemu nie zadzwoniłem, więc niechętnie przyznaję, że gdzieś zapodziałem tą cholerną karteczkę z numerem. Tomlinson wykłóca się o to z Harrym, ale ja nadal jestem zbyt odurzony informacją o Zaynie, żeby zwracać na nich większą uwagę.

Czy mnie nienawidzi i nie może znieść myśli o mnie? Jak bardzo załamany jest i czy kiedykolwiek jeszcze będę mógł się z nim zobaczyć, żeby chociaż go przeprosić? Tak bardzo brakuje mi wszystkiego, co jest z nim związane: poplamionych farbami koszulek, zapachu mielonej kawy i kłębków dymu papierosowego, cichego, spokojnego głosu, podśpiewywana czy śmiechu. Uświadamiam sobie, że przez ostatnie miesiące nie zwracałem uwagi jak wiele mam i jak bardzo sama jego obecność wpływa na moje życie.

Dlaczego, do kurwy nędzy, uciekałem przed nim w narkotyki?! Nie mogę pojąć, od czego to się zaczęło? Nic ani nikt inny nie zapewni mi takiego spokoju, komfortu czy poczucia bezpieczeństwa jak on. Wiem to. Teraz już do końca życia, jakkolwiek długie by ono nie było, będę męczył się ze świadomością, że mając wszystko zniszczyłem to, a nawet więcej, bo brak Zayna w mojej egzystencji oznacza powolną autodestrukcję. Bez niego mogę żyć pracą i tylko tym, a który szpital zatrudni lekarza narkomana? Tak wiem, że jest kilku takich i po terapii jakoś sobie radzą, ale bliski kontakt z niektórymi lekami to zawsze będzie kuszenie losu. Oni może są na tyle silni... pewnie mają rodziny czy przyjaciół, albo może nawet psa czy kota, dla których chcą żyć. 

Całe moje życie byłem niewystarczająco dobry dla moich bliskich i tylko Zayn dostrzegł we mnie coś wartego uwagi. Wcześniej snobistyczna rodzinka na każdym kroku wytykała mi moje wady i potknięcia. Czułem się przy nich jak nic nie warty śmieć. Chociaż miałem najwyższą średnią w klasie, czy wygrywałem olimpiady to jednak ojciec był rozczarowany, bo wolałem brzdąkanie na gitarze od gry w piłkę, a matka cały czas patrzyła na mnie z takim żalem, jakbym odebrał jej całe życie. Może faktycznie tak było? Chciała córkę, a urodziłem się ja, doszło do komplikacji i nie mogła więcej zajść w ciążę. Mimo wszystko zawsze starałem się szukać chociaż najmniejszych pozytywów, bo bez nich wylądowałbym w psychiatryku lub na cmentarzu jeszcze przed maturą.

Codziennie się uśmiechałem i próbowałem rozweselać innych. Tak poznałem Zayna - chłopaka, który nigdy się nie uśmiechał, a ja bardzo chciałem to zmienić.



Zayn:

Próbuję skupić się na czymś innym, niż moje rozbiegane, chaotyczne myśli, bo powoli moje ciało zaczyna wypełniać panika. Bazgram w szkicowniku, ale nic sensownego nie powstaje, bo w głowie mam tylko Nialla i wszystkie jego twarze. Roześmiany nastolatek z gitarą przerzuconą przez ramię, jego nieco niepewny, nieśmiały uśmiech, gdy pytał mnie o wspólne zamieszkanie, zasmucony i zraniony wyraz twarzy po pierwszej poważnej kłótni. Tak wiele razem przeszliśmy i wiem, że nie poddam się, chociaż na razie myśl o spotkaniu z nim twarzą w twarz powoduje u mnie paraliż i momentalnie przypominam sobie kilka najgorszych tygodni. Teraz wiem, że jego zachowanie spowodowane było wyniszczeniem psychicznym i działaniem narkotyków.
Wiem, że to nie moja wina. To nie ja pchnąłem go w tym kierunku i nie wolno czuć mi się za to odpowiedzialnym, bo zrujnuje w ten sposób resztkę swojego poczucia wartości i zdrowia psychicznego. 
 Teraz osiągnąłem pewien stabilny poziom, gdzie nie wzdragam się już na dotyk Louisa i El. Jednak reszta personelu medycznego nadal powoduję u mnie ciarki i natychmiastowy przypływ negatywnych emocji. Skąd mogę wiedzieć, którzy z nich skrzywdzili mojego partnera? Na wszystkich patrzę dosyć nieufnie i zachowuję dystans. Chociaż Louis spędził sporo czasu na grożeniu dyrekcji kolejnym pozwem, jeśli któreś z tych stażystów uniknie konsekwencji... jednak to nie znaczy, że reszta jest niewinna. Widzieli i wiedzieli, co się dzieje, ale nikt nic nie zrobił. Odwracali głowy i zajmowali się swoimi sprawami, a to czyni ich współodpowiedzialnymi za to, co się stało.

Brakuje mi go na każdym kroku... tego dawnego Nialla, chłopaka z najpiękniejszym uśmiechem na świecie. Pomimo trudnego dzieciństwa i braku jakichkolwiek uczuć ze strony wymagających rodziców był takim pozytywnym człowiekiem. Podziwiałem jego siłę, bo sam nie umiałem dostrzegać tyle radości w każdym dniu. Tęsknie za tym głośnym, nieokiełznanym śmiechem, za wspólnymi wieczorami i delikatnym dotykiem. Staram się sobie przypomnieć zapach jego skóry i to sprawia, że prawie mogę poczuć ciepłe ramiona wokół mnie. To tylko złudzenie, ale wystarcza by obudzić we mnie determinację: wyjdę z tego kolejny raz i nie zrezygnuję z niego. 

Spoglądam na szkic i dostrzegam, że narysowałem Nialla ze zmierzwionymi włosami, szerokim uśmiechem i tym charakterystycznym błyskiem w oczach. Moim największym marzeniem jest, by zobaczyć jeszcze kiedyś tak szczęśliwego chłopaka, a nie tą pustą powłokę, która z niego została.
Niecierpliwie czekam na jakiekolwiek wieści od Louisa. Podskakuję na dźwięk telefonu.

- Tak, Lou?
- Jestem nadal w ośrodku i Niall siedzi obok mnie... wiem, że to nagle, ale może chciałbyś zamienić z nim kilka słów - Zawieszam się na chwilę, bo to dosyć nieoczekiwane. Dam radę nie rozkleić się po usłyszeniu jego głosu? Zerkam na rysunek i zaciskam mocniej palce na komórce. – Jeśli nie, to będzie okay Zaynie, ale pomyślałem, że to może by wam obu dobrze zrobiło? Chyba jednak nie... przepraszam.
- Nie! Czekaj - Wołam, zanim zdąży się rozłączyć. - Daj go. - Głos lekko mi się trzęsie, ale nie poddam się. Słyszę kilka szmerów i nerwowy oddech i już wiem, że to Niall.
- Zayn? - Zamykam oczy i wyobrażam go sobie, jak siedzi z telefonem Louisa przyciśniętym do ucha. - Jestem beznadziejny... tak bardzo zjebałem wszystko.
- Horan zjebałeś, ale... nie jesteś beznadziejny. Nie dla mnie. - Urywam, by zaczerpnąć powietrza i zebrać się na odwagę. - Musisz dać radę się od tego uwolnić.
-Przepraszam... wiem, że twoja matka i... teraz ja to wszystko odgrzebałem. Wykopałem stare lęki i to pewnie za dużo... Zayn, ja nawet nie wiem jak to wszystko mogło zajść tak daleko. Chociaż po tym wszystkim pewnie ciężko będzie ci uwierzyć... to ja cię kocham
- Wiem. Jesteś silniejszy niż jakieś prochy, lepszy niż ci się wydaje Niall. - Odpowiadam, a łzy wypływają z moich oczu. - Do usłyszenia. - Szepczę i się rozłączam, a potem obejmuję kolana rękami i nerwowo kiwam się w przód i w tył. Przestaję się kontrolować i zanoszę się płaczem.
- Też cię kocham. - Łkam, żałując, że nie miałem odwagi mu tego powiedzieć. To tylko trzy słowa, które kiedyś wypowiadałem codziennie. Słowa, które są dla mnie najważniejszą życiową prawdą. Nikt nigdy mnie nie kochał tak jak on, i ja nie czułem czegoś takiego do kogokolwiek innego.

3 komentarze:

  1. Cześc, udało mi się przeczytać Twoje opowiadanie, i bardzo mi się podoba! czekam na kolejny odcinek !
    zapraszam na bloga https://poczatek-wszystkiego.blogspot.com/ może ci się spodoba :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz :) Kolejny rozdział już niedługo.

      Usuń
  2. Witam,
    na pewno obaj dadzą radę, Luis i ta kłótnia o to, że ten nie dał mu telefonu, ta rozmowa chyba naprawdę wiele dała obu...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń