środa, 26 sierpnia 2020

Stackson/Sterek - Recykling cz.20 (ostatnia)

 

Jeśli nawet się pojawię to na pewno nie sam.
 
 
*** 

Stiles ma ochotę wyrzucić swój telefon przez okno albo spłukać go w toalecie. Kto może dzwonić do niego o takiej nieludzkiej godzinie? Ledwie udaje mu się otworzyć jedno oko, by móc przeczytać nazwę. Powinien się domyślić... Scott. W końcu nadal nie udało im się spotkać nawet na chwilę.

— Taaak? — odbiera ziewając

— Obudziłem cię?! — dziwi się McCall — Stiles, jest prawie jedenasta.

— No i co z tego?

— Wpadłeś do domu się wyspać?

— Ojciec dopiero nad ranem wrócił z posterunku — tłumaczy cierpliwie — A ja późno się położyłem — to nie do końca kłamstwo, prawda?

— Okay, niech ci będzie — kapituluje Scott — Mam do ciebie sprawę... Nie widzieliśmy się jeszcze, a nie zanosi się na to żebym dzisiaj miał więcej czasu niż wczoraj. Teraz jestem w pracy u Deatona, a popołudniu mama i All chcą żebym pomógł w gotowaniu.

— Biedny, zaganiany Scottie! — kpi

— Jaki ty jesteś zabawny — czy to był sarkazm? Stiles jest prawie pewien, że tak. To odrobinę szokujące, bo Scott McCall jakiego pamięta za nim nie przepadał. — Pomyślałem, że może wpadniesz na wigilijną kolację do domu Dereka? — Stilinski zamiera. Kolejny raz kompletnie nie wie co zrobić. — Stiles?

— To chyba kiepski pomysł, Scott. — mówi ostrożnie — Nie jestem już częścią tego stada

— CO?! Niby od kiedy?

— Jestem człowiekiem. Nie utrzymywałem z nikim poza tobą większego kontaktu. Czasami wymieniliśmy kilka wiadomości z Isaakiem czy Lydią... to chyba mówi samo za siebie.

— Z tego co wiem, to każdy jest ciekawy co tam u ciebie. Peter zamęcza mnie o to od miesiąca.

— Powiedz wprost, że masz dosyć psychopatycznego wujaszka. Chcesz, żeby znalazł nową ofiarę do dręczenia zbyt osobistymi pytaniami i niewybrednymi komentarzami.

— To też — Stilinski bez trudu może rozpoznać w głosie przyjaciela tę charakterystyczną nutkę skruchy — Będziesz?

— Nie wiem jeszcze

— Stiles, no! — jęczy Scott. — Mam cię prosić? — Stilinski widzi, że Jackson powoli zaczyna się budzić.

— Po pierwsze zapytaj Hale'a czy w ogóle jestem tam mile widziany — wystarczy to jedno zdanie, a Whittemore od razu wydaje się o wiele bardziej przytomny. — A po drugie, jeśli nawet się pojawię to na pewno nie sam.

— Co-o? — jąka się McCall. Stiles może się założyć o sto dolców, że przyjaciel wygląda właśnie jak jelonek złapany w światła reflektorów. Kompletne oszołomienie.

— Pa-pa. Odezwę się później!

— Nie, czekaj! St — tyle zdąża usłyszeć zanim rozłącza się z wrednym uśmieszkiem

 

— Czego chciał Scott? — pyta Jackson zaspanym głosem

— Spotkać się, ale najwyraźniej dorosłość dopadła i jego, bo nie ma czasu.

— A co ma do tego Hale?

— McCall zaprosił mnie na ich wigilijną kolacje — odpowiada niechętnie. Nie ma ochoty na kłótnie. To byłoby niemiłe zakłócenie tak dobrze rozpoczętego dnia. — Słyszałeś moją odpowiedź — dodaje, całując Whittemora w odsłonięty obojczyk. To zmniejszy ryzyko dzikiego wybuchu zazdrości. A przynajmniej na to liczy.

— I co zrobimy, jeśli pan alfa nie zgłosi sprzeciwu? A mam przeczucie, że tego nie zrobi...

— Uwierz, też nie mam za bardzo chęci mierzyć się z nimi wszystkimi na raz — przyznaje z ciężkim westchnięciem. Na samą myśl o tym spotkaniu cierpnie mu skóra. — To dziwne i nieco przykre, bo kiedyś wydawało mi się, że przyjaźnie się z nimi wszystkim, a nie tylko z McCallem...

— Przepraszam

— Nie bardzo masz za co. Jesteś zazdrosny, rozumiem — mówi i naprawdę ma to na myśli — Pamiętaj, że Lydia też tam będzie. A to z kolei twoja była, prawda? Piękna, inteligentna była.

— Żartujesz?! — prycha Whittemore, ale najwyraźniej poważna mina Stilesa jest wystarczającą odpowiedzią — Lydia ma kogoś, a nawet gdyby była sama to nie miałoby żadnego znaczenia. To co było między nami wypaliło się jeszcze zanim wyjechałem z Beacon Hills.

— Wierzę, ale...

— Teraz jestem z tobą — oznajmia twardo i widać, że waha się czy dodać coś jeszcze — Kocham ciebie.

— Ja ciebie też — odpowiada ze śmiechem. Może to tandetne i zalatuje tanim romansidłem, ale ma to gdzieś. Jackson musiał to od niego usłyszeć.

 

***

Jackson przez kilka sekund trwa w bezruchu. Musi zdusić w sobie chęć rzucenia się na Stilesa po raz kolejny. To diabelnie trudne po jego wyznaniu, a Stilinski nie ułatwia mu tego swoimi uśmieszkami i psotnym spojrzeniem. A tym bardziej, lekkim, zmysłowym dotykiem. Zaciśnięciem dłoni na jego ramieniu czy niby przypadkowym trąceniem stopą o jego łydkę...

Powstrzymuje się tylko dla tego, że nie mieli już w nocy siły na kąpiel. A to co zostało na nich po drugiej rundzie oraz poranny oddech, raczej nie pachnie zachęcająco. Chociaż czuje się też usatysfakcjonowany. Stiles jest przesiąknięty jego zapachem tak bardzo, że dla większości wilkołaków będzie oczywiste co ich łączy.

— Seks potem śniadanie czy śniadanie, a później seks? — pyta Stiles

— Opcja pierwsza... tylko zaczniemy od prysznica

— Hm... — mruczy Stilinski. Dotyka swojej klatki piersiowej i brzucha. Po czym krzywi się nieznacznie — Może i racja.

 

***

Ostatecznie idą na tą nieszczęsną kolację. Chociaż obaj wyglądają bardziej jakby szli do dentysty na leczenie kanałowe. Chcieli utrafić tak, aby nie być pierwszymi gośćmi ani ostatnimi. Oczywiście nic, nigdy nie może ułożyć się po ich myśli.

Gdy podjeżdżają pod dom Dereka cały podjazd jest już zastawiony samochodami. Whittemore zerka z krzywym uśmieszkiem na Stilesa.

— Wygląda na to, że będziemy mieć mocne wejście.

— Widzę.

— Zawsze możemy zawrócić — proponuje z nadzieją — Znam kilka lepszych sposobów na spędzenie wieczoru... — urywa sugestywnie

— Później — odpowiada Stilinski ze śmiechem. — Choć, bo jeszcze naczelny psychol Beacon Hills po nas przyjdzie.

— Nadal nie rozumiem po co kupiliśmy to wino... i to aż cztery rodzaje! Przecież to nie tak, że ich upijesz i zwiejemy... — narzeka, sięgając do tyłu po zapakowane w ozdobne pudełka, butelki

— To dla dziewczyn — Jackson tego nie widzi, ale i tak wie, że Stiles wywraca właśnie oczami. — Może też dla mnie... skoro jesteśmy twoim samochodem.

— A nie chcesz prowadzić?

— Innym razem. Tego raczej nie uda mi się przetrwać bez wspomagania. — decyduje Stilinski. W końcu wysiadają i kierują się powoli w stronę ładnie oświetlonego domu. Po drodze Stiles przejmuje od niego dwa pakunki.

Jackson nie zdąża nawet nacisnąć dzwonka, kiedy drzwi otwierają się z rozmachem i pojawia się w nich uśmiechnięty od ucha do ucha Peter Hale. Dupek ma nawet na tyle bezczelności, by ich bezceremonialnie obwąchać.

— Kogo me oczęta widzą! Angielskie papużki nierozłączki!

— Tobie też dobry wieczór, Peter — mówi Stiles, uśmiechając się krzywo. — Wpuścisz nas?

— Oczywiście. — Hale wykonuje teatralny ukłon i schodzi im z drogi — Możesz mi wierzyć lub nie, ale od popołudnia jesteś głównym tematem rozmów w tym domu... Lydia i Allison cały czas zastanawiały się z kim przyjdziesz. Scott i Isaac byli chyba jeszcze gorsi.

— Nieprawda! — protestują zgodnie wszyscy wymienieni

— Zapraszam dalej — Breaden podchodzi do nich z uśmiechem — Co tam dobrego przynieśliście?

— Wino. Dla ciebie — Stiles wręcza jej jedno z opakowań.

— Dziękuję

Zostawiają płaszcze na wieszaku. Stilinski bierze jeszcze dwa głębsze wdechy i wchodzą dalej. Jackson kładzie dłoń na jego ramieniu. W założeniu gest ma być uspokajający, ale jest też chyba w nim odrobina zaborczości. Stiles, jednak zdaje się być pewniejszy siebie, a to najważniejsze.

— Cześć wszystkim? — wita się nieco niepewnie, bo jak tylko przekraczają próg jadalni spojrzenia wszystkich zgromadzonych skupiają się na nich. Rozmowy milkną.

— Jackson? — pyta Lydia. Chyba sama nie jest pewna o co i kogo pyta. Stilesa, czy naprawdę przyszedł z jej byłym chłopakiem czy może jego, co on tu do cholery robi?

— Jackson? — dołącza McCall i to już na pewno skierowane jest do Stilesa — Naprawdę?!

— Tak, Scott. Naprawdę — odpowiada Stilinski z odrobinę nerwowym uśmiechem.

— Stary... — jęczy McCall — Poważnie?

— O co ci chodzi? — wtrąca Whittemore mając powoli dosyć

— Przez was jestem winien Peterowi sto dolców! Byłem przekonany, że wasza dwójka tylko się przyjaźni — tłumaczy

— Cóż... jeśli cię to pocieszy to jeszcze wczoraj wygrałbyś ten zakład.

Stackson/Sterek - Recykiling cz.19

Nie wskoczyłbym ci na kolana gdybym nie był w tobie zakochany.

 

***

Jeśli ktoś czytał coś mojego to wie, że najtrudniej jest mi pisać takie właśnie sceny. Zawsze mam wątpliwości czy da się to czytać...

Dlatego chętnie przygarnę każdą ilość komentarzy. :)

***

Przez dłuższy czas pozostają w takiej samej pozycji. Ich pocałunki są w jednej chwili leniwe i powolne, a kilka sekund później mocne i odrobinę zbyt gwałtowne. W pewnym momencie Whittemore jest przekonany, że zaraz zemdleje z nadmiaru wrażeń, ale Stilinski cofa się o parę centymetrów, rozdzielając tym samym ich usta. Przez sekundę czy dwie patrzy na zdezorientowanego i zdesperowanego Jacksona z psotnym błyskiem w oku.

— Stiles — syczy wilkołak ostrzegawczo

Ten ukrywający się sadysta śmieje się krótko, a potem skupia całą swoją uwagę i... hm, zapał na szyi Whittemora. Liże i przygryza wrażliwą skórę. Dokładnie i powoli, milimetr po milimetrze sunie w kierunku gardła i jabłka Adama. Wilczy instynkt nakazuje Jacksonowi natychmiastową ucieczkę. Zmusza się do pozostania w bezruchu, bo wie, że Stiles nic mu nie zrobi. Poza doprowadzeniem go do szaleństwa. Już wcześniej domyślał się, że język Stilinskiego musi być bardzo zwinny... w końcu chłopak ćwiczył go latami, paplając z szybkością karabinu maszynowego. Jęczy, chociaż właściwie bardziej brzmi to jak skomlenie, kiedy Stilinski ponownie łączy ich usta, a po chwili również języki. Na własną zgubę przekonał go do tego kolczyka...

Jackson wciąż przytrzymuje Stilesa za tyłek, inaczej ten już dawno zsunąłby się na podłogę. Fotel jest zbyt mały, aby siedziało na nim dwie osoby. Nie potrafi jednak zmusić się do zaproponowania zmiany miejsca. Ta odrobina niewygody jest niczym przy całej reszcie odczuć związanej z siedzącym na jego kolanach chłopakiem. Chociaż może to nie jest dokładne określenie tego co robi Stilinski... Jego biodra drgają niespokojnie, wygląda na to, że z całych sił stara się powstrzymać od ocierania się o Jacksona, który wcale nie miałby nic przeciwko. Ręce Stilesa są wszędzie, a przynajmniej tam gdzie pozwala im sięgnąć pozycja w której się znajdują. Jego działania są jednocześnie chaotyczne i diabelnie dokładne. Whittemore do tej pory był przekonany, że tych dwóch rzeczy nie da się połączyć. Powinien pamiętać, że Stiles od zawsze lubił wymykać się schematom.

Czuje jak palce chłopaka zaciskają się na jego włosach, a następnie suną po karku, plecach i ramionach, jakby chciał jak najszybciej i jak najdokładniej poznać całe ciało Jacksona. Whittemore nie ma nic przeciwko, może nawet wspomóc to przedsięwzięcie pozbywając się ubrań. Najlepiej natychmiast. I czy on narzekał kiedykolwiek na ten wspaniały mebel... Zdecydowanie nie. Ten fotel jest idealny, a jeśli będą chcieli więcej miejsca to podłoga wygląda bardzo zachęcająco. Szczególnie, że jako wilkołak może wyczuć ostry, ciężki zapach podniecenia unoszący się wokół nich.

— Sti-es — charczy, bo chcę się dowiedzieć, gdzie jest granica zanim całkowicie straci panowanie nad sobą. — może...

— Shhh — to jedyna odpowiedź jaką dostaje. Wygląda na to, że nie tylko on jest w takim stanie. Jeszcze kilka minut, decyduje. Masuje pośladki Stilesa przez szorstki materiał spodni. Genialne uczucie. Najwyraźniej nie tylko jemu się podoba, bo Stilinski przerywa pocałunek i wierci się na jego kolanach. Jackson zaciska dłonie o wiele mocniej i jednocześnie porusza własnymi biodrami. Może poczuć, że Stiles jest tak samo twardy jak on. Jedyne czego teraz chce to żeby ich ubrania zniknęły. Musi, potrzebuje dotknąć nagiej skóry dłońmi. Skosztować jej ustami i rysować mokre wzory językiem.

 

Oczywiście w ich przypadku nic nie może układać się zbyt pomyślnie. Ledwie zdąża rozpiąć połowę guzików przy koszuli Stilesa, a słyszy charakterystyczny dźwięk auta rodziców na podjeździe. Ma ochotę się rozpłakać. Czy oni nie mogli wrócić godzinę później? Stilinski wygląda na mocno zaskoczonego i rozczarowanego, gdy przerywa rozbieranie go i odsuwa się z przepraszającym uśmiechem.

— Co ty wyprawiasz?

— Moi rodzice właśnie wrócili. Są przy bramie. — Oczy Stilesa robią się komicznie wielkie, przez co wygląda trochę jak postać z kreskówki. Niemal natychmiast zrywa się z jego kolan z taką prędkością, że chyba tylko cudem się nie wywraca. — Spokojnie, nie zjedzą cię. — zapewnia

— Jak możesz być taki...?

— Uwierz, jestem tak samo wkurzony jak ty. Wolałbym żeby zostali na noc tam gdzie byli, ale... — przeczesuje włosy — Mama wie, że... mam do ciebie słabość... a to nie tak, że mają z ojcem jakieś sekrety jeśli chodzi o mnie.

— Nie jestem zły. To w końcu ich dom. Tylko... stresuje się — przyznaje — Okay, więc co mam zrobić?

— Przywitać się i życzyć dobranoc? — proponuje Whittemore

— Tak?! — piszczy Stilinski wskazując ręką na siebie. Cóż... opuchnięte usta, malinki i zmięte ubranie. — Wyglądam jakbym ostatnią godzinę spędził na macaniu się z tobą.

— Hm... może miałem halucynacje, ale czy nie to właśnie robiliśmy? — zakpił

— Och, przestań być dupkiem! — irytuje się Stiles — Poza tym ty wcale nie wyglądasz lepiej.

— Trudno. Rodzice są już w garażu

— To na pewno będzie najbardziej żenująca chwila w moim życiu — mamrocze Stilinski, starając się wygładzić nieco koszulę. W końcu decyduje się ją zdjąć i zawiązać na biodrach. Częściowo zasłaniając krocze. Jackson nie może powstrzymać się od zadowolonego uśmieszku.

Tym razem obaj siadają na kanapie. Whittemore wyłącza nagranie i szuka czegoś znośnego w telewizji. Program jest kiepski, ale ostatecznie decyduje się na kanał z jakimś serialem o Zombie. Nie jego klimaty, ale Stiles lubi produkcje tego typu.

— Znasz?

— A ty nie?! — wygląda na oburzonego

— Jakoś nie przepadam za chodzącymi trupami.

— Jackson — jęczy Stiles i to działa na niego nieco inaczej niż chciałby w obecnej sytuacji. Oddycha kilka razy głęboko. — Jak wrócimy do Anglii, usadzę cię przed laptopem i zmuszę do obejrzenia całego sezonu — grozi albo obiecuje. Wilkołak nigdy nie umie tego odróżnić.

— Jackson?! Synku?! — słyszy swoją mamę w przedpokoju.

— W salonie! — nie mija więcej niż minuta, a do pomieszczenia wchodzi jego ojciec. — Mama prowadziła? — pyta z nadzieją

— Tak — odpowiada ze śmiechem David — Twój samochód jest cały. — zapewnia — Maura kazała przekazać ci dobranoc oraz zapytać czy wszystko w porządku... a tak naprawdę to rozpoznała samochód pana Stilinskiego i nie chciała przeszkadzać.

— Ty nie miałeś takich skrupułów, co? — prycha Jackson

— Od kogoś musiałeś nauczyć się bezczelności i wścibstwa. — to nie była dokładnie odpowiedź na jego pytanie, ale wciąż wystarczająca. — Miłego wieczoru, chłopcy! — dodaje i pospiesznie wycofuje się w kierunku schodów. Wilkołak dopiero wtedy dostrzega w jego rękach kieliszki i kubełek z lodem. Domyśla się co się święci i od razu odrobinę zielenieje na twarzy.

 

— Stiles?

— Hm? — mamrocze wciąż lekko skołowany chłopak. Whittemore nie może się powstrzymać i całuje go krótko. To tylko tak dla upewnienia się, że naprawdę wolno mu to zrobić.

— Możemy jechać do ciebie? — pyta i dopiero po fakcie orientuje się jak można to zinterpretować. Nie żeby miał coś przeciwko, ale to raczej za wcześnie. — Nie mam na myśli, no wiesz... tylko

— Nie? — Stiles brzmi na zawiedzionego — Miałem właśnie zaproponować, że pojadę teraz i... — urywa, czerwieniąc się lekko — A ty zgarniesz kilka rzeczy i może dla pewności zrobisz potrzebne zakupy na stacji

— Jasne — przytakuje ochoczo — Mogę tak zrobić.

— Jesteśmy chętni, hm? — śmieje się Stilinski. Jackson przez chwilę boi się, że został podpuszczony. Jednak Stiles całuje go mocno od razu wsuwając mu język do ust.

— Och, przepraszam! — słyszą gdzieś z okolicy schodów

— Zabij mnie — szepcze Stilinski — W życiu nie pokaże się twoim rodzicom na oczy... — Whittemore muska ustami jego policzek, a potem kącik ust.

— Nie przejmuj się nimi. — prosi cicho — Oni wcale nie są lepsi. Myślisz, że co robią po nocach?

— Jackson! Nie mów mi takich rzeczy! To nie są sprawy o których powinienem cokolwiek wiedzieć.

— Też bardzo chętnie wymazałbym to ze swojej pamięci. Wilkołacze zmysły, pamiętasz?

— Biedny, ty — kpi Stiles — To dlatego chciałeś jechać do mnie? — dopytuje, a jego mina świadczy o rosnącym zażenowaniu.

— Początkowo może i tak — przyznaje — Teraz mam nieco ważniejsze powody.

— Tak?

— Podobasz mi się, fascynujesz mnie i jestem w tobie zakochany od jakiegoś czasu. — mówi na jednym wdechu — To jest moja główna motywacja i chyba powinienem powiedzieć to już dawno.

— Sądzę, że tak jest dobrze. Definitywnie zakończyłem to co łączyło mnie z Derekiem — wzrusza ramionami z niepewnym uśmiechem — I żebyśmy mieli jasność, nie wskoczyłbym ci na kolana, gdybym nie był w tobie zakochany.

— Och — to jedyne co może wykrztusić

— Jackson, słonko - możesz głośniej, bo nie wszystko słyszę?! — pyta jego wścibska mama, gdzieś z przedpokoju. To upokarzające, ale skoro tak chce się bawić to okay. Patrzy na Stilesa z krzywym uśmieszkiem.

— To co mam kupić na tej stacji? — pyta głośno i wyraźnie. Stiles śmieje się kręcąc z niedowierzaniem głową, ale w końcu się opanowuje i odpowiada równie donośnie

— Lubrykant i prezerwatywy.

 

***

Stiles dawno nie czuł się tak zdenerwowany i jednocześnie podniecony. Drogę od Whittemora do własnego domu pamięta jak przez mgłę. Tak samo jak kąpiel, mycie zębów i całą resztę.

Wciąż wydaje mu się to wszystko zbyt nieprawdopodobne. Szczególnie teraz, gdy siedzi przy biurku w samych spodniach od piżamy z wciąż wilgotnymi włosami i czeka aż Jackson Whittemore zapuka do drzwi. Gdyby nie liczne malinki na szyi, mógłby uznać, że nic między nimi się nie wydarzyło, a wszystko to jedynie wytwór jego wyobraźni. Jednak mocno czerwone ślady zdobią jego skórę i nie może się powstrzymać od pocierania ich palcami.

Jackson pojawia się kwadrans po pierwszej w nocy. Stiles zamyka drzwi od domu na wszelkie możliwe zamki i ciągnie rozbawionego Whittemora do swojego pokoju. Pospiesznie zasłania okno, bo ostatnie czego chcę to widownia w postaci pani Greenberg. Odwraca się i wpada na Jacksona, który zdążył już pozbyć się kurtki i bluzki. Nie ma pojęcia, który pierwszy wykonuje ruch, ale już po chwili całują się, stopniowo nawigując w kierunku niezasłanego łóżka. Sunie dłonią po odsłoniętej klatce piersiowej, aż do zamka spodni. Odpina guzik mocnym szarpnięciem i od razu dotyka go przez materiał bokserek. Zaraz, chwila... dlaczego on jest ledwie co podniecony? Skoro penis Stilesa jest tak twardy, że od jakiegoś czasu to odrobinę bolesne.

— Stiles, czemu przestałeś? — syczy Whittemore

— Obciągnąłeś sobie?

— A ty nie? — pyta zdziwiony — Jak twoim zdaniem miałem inaczej wejść na stacje?

— No nie wiem, założyć dłuższą koszulkę? — prycha Stiles, ale wraca do pozbywania się kolejnych części garderoby Jacksona

— Pomoże, jeśli powiem, że cały czas miałem przed oczami ciebie? — pyta wilkołak, niepewnie dotykając miękkiej skóry tuż przy linii jego piżamy.

— Może...

Milkną skupieni na wzajemnym rozbieraniu, a potem podziwianiu i poznawaniu swoich ciał. Niby widzieli już sporo z tego wcześniej, ale tym razem to jest zupełnie inne. Stiles pierwszy opada nagi na materac, od razu układa się wygodnie na poduszkach. Jest może odrobinę niepewny, bo Jackson jak na cholernego wilkołaka przystało, wygląda jakby właśnie zszedł z wybiegu albo z planu filmu dla dorosłych. A on od zawsze jest hiper świadomy swoich niedoskonałości. Mimo to nie próbuje się zasłaniać, tylko uważnie obserwuje twarz Whittemora. Pojawia się na niej wiele różnych emocji i nie każdą z nich Stilinski jest w stanie poprawnie zinterpretować, ale z całą pewnością jest tam podziw i pożądanie. To wystarcza, by przez jego ciało przebiegł przyjemny dreszcz. Nikt, nigdy nie patrzył na niego z taki głodem w oczach... i może to odrobinę dziwaczne, ale kręci go jak diabli to, że Jackson na moment traci kontrole i pokazuje swoje wilcze oczy.

Jackson gasi główne światło, w zamian zapalając lampkę nocną. Tak jest zdecydowanie lepiej i jakby intymniej. Stiles cieszy się, że Whittemore pamięta o tym, że jego ludzkie oczy nie są przystosowane do widzenia w całkowitej ciemności. Z czystej złośliwości, przeciąga się lekko i ugina nogi w kolanach.

— Zabijesz mnie — rzęzi Jackson.

Kiedy w końcu dołącza do Stilesa na łóżku jego każdy ruch jest wyjątkowo ostrożny i wyważony. Troska jest miła i powoduje, że ten rój zmutowanych motyli w jego brzuchu zaczyna fruwać jak szalony. Jednak nie jest tym czego Stilinski potrzebuje teraz najbardziej. Whittemore muska ustami jego żuchwę, kości policzkowe i szyję. To zatrzymuje go na dłużej, mruczy cicho oddychając wprost na rozgrzaną jego skórę. Stiles drży i nie może się powstrzymać od uniesienia bioder. Tak, by zyskać choć trochę tarcia.

— Idealny, piękny i mój — mamrocze Jackosn, gładząc delikatnie jego tatuaż na żebrach. Nutka zaborczości w jego głosie podoba się Stilinskiemu prawdopodobnie o wiele bardziej, niż gotów jest przyznać głośno.

— A ty jesteś mój? — pyta urwanym głosem, bo usta wilkołaka zawędrowały już w okolicę jego bioder, a kciukami pociera coraz bardziej wrażliwe sutki.

— Oczywiście — odpowiada Whittemore, chwytając jego nogi pod kolanami, by móc unieść je do góry. Na przemian delikatnie kąsa i całuje wewnętrzną stronę uda. Coraz wyżej i wyżej. Aż w końcu dotyka językiem główki jego penisa, a następnie liże aż do jąder i z powrotem. Nie spieszy się, bada, eksperymentuje i sprawdza jego reakcje. A Stiles tylko cudem powstrzymuje się przed dojściem tu i teraz.

— Jackson! — piszczy, bo inaczej nie da się określić dźwięku, który opuścił jego usta. Na swoje usprawiedliwienie ma jedynie to, że kompletnie się tego nie spodziewał. To pierwszy raz, gdy czuje język wokół swojego wejścia. Jęczy i wierzga biodrami, bo to cholernie przyjemne i na pewno chce tego jeszcze spróbować, ale może w innym terminie. Na ślepo maca pościel wokół siebie, bo z tego co pamięta to tam Whittemore rzucił lubrykant. Do języka dołącza pierwszy palec i ma ochotę przeklinać jak i chwalić tego durnego wilkołaka. Zaciska dłoń na małej buteleczce i z uśmiechem satysfakcji rzuca nią w Jacksona.

 

Kilka minut później Stiles jest na granicy orgazmu i ma ochotę udusić Jacksona własnymi udami. Ten pieprzony wilkołak za punkt honoru obrał sobie najwyraźniej doprowadzenie go go szaleństwa. Masuje i szturcha jego prostatę dwoma lub trzema palcami, jednocześnie sunąc językiem i ustami po jego sączącym się fiucie. Stilinski nie ma siły już przeklinać, a gardło na pewno da mu się jutro we znaki.

— No dalej — szepcze Jackson, obciągając mu szybkimi ruchami nadgarstka. — Stiles. — dodaje nagląco. Mocno rozszerzając palce wewnątrz niego. Jeszcze jedno dotknięcie prostaty i Stilinski w końcu się poddaje. Orgazm jakiego doświadcza z całą pewnością jest jednym z tych o których łatwo się nie zapomina. To jedynie kilka sekund, ale czuje się całkowicie rozluźniony i wypompowany ze wszystkich sił. Wie, że powinien być oburzony chociażby dla zasady, ale może zostawi to sobie na później, kiedy jego kończyny przestaną być takie ciężkie.

— Jesteś dupkiem — oświadcza, wciąż bardzo zdyszanym głosem

— Tak? — pyta Jackson ze śmiechem — A mógłbym przysiąc, że ci się podobało... — Stiles wywraca oczami i przyciąga zadowolonego z siebie kretyna do głębokiego pocałunku.

— Podobało, ale co z tym? — zaciska dłoń na wciąż twardym penisie Whittemora.

— Poczeka...

— Tak? — kpi Stiles

— Uhm. Najpierw szybki, wspólny prysznic — proponuje Jackson, podnosząc się z łóżka i pomagając wstać wciąż lekko chwiejącemu się Stilesowi — A potem... jestem pewien, że możesz dojść więcej niż raz. W końcu żaden z nas nie ma pięćdziesiątki na karku.

— To wyzwanie?

— Może...

Stackson/Sterek - Recykling cz.18

Sięgam po swoje szczęśliwe zakończenie

***

Od godziny siedzą w salonie oglądając nagrania z różnych uroczystości szkolnych. Okazało się, że jego matka wywlekła pudło z tymi okropieństwami z odmętów piwnicy i ustawiła tuż przy półce z płytami. Ona naprawdę to ogląda? Stiles raz po raz wybucha śmiechem patrząc na ich młodsze wersje. Na ekranie telewizora pojawia się właśnie ośmioletni, szczerbaty Stiles i recytuje jakiś wierszyk na dzień ojca.

— Hm, czy to przypadkiem nie ja wybiłem ci tą jedynkę?

— Nah, to akurat wina mojego ADHD i złośliwości przedmiotów martwych... ty wybiłeś mi dwie dolne. — odpowiada Stilinski. Potem obaj milkną na dłuższą chwilę.

Jackson nie wie jak ma zapytać Stilesa o jego rozmowę z Hale'em. Może powinien odpuścić? Zostawić to w cholerę i cieszyć się tym, że ostatecznie to z nim chłopak spędza kolejny wieczór. Zna siebie jednak na tyle dobrze, by wiedzieć, że ta sprawa będzie go gnębić aż do skutku. Waha się głównie dlatego, że ma wątpliwości co do tego czy ma prawo o to pytać jeśli Stilinski sam nie zaczyna tematu. W końcu jest tylko przyjacielem...

— Jackson?

— Co tam?

— Znowu odpłynąłeś — wytyka mu Stiles — Jeśli jednak przeszkadzam to możesz mi to powiedzieć.

— Nah, cieszę się, że nie siedzę sam. Tylko, myślę nad czymś i... Mogę cię o coś zapytać? Jeśli uznasz, że to nie moja sprawa to nie odpowiadaj... Zrozumiem, a przynajmniej będę udawać, że tak jest.

— Tak — mówi lekko zaskoczony tym chaotycznym wywodem, Stiles

— Derek i ty... na czym to wszystko się skończyło?

— Przecież już ci o tym opowiadałem

— Nie mówię o tym co było kiedyś, tylko dzisiaj. Wasza rozmowa. — kładzie nacisk na dwa ostatnie słowa.

— Chyba nie myślisz, że... to nie była tylko rozmowa?! — syczy Stilinski, podrywając się z kanapy. — Nie odpowiadaj, twoja mina mówi sama za siebie. — prycha — On ma żonę, idioto! A cokolwiek o mnie myślisz

— Stiles! — woła Whittemore, starając się przerwać monolog chłopaka choć na chwilę. Jednak powinien wiedzieć, że to na nic. — Macie swoją historię — dodaje i to wreszcie ucisza Stilinskiego

— Dobrze powiedziane: historię. Przeszłość. — oznajmia, patrząc na Jacksona z wyzwaniem w oczach — Tak na dobrą sprawę to nie wiem co kierowało Derekiem, kiedy dzisiaj do mnie przyszedł. Przeprosił. Nawrzeszczałem na niego trochę. Pogadaliśmy o tym co było i nawet próbowałem uzyskać odpowiedzi na kilka pytań, które nie dawały mi spokoju.

— I?

— Nie wiem czy mam ochotę o tym z tobą gadać. W tej chwili z trudem powstrzymuję się, żeby nie przyłożyć ci w nos.

— Jak za starych dobrych czasów? — pyta Whittemore wskazując w stronę telewizora.

— Dokładnie. Naprawdę myślałeś, że wystarczą przeprosiny i fakt, że zostaniemy sami... I co? Rozłożę nogi i dam się przelecieć? Bo naprawdę tak bardzo tęsknie za tym żeby znowu poczuć się jak szmata — głos Stiles drży nieprzyjemnie przy końcówce zdania. Jackson żałuje, że jednak nie trzymał języka za zębami.

— Przysięgam, że nie miałem żadnej z tych rzeczy na myśli — mówi, podchodząc powoli do szamoczącego się z kurtką Stilesa — Nie powinienem był pytać, przepraszam. — kontynuuje. Stilinski nadal na niego nie patrzy. Zakłada buty i kieruje się w stronę drzwi. Jackson panikuje. Korzystając ze swojej wilkołaczej szybkości, wyprzedza go i blokuje wyjście.

— To nie była złośliwość czy... ukryty przytyk.

— A niby co? — prycha Stiles — Przejaw troski?

— Właściwie to tak. — przyznaje — Posłuchaj przez chwilę, dobra? Byłem tu kilka dni wcześniej od ciebie, a ten cały ślub... do tej pory mnie mdli od tej wszechobecnej sztuczności. Breaden i reszta stada naprawdę są zżyci, a jej zależy na tym kutasie... ale trzeba było widzieć minę Hale'a, gdy wręczyłem mu prezent od ciebie. — śmieje się gorzko — Może być z nią i udawać przykładnego mężusia, ale... Kurwa. — przerywa by znaleźć odpowiednie słowa — Pytał mnie o ciebie, wiesz? O to co jest między nami... ulga, kiedy powiedziałem, że jesteśmy przyjaciółmi była doskonale widoczna na jego twarzy.

— Co z tego? Może po prostu... no nie wiem, nie lubi ciebie?

— Och, to na pewno. Bardziej prawdopodobne, że mnie nienawidzi... Muszę ci to przeliterować, prawda? — pyta Whittemore zrezygnowanym tonem. — On coś do ciebie czuje.

Stiles nie mówi nic przez dłuższą chwilę. Patrzy się tylko na niego z szeroko otwartymi oczami, chyba nawet nie mruga. Po dwóch, może trzech minutach, wzdycha głośno i zamyka oczy. Uśmiecha się samym kącikiem ust. Jackson zaczyna się powoli nienawidzić. Czy choć raz nie mógł trzymać ust zamkniętych? Teraz zostanie znowu zepchnięty na boczny tor. Sam ze swoimi nikomu niepotrzebnymi, głupimi uczuciami. Zaciska dłonie w pięści, a pazury wpijają mu się boleśnie w skórę. Czuje jak krew powoli skapuje na podłogę.

 

***

Stiles wie już, że Tom miał racje przez cały czas. To niedorzeczne, bo ten kretyn nie widział ich nigdy razem, a Jacksona zna tylko z opowiadań. Uśmiecha się lekko, chociaż tak naprawdę ma chęć śmiać się w głos. Obawia się jednak, że jeśli zacznie ciężko będzie mu skończyć. Ma wrażenie, że stał się lekki jak piórko i unosi się co najmniej sto metrów nad ziemią. Otwiera oczy i od razu dostrzega, że Whittemore jest jego całkowitym przeciwieństwem.

Pięści zaciśnięte tak mocno, że aż kaleczy sobie dłonie oraz wilcze oczy, których nie zdąża przed nim ukryć. Całe jego ciało napięte jest jak struna... jakby przygotowywał się na nieunikniony cios. Stilinski ma ochotę palnąć się w łeb, bo zdaje sobie sprawę, że to jego wina. Jackson musi myśleć, że Stiles ucieszył się tak z informacji o Dereku.

Zdejmuje kurtkę i skopuje buty, odsuwa je z przejścia, tak by rodzice Jacksona nie potknęli się na nich wchodząc do domu. Nie wie czy powinien podejść do Whittemorta czy coś powiedzieć. Może to jego kolej na wyjaśnienia? Cofa się z powrotem w głąb salonu, siada na kanapie i przycisza telewizor. Jednak nie wyłącza nagrania, bo w pewien sposób to dodaje mu odwagi. Skoro potrafili zapomnieć o dziecięcych sporach, ciągłej rywalizacji i niezliczonych bójkach i stać się prawdziwymi przyjaciółmi...

— Jackson, odkleisz się w końcu od tych drzwi? Jak widzisz, nie zamierzam stąd dzisiaj wychodzić. — oznajmia nawet nie próbując udawać spokojnego. To bez sensu, skoro wilkołak i tak słyszy jak szybko bije mu serce.

 

***

Whittemore nie wie co myśleć o zapewnieniu Stilesa. Zostaje... ale dlaczego? Jeszcze przez kilka sekund stara się uspokoić na tyle, by móc schować pazury. W końcu poddaje się z westchnieniem. Wlecze się w stronę salonu i opada ciężko na fotel.

— Dlaczego mi o tym powiedziałeś? — pyta Stilinski ciekawie — Przecież go nie cierpisz

— Mało powiedziane. Pomyślałem, że powinieneś wiedzieć, okay? — przyznaje, wzruszając bezradnie ramionami — Myślałem, że ten kretyn sam ci dzisiaj o tym powie, ale skoro tego nie zrobił... to zapewne stchórzył. — milknie na kilka sekund — Nie siedzę w twojej głowie i nie mam stuprocentowej pewności co ty czujesz do niego... coś na pewno. Pomyślałem, że może w końcu sięgnąłeś po to czego chciałeś. Po swoje szczęśliwe zakończenie.

— Hmmm? — mruczy Stilinski pytająco. Kolejny raz tego wieczora podnosi się niespodziewanie z kanapy. Tylko, że zamiast kierować się w stronę wyjścia, Stiles w kilku szybkich krokach pokonuje odległość jaka dzieli go od miejsca w którym siedzi Jackson. Przystaje nad nim i przygląda mu się sekundę z lekkim wahaniem.

— Co robisz?

— Jak to co? — pyta Stilinski z szerokim uśmiechem — Sięgam po swoje szczęśliwe zakończenie — dodaje, siadając okrakiem na kolanach zdezorientowanego Whittemorta. Przez chwilę wierci się nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji, bo podłokietnik wbija mu się w udo. Ma też wrażenie, że za chwilę zsunie się na podłogę, a to byłby nowy poziom upokorzenia. Prycha zirytowany i w końcu zmusza Jacksona do współpracy. Wilkołak prostuje się nieco i bardzo niepewnie przytrzymuje go za biodra. Stiles nie potrafi powstrzymać śmiechu — Wyglądasz jak szczeniaczek, który zbyt długo gonił własny ogon — mówi z odrobiną złośliwości.

Gdzieś na skraju świadomości zapala mu się ostrzegawcze światełko, czy to aby na pewno dobry pomysł. Początkowo je ignoruje, ale po chwili zastanowienia dochodzi do wniosku, że jego podświadomość może mieć odrobinę racji. Sunie opuszkami palców po policzku Jacksona, obrysowuje kształt ust i nawet naciska kciukiem na jego dolną wargę. Cały czas patrząc mu w oczy i uważnie obserwując pojawiające się w nich emocje. Mimo to nie zamierza go pocałować pierwszy. Jeśli Whittemore go chcę, to będzie musiał obudzić się z tego dziwacznego letargu w który popadł. Przeczesuje palcami jego włosy, dotyka uszu, brwi i powiek, a rzęsy Jacksona łaskoczą go w palce.

 

***

Co się dzieje?!

To jedyne o czym może myśleć w tej chwili Jackson. Jeszcze kilka minut wcześniej był pewien, że nie ma żadnych szans u Stilesa, bo ten zapewne wróci do Dereka. A teraz?! Stilinski siedzi na jego kolanach i patrzy tak... ciepło?

Przecież obiecał sobie wcześniej, że nie pozwoli tak łatwo Hale'owi odzyskać Stilesa. Kiedy przyszło co do czego to prawie odpuścił... Co prawda dlatego, że chce żeby chłopak był szczęśliwy, ale przecież Derek nie ma do zaoferowania więcej niż on sam. Stilinski ma racje co do jednego, zachowuje się jak szczeniak z podkulonym ogonem.

Gdy długie palce Stilesa ponownie wplątują się w jego włosy, nie może się powstrzymać i zaciska dłonie mocniej na jego biodrach. Czuje niewyraźny zapach podniecenia i to go pokonuje. Z gardłowym jękiem wyrywa się do przodu i wpija się w jego lekko rozchylone usta. To zdecydowanie nie jest idealny pierwszy pocałunek. Zbyt chaotyczny i gwałtowny, ich zęby zahaczają o siebie więcej niż raz. Warczy, gdy czuje na języku smak krwi. Mimo to nie potrafi przestać. Stiles też nie wycofuje się nawet na chwilę. Zaciska palce na jego włosach i odchyla mu głowę nieco do tyłu. Jackson nie ma nic przeciwko oddaniu kontroli nad pocałunkiem. Czuje jak język Stilesa dotyka jego własnego i to nie jest jak z innymi walka o to kto zdominuje. To jak zaproszenie do wspólnej zabawy, droczenie się i flirt. Podoba mu się to. Zaciska ręce na tyłku Stilinskiego i nawet przez dwie warstwy materiału może poczuć, że mu się to podoba. Gdyby nie byli tak ściśnięci, to i tak wyczułby zapach sączącego się preejakulatu. Dźwięk jaki wydostaje się z ust Stilesa, kiedy Whittemore zaczyna masować jego pośladki też jest niemożliwy do przegapienia.

Kończą pocałunek dopiero, gdy ich płuca zaczynają domagać się powietrza. Mimo to nie zmieniają pozycji ani nie odsuwają się od siebie choćby na milimetr.