środa, 22 listopada 2017

Ziall - I save light in my heart for us cz.6

Zayn:

Czas płynie szybciej, kiedy skupiam się na cotygodniowych rozmowach z Niallem bardziej niż na reszcie tygodnia. Nie mam pojęcia, kiedy minęły kolejne dwa tygodnie, co oznacza, że Horan wychodzi z ośrodka za mniej niż miesiąc. Znowu czuję się cholernie rozdarty, bo tęsknie za nim i chciałbym rozmawiać z nim częściej, może nawet się spotkać, ale jednocześnie przeraża mnie to jak nic innego. Myśl, że miałbym usiąść naprzeciwko niego i ponownie spojrzeć na chłopaka, który jest całym moi światem, kiedy wciąż pamiętam doskonale to co czułem wtedy, gdy pod wpływem prochów zmusił mnie do seksu.

W nocy budzę się z koszmarów, w których główną rolę gra moja naćpana, agresywna matka wrzeszcząca, że wszystko co złe w jej życiu wydarzyło się przeze mnie. Równie często widzę Nialla z pustymi oczami i złością wymalowaną na twarzy, wciąż od nowa przeżywając to, co się wtedy stało. Słyszę zaborczość i zazdrość w jego głosie, a następnie czuję ją w każdym pospiesznym, stanowczym dotyku. Nie rozumiem ludzi, którzy myślą, że jeśli się kogoś kocha, to łatwiej wybacza się i zapomina o takich rzeczach.

Horan jest najważniejszą osobą w moim życiu i nie sądzę, żeby to się zmieniło, ale to nie znaczy, że już jest wszystko dobrze i możemy dalej żyć w tęczowej bajce. Ja kocham jego i wiem, że on to odwzajemnia… niestety jak na ten moment to za mało. Brakuje pewnego istotnego elementu: zaufania.

- Zayn? - słyszę jak niepewnie Louis się odzywa, tak jakby chciał mnie o coś zapytać, jednocześnie wcale nie chcąc tego robić.

- Co jest? - Podnoszę wzrok znad swojego kubka herbaty i napotykam jego ciekawskie, ale też zmartwione, spojrzenie.

- Odleciałeś na chwilę… - mamrocze - Wiesz, bo tak się zastanawiałem nad tym wszystkim…

- I?

- Wiesz, że z każdym dniem coraz bliżej do wyjścia Nialla z kliniki? - chcę odpowiedzieć, ale Lou ma inne plany, bo nadal kontynuuje swoją wypowiedź - Oczywiście nadal będzie miał spotkania z Harrym tutaj na miejscu, bo ten gówniarz ma tu drugi gabinet, a klinika to taki dodatkowy projekt. Z tego co udało mi się wydusić ze Stylesa, zaczną od dwóch, trzech spotkań w tygodniu, a później będą zmniejszać częstotliwość.

- Tommo, oddychaj. - mówię, bo on chyba wziął sobie za cel wyrzucenie tych wszystkich informacji na jednym wdechu. - Tak wiem, że to tylko jeszcze jakieś dwadzieścia dni.

- Może chciałbyś się z nim spotkać dopóki tam jest? - pyta bardzo cicho, nawet na mnie nie patrząc, bo nagle tak bardzo zafascynowały go rysy na stole. Kopię go w kostkę i dopiero wtedy z jękiem bólu na mnie zerka.

- Masz glany, idioto! - syczy, podkulając nogi na krzesło. - Tak właściwie to dlaczego masz na sobie te groźne dla otoczenia, a szczególnie dla mojego pięknego, szarego dywanu buciory?!

- Za dwadzieścia minut wychodzę na spotkanie z panią psycholog. - Nicola może jest i cholernie dobrym terapeutą, ale odrobinę mnie przeraża. To jak czyta z każdego mojego gestu, zająknięcia czy zmiany tonu, barwy głosu… Okay, zdaję sobie sprawę, że większość tego to wpływ studiów i kilku lat praktyki w zawodzie, ale jednak czasami zastanawiam się, czy ona na pewno jest człowiekiem? Brzmię jak wariat, ale ona zna moje odpowiedzi wcześniej ode mnie…

- A no tak…

- Pamiętasz, że mnie zawozisz?

- Cóż… teraz już tak.

- Looou!

- Nie no żart, brat - śmieje się ze złośliwymi ognikami w oczach. Przewracam oczami, a ten idiota małpuję mój gest. - Wracając: Niall, klinika, spotkanie. Co ty na to?

- Będziesz tam?

- Jasne… ja i Styles pewne też, bo nie przepuści okazji, żeby zanalizować blondasa, kiedy jest razem z tobą. Chyba jego doktorat będzie o waszej dwójce, jak tak dalej pójdzie.

- Mam nadzieję, że z tym doktoratem to żart… - Tommo tylko wzrusza ramionami, jakby sam nie był do końca pewien. Wcale mnie to nie pociesza. - Jednak to chyba lepiej, że przy pierwszym spotkaniu będzie więcej osób.

- Jeśli to za wcześnie, możemy przełożyć to na inny termin, Zayn. - rzuca pospiesznie. - Nie zmuszaj się do niczego.

- Chyba cały czas będzie mi się wydawało, że to jeszcze nie ten czas… A jeśli kiedykolwiek chcę go odzyskać, muszę zacząć coś robić w tym kierunku. On walczy z nałogiem, poczuciem winy, atakami paniki, depresją i chuj wie czym jeszcze - oddycham głęboko dwa razy. - Teraz kolej na mnie. Chcę przestać się bać tego spotkania, bo później będzie tylko łatwiej. Wiem, że sam jego widok sprawi, że będę cofał się myślami do złych i dobrych wspomnień. - Kolejny oddech na uspokojenie. - Szczerze, nie mam pojęcia w którą stronę to pójdzie… mogę równie dobrze wybuchnąć płaczem, zemdleć albo strzelić go w twarz, albo przytulić i nie chcieć puścić.

- Uhm… Jak coś, to zawsze możesz zrobić wszystko po kolei. - mówi - Jeśli to tylko sprawi, że ruszysz do przodu i spokojnie prześpisz chociaż kilka godzin.

- Wiesz, że nie śpię? - dziwię się, bo myślałem, że tak świetnie się z tym kryje…

- Proszę cię, w tym mieszkaniu nie ma aż takiej przestrzeni, żeby mógł umknąć mi fakt, że ktoś drepta w nocy po kuchni, a później siedzi i pali na balkonie, albo zaszywa się w swoim pokoju i rysuje.

- Skąd wiesz, że akurat to?

- Może stąd, że rano całe ręce masz grafitowe? Czasami też smugi na twarzy… już nie wspomnę o twojej pościeli…

- Uh… wygląda na to, że nie jestem tak sprytny, jak mi się wydawało. - puszcza mi oczko i zerka na wyświetlacz telefonu.

- Sądzę, że musimy się zbierać, bo twoja ulubiona terapeutka nie może przecież znowu na nas czekać.

- Czasami cię nienawidzę - mamroczę pod nosem, ale on oczywiście słyszy i uderza mnie lekko w ramię niczym obrażona, urażona księżniczka.

- Nie kłam. - prycha - Kochasz mnie.

- Braterskich uczuć i rodzinnych więzów nie da się od tak wyhodować w kilka tygodni, ale myślę, że jesteśmy na dobrej drodze. - To tak jakby prawda powiedziana żartem i on chyba też to wie, bo cała gra nagle znika, a on szczerzy  się tak bardzo, że to chyba aż bolesne, a drobne zmarszczki pojawiają się w kącikach jego oczu.


***


Chwilę później jesteśmy już zapakowani do samochodu Louisa, który jest jednocześnie jego obsesją, pasją i chyba największą życiową miłością. Zresztą, co się dziwić, to czarny mustang GT2,  błyszczący tak, jakby Tomlinson całkiem dużo czasu poświęcał na polerowanie go i podziwianie, co właściwie za bardzo nie mija się z prawdą. Jednak skoro jesteśmy rodziną to jasne jest, że on musi mieć jakieś swoje drobne dziwactwa. Ja każdą powierzchnie uznaję za potencjalne miejsce na graffitti, a on obdarzył uczuciem własny samochód…

Przysięgam, że Lou wzdycha, gdy odpala auto, a silnik wydaje charakterystyczny dźwięk, gdy noga szatyna mocniej naciska na gaz, a ten chichocze sam do siebie.

Może zapytam Nicoli, czy to też można leczyć?




Louis:


Docieramy na miejsce jak zwykle z kilkuminutowym opóźnieniem, ale to nie moja wina do cholery. Kto mógł przypuszczać, że w piątkowe popołudnie będą aż takie korki?! No kto?!

- Moi ulubieni bracia. - mówi cierpko blondynka w średnim wieku. Daję słowo, ona odlicza dni, kiedy pozbędzie się nas z listy swoich pacjentów. Niby lekarz nie jest zobowiązany do lubienia wszystkich, ale jednak z psychoterapeutą to powinno wyglądać nieco inaczej.

- Dzień dobry - mówi Malik i od razu pakuje się do gabinetu. - Lou zapomniał, że dzisiaj piątek i wjechał w jedną z najbardziej zakorkowanych ulic zamiast znaleźć objazd.

- Hej młody, nie wysypuj mnie tak na starcie.- uśmiecham się niczym niewiniątko do Nicoli, a ta tylko wzdycha pokonana.

- Pewnie będę tego żałować, ale chciałabym, żebyście dzisiaj weszli obaj. Oczywiście, jeśli Zayn nie ma nic przeciwko. - Mulat wzrusza ramionami, więc dreptam posłusznie do niewielkiego pokoju. Siadamy naprzeciwko terapeutki, a chwilę później ona unosi wzrok znad swoich notatek.

- Zaczniemy od tego, co zmieniło się od ostatniego spotkania?

- Nie za wiele… koszmary nadal są. Nie bardzo radzę sobie na zewnątrz, najchętniej nie wychodziłbym z mieszkania, ale staram się jakoś do tego zmuszać. Mam pracę i jak na razie mój przyjaciel sam wszystko robi. Jednak wiem, że nie mogę zostawić tego na tak długo… dlatego próbuję jakoś stopniowo wychodzić, najpierw krótki spacer czy wycieczka do kiosku po fajki, a wczoraj udało mi się nawet iść z Louisem na dłuższe zakupy.

- To dobrze, nieźle sobie radzisz. Fobia społeczna jest częsta po traumatycznych zdarzeniach. To lęk przed innymi ludźmi, przed kontaktami z nimi. Czasami niektórzy nie są w stanie nawet wymienić kilku zdań, bo lęk ich paraliżuje. W niektórych sytuacjach odczuwa się go mocniej, wystarczy poczuć zapach czy usłyszeć coś, co kojarzy nam się ze stanem zagrożenie, by mieć ochotę odwrócić się na pięcie i uciec z powrotem do domu.

- Tak, to całkiem nieźle opisuje to jak się czułem, a gdyby nie było ze mną Tommo, to raczej nie dałbym rady.

- Co zaobserwowałeś? - To pytanie kieruje do mnie.

- Uhm… gorzej reaguje na mężczyzn. Kobiety, jeśli nie przekraczają jego przestrzeni osobistej, nie wywołują nerwowych reakcji.

- Uhm - kobieta zapisuje krótka notatkę. - Coś jeszcze? Jak zachowuje się tylko przy tobie?

- Tylko czasami, gdy go zaskoczę, widzę, że panikuje przez kilka sekund. Gdy orientuje się kim jestem, od razu się rozluźnia.

- Zayn, co pojawia się w snach? To samo, co zwykle?

- Tak: moja matka, Niall na prochach.

- Myślałeś o drobnym wsparciu farmakologicznym? Nic mocnego. Jednak zaburzenia snu mogą być długotrwałe, a bezsenność jest męczącą przypadłością. Na dłuższą metę nie da się tak funkcjonować.

- Na początku nie chciałem, bo i tak przymusowo biorę jakieś tabletki rano, a drugie mam w razie nagłych stanów lękowych.

- Te drugie brałeś kiedykolwiek?

- Nie… - Kobieta wraca do biurka i podaje mi wizytówkę. Dalsza część terapii jest dosyć ciężka, bo pracujemy nad kolejnym uczuciem, które Zayn wymienił podczas pierwszej sesji.


Rozgoryczenie.

- Co rozumiesz przez to słowo? Co się pod nim ukrywa, Zayn?

- Nie rozumiem…

- Rozgoryczenie jest połączeniem kilku emocji: gniewu oraz smutku. Często również rozczarowania…

- Uhm… To znaczy, ja… - Malik milknie i chyba nie zamierza ponownie się odezwać.

- Opisz to co czułeś, gdy czekałeś aż twój partner zaśnie, żeby się wymknąć.

- Po tym wszystkim… czułem za dużo: byłem załamany, przerażony tym, co się stało z moim życiem w ciągu kilkudziesięciu minut. Zraniony, smutny, bo ufałem mu jak nikomu innemu. Zawsze ratował mnie i to po prostu Niall słoneczko Horan. Chyba nie docierało do mnie to, co się stało. - Zamykam oczy, bo już to słyszałem, tyle że w wersji Nialla, która była mocno zniekształcona przez dragi.

- Kiedy przyszło rozgoryczenie?

- Zmywałem z siebie krew i miałem takie cholerne przeczucie, że tym razem nie dam rady. To tak bardzo przypominało mi o tych upokorzeniach i bólu, jakie otrzymałem od matki. Poczułem, że życie znowu mi dokopało. Byłem zrezygnowany i nie miałem pojęcia co zrobić. Kompletnie nie miałem siły, żeby radzić sobie z tym, co ze mnie zostało. Chciałem mieć tylko spokój…

- A teraz? Nadal tak czasami się czujesz?

- Tylko po tych koszmarach… ale nie tak silnie jak wtedy. Chcę spróbować jakoś poskładać siebie z powrotem w jeden kawałek.

- Dobrze Zayn, Louis. Na następnej sesji omówimy wasze pokrewieństwo, plus kolejną emocję z listy, a może nawet dwie, o których dzisiaj wspomniałeś: zranienie i smutek.

- Okay - mruczy pod nosem Malik i wiem, że jest wykończony.

- Do widzenia. - wołam i wychodzimy z westchnieniem ulgi z budynku. Prosto na kwietniowe, ciepłe popołudnie.




Niall:

Znowu idę po tych samych schodach na piętro do gabinetu Harry’ego. Zostało mi już tylko dwa tygodnie w klinice i powoli opanowuje mnie lęk przed opuszczeniem bezpiecznych murów placówki. Tutaj z daleka od całego tego młynu i kołowrotka miejskiego życia, znowu zacząłem przejawiać pewne symptomy optymizmu. Chociaż są mocno tłumione przez wyrzuty sumienia czy wstyd. Jednak najgorsza z tego wszystkiego jest pustaka.

Pukam do drzwi i jak zawsze nawet nie czekam na to: proszę wejdź.

Błąd.

Styles nie jest sam, a z jakimś brunetem. Na pierwszy rzut oka kilka lat starszym od pana terapeuty i zdecydowanie bardzo mu bliskim, zwarzywszy na to, że zastaję ich w jednoznacznym momencie. Harry siedzi w swoim fotelu, a mężczyzna na jego kolanach. Przez chwile patrzą na mnie bardzo przerażonym wzrokiem i żaden nawet nie drgnie.

- Mam przyjść później? - pytam po uprzednim odchrząknięciu.

- Nie, Niall! Stój! - woła za mną Styles. - Przepraszam to nie powinno się zdarzyć, ale nie miałem dzisiaj terapii z takim chłopakiem, który wypisał się na żądanie wczoraj. Nick przyniósł nam obiad i się zasiedzieliśmy… - Rumieniec na twarzy i szyi psychoterapeuty jest najzabawniejszą rzeczą, jaką widziałem od kilku tygodni, a to jego zakłopotanie i zawstydzenie oraz niema prośba w oczach jedynie dopełniają obrazek. Nie wytrzymuję i wybucham śmiechem.

- Więc to jest pan narzeczony? - przeskakuję wzrokiem od jednego do drugiego. Dostaję podwójne skinienie głową. - Słyszałem już  co nieco, jak gadałeś z Louisem… przestań się tak bać, Styles. To nie tak, że już lecę do dyrekcji naskarżyć, prawda?

- Uhm… to ja już może będę spadać. - stwierdza brunet uśmiechając się najpierw do swojego faceta, a później do mnie. - Miło dopasować twarz do osoby, o której mój narzeczony nie potrafi ostatnio przestać gadać.

- Hej! A co z tajemnica lekarską?!

- To nic z terapii… takie moje luźne uwagi…

- Powiedzmy, że ci wierzę, Styles.

- Na razie, skarbie - woła rozbawiony Nick. - Mam nadzieję, że do zobaczenia poza murami ośrodka, kolego! - Kurwa, kojarzę skądś głos tego gościa.


***

Dziesięć minut później Harry nadal wydaje się być myślami daleko od mojej sesji. Nie bardzo mi się to podoba…

- Nic z tego nie będzie. - wzdycham, pocierając lekko czoło. - Słyszałeś cokolwiek z tego, co od pięciu minut gadam?

- Uhm… przepraszam, jeśli wydaję się być rozproszony. Nadal mi głupio, bo nie pomyślałem. Ty nadal nie za bardzo gadasz z Zaynem, a ja prawie na twoich oczach całowałem się z chłopakiem.

- A nie narzeczonym?

- Yeah, racja.

- Czyżby lekki stresik przed zaobrączkowaniem?

- Nie, nie - odpowiada szybko. O wiele za szybo i zbyt entuzjastycznie, żeby móc uznać to za wiarygodną odpowiedź.

- Słuchaj Harry, może i jestem twoim pacjentem, ale przyznasz, że odrobinę nietypowym… Naprawdę nie zamierzam tego nigdzie zgłaszać. To było nawet trochę zabawne. Cudze szczęście mi nie przeszkadza przez to, że sam teraz mam pod górkę w życiu.

- Dzięki. - wzdycha i teraz ulga jest bardzo widoczna w rozluźnieniu ramion i lekkim przyjaznym uśmiechu. - Wracając do ciebie… Louis do mnie dzwonił.

- Tak? Coś się stało?

- Nie… znaczy się, zastanawiają się nad odwiedzinami. Co ty o tym myślisz? Dasz radę?

- Zayn chce tu przyjechać? Do mnie?

- No przecież, że nie do mnie… - To ma być terapeuta? Ździebko zbyt sarkastyczny.

- Kiedy? I o co ty się pytasz?! Jasne, że chcę. Tylko czy dla niego to nie za dużo? Wiem, że ma swoją terapię i mało wychodzi? Czy spotkanie ze mną tego nie pogorszy?

- Nie powinno. Zobaczy znowu ciebie, bez prochów i tego całego gniewu… to może pomóc mu rozróżniać te twoje wcielenia i przez to łatwiej będzie mu na powrót zaufać. - Harry robi chwilę przerwę na zebranie myśli, pionowa kreska pojawia się pomiędzy jego brwiami. - Ja dostrzegam ogromną różnice między tym zrezygnowałem gościem, który przyjechał tutaj z Tomlinsonem, a chłopakiem, którego mam teraz przed sobą. To dwie, całkiem inne osoby…

- Ale ja nadal czasami się tak czuję. Wszystko wraca: Zniekształcone przez narkotyk uczucia i myśli. Ciągle w głowie mam to, co wtedy wbiło mi się w mózg. On jest mój, nie pozwolę mu odejść. Budzę się i niemal słyszę jego prośby o to, żebym przestał i czuję zapach zaschniętej krwi. Zraniłem go, zawiodłem, zniszczyłem… dlaczego on wciąż miałby chcieć kogoś, kto jest potworem?

- Może on kocha tego chłopaka, którym naprawdę jesteś i wierzy, że jeśli nie weźmiesz więcej prochów, to ten potwór nie wróci? - Słyszę tak dobrze mi znany, cichy głos. Odwracam się i zamieram. W drzwiach gabinetu stoi Zayn, a zza niego wychyla się Tomlinson.

piątek, 17 listopada 2017

Sterek- Zużyty...

***
Studia są dla Stilesa ucieczką od Beacon Hills i wszystkich kłopotów tego miasteczka. Najważniejsze jednak, że może odseparować się od swojego uzależnienia: Dereka Hale'a. Cała ich relacja była chora i teraz doskonale to widzi, ale wciąż coś do niego czuję. 
Kosztuje go dużo samozaparcia i kontroli by nie sięgnąć po telefon, choć codziennie ma na to ochotę. Paląca potrzeba usłyszenia tego zimnego i mrukliwego głosu towarzyszy mu niemal o każdej porze dnia i nocy. W najgorszych momentach ucieka z akademika do biblioteki, lub na uniwersytecki basen. Teoretycznie nie powinno go tam być, ale odkąd jest w drużynie pływackiej ma pewne układy ze stróżem i sprzątaczką. Znają go i nie robią żadnych problemów, jeśli przychodzi chociażby o północy czy nad ranem.
Nigdy nie widział w sobie niczego wartościowego, a już na pewno nie miał siebie za typ sportowca. Jednak bieganie za stadem przerośniętych kundlów na coś się w końcu przydaję. Ma formę jakiej nikt po nim się nie spodziewa. Nie umie obiektywnie się ocenić, bo zawsze widzi więcej wad niż zalet, ale pewną wskazówką jest ilość niby ukradkowych spojrzeń jakie posyłają mu inni studenci.

***
Kończy pierwszy rok socjologi i w zasadzie mógłby jechać na wakacje do domu. Problem w tym, że się boi. Anglia daję mu odpowiedni dystans by utrzymać swoje nastoletnie, niespełnione uczucia w ryzach, a przebywanie zbyt blisko Dereka mogłoby zaprzepaścić rok abstynencji. Wcale nie ma na myśli zwykłego, prostego seksu. To nie tak, że przez rok nie było nikogo. Studenckie życie daje dużo możliwości i sposobności na szybki numerek. Czasami nawet nie zna ich imion i jakoś nie potrzebuję tej wiedzy do szczęścia.
Nie. On nie chce znowu zachowywać się jak narkoman błagający o kolejną, niewielką działkę. Dlatego przeprasza swojego ojca i mówi mu, że znalazł pracę na lato i nie może wrócić. Szeryf prawdopodobnie mu nie wierzy, ale wie wystarczająco dużo o swoim synu by nie drążyć tematu. Informuję, że w takim razie on wpadnie na kilkutygodniowy urlop.


Kolejnym zaskoczeniem jest dla Stilinskiego pewien znany mu blond dupek. Wpada na niego w najmniej oczekiwanym momencie.
Ciepły (jak na najbardziej deszczowe miasto Europy) wieczór i szybki wypad ze znajomymi do klubu. Kilka drinków i wygłupiania się na parkiecie, aż w końcu idzie z jakimś nieco starszym od siebie chłopakiem do toalet, ale gdy tam docierają Stiles o mało nie traci wzroku przez scenę jakiej jest świadkiem.
- Whittemore?!
- Stilinski.- Jackson zachowuje się nadzwyczaj spokojnie, jak na kogoś kto został przyłapany na gorącym uczynku. Czyli na ssaniu innemu kolesiowi.
- Znacie się? - pyta pan: "chwile przyjemności dla Stilesa". Tak... znowu nie zapytał nawet o imię.
- Yhm - wzdycha lekko rozbawiony, kiedy towarzysz Jacksona w pośpiechu poprawia spodnie i wychodzi z łazienki, a zawiedziona mina blondyna zdecydowanie jest warta tego by uwiecznić ją na dłużej.
- Całkiem nieźle... - mamrocze dawny znajomy i nawet sili się na niewielki uśmiech. Wygląda na to, że chłopak z którym Stilinski zamierzał miło spędzić noc błędnie interpretuję sytuację, bo kilka sekund później zostaje po nim tylko słaby zapach perfum. - Chyba nam uciekli.
- No co ty nie powiesz?
- Sarkastyczny, mały sukinsyn. - Jackson uśmiecha się krzywo - Nic się nie zmieniłeś.
- Dupek do kwadratu - odcina się - U ciebie też nie ma jakiejś metamorfozy. - Stiles uświadamia sobie, że właściwie cieszy się, że go widzi, a to powinno go już przerażać.

Zawsze skakali sobie z Whittemorem do oczu i nie mogli zbyt długo przebywać w tym samym pomieszczeniu, nawet jeszcze za czasów przedszkola, bo inaczej lała się krew. Dosłownie. On rozbił mu nos, a blondyn wbił mu kiedyś cyrkiel w nogę.
- To co tutaj robisz? - pyta wilkołak
- Bawię się... a raczej bawiłem... - wzdycha zrezygnowany.
- Chodzi mi o to, co robisz w Londynie?
- Studiuję socjologię na Oxfordzie, a w Londyne szukam pracy na wakacje. - Nie wie dlaczego mówi prawdę, ale tak czy inaczej robi to.
- Ładnie... zawsze myślałem, że jesteś za mądry jak na Beacon Hills. - Stilinski o mało nie pada trupem po tym wyznaniu.
- Przepraszam, ty co?! Nienawidziłeś mnie jak pies, pcheł!
- Cóż, to niekoniecznie prawda. - Jackson po raz pierwszy tego wieczoru wygląda na zakłopotanego, czy nawet zawstydzonego.

***
Później to staję się normą. Stiles Stilinski i Jackson Whittemore wychodzą razem wieczorami i spotykają się na oglądanie meczy, chociaż żadnego z nich jakoś specjalnie nie pasjonuje piłka nożna. Jednak są w Anglii i to do czegoś zobowiązuje. Można powiedzieć, stali się dobrymi przyjaciółmi i to czasami wciąż zaskakuje Stilinskiego

Pod koniec sierpnia, gdy mija dokładnie miesiąc odkąd Stiles zaczął pracę jako barman w jednym z popularnych klubów, idą uczcić pierwsza wypłatę do salonu tatuażu. Jackson nie przepada za igłami, a Stiles pamięta swoją kompromitację gdy Scott zdecydował się na 'to coś' na swoim przedramieniu. Nie chce pierwszego, lepszego wzoru tylko jakiś znaczący...

Przeglądają katalogi jeden po drugim, aż w końcu Whittemore niepewnie podsuwa mu pod nos szkic przedstawiający: Ikara. Spadającego Ikara. To jest to. Czasami sam czuje się jakby leciał głową w dół bez spadochronu... pasuje jak ulał.
- Będzie dobrze wyglądać na żebrach. - sugeruje tatuażystka - To dosyć szczegółowy wzór... potrzebne sporo miejsca i na pewno nie zrobię go na raz. Trzy sesję po kilka godzin. Trzysta pięćdziesiąt funtów. Działamy?
- Tak - Stiles wie, że to jest dokładnie to czego szukał. Choćby miał mdleć za każdym razem to i tak będzie miał ten tatuaż.

***
Rozpoczyna się kolejny rok akademicki i za oknem na powrót jest szaro i deszczowo. Stiles czuje się nieco gorzej, bo Jackson ma swoje uczelniane problemy, a na dodatek wataha której blondyn jest częścią walczy z sąsiednią o terytorium. Nie widują się zbyt często. Przez to wszystko szatyn znowu ma zbyt dużo czasu na myślenie.
Nie pomógł mu tez fakt, że ojciec mimochodem wspomniał o tym, że Hale się żeni. Stilinski może to zobaczyć: Derek w dobrze skrojonym garniturze wygląda jak jakiś pieprzony amant filmowy, czy milioner na urlopie... A ona? Piękna, w białej, eleganckiej sukience. Prosto z klasą, ale wciąż robi wrażenie.
Widzi jak bardzo on nie pasował do bruneta i to boli tak samo jak wcześniej. Upływ czasu nic mu nie dał. Derek przychodził do niego tylko jak potrzebował szybkiego seksu. Stiles był czymś, co zapewniało mu relaks i rozrywkę. Świadomość tego powoduje, że zbiera mu się na wymioty, a czasami nadal nie może patrzeć na siebie w lustrze. Czuję się taki... taki zużyty? Brudny i jakby nie nadawał się do niczego innego niż pieprzenie. W zasadzie to nigdy nie był w żadnym związku, więc może tak jest? 
Anonimowy seks, zero zobowiązań i bez zbędnych sentymentalnych bzdur...

Kiedyś marzył o tych wszystkich pierdołach: śniadaniach, zapachu i cieple drugiej osoby obok niego, kolacjach, wypadach do kina, czy na wspólne wakacje.
- Kto by cię chciał? - mówi, cichym, pozbawionym jakichkolwiek emocji głosem wpatrując się w swoje odbicie.

czwartek, 9 listopada 2017

Sterek - W użyciu...

Witam kochani!
Oto pierwsza część serii "Rollercoaster uczuć".

***

To ogólnie dostępna wiedza, że Derek ma fatalny gust co do kobiet, z którymi się spotyka. Wiedzą, ale nikt nie mówi o tym głośno. Jednak nie da się przeskoczyć faktu, że złą passę rozpoczęła Kate. To ciągnie się za starszym niczym tren za panną młodą. Stiles nie jest wilkołakiem, ale i tak bolą go wnętrzności od patrzenia na zabijającego się poczuciem winy Hale'a.

Po Kanimie COŚ zaczęli... i Stilinski nie potrafił za nic w świecie ogarnąć czym to coś jest. Derek nie staje się dla niego jakoś specjalnie miły. Może nie grozi mu już rozszarpaniem gardła i nie rzuca nim o twarde powierzchnie, zamiast tego woli wciskać go w materac, ale wciąż nie określili na jakiej płaszczyźnie teraz się znajdują. Staje się to boleśnie oczywiste, kiedy pojawia się Jeniffer i chociaż Hale zna ją kilka dni, całkowicie przepada. Młodszy widzi jak te strzępy bruneta, które miał dla siebie zostają mu wydarte i na srebrnej tacy podane jej. Każdy krzywy uśmiech, wzruszenie ramionami, kubek kawy czy wspomnienie o rodzinie teraz dostaje ona.

Później wszystko pieprzy się jeszcze bardziej, bo ojciec Stilesa zostaje porwany i wtedy jego złamane serce schodzi na dalszy plan. Całą swoja nadpobudliwą małą osobę skupia na odnalezieniu staruszka. Ojciec jest jedyna rodziną jaką ma i nie wybaczy sobie jeśli przez całe to nadnaturalne gówno coś mu się stanie.


Razem ze Scottem rozwikłują zagadkę. Wiedzą kim jest darach. Jennifer. To takie typowe, że psychiczna, mściwa laska owinęła sobie Dreka wokół palca. Stiles powinien czuć cokolwiek w związku z tym, ale poza strachem o to, że alfa im nie uwierzy, nie docierają do niego żadne inne emocję. McCall, niech go niebiosa sławią, nie pyta o nic. Szatyn wie, że przyjaciel zna go zbyt dobrze, żeby umknęło mu jego ostatnie przygnębienie i wycofanie.

***

Cokolwiek Derek dostrzega na ich twarzach, bądź wyczuwa w zapachu to nie wystarcza, żeby zwrócił się przeciwko niej. Mimo to staje się neutralny... stoi pomiędzy stronami i dopiero, gdy popiół z jarzębiny uderza Jennifer wyrywając z jej gardła nieludzki wrzask i ukazując prawdziwą twarz, Hale jest z nimi.


Stiles chce tylko odnaleźć ojca, a tracą jeszcze kobietę, która jest dla niego jak matka. Scott wariuje i też znika, a szatyn zostaję sam z kompletnie rozwalanymi Hale'ami. Cora jest chyba w najgorszym stanie, sądząc po tym, że dwa razy musiał jej robić sztuczne oddychanie. Peter w zasadzie jest tylko fizycznie wykończony i zwykły kilkugodzinny sen powinien pomóc mu się zregenerować. Nigdzie jednak nie widzi Dereka i to zmusza go do rozsypania okręgu z jarzębiu wokół karetki z bezbronnymi wilkołakami ( to powinien być oksymoron, myśli) coś, co w naturze nie występuję obok siebie bezbronny i wilkołak...

Wraca do szpitala i na przemian nawołuje Scotta i Dereka, bo jeśli jest jakiś limit nieszczęść to ten na dzisiejszy dzień już dawno go wyczerpał. W końcu dostrzega kogoś leżącego w windzie i chyba w życiu tak szybko nie biegł. Wilkołak ma zamknięte oczy i bardzo płytki oddech. Stiles liczy do trzech i modli się do wszystkich bóstw jakie zna, żeby Derek nie zabił go za to co zamierza zrobić. Uderza go, ale Hale wciąż jeszcze nie wykazał oznak, że kontaktuje z rzeczywistością. Dopiero po drugim ciosie starszy otwiera oczy i gwałtownie wciąga powietrze. Szatyn taszczy wciąż trochę zamroczonego alfę do ambulansu i wciąga go na siedzenie pasażera.

Łapie za kluczyki i odjeżdża. Kurwa, właśnie ukradł karetkę... czy ktoś jest chętny, żeby odwiedzać go w kryminale, albo chociaż od czasu do czasu wysłać mu skromną paczkę?

Nikt nic nie mówi, ale coś wisi w powietrzu.

- Jak Cora? - pyta charczącego gdzieś z tyłu Petera.

- Będzie żyć... przynajmniej taką mam nadzieję. - Stiles kiwa głową.

- A ty?

- Ja? - najstarszy z nich wydaje się być autentycznie zaskoczony  jego pytaniem.

- Nie, sierotka Marysia... Tak Ty. - Stilinski stara się nie skupiać na niczym innym jak na chwili obecnej i bezpiecznym odtransportowaniu ich czwórki do domu Dereka.

- Poskładam się z powrotem... - mówi wolno Peter, gapiąc w tył jego głowy, jakby chciał dostać się do jego myśli.


***

Sprawa ze stadem alf i darachem zostaje przeszłością. Derek wraca do niego z podkulonym ogonem albo Stiles lubi o tym myśleć w ten sposób. To on jest tym głupim chłopcem, którego można użyć na pocieszenie. Hale przychodzi, bo wie, że nie zostanie odrzucony. Obaj o tym wiedzą i Stilinski zaczyna podejrzewać, że nie tylko, bo Peter zachowuje się dziwnie... okay, dziwniej niż zazwyczaj.

Młodszy nie ma już siły dłużej oszukiwać samego siebie i w końcu to przyznaje - zakochał się w tym gburowatym wilkołaku. Gdy przestaje się bić z własnymi myślami wszystko staję się łatwiejsze. Chociaż nie mniej bolesne, kiedy słyszy plotki o tym Hale'u i kolejnej długonogiej blondynce. Zastanawia się, dlaczego w takim razie Derek nie zostawi go w spokoju? Może wtedy w końcu Stiles umiałby o nim zapomnieć? Raz, a porządnie złamane serce i tak będzie boleć mniej, niż nasączanie go nadzieją niczym benzyną, by kilka godzin później spalić je w pierwszych promieniach słońca.


Derek mało mówi, bo w końcu nie po to przychodzi i Stiles chciałby wrócić do tego, co było przed Jennifer. Oni rozmawiali, nawet parę razy wywołał na twarzy starszego uśmiech. Wtedy nie byli czymś określonym, a tym razem są, nawet jeśli żaden z nich nie mówi tego głośno. Dziewiętnastolatek jest dla starszego rzeczą. Szmatą, której może użyć, by zapomnieć na chwilę o otaczającym świecie. Stiles chciałby umieć powiedzieć: NIE. Jednak wie, że będzie to trwać tak długo, aż Derek znowu nie odejdzie.


To dzieje się prędzej niż później. Pojawia się Braeden, więc Stilinski idzie w odstawkę i ma taki mętlik w głowie, że czuje się, jakby spędził tydzień na rollercoasterze. To powinno być niedopuszczane, żeby CZUĆ aż tyle na raz. Jest zraniony i zdradzony... znowu, ale te dwie emocje zna tak dobrze, że wita je niemal z ulgą.

Widzi ich czasami na jakichś spotkaniach watahy i to za dużo, bo jest zazdrosny i zrezygnowany. Kocha go, ale widzi, że tym razem to fajna babka, a nie psychopatyczna morderczyni. Chciałby potrafić życzyć im szczęścia, ale nie lubi kłamać. Nie mówi nic.

Zapomina jak to jest czuć jego ręce na sobie i tęskni, ale jednocześnie czuje się szczęśliwszy i tak WOLNY.



Dostaje list z uczelni i już następnego dnia rezerwuje samolot do Anglii.