środa, 6 grudnia 2017

STETER - Gorszy dzień cz.3

Prezent na mikołajki kochani :)
Może troszeczkę spóźniony...


*** 


Stiles zastanawia się, jakim cudem wplątał się w rolę opiekunki dla chorego, rannego wilkołaka? Jednak robiąc pobieżny rachunek sumienia, stwierdza, że wcale nie jest mu źle z tą funkcją. Jasne, Peter bywa wredny i czasami za bardzo kocha przemoc i brutalne rozwiązania, ale to chyba dla wilkołaków normalne. Taki manifest siły. Żeby przypadkiem ktoś nie wziął ich za łatwy cel. Stiles doskonale orientuje się, jak dużą część terytorium utraciło stado Hale’a od pożaru, ale i tak nadal całe hrabstwo podlega w pewnym sensie im. Chociaż według papierów własnościowych posiadali tylko kilkadziesiąt hektarów ziemi wokół ruin domu, ale to i tak wystarczająco do szkolenia bet, czy ewentualnej obrony silnej watahy. Według paktu miało to być bezpieczne schronienie dla stada na pełnie. Miejsce, gdzie inni ludzie rzadko się zapuszczają, więc mogą pozwolić swojemu wilczemu ja trochę poszaleć. Szkoda, że tylko w teorii.

Szatyn czuje mrowienie na karku i wie, że jest obserwowany, a włoski na rękach jeżą się niczym u wystraszonego kota. Szybko wyplątuje się z ramion śpiącego wilkołaka, niechcący go przy tym budząc.

– Co się dzieję?

– Jennifer – odpowiada i nie ma wątpliwości, co do tożsamości swojego gościa. Wygrzebuje z szuflady dodatkową porcję jemioły zmieszanej z jarzębem, doprawioną jego własną krwią. Rozsypuje proszek dookoła pokoju, a Hale węszy zawzięcie, wyczuwając zapewne coś nietypowego, ale Stiles wie, że nie rozpozna w tym jego zapachu. Zadbał o to już wcześniej. Jednak coś mu mówi, że Peter i tak domyśli się prawdy. Cóż, przeszli już tyle, że prawdopodobnie Stilinski jest mu ją winien.

– Zadzwoń po Scotta – charczy starszy.

– Nie. Już za późno – odpowiada bardzo napiętym głosem, bo właśnie teraz to, co tak długo ukrywali z Deatonem, wyjdzie na jaw i nie jest przekonany, jak wilkołak to przyjmie.

– Derek? Mógłby ją zagadać albo może pomiziać tu i ówdzie, to by się uspokoiła… – sugeruje Hale. – Ja jestem bezużyteczny, a bariera, nie ważne jak gruba, nie wytrzyma zbyt długo w starciu z Darachem.

– Chyba, że ktoś go wzmocni…

– Tak. Jak ktoś go wzmocni krwią druida, dodajmy, dobrego druida, strażnika dębu, czyli inaczej strażnika życia.

– Dokładnie…

– Skąd ty niby chcesz wytrzasnąć teraz druida? Wyciągniesz go spod łóżka, czy może masz w zapasie magiczne AB Rh+?

– Mam w zapasie całkiem sporo 0 Rh–.

– Czekaj, czekaj… przecież to

– Witam panów – świergocze siedząca na parapecie kobieta, cóż właściwie bardziej potwór, niż człowiek, ale kto by tam zaglądał pod okładkę. Na pewno nie Derek…


***

Sytuacje takie ja ta doprowadzają Petera do wrzenia. Zawsze, to co najgorsze i najniebezpieczniejsze dopada go, gdy jest osłabiony, ranny i wręcz bezbronny. Co gorsza nie ma jak ochronić swojego młodego przyjaciela. Oczywiście nie znaczy to, że nie będzie próbował. Wciąż ma w zapasie dużo zawziętości i uporu. Przecież nieraz został zwyzywany przez Stilinskiego od osłów, kóz czy innych niezbyt rozgarniętych zwierzątek.

Instynktownie wysuwa pazury i lekko ugina kolana. Nie spuszcza wzroku z nieproszonego gościa nawet na sekundę. Gdyby tylko próbowała jakichś sztuczek, aby przerwać chroniący ich krąg, był gotowy w tej samej sekundzie skoczyć jej do gardła. Jakiś cichy głosik w głowie drwi z niego, że nawet w pełni swoich sił nie ma z nią najmniejszych szans. Brzmi on podobnie do Dereka i to tylko bardziej go wkurza. Dlaczego jego podświadomość wybrała sobie akurat taką postać? Cudem powstrzymuje się przed warczeniem i wysunięciem kłów.

– Nie pomyliłaś przepadkiem adresów? – pyta Stiles konwersacyjnym tonem, jak gdyby nie miał do czynienia z szaloną morderczynią, tylko koleżanką ze szkolnej ławki. Peter może być pod wrażeniem. Tak odrobinę. – Łóżko Hale'a jest w trochę innej części miasta...

– Brzmisz na zazdrosnego, chłopcze. Czyżbym weszła na twoje terytorium? – Kpina aż kipi z każdego jej słowa.

Wilkołak na chwilę traci rezon. Gorączkowo zastanawia się, czy to możliwe, żeby Stiles rzeczywiście czuł coś do jego siostrzeńca? Niby nigdy nic nie zauważył... chłopak zazwyczaj wyglądał, jakby coś bolało go podczas prób przeprowadzenia rozmowy z Derekiem.

Nastolatek wybucha śmiechem i to tak donośnym, że słychać go prawdopodobnie nawet poza domem. Peter wsłuchuje się w rytm jego serca i próbuje wyłapać jakiekolwiek gorzkie nuty w zapachu Stilinskiego. Jednak ten pachnie niemal tak jak zawsze: konwaliami oraz miętą. Dopiero przy większym skupieniu starszy wychwytuje nuty szczerego rozbawienia i nawet samozadowolenia. Jakby chłopak był szczęśliwy, że ona to powiedziała... nie rozumie dlaczego.

– Och, martwi cię to? – Tym razem to chłopak wyraźnie drwi z niej. – Derek nie chce mieć nic wspólnego z tobą, odkąd zorientował się, że to ty mordujesz na jego terytorium?

– Jeszcze wróci do mnie na kolanach... sam nie ma szans z Deucalionem.

– Wróci, ale tylko po to, żeby zawrzeć sojusz. Pokonać wspólnego wroga. A ty zdaje się chcesz czegoś więcej?

– Nie wiesz, o czym mówisz – syczy kobieta, ale jej mimika mówi, że chłopak trafił w samo sedno. – Jedyne, czego od niego chcę, to pomoc w zabiciu tego starego ścierwa. Ty też powinieneś tego chcieć! – Peter ma na końcu języka pytanie: niby dlaczego?

– Nigdy nie powiedziałem, że tego nie chcę – oznajmia Stiles spokojnie. Zbyt spokojnie. Hale zagapia się na niego w szoku, bo jakoś nie podejrzewał go o ciągoty do mordowania kogokolwiek. To raczej jego działka. Stilinski to trochę dziecko kwiatów, hipis i pacyfista. A przynajmniej tak mu się wydawało do tej pory...

– Tak? – Uśmiech Jenifer jest przerażający i sprawia, że nawet po plecach Petera przechodzą ciarki. Jeszcze większym zaskoczeniem okazuje się fakt, że nastolatek odwzajemnia ten gest. – Wiedziałam, że jesteś bystrym dzieciakiem.

– Nie chcę go też zabijać... tylko unieszkodliwić. – Hale uśmiecha się, bo jednak pewne rzeczy się nie zmieniają, a niechęć Stilinskiego do uśmiercania nawet wrogów jest pewną regułą. W końcu on przez pewien czas zaliczał się do tej kategorii. Ostatnio spędza z nim więcej czasu niż z kimkolwiek innym. Dostrzega więc to, jak bardzo ten chłopak jest inteligentny i niemal dorównuje mu przebiegłością. Jedyne, co ich różni, to fakt, że Stiles nie jest tak bezwzględny, bo gdyby było inaczej, nawet jego o dwa lata młodsza wersja mogłaby wykończyć go znacznie szybciej.

– Problem w tym, że ja chcę. – Darach nie wydaje się być w nastroju do dyskusji.

– Nie zamierzam ci w tym przeszkadzać... ale nie pomogę ci go zabić. – Stanowczość i pewne ostrzeżenie pojawia się w tym zdaniu. Hale czuje się, jakby oglądał mecz tenisa. Piłeczka przeskakuje z jednaj strony kortu na drugą, a on nie ma wpływu na wynik meczu, bo jest tylko pobocznym obserwatorem. I bardzo mu się to, kurwa, nie podoba.

– Dlaczego? – Jennifer brzmi na zdezorientowaną i niepewną. – Przecież wiesz, co zrobił. Kazał zabić doradców! Ludzi takich samych jak ty albo jak dawna ja! To przez niego stałam się TYM CZYMŚ.

– Wiem, ale nie mogę. – Darach prycha gniewnie, ale Stiles tylko przewraca na to oczami. – Nie chcę skończyć jak ty.

Jak na dłoni widać, że niewiele brakuje, żeby wyprowadzić ją z równowagi. Peter przybliża się nieco do młodszego, by w razie czego móc odepchnąć go albo zasłonić przed atakiem. Darach patrzy na Stilinskiego, a on odpowiada równie zdecydowanym spojrzeniem. Nawet na moment nie spuszczając wzroku z jej oczu.

– Nie musisz pomagać mi go zabijać, ale wciąż muszę się jakoś ukryć aż do zaćmienia... jeśli mam nie tracić więcej mocy na bezsensowną walkę z jego i twoimi maskotkami. Jeżeli będę za słaba, by stanąć do walki z Deucalionem, to ruszę na kolejne polowanie i tym razem uderzę tam, gdzie najbardziej cię zaboli.

– Grozisz mi – syczy Stilinskii Peter może przysięgać na wszystko, że jeszcze w życiu nie słyszał u niego takiego tonu. Pozbawionego jakichkolwiek emocji. Zimnego i bezbarwnego.

– Tak. – Chwila napiętej ciszy. – Chcę, żebyś zdecydował po czyjej jesteś stronie, Stiles. Masz na to dwa dni. – Uśmiecha się krzywo. – Twój ojciec ma niebezpieczną pracę... szeryf... strażnik, to przecież prawie to samo.

– Nikogo nie zabiję!

– Twój wybór, chłopcze... ale zegar tyka. – Rzuca coś w ich stronę. Peter jest gotowy to przejąć, ale przedmiot tyko odbija się od bariery. – Zdolny – mruczy niemal czule, parząc na Stilinskiego i to sprawia, że z gardła wilkołaka ucieka wściekły warkot. – Och, czyżbym pomyliła Hale'a? Trzeba przyznać, że mają swój urok? – kpi.

– To powinno cię nieco uspokoić, prawda? – Peter naprawdę chciałby wiedzieć o co im, do cholery, chodzi!


– Odrobinę. – Kobieta śmieje się i to nie kpiąco czy złowrogo, tylko tak jakby radośnie? To ostatnie, co słyszą, zanim darach nie znika za framugą okna.

***

Przez kilka długich sekund nie ruszają się ze swoich miejsc nawet o milimetr. Wstrzymują też oddech, co doskonale słychać, bo nagle w pokoju zapada całkowita cisza, jeśli nie liczyć ich tętna. Wilkołak ze zdziwieniem zauważa, że serce Stilinskiego bije równie spokojnie i mocno jak jego własne. Tylko że on jest przyzwyczajony do ciągłego ukrywania swoich prawdziwych emocji. Nie wie, co myśleć o tym, że nastolatek zna tę samą sztuczkę.

– Co tu się, do cholery, właśnie stało?! – Jego głos pozostaje pozornie opanowany, ale w środku aż wrze.

– Cóż... – Chłopak wzdycha.

– Stiles.

– Przecież wiesz. Nie wmawiaj mi, że się nie domyśliłeś. – Przewraca oczami. – Jesteś na to za inteligentny. Nawet jeśli chwilowo twój mózg nie pracuje na pełnych obrotach.

– Może i tak, ale wciąż chce to usłyszeć od ciebie.

– Co ci to da?

– Satysfakcję? Szczęście, czy pewność? – Peter wpatruje się w młodszego z wyraźnym oczekiwaniem.

– Jestem w pewien sposób druidem... jakby następcą Deatona? – mówi Stilinski nieco niepewnie, wyraźnie obawiając się jego reakcji. – W zasadzie nie umiem jeszcze za wiele i to nie jest nic szczególnego. Potrafię kilka przydatnych rzeczy, ale w zasadzie jestem nadal człowiekiem – podkreśla. – Wiesz: łatwo robią mi się siniaki i łamią kości... w przeciwieństwie do co poniektórych, nie wrócę zza grobu.

– Stiles. – Wilkołak w zasadzie nie ma pojęcia, co chce powiedzieć. Czuje się trochę urażony i rozczarowany przez fakt, że chłopak nie zaufał mu na tyle, by zdradzić swoją tajemnicę. Co samo w sobie wydaje się absurdalne, bo Peter to nie Scott, którego Stilinski zna od urodzenia. Nie Derek, czyli alfa, ktoś z kim druid ma w przyszłości współpracować. On to wszystko wie, ale to wcale nie sprawia, że te wszystkie uczucia od tak znikają. – Przecież nie rozerwę cię na strzępy tylko dlatego, że masz sekrety.

– Ale nie podoba ci się to. – Chłopak nie pyta, tylko stwierdza.

– To nawet nie chodzi o to, co mi się podoba, czy nie podoba... tylko...

– Tylko? – Napięcie mięśni młodszego sugeruje,że ta odpowiedź jest dla niego istotna. Niestety Hale zawsze pozostaje Hale'em.

– W zasadzie, to nieistotnie. Moja urażona duma przez fakt, że sam się wcześniej nie zorientowałem. – Stilinski wygląda na rozczarowanego.

– Coś jeszcze?

– Oczywiście, ale pozwolisz, że zachowam to sobie dla siebie? W końcu każdemu wolno mieć drobne tajemnice. – Posyła młodszemu swój firmowy, krzywy uśmiech.

– Na razie ci odpuszczę, ale nie myśl, że tego z ciebie nie wyciągnę.

– Okay. – Starszy kiwa głową w zamyśleniu. – Co tak właściwie potrafisz?

– Jak mówiłem... raczej niewiele. Deaton do osiemnastego roku życia nie pozwalał mi nawet dotknąć większości ksiąg, czy ziół. – Stiles wygląda na mocno poirytowanego. – Co moim zdaniem było absurdem. Gdyby jemu się coś stało, nie mógłbym go nawet zastąpić.

– Szkoda, że nie wiedziałem... mógłbym pomóc go przekonać.

– Taaa... gdybyś ty mi pomagał, to prawdopodobnie do tej pory nie chciałby mnie wpuścić nawet do kliniki.

– Hmm, to możliwie. Nie wydaje mi się, żeby darzył mnie zbytnią sympatią.

– Delikatnie powiedziane. – Śmieje się młodszy. – Mogę zorientować się gdy ktoś kłamie, ale to nieistotne, bo każdy z was też to potrafi. Najlepiej idzie mi z barierami ochronnymi.

– Zauważyłem. – Peter wskazuje na okrąg, który wciąż znajduje się dookoła nich. – To musi być twoja krew?

– Niestety tak. Najlepiej też, żebym to ja rozsypywał okrąg. Wtedy jest najsilniejszy.

– Tak, to wydaje się być logiczne. Jeszcze jedno pytanie: dlaczego nikomu nie powiedziałeś?

– Na początku, to nie było nic pewnego. Jakbym miał przeczucia, czy coś w tym guście. Potem to się nasiliło i nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Poszedłem do Deatona. To nie tak, że z dnia na dzień wszystko było jasne... bardzo długo zajęło mi zablokowanie napływających przeczuć co do kompletnie obcych osób. Wystarczyło, że choćby przypadkowo kogoś dotknąłem na ulicy. Natychmiast dowiadywałem się o nim losowych i zazwyczaj niepotrzebnych rzeczy. – Chłopak wzrusza ramionami. – No i lubię bycie człowiekiem... nie chciałem, żeby ktoś patrzył na mnie inaczej niż dotychczas.

– Dlatego mi odmówiłeś?

– Ugryzienia? – Peter kiwa głową, ale trochę boi się usłyszeć odpowiedzi.

– Po części na pewno. – Stiles wzrusza ramionami. – Chłopie... byłeś jak chodzące kłopoty. Niestabilny emocjonalnie i z szalonym planem zemsty na Argentach. Groziłeś nam i na wszelkie sposoby manipulowałeś... a tamtego wieczoru? Porwałeś mnie, żeby dobrać się do laptopa Scotta. – Hale prycha. – Nie znałem cię, a to co wynikało z obserwacji nie było czymś, co skłaniało do zaufania w tak ważnej sprawie. Dlatego powiedziałem nie.

– A gdybym teraz wciąż... – Peter urywa w połowie pytania, bo właściwie na co mu to wiedzieć? To niczego nie zmieni.

– Wciąż lubię bycie sobą. – Nastolatek wzrusza ramionami. – Gdyby to miało być ratunkiem, na przykład przed śmiertelną chorobą, czy coś w tym guście, to zgodziłbym się.  – Wilkołak patrzy na niego zaskoczony.

– Ale... to znaczy że?

– Łatwiej mi teraz cię zrozumieć. Umiem z ciebie czytać, może nie jesteś otwartą księgą jak Scott. Chyba że taką napisaną po hebrajsku czy starożytnym pismem obrazkowym, ale ja szybko się uczę. – Hale stara się nie wyglądać na cholernie zadowolonego z siebie i jednocześnie przerażonego.

– A ta cała reszta? Wciąż mam na sumieniu sporo osób.

– Ilu zabiłeś po tym, jak już wylazłeś spod ziemi?

– Nikogo, ale Laura ...

– Tak, to z pewnością nie było dobre ani potrzebne – młodszy ostrożnie dobiera słowa. – Nie mam pojęcia, jak to jest spędzić tyle czasu zamkniętym w swoim własnym ciele jak w więzieniu. Jednak wydaje mi się, że to może człowieka doprowadzić do obłędu... co zrobiło z umysłem wilkołaka, to wolę sobie nawet nie wyobrażać. Dociera do was więcej bodźców, czy nawet cudze emocje. Spędziłeś lata w szpitalu, gdzie choroby, cierpienie i śmierć wciąż się z sobą przeplatały.

– Czasami ktoś też wyzdrowiał... to było nieco orzeźwiające.

– Tak, na pewno. Tylko że ty też chciałeś wyzdrowieć, a jedynymi osobami, które do ciebie zaglądały, była pielęgniarka ze skłonnościami sadystycznymi i twój uroczy, przepełniony poczuciem winy siostrzeniec.

– Stiles, co ty tak właściwe chcesz powiedzieć?

– To, że w pewnym sensie rozumiem, co się z tobą działo po wybudzeniu. – Hale lekko cierpnie po tym stwierdzeniu. On sam wolałby nie pamiętać tego, czym wtedy był. Kierował się tylko instynktem. Zwierzęca część całkowicie przejęła nad nim kontrolę. – Miałem wystarczająco dużo czasu, żeby obserwować was przez te dwa lata. Wiem, co robi z wami pełnia. Pamiętam Scotta, który o mało mnie nie zabił. Isaaca rzucającego mną o ściany... Dereka grożącego rozszarpaniem na strzępy...

– To nie jest to samo. Scott to szczeniak i w dodatku był bez alfy, nie miał kotwicy.

– Masz rację, to, co spotkało ciebie, było gorsze. Sam na sam ze wspomnieniami pożaru, płonącej rodziny... bez możliwości wyładowania swojego gniewu, bólu. Przeżywający to wciąż od nowa w koszmarach. – Na chwilę przerywa i patrzy na starszego z uwagą. – Nic dziwnego, że to wszystko przybrało taki obrót. Zemsta była czymś, co trzymało cię przy życiu przez tak długi czas...

– Laura nie chciała do tego wracać... – urywa na chwilę, bo mówienie o tym jest dla niego jak łażenie po rozżarzonych węglach – jej lekarstwem było zapomnienie i Nowy York. Powinienem to uszanować.

– Gdybyś spotkał ją teraz, zachowałbyś się inaczej.

– Skąd ta pewność?

– Już ci mówiłem, że widzę więcej niż myślisz. Znam cię.

– Tak, a może ci się tylko tak wydaje?! – warczy starszy i sam już nawet nie wie, dlaczego odpycha jedyną osobę, która zdaje się być po jego stronie. – Co jeśli to moja kolejna manipulacja? Co zrobisz? Masz gdzieś pod ręką butelkę z benzyną?

– Liczyłem, że o tym zapomnisz... – wzdycha młodszy. – Wykorzystałem fakt, że ogień wyprowadzi cię z równowagi, przerazi i rozproszy, co w rezultacie da nam przewagę. – Na policzki chłopaka wypływa lekki rumieniec, a zapach wstydu staje się intensywniejszy. – Jak widzisz nie jestem święty.

– Wiem, Stiles, wiem – mamrocze wilkołak – i w zasadzie nie mam ci tego za złe. Gdybym wtedy o zabił kogoś innego niż Kate, to byłoby za wiele. Może gdybym wtedy nie zginął, narobiłbym jeszcze więcej szkód?

– Nie wiesz tego. – Młodszy wzrusza ramionami. – Twój gniew i szaleństwo też musiało mieć swój limit, a śmierć wszystkich odpowiedzialnych za pożar powinna nieco ostudzić twoje mordercze instynkty. – Przez dłuższą chwilę obaj milczą, wracając myślami do tego, co działo się niemal dwa lata wcześniej.

– Odbiegliśmy nieco od głównego tematu. – Młodszy wzdycha ze zmieszaniem. – A zmierzałem do tego, żebyś przestał się tak biczować o to, co się stało wcześniej. Nie pozbędziesz się wyrzutów sumienia... ale teraz stoisz po właściwej stronie. – Uśmiecha lekko i dodaje: – Na mocy przeszedłeś jasną stronę, zapomnieć o tym nie wolno ci! – mówi z teatralną i przesadną powagą. Peter nie wierzy, że to się dzieje.

– Gwiezdne wojny? Serio, Stiles?

– No co?! To mój ulubiony film... genialny, swoją drogą. Uważam go za jedno z największych arcydzieł kina – wyrzuca z siebie słowa niemal ze świetlną prędkością. – Hej?! Rozpoznałeś to! – wykrzykuje zaskoczony, ale w jego głosie słychać przede wszystkim zadowolenie.

– Jasne, że tak... kto nie oglądał nigdy Gwiezdnych wojen? – mamrocze Hale, lekko oszołomiony entuzjazmem Stilinskiego.

– Scott, oczywiście.

– Po co ja w ogóle pytałem...

***

Podświetlany budzik wskazuje czwartą nad ranem, a Stiles, pomimo ogromnego zmęczenia, nie potrafi zasnąć. Słowa Jennifer wracają do niego jak bumerang. Wie, że będzie musiał znaleźć rozwiązanie, ale jakoś nic nie przychodzi mu do głowy. Ostatecznie, jeśli Darach postawi przed nim jego ojca i Deucaliona, to wybór będzie prosty. Chyba właśnie to przeraża go najbardziej. Nie chce być taki. Zabijanie nie powinno być łatwe, nie dla niego. Może dla jego futerkowych przyjaciół i owszem. Jednak oni kierują się instynktem. Chronią swoje terytorium i stado.

Jednak nawet Derek odczuwa pewien dyskomfort, kiedy musi kogoś zabić. Chyba dlatego zawsze wybiera bezpośrednią walkę, przynajmniej wtedy szanse są rozłożone mniej więcej po połowie. Równie dobrze to on może zginąć, co sam zabić...

Przewraca się ostrożnie na drugi bok i niemal podskakuje, kiedy dostrzega parę intensywnie niebieskich oczu wpatrujących się w niego w ciemności. Cholera, był pewien, że Hale śpi. Obaj nie mieli zbyt wiele siły po konfrontacji z darachem, a wilkołak dodatkowo wciąż leczy rany.

– Jesteś niespokojny. – To nawet nie jest pytanie, więc nie próbuje w jakikolwiek sposób odpowiadać. – Myślisz o tym, co powiedziała? – Stiles wzdycha ciężko, co oczywiście oznacza TAK. Peter zdaje się to wiedzieć. – Naprawdę nie chcesz go zabijać, co?

– Wiem, że dla ciebie to niemal śmieszne, bo on jest takim ucieleśnieniem potwora z horrorów – pauzuje na chwilę – powinienem tego chcieć. Szczególnie, że ma krew druidów za pazurami.

– To na pewno nie śmieszne. Nie dla mnie... myślę, że to dobrze. Szukasz alternatyw i dzięki temu wataha jest mniej... dzika? Chyba to dobre określenie.

– Problem w tym, że ona nie chce innych rozwiązań... zemsta popycha ją do działania. Wydaje mi się, że najchętniej rozszarpałaby go gołymi rękami, gdyby tylko miała wystarczającą ilość siły.

– Wiem, to widać. – Peter wydaje się nad czymś rozmyślać. – Zapominasz, że ja też byłem taki. Wiem, jak ona teraz funkcjonuje i mogę spróbować przewidzieć jej kolejne kroki.

– I co wymyśliłeś?

– Chce, żeby cierpiał tak jak ona... więc na pewno nie zabije go od razu. Walka ją osłabi – mówi, ostrożnie dobierając słowa. – Jej też raczej nie chcesz zabijać?

– Yeah. Jak ty mnie dobrze znasz – mamrocze z ironią.

– Tak samo jak ty mnie. – Hale uśmiecha się w ciemności, błyskając zębami, i to jednocześnie złe i dobre.

Złe, bo to przecież Peter i jego nastrój nie powinien mieć aż takiego wpływu na Stilesa.

Jednak kiedy młodszy zdaje sobie sprawę, że to jeden z tak nielicznych szczerych uśmiechów wilkołaka, czuje się dobrze. Nawet można pokusić się o stwierdzenie, że sam unosi nieco kąciki ust.

– Może nie wyłapuję wszystkiego, ale na pewno wiem więcej niż Derek. – Może to tylko wyobraźnia nastolatka, ale Hale wydaje się być zazdrosny. I cholera go wie, o co właściwie?! – Scott też jakoś nie wpadł ani razu z wizytą, odkąd tu jestem... co nie powiem, bardzo mi odpowiada. Nie mam siły na szarpanie się ze szczeniaczkami.

– Trochę się zmieniło, odkąd ktoś go użarł... – syczy, nieco wyprowadzony z równowagi, ale w porę gryzie się w język. – Przepraszam.

– Za prawdę?

– Nie, za chwyt poniżej pasa. – Wzdycha pokonany. – Wkurza mnie, że masz rację. Scott ma Allison i Isaaca, a to, co było przed jego przemianą, zostało tylko wspomnieniem. Mógłbym być nawet tym cholernym Robinem...

– Stiles, ty nie nadajesz się na pomagiera głównego bohatera...

– Aha, dzięki! - prycha i gdyby Hale nie był ranny, to wykopałby go przez okno. Szczególnie, że ma nawet czelność zaśmiać się cicho.

– Jesteś na to za dobry. – To nieco wytrąca go z równowagi i ostudza jego gniew. Bo co do cholery?! – Nie widzisz tego, co? Jak myślisz, gdzie byłby McCall albo Derek, gdyby nie twoje rady, czy namawianie ich do współpracy?

– Daliby sobie radę. 

– Masz o nich zdecydowanie za dobre zdanie – mamrocze Hale – a za mało pewności siebie. Trzeba będzie nad tym trochę popracować. Gdybyś chciał, to ty mógłbyś grać pierwsze skrzypce...

– Tak naprawdę to chyba tego nie chcę. Zaczynam doceniać to całe stanie w cieniu. 

– Wiem. Trochę na to jednak za późno. Skoro nawet darach chce twojej pomocy... znaczy to tyle, że jesteś silniejszy i o wiele ważniejszy w tym całym bałaganie niż myślisz.

– A ty co, bawisz się teraz w mojego terapeutę czy przyjaciela? – Grymas, jaki przebiega przez twarz starszego sprawia, że Stilinski żałuje swoich słów od razu, jak tylko opuszczają jego usta.

– Myślę, że jestem przyjacielem... na terapeutę się nie nadaję.

– Jesteś nim. Takim nieco upierdliwym i wkurzającym, z wątpliwym kodeksem moralnym, ale... wiem, że w jakiś pokręcony sposób rozumiesz mnie lepiej niż ktoś, kogo miałem wcześniej za brata. – Dziwne się czuje, przyznając to na głos.

Nie mówiłby tego, gdyby nie czuł, że w jakiś sposób jest to winien wilkołakowi za te wcześniejsze kąśliwe uwagi. Kłopot z Peterem polega na tym, że dostrzega za dużo i nie krępuje się tego powiedzieć, za co często mu się obrywa. Prawda nagle uderza w Stilesa niczym pociąg towarowy. Odkąd sprawy zaczęły przybierać coraz gorszy obrót, nie miał kogoś bezwzględnie szczerego obok siebie. Nie chciał tego widzieć, ale Scott okłamywał go nagminnie, wymyślając często idiotyczne wymówki, żeby tylko odwołać wspólne plany.

Derek zawsze zbywa go półsłówkami i liczy na, to że Stiles sam przestanie dociekać. Tak, jakby go nie znał, ale właściwie to może tak właśnie jest? Alfa nie ma takiej znajomości Stilesowego sposobu działania, jak Scott. Kto wie, czy on naprawdę nie sądzi, że nastolatek wierzy w te jego wszystkie groźby? Prycha zirytowany.

– Co? – Wilkołak wydaje się być nieco zdezorientowany. – Twoje emocje wariują... – Podnosi się na ręce, żeby zerknąć na zegarek. – Stiles, minęła piąta rano i jeśli chcemy przeżyć więcej niż dwa najbliższe dni, to powinniśmy spać. Obaj.

Nastolatek parska kpiącym śmiechem.

– Serio? – kpi. 

– Nie mam pojęcia, dlaczego to wszystko teraz czujesz... nie wiem nawet, na kogo to jest skierowane, bo mam taką szczerą, malutką nadzieję, że nie odnosi się do mnie.

– Nah. Nie tym razem.... chociaż może po części? – mamrocze Stilinski. –Zawsze mówisz mi prawdę. Wiem to... więc nawet tego nie komentuj – zatrzymuje się i zastanawia, ile z tych swoich wniosków może zdradzić starszemu. Tyle że nagle analizowanie wydaje mu się przereklamowane... więc kopie się mentalnie w cztery litery i wrzeszczy na samego siebie: "Pierdolić to". 

– Stiles?

– Wkurzam się, bo mnie okłamują. Derek, Scott, nawet mój ojciec... to jakby nie traktowali mnie poważnie. Irytuję się, złoszczę i wyżywam na tobie przez to, że cała reszta ma mnie za naiwnego chłopaczka, któremu bez konsekwencji można wcisnąć nawet najgorszą ciemnotę, a on i tak uwierzy. Ty byś był spokojny?

– Przecież o tym wiedziałeś... tak samo jak ja wiem, że Derek najchętniej zobaczyłby mnie z powrotem w grobie. – Hale przysuwa się kilka centymetrów bliżej i ostrożnie dotyka jego ramienia. Zachowuje się trochę tak, jakby miał do czynienia z wściekłym i dzikim zwierzęciem. – Pomoże, jeśli obiecam, że jak uporamy się ze śmiertelnym zagrożeniem... no wiesz: wielki zły alfa Ducalion i psychiczna dziewczyna Dereka, to pomogę jakoś efektownie ci się na nich odegrać? – Peter rzuca propozycję ze swoim zwyczajowym sarkastycznym poczuciem humoru, ale nastolatek widzi, że pod tymi pozorami jest coś jeszcze.

– Masz na myśli...?

– No nie wiem, coś zabawnego i tymczasowego. Jesteś druidem i masz pewne możliwości. Coś, co dobitnie pokaże im, że nie mogą od tak cię lekceważyć.

– Tak... a jak oni potem będą chcieli mnie zabić, to schowam się za ciebie?

– Możesz, jeśli chcesz, ale nie sądzę, żeby to było konieczne. Radzisz sobie z wściekłym, mściwym darachem, a nie poradzisz sobie z kilkoma wilkołakami? Czasami zamiast siły i mięśni wystarczy kilka odpowiednio dobranych argumentów i subtelnych gróźb...

– Wiesz z doświadczenia?

– Yup. – Szczerzy się. Stilinski boi się go uderzyć, żeby nie naruszyć gojącej się skóry, ale to nie znaczy, że tak to zostawi. Szczypie wilkołaka w nos. Mocno.

– Auć?

– Miało być auć. 

***

Budzą się przez donośne łomotanie w drzwi. Młodszemu dłuższą chwilę zajmuje skojarzenie podstawowych faktów. Między innymi tego, że znajduje się we własnym pokoju, na łóżku pod ciepluteńką kołderką... no i że w pasie obejmuje go ręka Petera Hale'a, co okazuje się być zaskakująco przyjemnym doświadczeniem.

CO? Krzyczy jego umysł, ale Stiles konsekwentnie każe mu się odpierdolić i iść spać. Niestety wtedy ktoś znowu bardzo żwawo wali w te cholerne drzwi.

– STILES! Jeśli nie otworzysz w ciągu najbliższej minuty to... 

– JUŻ! – wrzeszczy spanikowany i zrywa się z materaca. Na szczęście wilkołak już nie śpi i bez słowa chowa się w łazience. Nastolatek nie ma czasu nawet wymyślić lepszej skrytki, bo jego własny ojciec stoi zaraz za drzwiami, domagając się natychmiastowego wpuszczenia go do środka. To rozpraszające!

– Do cholery jasnej, STILES! – mówi jego tata zamiast przywitania. – Coś ty tam robił?

– Spałem?

– Tak? To czemu miałeś zamknięte na klucz drzwi...

– Może wcześniej mogłem robić coś innego? – Wie, że to wróci do niego i kopnie go w dupę, ale to najszybszy sposób na pozbycie się staruszka ze swoich czterech ścian.

– Nie chcę nic wiedzieć! – mamrocze John i nastolatek wie, że wrócił myślami do pewnej nieszczęsnej łazienkowej wpadki. Obaj ponownie stają się zażenowani, niemal tak bardzo, jak wtedy. – Masz może u siebie żelazko? Nie mogę znaleźć, a mamy jakieś spotkanie u burmistrza i wypadałoby założyć coś lepszego.

– Uhm... chwila. Poszukam. – Zerka na biurko, ale tam go nie ma. – Zaraz wrócę.

Modli się w myślach, żeby Hale domyślił się i otworzył mu drzwi. To byłoby dziwne, gdyby miał zamkniętą łazienkę od środka... skoro niby jest sam. Na szczęście wilkołaki to jednak mądre stworzonka i po naciśnięciu klamki drzwi ustępują bez protestów. Peter siedzi w kabinie prysznicowej i nie wygląda na zbyt przejętego całą sytuacją.

Wyciąga żelazko z małej szafki stojącej w rogu pomieszczenia i wyślizguje się z powrotem do pokoju. Na szczęście jego ojciec nie należy do tych wścibskich, nadopiekuńczych rodziców i pod nieobecność nastolatka nie robi mu przeszukania na półkach... a nie musi wcale szukać fajek, czy dziwnie wyglądających pigułek. Wystarczyłoby, że zajrzałby do łazienki i znalazłby starszego o ponad dekadę, nieco roznegliżowanego wilkołaka, chowającego się za kolorową zasłoną prysznicową...


poniedziałek, 4 grudnia 2017

Stackson/Sterek - Recykling cz.1

  Rozdział 1 -  "Zakochałeś się to twoja jedyna zbrodnia"


***
Wszystko staje się dwa razy gorsze odkąd dostał, to pieprzone zaproszenie. Kiedy odbiera pocztę nie wie jeszcze, jaki będzie miała ona wpływ na jego dalsze życie. Jednak kiedy już trzyma w rękach ładną, białą kopertę ze swoim nazwiskiem napisanym pięknym pismem jest już za późno by to cofnąć.
Doskonale wie, co znajdzie w środku, a mimo to i tak niedbale rozrywa elegancki, drogi papier. Taki jego malutki bunt przeciwko tej jebanej perfekcji. Wystarczy kilka pierwszych słów, żeby w jego klatce odezwał się tępy ból i zimno powoli rozprzestrzeniło się po całym ciele.
'Mamy zaszczyt zaprosić pana Mieczysława Stilinskiego wraz z osobą towarzyszącą na uroczystość zawarcia związku małżeńskiego...'
Nie musi czytać dalej, ale i tak to robi.
Może przez te wszystkie lata stał się masochistą i nawet tego nie zauważył?

Tak naprawdę, to nie myśli, kiedy sięga po telefon. Działa jak na autopilocie, albo jakby był pijany. Znajomy ciąg cyfr jest dziwnie kojący.
- Co tam? - głos Jacksona jest zmęczony i zaspany i dopiero wtedy Stiles przypomina sobie, że przecież wczoraj była pełnia. - Czyżbyś się już za mną stęsknił?
- Um... - Stilinski mamrocze niezdecydowanie, bo tak właściwie, to co ma powiedzieć? - szkoda, że wilkołaki nie mogą pić... potrzebuję towarzystwa do kieliszka... najwyżej ustawię sobie lustro po drugiej stronie stołu.
- Stiles, coś się stało?
- Tak... Nie. Nie wiem. To po prostu mnie wkurza. Czy on nie mógłby zapomnieć o moim istnieniu?
- Kto?
- Derek. Przysłał mi zaproszenie na swój pieprzony ślub!
- Ta... ja też dostałem. Dlaczego cię, to tak... - wilkołak milknie i Stiles może wręcz usłyszeć te elementy układanki, które wskakują na swoje miejsce. - Opowiesz mi na potem. Będę za dziesięć minut. Poczekaj z chlaniem na mnie! - rzuca na pożegnanie i po chwili słychać już tylko sygnał zakończonego połączenia.

***
Nie ma pojęcia, co właśnie wyprawia. Powinien spać przez kolejne dziesięć godzin, a zamiast tego wskakuję w ciepłą bluzę i sportowe buty. Łapie w biegu kluczyki od samochodu.
Jakiś kwadrans później parkuję pod kamienicą w której znajduję się kawalerka Stilinskiego. Nie rozumie dlaczego chłopak tak lubiący towarzystwo i rozmowy nie mieszka w akademiku, albo chociaż w mieszkaniu ze znajomymi.
Nie musi nawet dzwonić, bo drzwi ustępują po naciśnięciu klamki. Wilk w nim doskonale wyczuwa emocję i to powoduję, że z jego ust ucieka krótki jęk. Odór upokorzenia, zawodu, bólu, smutku, rozczarowania, wstydu i nienawiści do samego siebie jest tak intensywny, że ma wrażenie jakby osiadał mu na skórze niczym mgła.
- Stiles? - nie wie czemu szepcze, ale może boi się odezwać głośniej. Włosy na jego karku jeżą się ze strachu, a to coś do czego Jackson Whittemore nie przyznaje się łatwo.
- Tutaj. - pada odpowiedź z kanapy i oczywiście wilkołak słyszał stamtąd bicie serca chłopaka, ale wciąż nie ruszył się o krok. Jakby wrósł w ten cholerny dywanik! - No idziesz? - szatyn brzmi na lekko zirytowanego.
- Tak już, już. - mamrocze zdejmując buty i odstawia półsłodkie, czerwone wino na komodę żeby móc pozbyć się bluzy. Marszczy brwi, bo wieszak jest tak zawalony ubraniami, że nie ma minimalnych szans na wciśniecie tam chociażby szalika.
- Przyniosłem ci coś... - stawia na stoliku butelkę i ku jego ogromnemu zaskoczeniu Stilinski wyciąga mu z rąk bluzę, i szybko na siebie wciąga.
- Dzięki. - narzuca nawet kaptur na głowę.
- Nie o tym mówiłem... ale nie ma za co. - głową wskazuje na alkohol
- Och. Tak... cóż. Nie mam nawet kieliszków... ale w końcu jestem biednym studentem. Myślisz, że to będzie bardzo źle wyglądać jeśli przyniosę kubki? - Stilinski paple, co powoduje, że Jackson unosi lekko kąciki ust. To jest bardziej znajome niż ta cicha, załamana, skulona postać.
- Siedź. Ja pójdę. - nie daje mu czasu na zaprotestowanie. Był w tym mieszkaniu wystarczającą ilość razy, żeby wiedzieć gdzie, co się znajduję. Automatycznie sięga po prezent od ojca Stilesa, zwykły biały kubek z policyjną odznaką, a dla siebie bierze ten z Godzillą. Stiles kupił go i z dumą oznajmił, że w sumie to przypomina trochę kanime. Niby to zwykły szajs za dwa funty, ale... wtedy poczuł jakby coś dla kogoś znaczył. Więcej niż szybki seks w klubie. To trochę dziwne, ale dopiero ten niewielki prezent uświadomił mu, że to przestało mu wystarczać. Anonimowość. Był dla tych chłopaków zwinnymi rękami i sprawnym językiem. Jekami, alkoholowym oddechem, niedbałymi pocałunkami, przyjemnością. Używali go, a on używał ich. Nawet nie zawsze pytał ich o imiona. Nigdy nie oczekiwał czegoś więcej.
Otrząsa się ze wspomnień, sięga po korkociąg i wraca do niewielkiego salonu, który jest też jednocześnie sypialną Stilesa. Bez słowa otwiera wino i nalewa im prawie po pół kubka.

Piją w ciszy, ale czuć pewne napięcie. Wie, że Stiles boi się odezwać.
- Nie będę cię do tego zmuszał... wydaję mi się, że chcesz powiedzieć, ale mi nie ufasz na tyle żeby to zrobić.
- Nie... wiesz, to po prostu jest czymś większym niż może myślisz. To może zmienić nieco twoje postrzeganie mojej skromnej osoby. - wypija wino aż do dna - Nie rozumiem siebie. Tego jak bardzo jestem żałosny jeśli chodzi o niego... zrobiłem wszystko żeby się uwolnić. Dzieli nas ocean, a ja i tak mam wrażenie, że wciąż jestem jego zabawką. - Jackson warczy krótko
- Co?
- Może być skrócona wersja? - blondyn tylko wzrusza ramionami. - zaczęło się po twoim cudownym zmartwychwstaniu. Nawet nie wiem jakim cudem, bo w jednej chwili odwoziłem go rannego i chwiejącego się do mojego domu żeby mógł się wyleczyć. Pocałował mnie, a reszta... potem obudziłem się sam w łóżku. Tak było za każdym razem. Wydawało mi się, że idziemy w jakimś kierunku. Rozmawiał ze mną i nawet nie warczał... Potem pojawiła się kobieta.
- Zostawił cię?
- Ta... ale, to nie jest ta najgorsza część. - Whittemore marszczy brwi zdezorientowany. - Okazało się, że ona jest potworem na którego polujemy. Darach. Składała ofiary z ludzi. Trójkami. Porwała mojego tatę i Melissę i Chrisa. - urywa na chwilę żeby zebrać siły by dokończyć. - Pokonaliśmy ją i on nam pomógł... chociaż wiedziałem, że coś do niej czuł. Nie minął tydzień jak pojawił się w środku nocy w mojej sypialni... i ja nie potrafiłem go odepchnąć. Nie mogłem powiedzieć mu NIE.

- Stiles - Jackson czuje się przytłoczony emocjami chłopaka, ale nie zamierza teraz ruszać się choćby o milimetr.
- Tylko, że to było inne... za pierwszym razem on tego nie powiedział, ale zależało mu. Może, to nie było właściwe uczucie, ale sympatia czy przyjaźń na pewno. Po Jennifer już nie rozmawialiśmy za wiele. Przychodził. Pieprzył mnie i zostawiał. On nawet nie... - nagły szloch wstrząsa ciałem mniejszego i to jakby raziło wilkołaka prądem. Obejmuje trzęsącą się postać tak mocno jakby, to mogło pomóc. Może właściwie tak jest, bo Stilinski odrobinę się uspokaja. - Nie pocałował mnie w usta. Wcześniej tak, ale po niej już nie...
- On... co? Kurwa. Dlaczego Scott go po prostu nie zabił?
- Nikt nie wiedział... McCall na pewno czegoś się domyślał, ale ja nigdy nikomu nie powiedziałem.
- Dlaczego? Twój ojciec zrobiłby z niego takie origami, że Hale pocałowałby się we własną dupę.
- Wstydziłem się... czułem się brudny. Nie chwiałem żeby ktoś jeszcze tak na mnie patrzył jak sam patrze na siebie.
- Stiles... - Whittemore musi zapytać chociaż czuje, że nie spodoba mu się odpowiedź. - czyli jak?
- Byłem jego chłopcem do pieprzenia, zabawką! Właściwie, to nigdy mu nie odmówiłem. Pojawiła się kolejna kobieta, więc przyszedł czas żeby odstawić dziwkę na boczny tor!
- STILES! - warczy błyskając niebieskimi tęczówkami - Zakochałeś się, to twoja jedyna zbrodnia. Nie jesteś dziwką, czy zabawką... on jest skurwielem, który to wyczuł i wykorzystał. Jesteś najlepszym, co go spotkało i chciałbym widzieć jego minę kiedy to w końcu do niego dotrze.
- Nie, Jackson... wciąż jestem tylko sobą: słabym, potykającym się o własne nogi człowiekiem.
- Odważnym aż za bardzo, pyskatym, piekielnie inteligentnym i całkiem nieźle wyglądającym SOBĄ. - wilkołak nie rozumie dlaczego chłopak nie chce dostrzec siebie tak jak on go widzi.