niedziela, 31 marca 2019

Stackson/Sterek - Recykling cz.6


Beacon Hills przestało być centrum mojego wszechświata

***
Jak wiele razy wcześniej Stiles i Jackson wychodzą ramie w ramie w chłodną grudniową noc. Tym razem jednak każdy z nich pogrążony jest w swoich myślach. Od czasu do czasu tylko zerkając na drugiego i wymieniając kilka zdań. Stiles myśli, że wilkołak wciąż jest na niego trochę zły za to wmanewrowanie w przemyt. Zapewniał go chyba z dziesięć razy, że odda mu wszystką kasę, którą za to dostanie. Za ostatnim razem Jackson zmierzył go takim wzrokiem, że od razu zamilkł. Whittemore uciął rozmowę na ten temat jednym krótkim warknięciem: "Nie na tym mi zależy". Stilinski nadal nie wie co wilkołak miał przez to na myśli.
Zostało dwa tygodnie do ślubu Dereka i coś około trzech do świąt Bożego Narodzenia. Za godzinę są umówieni ze znajomym Braeden w jednej z małych knajpek na przedmieściach. Stilinski stara się tego nie okazywać, ale jest nieco podekscytowany całą tą sytuacją. Czuje się trochę jak bohater jednego z tych starych szpiegowskich filmów, które tak uwielbia Jackson. Wie, że wilkołak może wyczuć jego emocje, bo ma ten swój lekko durnowaty uśmieszek. Stiles szturcha go zaczepnie w żebra, a gdy ten łaskawie skupia na nim swoją uwagę, wyszczerza się do niego z zadowoleniem. Jackson przewraca oczami, ale widać, że walczy aby się nie roześmiać.
Gdy docierają na miejsce Stiles z powątpiewaniem rozgląda się po przytulnym wnętrzu. To miejsce idealne na rodzinny obiad, a nie załatwianie nielegalnych interesów. Jego wyobraźnia już wcześniej podsunęła mu obraz jakiejś starej, zaciemnionej i pełnej dymu papierosowego, knajpy. Wydyma wargi lekko rozczarowany, ale nie zdąża nawet zacząć marudzić, bo wilkołak wskazuje skinieniem głowy na mężczyznę w średnim wieku, który uważnie skanuje ich wzrokiem.
— Dobry wieczór — wita się z lekkim zawahaniem Whittemore
— Wy jesteście od Braeden? — od razu do sedna, a kiedy przytakują ten nieco się krzywi — Nie wiedziałem, że zaczęła pracować z dzieciakami...
— To jednorazowa sprawa — prycha Stiles — przysługa po znajomości. — dodaje.
— Okay... — przytakuje starszy, gdy zajmują miejsca na przeciwko niego. Kelnerka pojawia się niemal od razu i to całkiem miło, bo na dworze zrobiło się cholernie zimno. Siąpi deszcz ze śniegiem, a na dodatek pizga wiatrem, więc Stiles nie pogardzi gorąca herbatą.
***
Wymieniają jeszcze kilka nic nie znaczących zdań, a Stiles dostaje nawet bardzo starannie zapakowaną w świąteczny papier paczkę. Śmieje się krótko, bo to dosyć komiczne: nielegalnie przemycony antyk w niewinnie wyglądającym kiczowatym opakowaniu z Rudolfem.
— Wesołych świąt! — woła facet nieco głośniej niż to konieczne i po niecałych dziesięciu minutach żegna się z nimi krótkim do widzenia.
— Tak... - wzdycha Jackson — No i teraz przede mną ta najgorsza część.
— Wiesz, że nie musisz?
— Yup... po prostu daj mi sobie trochę ponarzekać. — rzuca Whittemore z krzywym uśmieszkiem - Skoro tak jej zależy na tym żeby to do niej dotarło, to raczej nie grozi mi złapanie. Po prostu się stresuje i muszę się wygadać.
— Wiesz, że czasami wciąż nie mogę uwierzyć, że jesteś jedną i tą samą osobą, którą znałem z Beacon Hills. — wilkołak tylko unosi brew jakby nie do końca łapał o co mu chodzi.
— Uwierz: tamten Jackson Whittemore w życiu nie przyznałby się, że czymś się stresuje czy martwi. — mówi ostrożnie — Wiesz... ten typ jestem lepszy niż reszta świata.
— Było minęło — Jackson nie wydaje się być urażony. Tak właściwie to wygląda na odrobinę rozbawionego uwagą Stilinskiego. — Zdajesz sobie sprawę, że wcale tak nie było? To tylko taka poza... miałem swoje problemy, ale najlepiej wychodziło mi ich ignorowanie.
— Skąd ja to znam. — śmieje się Stiles — Z tym, że ja nigdy nie miałem czasu nawet myśleć o własnych sprawach. Tyle było zamieszania i kłopotów... na przykład z latającymi po mieście, przerośniętymi jaszczurkami czy złymi druidami.
— To chyba na dobre wyszło nam wyrwanie się z Beacon Hills? — Whittemore nagle brzmi na o wiele poważniejszego niż jeszcze kilka minut temu. Cała jego postawa aż krzyczy, że odpowiedź będzie dla niego istotna. Stiles łapie się na tym, że czuje zadowolenie i dziwne ciepło rozchodzące się po jego ciele, a usta same rozciągają się w szerokim uśmiechu. Nie jest przyzwyczajony do tego, że ktoś poświęca mu aż tyle uwagi ani do tego, że jego zdanie i samopoczucie jest ważne.
— Tak... mi na pewno — przyznaje i nagle to faktycznie do niego dociera. Gdyby nie wyniósł się na inny kontynent, to prawdopodobnie prędzej czy później wróciłby do rodzinnego domu, a co za tym idzie do stada. Codzienne widywanie Dereka z kimś innym nie pozwoliłoby mu zapomnieć ani ruszyć do przodu ze własnym życiem. I chociaż tęsknił za ojcem, Scottem a nawet za całym tym cholernym miasteczkiem, to zdecydowanie nie planował powrotu na stare śmieci.
Nie jest już tą samą osobą, która bardzo wystraszona i podłamana psychicznie wyjeżdżała z Beacon Hills. Studia, praca, brak ciągłego zagrożenia i przede wszystkim przyjaźń z Jacksonem dały mu siłę jakiej potrzebował by zacząć faktycznie żyć od nowa. Gdyby teraz próbował wpasować się w swoje stare życie, to z pewnością już nic nie byłoby tak jak przedtem. Trochę tak jakby po latach chciał założyć koszulkę z dzieciństwa. Mimo, że ją lubi i sam jej widok przywołuje wspomnienia, to nie ma najmniejszych szans na to, że zmieści w nią zmieści.
— Stiles? — głos Whittemorta dobiega jakby z bardzo daleka.
— Hm?
— Odpłynąłeś mi gdzieś na chwilę. — wzdycha ze smutnym uśmiechem
— Tak. — przyznaje cicho — Ale już jestem z powrotem... — dodaje — A ty mógłbyś od tak spakować się i wrócić do Beacon Hills?
— Nie. — parska zaskoczony Jackson — Nie ma mowy... to już nie jest moje miejsce. Tutaj czuję się o wiele lepiej. — wzrusza ramionami — I nie twierdzę, że zostane tu na zawsze. Może za kilka lat wrócę do Stanów albo wyprowadzę się do Australii... może będę obywatelem świata? Mam tyle możliwości... ale póki co nawet nie myślałem o powrocie do Beacon Hills. — Stilinski wpatruje się w niego z wyraźnym szokiem, bo to była najbardziej emocjonalna wypowiedź Jacksona Whittemorta jaką słyszał w życiu. Co dziwne, to co powiedział wilkołak nie różni się zbytnio od tego czego chce od życia on sam. — Dlaczego pytasz tak właściwie? Ty mógłbyś?
— Nope. Nie pasowałbym już tam. Beacon Hills przestało być centrum mojego wszechświata.