niedziela, 25 lutego 2018

Steter -Gorszy Dzień cz.5

Coś jest nie tak z tym rozdziałem, a ja nie mam już cierpliwości ani siły tego poprawiać

***

Przedłużająca się cisza sprawia, że obaj czują się nieco zakłopotani. Peter może poznać to po szybszym biciu serca chłopaka i lekko kwaśnym posmaku wstydu bijącym od niego. Lubi myśleć, że nawet bez swoich wyczulonych zmysłów umiałby odczytać to po samym sposobie, w jaki ciało chłopaka zdradza jego nastrój. Ręce cały czas są w ruchu, przeplata ze sobą palce albo skubie wystające nitki koca. Zagryza wargi i nie patrzy na niego przez cały czas, tylko zerka jak spłoszona sarenka.

Wie też, że prawdopodobnie powinien coś na to odpowiedzieć. Niestety cała jego elokwencja ulotniła się jak powietrze z przebitego balona. Już otwiera usta, ale równie szybko je zamyka, zdając sobie sprawę, że to, co chciał powiedzieć, brzmi zbyt dziwnie, nawet jak na niego. W końcu Stiles nie wyznał mu dozgonnej miłości, tylko stwierdził, że go lubi. Dla normalnego człowieka to nie byłoby nic wielkiego, bo darzyć sympatią można wielu przyjaciół czy znajomych. Czasami nawet nie trzeba znać dobrze tej osoby, żeby móc powiedzieć, że w zasadzie jest miła i ją lubimy.
Tylko że chłopak zna go już jakiś czas. Peter zdaje sobie sprawę, że można o nim powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że wzbudza ciepłe uczucia. Większość watahy instynktownie trzyma go na dystans i podejrzliwie obserwuje każdy jego nawet najmniejszy ruch. Hale uświadamia sobie, że przez ten czas kiedy przebywał u Stilinskiego nic takiego nie miało miejsca. A jeśli już to w spojrzeniu nastolatka nie dostrzegał strachu czy pogardy, tylko raczej zmartwienie, czasami troskę. To uderza w niego z zadziwiającą siłą – Stiles jest pierwszą osobą od dawna, która przejęłaby się, gdyby coś mu się stało.
Uśmiecha się samym kącikiem ust, bez swojej zwyczajowej kpiny czy złośliwości. Ma nadzieję, że to widać, bo ostatnie czego chce, to zranienie kogoś tak wyjątkowego. Na szczęście chłopak poprawnie interpretuje jego zachowanie, bo odwzajemnia się takim samym gestem. Wilkołak gapi się jak bezdomny kundel na kogoś, kto dał mu miły, ciepły kąt w swoim domu. Jednak nie potrafi przestać, gdy Stiles uśmiecha się całym sobą. Jego twarz się rozjaśnia i już nie widać na niej tej zmarszczki na czole, która zazwyczaj oznacza, że chłopak jest czymś zmartwiony. Ciało rozluźnia się, jakby pozbył się jakiegoś ogromnego ciężaru. Ale tym, co najbardziej przyciąga Petera, są jego oczy – ciepły, czekoladowy brąz. Jednak teraz jest w nich coś jeszcze... tylko że nie ma pojęcia, jak mógłby to zinterpretować. Niby zna go równie dobrze, co on jego, a teraz naprawdę nie ma pojęcia, o czym chłopak może myśleć.
– Mam rozumieć, że cokolwiek cię tak we mnie irytowało, już przestało ci przeszkadzać? – pyta Stilinski, unosząc brew. Wygląda na to, że naprawdę zależy mu na odpowiedzi, bo wpatruje się w niego wyczekująco. Peter zaczyna gorączkowo zastanawiać się, jak zmieścić wszystko to, co przed chwilą do niego dotarło w jedną logiczną wypowiedź... – Nie wiem, co sobie wcześniej ubzdurałeś. Znając ciebie, mogło to być wszystko: zaczynając od tego, że mam jakiś swój ukryty cel, a kończąc na tym, że jest mi cię żal. – Mogła mu taka myśl przewinąć się przez umysł i jest mu nieco głupio z tego powodu.
– Nie... ja po prostu odzwyczaiłem się od tego. – Roztacza ręką koło, wskazując na całe ich otoczenie. – Wiesz, że ktoś może robić dla mnie coś tylko dlatego, że mu zależy. – Milknie na chwile, starając się zebrać ważne kwestie w proste i zrozumiałe zdanie. – Wiem też, że nie mam prawa oczekiwać od Dereka niczego ponad to, że toleruje moją osobę.
– Dlatego jesteś taki zdystansowany do wszystkiego? Skoro im nie zależy, to nie chcesz dać się złapać na tym, że tobie wręcz przeciwnie?
– Może po części... W zasadzie bety są mi obojętne. Oczywiście nie życzę im w żaden sposób źle, ale...
– A pan Alfa? – Wilkołak wiedział, że prędzej czy później Stilinski zada to pytanie, ale i tak nie czuje się całkiem komfortowo z tym, co ma powiedzieć.
– To mój siostrzeniec, i chociaż nie zgadzałem się z Talią w większości kwestii, i rozważałem nawet opuszczenie watahy wraz z żoną i dziećmi... To zależało mi na niej, jak na nikim innym. Byliśmy tak różni jak ty i Scott. – Stiles śmieje się krótko. – Nasza więź nie przetrwała mojego ślubu z Lily... tak jak Scott oddalił się od ciebie po poznaniu panny Argent, tak moja siostra z jakiegoś nieznanego mi powodu nie mogła przecierpieć, że ożeniłem się z kimś obcym, kimś, kto został przemieniony przez obcą alfę, a nie przez nią.
– Może się o ciebie bała albo miała obsesje na punkcie rodu czy czegoś takiego?
– Już się nie dowiem... Wracając do Dereka: im bardziej Talia spychała mnie na boczny tor, tym młody więcej czasu spędzał ze mną i moją rodziną. Dzieciaki go uwielbiały, może dlatego, że mogły robić z nim, co tylko chciały... bawić się, grać. A Lily była dla niego jak starsza przyjaciółka, to jej zwierzył się ze swojego związku z Kate. – Przerywa na chwilę. – Moja żona się wściekła, bo była bardzo opiekuńcza... próbowała zmusić Argent, żeby trzymała się z daleka i przez chwilę wydawało nam się, że się udało...
– Co się stało? – pyta cicho Stilinski, chociaż po jego smutnym spojrzeniu widać, że już się domyślił.
– Kate podpaliła dom podczas jednej z naszych comiesięcznych kolacji, gdzie zjeżdżała się większość rodziny
***
Po wyznaniu Hala ponownie zapada cisza, ale tym razem nie jest ona tak niezręczna. To trochę niezwykłe, że chłopak nie wyrzuca z siebie miliona słów na minutę, bo wcześniej Peter nie widział go milczącego ta długo. Może to właśnie się dzieję, kiedy wkracza się w czyjąś przestrzeń domową? Dostrzega się więcej niż wcześniej... bo tylko w swoich czterech ścianach każdy pozwala sobie czasami na bycie w stu procentach sobą.
Jednak coś podpowiada mu, że jeszcze jakiś czas temu Stilinski zachowywałby się przy nim inaczej. Byłby miły, może nawet uprzejmie zainteresowany stanem jego zdrowia. Tylko że cały czas pilnowałby się, tak jak przy reszcie stada. Można więc wyciągnąć wnioski, że ufa mu na tyle, żeby czuć się komfortowo i swobodnie. Teraz traktuje go trochę jak stały element swojego życia, co podoba się Hale'owi znacznie bardziej niż powinno.
Może istnieje szansa na to, że pewien kundel po przejściach właśnie znalazł prawdziwy dom... i nie ma tu na myśli budynku.

Stiles jest już w szkole, a Peter nie bardzo wie, co ma ze sobą zrobić w tym czasie. Niby już czuje się lepiej i mógłby wyjść gdziekolwiek, choćby do spożywczaka, ale z drugiej strony jest mu zbyt przyjemnie, by wstawać z wygodnego łóżka. Dlatego ponownie zamyka oczy i pozwala sobie na odpłynięcie. Zapach, który otacza go z każdej strony, kojarzy mu się z ciepłem i bezpieczeństwem. Nie ma najmniejszej ochoty na analizowanie tego, co dzieje się w jego głowie. Wie, że prawdopodobnie powinien, bo może obudzić się jak zwykle w najmniej odpowiednim momencie i narobi kolejnych głupot. Jednak jego umysł jest tak przyjemnie zamroczony i spokojny, że nie ma mowy o tym, żeby odebrał sobie te kilka godzin odpoczynku. Myślenie może poczekać, aż się wyśpi. Przyciąga drugą poduszkę do klatki piersiowej i mocno obejmuje ją ramionami, chowając nos w miękkim materiale. Konwalie i deszcz. Z tym kojarzy mu się zapach nastolatka. Niemal może zobaczyć leśną ścieżkę pokrytą ściółką, prawie może poczuć liście pod palcami i wodę skapującą z drzew wprost na niego.
Jest nieco rozczarowany, kiedy budzi się i zamiast ogromnego lasu, widzi zapełniony książkami pokój. To uczucie wolności i swobody, które czuł we śnie, wciąż znajduje się na wyciągniecie ręki. Jest tak silne i rzeczywiste, że Hale ma ochotę zaskomleć żałośnie jak zraniony szczeniak. To nie w porządku, że coś tak zwyczajnego i prostego jest dla niego nieosiągalnym marzeniem. Obiecuje sobie, że jeśli tylko przeżyje kilka najbliższych dni, spędzi w cholernym lesie tak dużo czasu, że będzie miał go dosyć. Kto wie, może zrobi sobie wycieczkę po kalifornijskich lasach... musiałby tylko uprzedzić sąsiednie watahy, żeby przypadkiem nie wzięli go za intruza i nie uprzykrzali mu relaksu. Jeszcze lepiej byłoby, gdyby nie musiał robić tego sam... nie liczy na Dereka ani jego stado, ale pewien gadatliwy nastolatek może zgodziłyby się mu towarzyszyć. Co oczywiście miałoby wpływ na wybór prostszych i bezpieczniejszych szlaków, gdzie w każdej chwili mogliby wrócić do cywilizacji. Dodatkowo musiałby zrezygnować z polowań, bo Stiles nie jest fanem przelewu krwi. Jednak to i tak byłoby sto razy lepsze niż wyprawa w pojedynkę.
Koło południa zmusza się do szybkiego prysznica i przebrania w czyste ciuchy, które Derek przy okazji wczorajszej wizyty podrzucił. To chyba jest jeden z jego niezwykle subtelnych przejawów troski... tylko że Peter nie jest do końca pewien, kogo akurat to dotyczyło: jego czy młodego Stilinskiego? Jakakolwiek byłaby odpowiedź, to siostrzeniec coraz lepiej radzi sobie z tym całym alfizmem... może jeszcze daleko mu do Talii, ale chyba nareszcie zaczyna rozumieć, że nie chodzi tylko o siłę, jaka jest w grupie istot o nadnaturalnych zdolnościach. Wataha ma być rodziną z niezwykle mocnymi więzami i to właśnie na tym ma polegać jej potęga. Każdy czuje się pewniej, gdy wie, że jest akceptowany i rozumiany przez najbliższych. Nie chodzi o budowanie sztucznego przeświadczenia, że są niezniszczalni, bo to najkrótsza droga na cmentarz... tylko o wyzbycie się niepewności, irracjonalnych lęków czy zmienianie czyichś słabości w siłę.
Dopiero po piętnastej słyszy, jak na podjeździe zatrzymuje się samochód i od razu może poznać, że to Stiles. Jego niezniszczalny Jeep jest na tyle charakterystyczny, że Hale zawsze jest w stanie wychwycić go pośród warkotu stu innych samochodów. Możliwe, że nie miałby problemu, gdyby było ich z dziesięć razy tyle.
– Masz ochotę na coś do jedzenia?! – Stilinski chyba zapomina, że Hale słyszy dużo lepiej niż przeciętny człowiek, bo wrzeszczy tak, że uszy puchną. Dopiero po wychyleniu się z pokoju do Petera dociera, że może w ten sposób chłopak sprawdzał, czy jego ojciec jest w domu. Mijają kolejne sekundy ciszy i wilkołak decyduje się w końcu na zejście do kuchni.
Stiles stoi przy blacie, krojąc zawzięcie kurczaka w wąskie paseczki. A na kuchence coś już skwierczy na petelni i jeśli zapach go nie myli, to są to brokuły. Przysuwa się odrobinę bliżej, żeby zerknąć i się upewnić. Stilinski cały czas skupiony jest na swoim zadaniu, dzięki czemu Peter wciąż pozostaje niezauważony. Uśmiecha się wrednie.
– Co na obiad? – pyta stojąc tak blisko, że jego oddech musi dotrzeć do nastolatka niemal na równi z jego głosem.
Stilinski wydaje z siebie bardzo dziwny dźwięk, coś jak krzyk, płacz i jęk w jednym. Peter uśmiecha się, dopóki Stiles nie odwraca się do niego z kuchennym nożem, wycelowanym w jego skromną osobę. jednak nie to najbardziej przyciąga jego wzrok, a krew widoczna na ostrzu.
– Coś ci się stało?
– Ta... skaleczyłem się, bo jakiś kretyn uznał za zabawne wystraszenie mnie na śmierć.
– Przepraszam – kaja się.
– Tak dobrze to nie ma – mamrocze młodszy. – Teraz mi pomożesz.
– Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł – mówi.
– Spokojnie. Musisz robić tylko to, co powiem... nic skomplikowanego. Słowo – obiecuje młodszy. – Na początek ugotuj makaron.

***

Niestety wszystko co przyjemne, kiedyś się kończy, a ich dobry nastrój parska wraz z przybyciem Jennifer. Przez te półtorej godziny mogli niemal całkowicie zapomnieć o tym, że ich życie kręci się głównie wokół kolejnych niebezpieczeństw i watahy. O tym, że oni kolejny raz mają zamiar zagrać partyjkę szachów z kostuchą...
– No i jak będzie, Stiles? – pyta kobieta z wyraźnym zaciekawieniem. Stiles nie może poradzić nic na to, że widzi w niej samego siebie. Może to właśnie stałoby się z nim, gdyby przeżył to, co ona. Nie wolno mu jednak zapominać, że ona ma mnóstwo krwi na rękach. Nie ważne, jak bardzo bliska mu się wydaje, wciąż pozostaje potencjalnym zagrożeniem dla nich wszystkim.
– Jeśli to jest cena za bezpieczeństwo mojego ojca... – urywa na chwilę, gdy słyszy skrzypnięcie schodów. Patrzy w ich stronę i widzi Dereka zbliżającego się do nich powoli z nieczytelnym wyrazem twarzy, ale jego pięści są zaciśnięte, a oczy raz po raz błyskają czerwienią. Panuje nad sobą, ale jeden niewłaściwy ruch ze strony Jennifer, a Hale rzuci jej się do gardła. Nastolatek myśli, że jego też jest w stanie zrozumieć, przynajmniej do pewnego stopnia... Świadomość bycia oszukanym może robić dziwne rzeczy z ludzką psychiką. Może sobie tylko wyobrażać, co czuje Derek, który już raz przez kobietę, w której był zakochany, stracił niemal całą rodzinę.
– Tak. Jeśli pomożesz mi z Deucaliona, nikt więcej nie zginie, ale jeśli zawiedziesz...
– W porządku. – Wzdycha ciężko. – Pomogę ci.
– A oni? – prycha darach, wskazując na Hale'ów zastyglych w takiej samej pozie i z niemal identycznymi minami.
– Cóż... to moje zabezpieczenie na wypadek, gdyby przyszło ci do głowy coś głupiego. – Zaplata ręce na piersi i patrzy jej uparcie w oczy. – Jak na przykład zabicie mnie.
– I obaj zgodzili się ze mną współpracować? – pyta, jakby z niedowierzaniem, ale gdzieś tam czai się też nadzieja. Całe morze nadziei.
Dopiero teraz Stiles zdaje sobie sprawę, że ona naprawdę chce Dereka. Nie jako bezwładną marionetkę, tylko swojego partnera i sprzymierzeńca. Może nawet cholernego bohatera, który pomści wszystkie jej krzywdy. Świadomość, że nawet potwory zdolne są do kochania drugiej osoby, jest dla niego przytłaczająca.
– Tak – odpowiada, modląc się, żeby żaden z nich nie palnął nic głupiego. – Będą pomocni...
– Dobrze. – Jennifer uśmiecha się i nagle wydaje się o wiele bardziej pewna siebie niż kiedykolwiek wcześniej. Jakby świadomość, że Derek faktycznie stanie po jej stronie przesądziła o jej zwycięstwie.

A może już samo to, że to zrobił, było dla niej najważniejsze...
***
Po wyjściu daracha każdy z nich wzdycha ciężko, jakby jakiś ogromny ciężar spadł im z ramion. Stiles nie bardzo wie, co teraz zrobić, bo młodszy Hale wygląda, jakby za chwilę miał się rozpaść na drobne kawałeczki, a starszy wpatruje się w niego z niepokojem i jakby współczuciem. Oczywiście nie trwa to długo, bo tak szybko, jak orientuje się, że jest obserwowany, od razu zakłada swoją ulubioną maskę obojętności i lekkiego znudzenia.
Nastolatek ma ochotę zrobić dwie rzeczy jednocześnie: walnąć Petera w ten zakuty łeb i to czymś wystarczająco ciężkim, żeby te obluzowane klepki wskoczyły z powrotem na swoje miejsca oraz wygłosić długi wykład o prawidłowym wyrażaniu własnych emocji do obu Hale'ów. Jakimś cudem ogranicza się jedynie do prychnięcia, co oczywiście ściąga całą uwagę na niego. Obaj wpatrują się w niego z identycznymi minami, co z kolei wywołuje u niego rozbawienie.
– Co znowu? – pyta Derek.
– Nic, nic... – Przewraca oczami, bo co innego może zrobić?
– Stiles.
– Ale naprawdę, to nie jest istotne – mamrocze pod nosem. – Po prostu jesteście do siebie bardziej podobni niż myślicie.

***

Derek nie zostaje zbyt długo i Stilinski wcale nie jest zaskoczony, gdy wychodzi pod jakimś błahym powodem. Przynajmniej wychodzi frontowymi drzwiami, a nie wspina się do okna. Już będąc jedną nogą za progiem, odwraca się do nich z lekkim zawahaniem.
– Myślisz, że to wystarczy? – Przez chwilę Stiles nie jest pewien, o co on w ogóle pyta. – Da się ją uratować?
– Nie obiecam ci tego, Derek, bo jeszcze cenie sobie własne życie, a jeśli pójdzie coś nie tak, to nie chciałbym skończyć jako kozioł ofiarny. – Może powinien powiedzieć mu wszystko, co chce usłyszeć. Zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Jednak nie chce go oszukiwać. – Zrobię, co będę mógł.
– To już coś – odpowiada. – Gdyby coś się działo...
– Damy ci znać – przyrzeka Peter.
– Okay. – Po tym ostatecznie wychodzi, zamykając za sobą cicho drzwi.
Ta wymiana zdań coś znaczy, tylko nastolatek jeszcze nie do końca rozszyfrował co. Może być bardzo zakamuflowanym wołaniem o pomoc. Patrzy więc bezradnie na Petera, bo jeśli istnieje na świeci jedna osoba, która jest w stanie zrozumieć Dereka, to jest nią jego wuj.
– Tak w wolnym tłumaczeniu znaczy to, że liczy na naszą pomoc bardziej niżby chciał – mówi wilkołak z lekkim grymasem na twarzy.
– Szczerze, to sam nie bardzo cieszę się z tego, jak wiele zależy od mojego planu. – Nie jest to coś, do czego przyznałby się każdemu, ale ma dziwną, niepotwierdzoną dowodami pewność, że Peter go zrozumie. – Jeśli coś pójdzie nie tak...
– Wiem, wiem. – Hale uśmiecha się do niego kącikiem ust. – Cokolwiek teraz nie zrobimy, to i tak dostaniemy po dupie, co?
– Na to wygląda. – Śmieje się krótko. – Jakieś ostatnie życzenie przed jutrzejszym dniem?
– W zasadzie to... jest coś – oznajmia. – Tylko, że...
– Okay.
– Nawet nie wiesz, co chciałem powiedzieć. – Wilkołak marszczy brwi w zdezorientowaniu.
– Wydaję mi się, że jednak wiem. – Wzrusza ramionami. – Przyda mi się spacer.
– Jesteś pewien? – pyta. – To nie będzie miła wycieczka.
– Nie spodziewałem się niczego innego. – Nie mówi, że domyśla się, gdzie Peter się wybiera.

***

Tak, jak się tego spodziewał, jadą do starego domu Hale'ów. Chyba po raz pierwszy w życiu nie może znaleźć żadnych słów. Chociaż Peter nie wygląda, jakby oczekiwał od niego akurat rozmowy. Sposób, w jaki patrzy na opustoszałą ruinę... jakby dostrzegał w tym miejscu coś, czego już nie ma. Pewien odblask przeszłości.
Coś się zmieniło między nimi i Stiles nie wie, w jaki sposób ma się z tym czuć. Można powiedzieć, że stali się przyjaciółmi. Peter rozumie go w sposób, w jaki nikt poza jego zmarłą mamą nie potrafi. Samo to, że Hale jest od niego sporo starszy, powinno stwarzać pomiędzy nimi przepaść nie do przeskoczenia. Jednak ze wszystkich na świecie, to właśnie Hale łapie jego dziwne poczucie humoru i potrafi nadążyć za jego zakręconym tokiem rozumowania.
Obaj czasami bywają dla siebie wredni, a niektóre z ich rozmów przypominają bardziej słowne przepychanki. Nie może być inaczej, jeśli co chwilę rzucają jakimiś większymi lub mniejszymi złośliwościami. Dziwaczne porównania i posyłanie sobie krzywych uśmieszków, jeśli drugiemu zajmuje więcej niż kilka sekund zrozumienie prawdziwego znaczenia wypowiedzianego zdania.
To przyjemne uczucie – świadomość, że może z kimś rozmawiać tak jak chce. Bez tego cholernego filtra słownego...
Nie ma jednak pojęcia, w jaki sposób ich dwójka dotarła do tego miejsca, w którym jest obecnie. Gdzie stawia ich to to na płaszczyźnie relacji międzyludzkich też dokładnie nie wie. W zasadzie to stara się, póki co, za dużo o tym nie myśleć. Mają ważniejsze sprawy na głowie.
– Powinniśmy wracać. – Podskakuje na głos Petera. Zerka na niego i, tak, zdecydowanie Hale uśmiecha się złośliwie, jakby cieszył się z tego, że Stiles o mało nie wyskoczył ze swojej skóry przez swoje nieogarnięcie.
– Okay. – Tym razem nie ma ochoty na jakiekolwiek sprzeczki. – Muszę zatankować po drodze i powinienem zajrzeć na chwilę do Deatona.
Hale odpowiada tylko skinieniem głowy i wsiada do Jeepa. Widocznie też nie ma zbytniej ochoty na rozmowy, co akurat tym razem odpowiada Stilinskiemu. To nie tak, że ma dosyć starszego... tylko potrzebuje złapać oddech. Pomyśleć chwilę nad tym, jak ma to wszystko jutro rozegrać. Plan, planem... jednak coś czuje wiszące w powietrzu kłopoty. Nie mówi o tym głośno, bo i tak teraz nie mogą się już wycofać. Ma cichą nadzieję, że w środę też się obudzi. Może nawet nieludzko zmęczony i trochę poturbowany, ale wciąż żywy.

***

– Stiles, wiesz, ile ryzykujesz? – Peter stara się usłyszeć jak najwięcej, ale to nie jest takie proste, kiedy znajduje się kilkanaście metrów od nich. Emisariusz dodatkowo mówi wyjątkowo cicho, jakby domyślając się jego obecności. Cholera.
Powinien był pójść ze Stilesem do kliniki, ale po wizycie w ruinach wciąż jest lekko skołowany i zamknięty we własnym świecie. Jego umysł jest uwieziony w przeszłości, której niestety nie może zmienić, i dopiero słowa Deatona go stamtąd wyrywają.
– Taa... ale wiesz, że to jedyny sposób. – Ciekawi go, czego chłopak mu nie powiedział o tym swoim planie. – Nie zapominaj, że nie będę tam sam... któryś mnie przywoła z powrotem.
– Co jeśli się spóźnią albo Deucalion jednak jakimś cudem się uwolni?
– Nie wiem, okay? – Nastolatek wzdycha. – Dlatego właśnie chcę, żebyś był gdzieś w pobliżu... Ja skupię się całkowicie na Jennifer, bo jest cholernie silna, i to, co chcę zrobić, będzie równie niebezpieczne dla niej jak i dla mnie. – Peter zastanawia się, czy chłopak zdaje sobie sprawę, że on go słyszy? – Nie mogę rozpraszać się jeszcze Deucalionem... on będzie waszym problemem – dodaje i na chwilę zapada między nimi cisza. Wilkołak już nawet robi dwa kroki w stronę klinii, ale wtedy Deaton i Stilinski wymieniają krótkie pożegnanie i młodszy opuszcza budynek.
Hale obserwuje go uważnie przez cały czas. Zaciska dłonie w pięści i stara się nie wybuchnąć, ale coś musi być widoczne w jego postawie, bo nastolatek zatrzymuje się na kilka kroków przed nim. Nieznacznie unosi podbródek, jakby rzucając mu wyzwanie.
– Dlaczego...?
– Nie wiedziałem jak – mamrocze. – Nie zgodzilibyście się.
– Oczywiście! – warczy.
– I tak już nie możemy się wycofać. – Wie, że gówniarz ma racje, ale to wcale nie sprawia, że jest mu lżej. – Chciałem, żebyś wiedział, ale może niepotrzebnie cię tu ze sobą przywiozłem...
– Stiles. – Głos Petera jest dziwnie cichy i zniekształcony przez ledwie powstrzymywaną przemianę. – To akurat powinieneś powiedzieć na samym początku. – Milknie na chwilę. – Jest cokolwiek, co mogę zrobić, żebym nie musiał kupować garnituru na twój pogrzeb?
– Darach jest silny, ale jeśli nie będzie innych zakłóceń, to nasze szanse rozkładają się mniej więcej po równo – mówi Stilinski, wsiadając do samochodu
– Rozumiem, że Deucalion jest tym dodatkowym zakłóceniem? – Chłopak odpowiada mu krótkim skinieniem głowy. – Co chcesz, żebym zrobił?
– Peter...
– Po prostu powiedz – syczy, chociaż domyśla się, jaka będzie odpowiedź.
– Wszystko to, co będzie konieczne.
– Nawet jeśli będzie to znaczyło, że muszę go zabić?
– Jeśli wybór będzie: my albo on, to tak...