poniedziałek, 19 kwietnia 2021

STACKSON/STEREK - Rollercoaster uczuć cz.23 Bonus

 



***

— Jak, co, jak? — wykrztusza Scott z ledwością łapiąc oddech — Poważnie, wy razem?! To niemożliwe! — stwierdza w końcu — Wkręcacie nas, co? Przyznaj się Stiles to twój pomysł prawda? Nie wiedziałeś, jak powiedzieć reszcie, że wolisz chłopców i...

— Scotty-boy zamknij się, albo będę musiał znowu potłuc sobie rękę o twoją kanciastą twarz. — prycha Stiles — I, chłopców, poważnie? Co z tobą? Nagle jesteś dwunastoletnią dziewczynką, wzdychającą do starszego barta najlepszej przyjaciółki, czy siedemdziesięcioletnim emerytem dla którego wszyscy, którzy nie mają siwych włosów i sztucznych szczęk, to małolaty?

— Stiles, mógłbyś proszę przestać, używać obrażania mnie w niezrozumiały dla większości sposób, aby odwrócić ich uwagę od faktu, że padło jakieś ważne pytanie?

— Hm, wygląda na to, że zmądrzałeś Scott — kpi Jackson z tym swoim krzywym uśmieszkiem, który kiedyś doprowadzał Stilesa do furii.

— Co Scott miał na myśli mówiąc o tym, że interesujesz się... — Isaac stara się patrzeć wszędzie tylko nie na Stilesa, a to nie jest zbyt miłe.

Stilinski ma ochotę odwrócić się na pięcie i wyjść. Nie robi tego, bo nie chce wyjść na tak słabego i niedojrzałego, jak kiedyś. Dlatego zaciska zęby mocno, że tylko cudem nie słychać ich zgrzytania. Prostuje się i podchodzi do zastawionego stołu, ciągnąc za sobą bardzo spiętego Whittemora. W końcu dostali zaproszenie i jeśli teraz komuś nie pasuje to z kim przyszedł, będzie musiał powiedzieć im to w twarz.

— Kim, Isaac? — pyta zaczepnie — Tylko proszę, nie powtarzaj po McCallu i nie mów "chłopcami", bo zabiorę Braeden z powrotem wino, a potem sam wypije wszystko, na raz — wzdryga się teatralnie — Nie żebym uważał się za jakiegoś super dojrzałego, ale określenie "chłopiec" pasuje mi raczej do piętnastolatka, próbującego wymknąć się na swoją pierwszą imprezę... Wolę mówić, że jestem gejem. I interesują mnie mężczyźni, a nie chłopcy, Scotty-doo — przypomina sobie, jak nudne może być ciskanie sarkastycznymi uwagami w kogoś, kto nie umie oddać tym samym.

— Uhm, okay... Stiles? — Lahey,nie brzmi na zdegustowanego czy obrzydzonego, tylko raczej na zranionego. — Dlaczego nam nie powiedziałeś? Myślałem, że... wiesz po tych twoich gadkach o więzi w stadzie, wypytywaniu mnie o te lata z ojcem...

— Nikt z Beacon Hills nie dowiedział się, bo tego chciałem — przyznaje ostrożnie — Peter mnie z kimś widział, bo to wścibski, upierdliwy włamywacz...

— I mi nie powiedziałeś? — syczy Lydia, zaciskając swoje długie, pomalowane na zielono paznokcie na przedramieniu starszego Hale'a

— Widzę, że nie tylko my mamy sekrety — prycha Stiles patrząc na tą dwójkę bardzo wymownie — Choć, jeśli zastanowić się nad tym trochę dłużej, to wydaje się całkiem sensowne — kontynuuje, wprawiając tym niemal wszystkich w szok.

Martin wygląda na dziwnie usatysfakcjonowaną, a Peter uśmiecha się do niego bez cienia kpiny czy złośliwości. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że przyjacielsko. Co powinno być zwiastunem nadchodzącej apokalipsy. Peter Hale nie bywał miły bez powodu.

— Taaak, bo to było tak oczywiste, jak ty i pan jaszczurka razem — Scott nie daje za wygraną. I jeśli wziąć pod uwagę wszystkie te lata, w których nie mogli na siebie patrzeć z Jacksonem bez chęci przywalenia temu drugiemu, to jego niedowierzanie ma całkiem sporo sensu. McCall, jak na dobrego kumpla przystało, stara się go chronić. Stiles to docenia, ale tym razem nie potrzebuje.

— Scott, kumplu — mówi Stiles głosem słodkim, jak żyletka posmarowana miodem i posypana cukrową posypką — Mógłbyś mi powiedzieć, o co tak naprawdę ci chodzi? — pyta — Dostałem zaproszenie i ostrzegłem, że nie przyjdę sam. Jako nieliczny, z tu obecnych przynajmniej wiedziałeś, że przyjdę z facetem, a nie dziewczyną... W żadnym punkcie naszej rozmowy nie zaznaczyłeś, że nie mogę przyprowadzić kogoś ze sobą.

— To Jackson!

— Uwierz, że jestem tego w pełni świadomy — prycha Stiles obronnie, bo powoli zaczyna mieć tego wszystkiego dosyć — Znam go.

— A może tak ci się tylko wydaje? Nie pamiętasz już, jakie piekło zrobił z twojego życia w szkole?

— Co? — Jackson w końcu nie wytrzymuje — Chyba nie chcesz powiedzieć tego, co mi się wydaję, że chcesz? — gniew Whittemora jest bardzo wyrazisty nawet bez wilkołaczych zmysłów.

— Scott... nie lubiliśmy się z Jacksonem w szkole, to fakt. — przyznaje Stiles poważnie. Jednocześnie kładąc dłoń na barku, drżącego ze złości Whittemora — Obaj skakaliśmy sobie do gardeł. To nigdy nie było tak, że tylko on był wredny. A już z pewnością, nie określiłbym tych potyczek jako znęcanie się nad moją biedną, słabą osobą - a to właśnie sugeruje twój ton — zauważa z lekkim obrzydzeniem. Okay, może w liceum nie był wielbiony przez tłumy, ale uważał się za całkiem zaradnego i sprytnego. Na pewno był o niebo inteligentniejszy od wszystkich próbujących mu dokuczać tłuczków i radził sobie z nimi za pomocą kombinacji: uników, szantaży i kpin. Nie było żadnego kretyna, który nie miałby nic do ukrycia. Jackson to zupełnie inna kategoria. Zostali wrogami, przez jakąś pierdołę w przedszkolu i tak to się za nimi ciągnęło przez kilkanaście lat życia. Musieli znaleźć się na innym kontynencie, obaj bez swoich wiernych znajomych i bezpiecznych schematów, by dać sobie szansę na poznanie się naprawdę

— To nie jest nagłe. Wpadliśmy na siebie na początku lipca, a zeszliśmy się dopiero wczoraj — wyjaśnia, licząc na to, że uspokoi tym nieco Scotta

— Posłuchaj McCall, nie było cię z nami przez ostatnie pół roku. I naprawdę nie cierpię tego robić, ale... jednak poproszę cię o to ze względu na to, że jesteś jego najlepszym kumplem — Jackson Whittemore, mota się w słowach. Kto by pomyślał, że w ogóle nadejdzie taki dzień? — Odpuść na jakiś czas, dobrze? Poczekaj i obserwuj. Jeśli za kolejne pół roku uznasz, że Stiles wygląda na nieszczęśliwego, to możesz przylecieć do Anglii i mi przywalić, okay?

— PÓŁ ROKU? — pyta Isaac z niedowierzaniem — Scott, jeśli Whittemore robi takie dalekie plany, to

— Okay. — McCall wchodzi mu w zdanie — Jeśli tylko Stiles, nie będzie niczego przede mną ukrywał... wiesz trochę ciężko przez ocean wywąchać cudze emocje.

— Tak, jakbyś był w tym szczególnie dobry — wtrąca Peter, ze złośliwym uśmiechem zerkając w kierunku Isaaca — Czasami zastanawiam się czy ta zdolność, nie jest w jakiś sposób u ciebie zablokowana, bądź upośledzona...

— Nie teraz, Peter — karci go Lydia

— To, jak Scott? — pyta zły, głodny i wyraźnie sfrustrowany Stiles — Naprawdę nie chcę się z tobą żreć, ale nie jestem już dawnym sobą. Umiem rozpoznać, czy komuś naprawdę na mnie zależy. — Słyszy słabe stęknięcie Dereka. — Cholera — syczy pod nosem.

To naprawdę nie miał być dobrze wymierzony cios w Hale'a. Czysty zbieg okoliczności. Tak naprawdę, tamta rozmowa z Derekiem, nieco oczyściła atmosferę pomiędzy ich dójką. Co prawda, nigdy nie zostaną bliskimi przyjaciółmi, ale z czasem spotkania okolicznościowe powinny stać się znośniejsze.

— Zleży mi na nim i nie potrzebuję teraz, by najlepszy kumpel, sabotował mój pierwszy, dobrze rokujący związek — wie, że zaczyna grać nie fair. Scott zawsze dawał sobą manipulować, gdy zaczynało się mówić cokolwiek o uczuciach. Stiles rzuca przepraszające spojrzenie w kierunku Allison, która uśmiecha się pobłażliwie. Na pewno wytłumaczy później McCallowi, w jaki sposób dał się przerobić.

— Niech wam będzie — zgadza się Scott — Isaac ma trochę racji, jeśli Jackson Whittemore planuje za pół roku być nadal z tą samą osobą... to najprawdopodobniej kroi nam się drugi ślub w stadzie.

— Muszę ci przypominać McCall, że ja już nie należę, do waszego kółka wzajemnej adoracji? — prycha Jackson

— Ale Stiles, wciąż w nim jest — mówi Derek spokojnym głosem

— A jak właśnie się dowiedzieliśmy, całkiem na poważnie bierzesz kwestię adorowania jego, więc...

— Peter milcz na razie — prosi Derek — Stiles jesteś częścią tego stada. Chyba, że kiedyś sam zdecydujesz inaczej. I wiem, że nie odczuwasz tego tak, jak wilkołaki. Chcę, żebyś wiedział, że gdyby nie twój początkowy upór w dążeniu do tego, abyśmy dogadali się ze Scottem, a potem z Peterem to... nie byłoby żadnej watahy Hale. Nawet, jeśli przyznanie tego zajęło mi aż tyle czasu — dodaje z przepraszającym uśmiechem. — I wiem, że my też mamy wiele zaszłości, Jackson, ale... ty też jesteś tu mile widzianym gościem. Ktokolwiek, z twojej nowej watahy, będzie odwiedzał Kalifornie... zdołałem odbudować trochę dawnych znajomości. Pomogę, o ile zdołam — WOW! To chyba jedna z najdłuższych wypowiedzi Dereka, jakie Stiles kiedykolwiek słyszał.

Nie może nie uśmiechnąć się w odpowiedzi. Hale, kiwa mu głową i wraca do rozmowy z Braeden i Lydią o ich ewentualnym spotkaniu sylwestrowym.

Stiles czuje ciężar ramienia Jacksona na swoich ramionach, więc odwraca się w jego stronę, by zapytać czy wszystko w porządku. Jednak Whittemore zaskakuje go krótkim, ale nie tak znowu niewinnym pocałunkiem. Z każdej strony rozlegają się radosne śmiechy i gwizdy. Peter mówi coś o zbyt wielu osobach wchodzących mu w kadr. Dopiero to uświadamia Stilinskiemu, że starszy Hale ma w rękach kamerę. Cudownie. Jest pewien, że kolejnego dnia w każdym możliwym punkcie informacyjnym będzie wisiało ich zdjęcie. Dobrze, że Anglia jest tak daleko od tego szaleńca.