***
Każda jego nawet najmniejsza komórka buntuje się przeciw temu, co ma zrobić. Peter wie, że musi się pospieszyć. Zresztą to i tak go nie ominie, bo nie mają czasu na wymyślenie innego planu. A ten, pomimo swoich wyraźnych minusów, takich jak narażanie młodego emisariusza na niebezpieczeństwo, wydaje się całkiem dobry. To trzeba przyznać Stilinskiemu – ma głowę do takich rzeczy. Do łapania i unieszkodliwiania tych, którzy im zagrażają. I może nie powinien być zaskoczony, skoro chłopak odegrał dosyć znaczącą role w tym, że swojego czasu skończył jako wędzonka. Stiles tylko wydaje się niepozorny i słaby, a to daje mu dodatkową przewagę nad przeciwnikiem.
– Peter. – Głos Stilinskiego jest ostry i ponaglający. Wilkołak orientuje się, że od dobrych pięciu minut stoi na przeciwko chłopaka z wysuniętymi pazurami. – Uwierz, że gdyby był inny sposób, to nie dałbym ci się pociąć. Nie kręci mnie ból ani widok własnej krwi... – Gardłowy warkot to jedyne, co wydostaje się przez mocno zaciśnięte zęby Hale'a. – No dalej. Płytkie nacięcia... dużo bólu, mało szkód.
– Nie pomagasz – syczy, ale posłusznie dociska dłoń do ramienia chłopaka i czuje, jak koniuszki jego szpon zatapiają się w miękkiej skórze. Nie mija nawet sekunda, a zapach krwi unosi się wokół nich. Zamyka oczy i sunie dłonią wzdłuż przedramienia, zatrzymując się dopiero przy łokciu. – Wystarczy? – pyta.
– Powinno – mówi Stiles cicho. – Teraz rozlej jeszcze tę pobraną wcześniej krew. Na mnie i trochę tuż przy kręgach, żeby zamaskować zapach szałwii.
– Okay... wszystko w porządku? – Nie może się powstrzymać od ponownego dotknięcia chłopaka. Tym razem bez wilczych pazurów, samymi opuszkami palców.
– Zaraz odlecę – ostrzega Stilinski. Siada na ziemi, na tyle blisko jednej ze ścian magazynu, że może się o nią oprzeć, ale też częściowo odgrodzić od miejsc, w których ustawione są pułapki. – Nie wpadaj w panikę. Moje tętno znacznie zwolni i będzie prawie niewyczuwalne, będę wyglądał, jakbym umierał albo jakbym już był trupem. – Hale przykuca obok, bo chłopak mówi coraz mniej wyraźnie i nawet ze swoimi wyostrzonymi zmysłami ledwo co go rozumie. – Po wszystkim trzy razy powiedz moje imię. To powinno wystarczyć, żeby ściągnąć mnie z powrotem. – W następnej chwili powieki Stilinskiego opadają, a jego ciało staje się bezwładne.
– Jak to powinno?! – warczy pod nosem Peter. Prostuje się i rozgląda dookoła, domyślając się, że nastolatek i tak go usłyszy. – Coś ty, do cholery, przemilczał? – warczy, chociaż wie, że i tak nie dostanie odpowiedzi.
Kręci głową z rezygnacją, bo w zasadzie co innego mu zostało. Opieprzy Stilinskiego, jak ten tylko wróci ze swojej astralnej wycieczki. I to tak, że odechce mu się ukrywania przed nim czegokolwiek. Może to nieco trącać hipokryzją, skoro sam ma więcej niż jedną tajemnicę. Tylko że jego sekrety nie są dla niego, ani dla nikogo innego śmiertelnym zagrożeniem.
Daje sobie jeszcze minutę na ochłonięcie. Ostatni raz zerka na twarz Stilesa. Tak jak chłopak ostrzegał – nie jest to przyjemny widok. Ktoś, kto zazwyczaj jest kłębkiem energii, zastygły w bezruchu, z prawie wygasłymi funkcjami życiowymi... To powoduje, że coś zaciska się w klatce piersiowej Hale'a. Całuje zimne czoło nastolatka i ostatni raz wdycha jego zapach. Las, deszcz, mokra ziemia i te cholerne konwalie. To uzależnia.
– Mamy do pogadania. – grozi.
Następnie szybko wstaje i podchodzi do przyniesionych przez nich wcześniej rzeczy. Wyjmuje z plecaka malutką turystyczną lodówkę, w której schowany jest woreczek z krwią Stilesa. Okazało się, że ten chłopak jest przygotowany na każdą ewentualność i już jakieś dwa miesiące wcześniej miał przyszykowane czterysta mililitrów własnej 0 Rh-. Tak na wszelki wypadek. Podobno to taki niezbędnik druida. Wilkołakowi bardzo się to nie podoba, tak jak większość z tego, co dzieje się teraz wokół nich.
Posłusznie rozlewa krew emisariusza tam, gdzie ten mu kazał. Stara się oddychać przez usta, ale to i tak nic nie daje. Jego żołądek skręcają nieprzyjemne skurcze. Zapach krwi Stilinskiego jest wszędzie. Peter zaciska coraz mocniej zęby i pięści, starając się odgonić wszystkie czarne myśli. Wilk w nim miota się i drapie, jakby chciał oddzielić się od niego. Wyrywa się do Stilesa, który jest w niebezpieczeństwie. Skoro tak, to trzeba ruszyć na ratunek. Problem polega na tym, że wilk nie rozpoznaje, co jest tym zagrożeniem. Nigdy nie rozumiał, kiedy Talia mówiła mu o konflikcie pomiędzy ludzką a wilczą częścią swojej osobowości. Teraz czuje, jakby rozrywał się na dwie części. Stara się uspokoić i wyciszyć. Jego ludzka część wie, że z chłopakiem póki co nie dzieje się nic złego... ale jego wilk kieruje się instynktem. Widzi bezwładne ciało, a unoszący się zapach krwi w powietrzu sprawia, że jest przerażony.
Hale zamyka oczy i wycisza się jak tylko może. Skupia się tylko na zapachu Stilesa i wsłuchuje się w ciszę. Po niecałej minucie może usłyszeć uderzenie serca. Widzisz: żyje. To wystarcza, żeby jego wilk odrobinę się uspokoił. Wie, że jeśli chce, by Deucalion uwierzył w jego chęć przejęcia władzy, musi stać się na chwilę dawnym sobą, a właściwie to przekonująco odegrać tę rolę.
***
Znalezienie stada alf nie jest wcale trudne, jeśli wie się czego szukać. Chociaż oni tak w zasadzie nawet nie próbują się specjalnie ukrywać. Daucalion jest zadziwiająco pewny siebie, jak na kogoś, kto stracił już dwa wilki ze swojego stada. Hale nie rozgryzł jeszcze, czy to arogancja, głupota czy stary drapieżnik ma coś w zanadrzu...
Peter odrobinę przyczynił się do śmierci pierwszego wilkołaka... Resztę dokończył Chris Argent i rębak do drewna. Na szczęście nikt poza nimi dwoma o tym nie wie. Kali niepotrzebnie próbowała zabić jego siostrzeńca. Jennifer nie była wyrozumiała... mało brakowało, a rozerwałaby czarnoskórą alfę na strzępy. Przynajmniej tak to przedstawiła Cora.
Spory, całkiem zadbany dom na jednym ze spokojnych osiedli w Beacon Hills to trochę dziwne miejsce, jak dla kogoś, kto lubuje się w mordowaniu. Prycha pod nosem i bez cienia wahania przechodzi przez furtkę. Nie próbuje się ukrywać... w końcu nie przyszedł z nimi walczyć, tylko zawrzeć korzystny dla obu stron układ.
– Peter Hale... – mruczy cicho Aidien. Nie mijają nawet trzy sekundy, a młodszy wilkołak odsuwa mu się z przejścia. Czyli dostąpi zaszczytu, audiencji u alfy wśród alf, zanim rzucą mu się do gardła. Jakie to miłe z ich strony...
***
Deucalion przygląda mu się dosyć długo, z miną, której Peter nijak nie może rozszyfrować. Od przywódcy stada bije spokój i ogromna pewność siebie. Jednak w jego wzroku kryje się coś jeszcze, coś czego Hale nie potrafi dopasować do żadnej znanej mu emocji.
– Peter Hale... – mówi wolno alfa, jakby smakował każdą zgłoskę. – Mogłem się spodziewać, że prędzej czy później przyjdziesz do mnie. Zdaje się, że nigdy nie miałeś zbędnych sentymentów do rodziny. – Wilkołak wciąż stoi niewzruszony, chociaż wewnątrz niego coś wrze z wściekłości. – Laura... tak nazywała się ta młoda alfa, której status przejąłeś?
– Tak. Córka Talii.
– Racja, racja – mamrocze pod nosem Deucalion. – Rozumiem, że nie cieszyłeś się zbyt długo pozycją alfy, prawda?
– Derek był dosyć... zmotywowany. Nikt nigdy nie docenia siły napędowej, jaką jest zemsta.
– Poza tobą, oczywiście. – Peter uśmiecha się krzywo, ale nie potwierdza ani nie zaprzecza. Stary wilkołak musi sam sobie dośpiewać jego odpowiedź. – Nie zapominajmy też o tym, że zawsze byłeś w cieniu siostry i gdyby Talia nadal żyła, to nie mógłbyś nawet marzyć o byciu alfą... – Peter ma ochotę prychnąć, bo wie o tym, że Deucalion od zawsze miał słabość do jego siostry. – Jej syn, na szczęście, to już zupełnie inna historia. Obaj wiemy, że nie jest wystarczająco silny i doświadczony, by samodzielnie kierować stadem. – Hale podejrzewa, że Deucalion nienawidzi Dereka głównie przez, to kto jest jego ojcem. Widocznie wciąż nie przebolał tego, że Talia wybrała Quinna zamiast niego...
– Dlatego... uciszyłem jedyną osobę, która mogła mu w tym pomóc.
– Deaton nie żyje? – Deucalion brzmi, jakby był zaskoczony, ale Peter nawet z takiej odległości może dosłyszeć fałsz w jego głosie.
– Alan ma się dobrze... przynajmniej na razie. – Ciemnoskóra kobieta rusza w jego kierunku z mordem w oczach, to prawdopodobnie siostra starszego emisariusza – Marin Morrell. Peter uśmiecha się do niej szeroko, jakby czerpał z tego naprawę ogromną radość i satysfakcję.
– Aidien – mówi Deucalion i jeden z bliźniaków natychmiast uderza Morrell. Kobieta upada nieprzytomna u podnóża schodów, a krew z rozciętego łuku brwiowego rozlewa się po szarej kostce podjazdu.
– Zaciekawiłeś mnie – przyznaje alfa i tym razem jest to szczere. – Skoro nie Deaton... więc kto pomagał Derekowi?
– Nie twierdzę, że Alan nie ma w tym swojego udziału... jednak miał już swojego następcę – Stilesa, syna szeryfa.
– Interesujący młodzieniec – oznajmia znienacka Deucalion. – Ethan obserwował go w szkole, bo od początku wdawało mi się, że z tym chłopakiem jest coś nie tak. Najwyraźniej mój wilk nie spisał się zbyt dobrze... skoro do tej pory nie odkrył, że Stilinski jest emisariuszem watahy Hale. Może zbytnio rozproszył się kimś innym? – Ton głosu alfy całkowicie się zmienia, pod koniec wypowiedzi jest zimny i mocny. – Wszystko, co odciąga moje dzieci od stada, traktuję jak zagrożenie. – To groźba. Subtelna i dobrze wyważona, ale jednak. Hale widzi, jak coś w młodym wilkołaku łamie się i kruszy. Danny Mehealani musi być dla niego ważniejszy niż Peter sądził. Więź, łącząca Ethana ze stadem Deucaliona, wisi na włosku, podtrzymywana jedynie przez to, że jego brat bliźniak wciąż nie wybrał stron.
Peter przez ułamek sekundy patrzy Ethanowi prosto w oczy. Ma nadzieję, że młody alfa zrozumie przekaz. Nie teraz, chłopie. Wstrzymaj się. Chyba skutkuje, bo jego napięte ramiona nieco opadają. Na razie wilkołak nie wystąpi przeciwko Deucalionowi, ale też nie będzie już tak skory do wykonywania jego rozkazów. Problem tego stada polega na tym, że są w nim same alfy i nawet jeśli jedna chwilowo jest silniejsza od innych, to układ sił zawsze może się zmienić. Wystarczy kilka nieodpowiednich ruchów i Deucalion przejdzie do historii. Pierwszy już popełnił – atak, choć póki co tylko słowny, na partnera innego alfy to jak wsadzenie kija w mrowisko. Nie trzeba będzie długo czekać na to, by zostać pogryzionym.
***
Niecały kwadrans później, Peter siedzi już na wygodnej kanapie, w salonie domu tymczasowo zajętego przez stado alf. Najwyraźniej omówienie kwestii współpracy wymaga więcej dyplomacji i mówienia dokładnie tego, co stary alfa chce usłyszeć, niż początkowo myślał. Peter musi bardzo się pilnować, żeby jego mimika nie zdradziła w żaden sposób, jak bardzo ma dosyć tego wazeliniarstwa.
– Co dokładnie przytrafiło się panu Stilinskiemu? – pyta Deucalion i to jest coś, na co Hale czekał od dłuższego czasu.
– Wykrwawia się w starym magazynie na granicy z rezerwatem.
– Ach, wciąż więc żyje?
– Żył, kiedy odchodziłem... ale szczerze wątpię, by nadal tak było– informuje ze spokojem. – Nie wiem tylko, co na to Jennifer – dodaje niby mimochodem.
– Darach? – pyta wyraźnie zaskoczony alfa.
– Tak. Zdaje się, że miała sentyment do tego chłopaka... może traktowała go trochę jak syna? Nie wiem dokładnie. Widziałem ich kilka razy rozmawiających poza szkołą, a raz nawet odwiedziła go w domu. Dlatego przyszedłem do ciebie... ona jest dla mnie zbyt potężna.
– Jak dla większości z nas. Kali przypłaciła życiem lekceważenie mocy panny Blake. – Wzdycha smutno, jakby jednak zachowały się w nim jakieś resztki ludzkich uczuć. Peter nie daje się zwieść. Staremu prawdopodobnie szkoda tylko utraty silnego ogniwa ze stada.
– Bez Stilesa i tak jest słabsza niż wcześniej. – Wzrusza ramionami. – Może chłopak nie brał bezpośredniego udziału w tym, co robiła, ale na pewno ją jakoś wspierał...
– Przynosisz mi zaskakująco dobre wieści, drogi Peterze.
– Tak?
– Od dawna szukaliśmy czegoś, co mogłoby posłużyć nam za przynętę. Jennifer była trudnym przeciwnikiem... nie miała nic ani nikogo, na czym zależałoby jej na tyle mocno, by skłoniło ją to do bezpośredniej walki. – Peter kiwa nieznacznie głową na znak, że rozumie. – Jeśli masz rację i ten chłopiec naprawdę był dla niej tak ważny, to zrobi wszystko, żeby go uratować. Wykorzysta każdy znany sobie rytuał i spróbuje ponownie sięgnąć po uśpioną moc Nemetonu – tę samą, która ocaliła jej życie.
– Czy to ją osłabi?
– Niemal wyczerpie – przyznaje alfa. – Wtedy skręcenie jej karku będzie tak samo proste, jak złamanie zapałki. – Uśmiecha się do Hale'a. – Musisz jakoś ją do niego skierować... a ja zajmę się resztą. Pytanie tylko, czego zażądasz w zamian? Dobrze wiem, że u ciebie nie ma nic za darmo...
– Myślę, że wiem, kim się posłużyć, żeby Jennifer znalazła się dokładnie tam, gdzie chcesz – mówi ostrożnie. – A co do mojej niewielkiej zapłaty, to jest nią pomoc w odzyskaniu tego, co zabrał mi mój drogi siostrzeniec. Status alfy i jego stado. To od zawsze powinno należeć do mnie.
***
W całej tej cholernej podróży astralnej dla Stilesa najtrudniejsze jest oderwanie wzroku od swojego ciała. Ciała, które wygląda na całkowicie pozbawione życia. I chociaż tego właśnie podświadomie się spodziewał, nie oznacza, że go to nie przeraża. Wygląda tak, jakby nadawał się już tylko do trumny...
Zna wiele wiarygodnych jak i tych kompletnie zmyślonych historii o podróżach astralnych. Jednak żadna z nich nie przygotowała go na to, czego właśnie doświadcza. Poprzednim razem opuścił swoje ciało tylko na kilka minut i to pod ścisłą kontrolą Deatona. Patrząc teraz z perspektywy bezcielesnego tworu energii, unoszącego się gdzieś w okolicach sufitu opuszczonych magazynów, Silinski może z całą stanowczością powiedzieć, że tego nie lubi. I jeśli jakimś cudem uda mu się przeżyć kolejne godziny i wrócić do swojej cielesnej powłoki, wie, że żadna siła go z niej prędko nie wygoni. Chyba że znowu będzie musiał ratować czyjś futrzasty zad... co nie jest znowu tak mało prawdopodobne. Szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę ich talent do pakowania się w kłopoty.
***
Derek i Jennifer pojawiają się jako pierwsi i zanim kobieta orientuje się, co się dzieje, zostaje zamknięta w pułapce. Zaczyna miotać się wewnątrz okręgu jak opętana. Do tego cały czas wrzeszczy i ciska w Dereka wszelkimi możliwymi obelgami. Stilesowi nie jest zbyt przyjemnie tego słuchać. Woli więc nie zastanawiać się, jak trudne jest to dla Hale'a. Mimo to wilkołak nie cofa się nawet o pół kroku. Cały czas stoi naprzeciwko Jennifer. Jedyną widoczną oznaką jego zdenerwowania są dłonie zaciśnięte w pięści. O ile zwyczajna bariera z jarzębu nie zatrzymałaby daracha na długo, to ta nieco ulepszona powinna wytrzymać akurat tyle, by Stiles zdążył ją uleczyć.
Jeniffer wcale nie ułatwia mu zadania, cały czas z nim walcząc. Gdy w końcu udaje mu się przedostać przez jej linię obrony, jest tak wyczerpany, że zaczyna wątpić, czy uda mu się z tego wyjść bez utraty zdrowych zmysłów. Stilinski czuje jej emocje, tak jakby były jego własnymi, co nie powinno być znowu takie zaskakujące, biorąc pod uwagę, że tak właściwie włamał się do jej umysłu czy może bardziej duszy... Sam nie wie, jak prawidłowo to określić. Jedyne czego jest pewien to to, że nie ma zbyt wiele czasu na działanie. Bardzo wściekły darach stara się go pozbyć. Stiles, kierując się radami Deatona, próbuje znaleźć coś, co pozwoliłoby mu oddzielić kobietę, którą kiedyś Jennifer była, od żądnej krwi i zemsty istoty, jaką się stała. Oczywiście to nie jest zbyt przyjemne, zarówno dla niego jak i dla niej. Cała ta kłębiąca się moc przypomina trochę rozpędzone tornado. Stiles obawia się, że może zostać porwany przez tę mroczną siłę i na zawsze utknąć w ciele daracha. Trzyma się więc na obrzeżach, gdzie jest odrobinę spokojniej. Wydaje mu się, że ta część umysłu nie jest do końca zdominowana przez pragnienie odwetu na Deucalionie.
Nie wie, od czego mógłby chociaż zacząć. Kolejne obrazy z jej życia przelatują obok niego jak porwane przez wiatr fotografie. Nic nie jest na tyle stabilne, by mógł się tego uczepić jak kotwicy. Czuje smutek i tęsknotę za czymś nieuchwytnym, nienazwanym. Stiles wie, że te emocje nie należą do niego, ale jednocześnie są tak podobne do jego własnych, że przez kilka sekund ma problem z rozdzieleniem siebie i jej. Nie przewidział tego rodzaju trudności i przez to nie wie, jak ma sobie z tym poradzić. Będzie musiał improwizować, a to w połowie przypadków kończy się tragicznie.
Może jednak Peter będzie potrzebował tego garnituru na pogrzeb...
Cholera, jeśli da się teraz zabić, to Hale z pewnością znajdzie sposób na to, żeby go wskrzesić, a później własnoręcznie utłuc w bardzo widowiskowy sposób.
Działa to na niego niczym lodowaty prysznic, albo wiaderko kawy. Jego myśli – ta osobista, niedostrzegalna dla nikogo innego logika i klujący uszy sarkazm. To jest cały ON. Nie Jennifer Blake, tylko Stiles Stilinski. Gdyby mógł, to z pewnością śmiałby się teraz histerycznie. To przypomina niezły kawał. Czyli tak jak reszta jego życia. Oto on: nastolatek biegający za bandą wilkołaków... A teraz, aby nie zatracić samego i nie dać się omotać niezwykle kuszącej, ale też wyjątkowo mrocznej mocy daracha, potrzebuje tylko świadomości, że pieprzony Peter Hale byłby niepocieszony, gdyby umarł. Zabawne albo tragiczne. Zależy z której strony się na to spojrzy.
Wyraźnie może wyczuć też rozbawienie Jennifer. Tylko że pod tym jest coś jeszcze... Stiles stara się dojrzeć to, co ona za wszelka cenę próbuje ukryć. Z każdym pokonanym milimetrem zalewają go emocje zwyczajnej, samotnej kobiety. W samym centrum tego wszystkiego dostrzega coś, czego się nie spodziewał.
Przypomina sobie, że Peter już coś takiego zasugerował.
Darach pragnie mocy i zemsty, ale Jennifer chce przede wszystkim Dereka.
Stilinski musi jej jakoś przekazać, że z całą pewnością osiągnęła cel. Złapała Hale'a. Pokazuje jej, jak wilkołak starał się go przekonać, żeby po wszystkim pomógł jej uciec. To, jak ciężko mu było przyprowadzić ją prosto w pułapkę i jedyne co go przekonało to to, że postarają się jej pomóc.
Opór Jennifer na chwilę słabnie i to wystarcza Stilesowi, żeby rozpocząć leczenie. Wykorzystuje całą nagromadzoną energię, by odbudowała jej organizm komórka po komórce. Moc buntuje się i wyrywa. W końcu darach powstał z cierpienia i tym samy odpłacał światu.
Teraz wszystko się zmienia.
***
– Co to ma znaczyć? – Głos Deucaliona powoduje, że przez umysł Jennifer z siłą pioruna przelatuje fala gniewu zmieszanego z ogromnym bólem.
Stiles prawie zostaje wyrzucony z jej ciała. Wczepia się jednak mocno i stara się otoczyć ich dwójkę kokonem ciszy. Musi się skupić na niej, a w sprawie wściekłego wilkołaka alfy zaufać Hale'om.
– Niespodzianka – odpowiada Peter.
***
Peter wie, jak wiele teraz zależy od jego szybkiej reakcji i nie pozwala sobie nawet na jedno spojrzenie w stronę ciała Stilesa. Boi się tego, co mógłby zrobić z nim widok nieruchomego, zakrwawionego ciała.
Jednym ruchem podcina Deucaliona, a gdy ten upada w sam środek drugiej przygotowanej pułapki, Deaton wychyla się zza ściany, by zamknąć okrąg. Co uniemożliwi wściekłemu alfie wydostanie się na zewnątrz. Jedyne, czego nie udało im się przewidzieć, to zdradziecki kamyk na drodze czarnoskórego emisariusza. Hale jak w zwolnionym tempie ogląda upadek Alana, a potem nie ma czasu na myślenie i zastanawianie się nad tym, co robi, bo Deucalion w ślepej furii rzuca się na niego. Czuje kły i pazury zagłębiające się w jego skórze, ale ból jakoś go nie oszałamia. Może to przez ilość adrenaliny, jaka krąży w jego krwiobiegu. Teraz już nic nie może zmienić. Deucalion jest całkowicie pozbawiony kontroli, nie cofnie się przed niczym. Peter przestaje powstrzymywać swoje wilcze ja. I nagle wszystko staje się prostsze, wszystkie te ludzkie dylematy i emocje zostają zepchnięte w głąb umysłu. Zabije albo zostanie zabity.