środa, 10 stycznia 2018

ZIALL- I save light in my heart cz.7

Niall:

Zamieram na kilka długich sekund. Wpatruję się w niego bez mrugania oczami i boję się choćby drgnąć w obawie, że odwróci się na pięcie i ucieknie. Przez te kilka tygodni cały czas marzyłem o tym, żeby móc jeszcze raz go spotkać, a teraz nie mam pojęcia, od czego mógłbym zacząć... Od przeprosin? To wydaje się być odpowiednie, ale czy on tego właśnie oczekuje? Pustych słów, które tylko przypomną mu jeden z najgorszych momentów w jego życiu.
– Zayn – udaje mi się jakoś sapnąć przez zaciśnięte gardło. Podchodzi kilka kroków bliżej, ale nie na tyle, by być w zasięgu mojego dotyku. Louis kiwa mi głową na przywitanie, ale większość jego uwagi skupiona jest na Maliku. Nie da się przeoczyć tego, w jaki sposób stara się być w pobliżu.
– Pomyślałem... że może poczujesz się lepiej, kiedy mnie zobaczysz? – Cały Zayn: zamiast zająć się sobą, to on stara się zrobić wszystko, żeby ze mną było jak najlepiej. Mimowolnie mały uśmiech wypływa na moją twarz.
– Dziękuję. – Wiem, że on zrozumie, co chcę przez to powiedzieć. Ponowne zobaczenie go w jego niezniszczalnych glanach i powycieranych spodniach, to wszystko o czym mogłem ostatnio marzyć. Daje mi to nadzieję, że nie zniszczyłem go doszczętnie. Gdzieś pod tą całą warstwą smutku, zmęczenia i strachu znajduję się dawny Zayn. Może jeśli obu nam wystarczy sił, to kiedyś wróci w całości.

– Cóż... to nie było tylko dla ciebie, Niall – odpowiada cicho. – Może ja też potrzebowałem tego równie mocno, co ty? Upewnić się, że wciąż gdzieś jesteś w pobliżu... próbujesz odciąć się od prochów i naprawdę tego wszystkiego chcesz... samo poczucie winy, to za mało.
– Wiem. – Dziwnie się czuję ze świadomością, że jeszcze dwie inne osoby przysłuchują się naszej wymianie zdań. Louis ma chociaż na tyle taktu, by udawać kompletnie niezainteresowanego. Cały czas wpatruje się w swój telefon i tylko od czasu do czasu zerka na gabinet. Za to Styles wypala mi spojrzeniem dziurę w czaszce. Jeśli się nie mylę, to pan terapeuta sporządza nawet notatki. – To nie tylko dlatego... dużo się wydarzyło i mam świadomość, że nic nie będzie takie jak kiedyś. – Staram się ostrożnie dobierać słowa. – Tak naprawdę to dopiero po wyjściu z ośrodka okaże się czy jestem wystarczająco silny, żeby sobie z tym poradzić...
– Jesteś. – Nie mam pojęcia, jakim cudem on wciąż we mnie wierzy. – Dużo się zmieniło między nami, ale... Niall, nie zostałeś sam. – Kiedy jest tak blisko nie mam problemu, żeby w to uwierzyć. Schody zaczną się, gdy on już wróci do domu z Louisem, a ja wciąż będę tutaj. – Masz przyjaciół, mnie, i nie możesz o tym zapominać.
– Wiem, że dla ciebie byłoby lepiej, gdybyś zajął się swoim życiem, Z. – Nie chcę tego przyznawać głośno, ale jestem mu to winien. – Chcesz tracić czas na kogoś takiego jak ja?
– Przestań pieprzyć głupoty Horan – warczy ze złością. – Nie mogę i nie chce zostawiać cię za sobą.
– Zayn...
– Nie. Zamknij się! – Zaczyna chodzić po gabinecie w tę i z powrotem. Trochę jak rozwścieczony tygrys po klatce. – Nie mówię, że wszystko będzie idealnie i od tak wrócimy do tego co było... może nigdy nie będę w stanie cię dotknąć? Nie wiem... Póki co jestem pewien tylko jednego: chcę być gdzieś w pobliżu.
– Nie powinienem ci na to pozwalać, ale cóż... cieszę się, że wciąż chcesz mieć ze mną cokolwiek wspólnego. – Uśmiecham się nieznacznie, bo przecież mam z czego się cieszyć. Wychodzi na to, że znów dostanę więcej, niż na to w rzeczywistości zasługuję.
– Nie masz nic do gadania, Niall. Ja nie pozwolę się wykopać z twojego życia – prycha, a ja nie mogę zatrzymać cichego śmiechu. To jest mój Zayn: buntowniczy i przekorny... uparty i zawzięty. Wojownik.
 
***

Leżę w swoim łóżku, a Jerard pochrapuje gdzieś na drugim końcu pokoju. Za oknem już powoli robi się szaro, a za kilka minut powinno być widać wschód słońca. Odwiedziny Zayna do tego stopnia wytrąciły mnie z codziennego rytmu, że wcale nie chce mi się spać. Czuję się silniejszy oraz jakby spokojniejszy i jednocześnie podenerwowany. Co jeśli zawiodę kolejny raz?
Nie chce niczego innego od życia, jak tylko wygrać z nałogiem. Jeśli to jedno mi się uda... o całą resztę będę walczył z całych sił, jakie jeszcze mi pozostaną. Wiem, ile kosztowało Zayna przyjechanie tutaj i spojrzenie mi w twarz. Sam ledwo mogę się zmusić, żeby nie roztrzaskać lustra za każdym razem, jak w nie patrzę.
Przeraża mnie perspektywa opuszczenia kliniki, ale jednocześnie chcę tego. To trochę jak test. Ponowne wyprowadzenie się z domu i próba poradzenia sobie samodzielnie z dorosłością i codziennymi problemami. Tylko że tym razem będę musiał dodatkowo zmagać się z pokusą sięgnięcia po jakiś narkotyk. To był mój sposób rozwiązywania kłopotów. Koszmarny i nieefektowny, ale już naprawdę nie mogłem wytrzymać tego wszystkiego, co wtedy działo się w moim życiu. Ostatecznie straciłem przez to wszystko, co było dla mnie ważne, i niektóre kawałki samego siebie, które niestety są już nie do odzyskania.
Muszę się naprawdę postarać, żeby chociaż częściowo odbudować swoje życie. Latami marzyłem o byciu lekarzem i nie pozwolę sobie tak tego odebrać. Może nie będą o mnie pisać w gazetach ani nie odkryję żadnej przełomowej metody leczenia... ale wciąż będę pomagać innym i to chyba liczy się najbardziej.
Może gdy już pewnie stanę na własnych nogach, to Zayn poczuje się przy mnie trochę spokojniejszy. Nie mogę nawet marzyć o tym, że kiedykolwiek zaśnie ze mną w jednym łóżku. Sam bym sobie nie zaufał na tyle. Jednak rozmowa we dwóch byłaby miła... bez wścibskiego Stylesa czy Tomlinsona, który drażni mnie przez samą swoją obecność. Wiem, że nie mam prawa, ale jestem tak cholernie zazdrosny! Cały czas mój umysł kłuje świadomość, że on jest teraz kimś ważnym dla Malika. Podczas spotkania nie dało się przeoczyć tego, że Zayn na nim polega... a na koniec jeszcze dowiedziałem się, że Louis jakimś cholernym cudem może bezproblemowo podejść do Zayna bliżej niż na dwa metry. Gdy Harry przez przypadek musnął dłoń mulata przy podawaniu mu kawy, to ten o mało nie upuścił kubka... ale cholerny Louis mógł otworzyć dla niego drzwi i praktycznie wynieść go z gabinetu.


Zayn:

Wracamy do Londynu, a ja wciąż nie mogę wyciszyć moich niespokojnych, niespójnych myśli. Gdyby dało się z wizualizować to, co teraz dzieje się w mojej głowie, prawdopodobnie przypominałoby plątaninę różnokolorowych nici. To samo tyczy się moich emocji – istny chaos.
Tak bardzo boję się, że coś pójdzie inaczej niż tego chcę. Najgorsze, że teraz tak naprawdę niewiele zależy ode mnie. Jedyne, co mogę zrobić, to spróbować wrócić do pełnej formy. Co o wiele prościej wygląda w planach niż w rzeczywistości. Niejednokrotnie pójście na krótki spacer to dla mnie za dużo... chociaż odkąd wiedziałem, że odwiedzę Nialla, było jakby lepiej?
Zobaczenie go w takim stanie było trudne... to jak bardzo się zmienił. Już wcześniej schudł, a jego oczy straciły część swojego charakterystycznego blasku, ale dopiero tam dostrzegłem, jak bardzo zniszczony jest. Jedyne, co mogłem zrobić, to zapewnienie go, że nie zostanie z tym sam.
–Zayn? – Tommo zerka na mnie od czasu do czasu i wiem, że się martwi. Tylko co ja mam mu, do cholery, powiedzieć? Że mam wrażenie, że tak naprawdę to nic nie robię, żeby jakoś pomóc najważniejszej dla mnie osobie?
– Co jeśli to nie jest wystarczające?
– Zrobiłeś tyle, ile mogłeś bez narażania siebie – odpowiada z lekkim zawahaniem. – Myślę, że to da mu taki impuls. Świadomość, że ma po co dalej żyć, starać się i walczyć, to czasami najlepsze, co możemy komuś dać.
– Odkąd z ciebie taki filozof? – pytam z niewielkim uśmieszkiem, bo zawsze wydaje się być beztroski i szczęśliwy. Może to tylko pozory...
– Do Platona mi daleko! – Śmieje się. – Wiem tylko, że łatwiej jest zaczynać od nowa, kiedy masz pewność, że gdzieś jest ktoś, dla kogo robisz to wszystko. – Wpatruję się w niego zdezorientowany, a on ma jeszcze czelność wzruszyć ramionami, jakby to było nieistotne. On chyba nie myśli, że ja to teraz tak zostawię? Kiedy rzucił mi strzępek informacji...
– Brzmi jakbyś mówił z doświadczenia?
– Bo tak jest. – Wzdycham ciężko, bo czy on nie może po prostu złapać przynęty i opowiedzieć mi całej historii?
– Może tak coś więcej? Ty zdajesz się całkiem nieźle orientować w moim życiu, a ja o twoim wiem niewiele.
– Do pewnego czasu wszystko było świetnie. Wiesz, jakieś zwyczajne, codzienne problemy... jak kłótnie z mamą czy stłuczka samochodowa, później studia i wyprowadzka z domu.
– Aleś ty szczegółowy...
– Za krótka droga, żebym zdążył powiedzieć coś więcej. – Na chwilę urywa i już myślę, że nie zechce kontynuować. Na szczęście nie jest aż tak wredny. – Szukałem jakiegoś kodeksu czy papierów z jednej z jego starych spraw, żeby napisać pracę na zajęcia. Gdzieś po środku sterty z jakimiś aktami znalazłem kopię metryki... później była wielka kłótnia, pełen zestaw: wrzaski, rzucanie przedmiotami i nawet kilka przepychanek. – Nie potrafię wykrztusić nawet jednego słowa. – Od tamtej pory mama się do mnie nie odzywa, a ojciec tylko po to, żeby powiedzieć mi, że marnuję sobie życie i przy okazji pieniądze, które zainwestował w moje studia.
– To przeze mnie?
– CO? – prycha. – Jakim cudem ty doszedłeś do takich wniosków?
– Normalnie? Gdybyś nie znalazł tego papierki, skończyłbyś prawo... a kto wie, może jeździłbyś z narzeczoną na niedzielne obiadki do rodziców? A tak? Masz tylko więcej zmartwień.
– Ta... skończyłbym jako kopia naszego starego. Nie, dziękuję.
– Nadal dziwnie się czuję, kiedy mówisz o nim jako o naszym ojcu. To dla mnie wciąż abstrakcja.
– Takie fakty – rzuca, jakby dla przypomnienia. - I chyba muszę ci się do czegoś przyznać... zawsze chciałem mieć brata. – Nie potrafię się nie uśmiechnąć, bo wygląda na to, że nie różnimy się aż tak bardzo. Jako dzieciak, gdy matka zapijała smutki, a ja nie miałem się komu pochwalić rysunkiem czy chociaż zamienić dwóch zdań, to też marzyłem o rodzeństwie.
– I jak już go dostałeś, to nie masz go dosyć? – pytam żartem, ale w zasadzie to chciałbym wiedzieć, co myśli.
– Nope. Muszę tylko nauczyć cię nalewać piwo i robić kilka prostych drinków i będę miał rezerwową pomoc w barze. Kto wie... może zechcesz dołączyć na stałe do zespołu?
– Liam mógłby mi tego nie wybaczyć. Przypominam, że mamy swoją niewielką, dwuosobową firmę.
– No tak...
– Poza tym nie zamieniłbym zapachu farb, drewna i kurzu na wiecznie zapełniony po brzegi ludźmi i alkoholem lokal.
– Dobry drink też może być niczym dzieło sztuki! – prycha Louis.
– Udowodnisz?
– Oczywiście. – Mruży oczy. Wyzwanie przyjęte. – Zaproś kiedyś Liama z jego piękną żoną, a ja zaserwuję wam taki trunek, że będziecie pisać o nim piosenki i całować mnie po piętach!
– To na pewno. – Śmieję się już na całego. Ten to potrafi odwrócić moją uwagę od nieprzyjemnych myśli. – Wiesz... też się cieszę, że znalazłeś wtedy tę moją metrykę. – Miło znowu mieć kogoś, na kim można polegać.

***

Budzę się nad ranem i jakoś nie potrafię z powrotem zasnąć. Myślę o tym, co zostało z mojego dawnego życia. W zasadzie to nawet nie mogę wykazać jednej rzeczy, która pozostałaby bez zmian. Mieszkanie, do którego nie potrafię nawet wejść. Praca, do której nie mogę wrócić przez cholerne stany lękowe i fobię społeczną. Moje uczucia do Nialla, teraz podszyte lękiem i nieufnością. Nawet sam Niall nie jest taki jak wcześniej... załamany i wyniszczony, wystraszony i zdystansowany.
Mówił, że może lepiej dla mnie byłoby, gdyby trzymał się ode mnie z daleka. Ale nie mogę wyobrazić sobie dalszego życia, w którym jego w ogóle nie ma.
Gdy już wyjdzie z ośrodka, pomogę na tyle, na ile będę mógł. To może być też całkiem skuteczna terapia dla mnie. Moja psycholog nie była za tymi odwiedzinami, a pomogły mi bardziej, niż wszystko inne. Zobaczenie na własne oczy, w jakim stanie jest Horan i miejsce, w którym przebywa. Poznanie jego terapeuty i krótka rozmowa wystarczyły, żebym poczuł się nieco pewniej.

Louis miał rację... świadomość, że jest ktoś, dla kogo warto się starać, daję niezwykłą motywacje.

1 komentarz:

  1. Witam,
    ta wizyta Nailowi zrobiła bardzo dobrze (odniosła pozytywny skutek) , chce się teraz starać i mam nadzieję, że to mu się uda z tym wyjśćiem z nałogu, ha Zydan nie chce go jednak odpuścić...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń