***
Wymyślenie planu, w którym nikt nie ginie, jest cholernie trudne. W jakąkolwiek stronę nie próbują pociągnąć swoich pomysłów, to i tak zawsze widnieje duże prawdopodobieństwo katastrofy. Stiles boi się, co stanie się, kiedy przestaną to być tylko rozważania. Nie od dzisiaj wiadomo, że wilkołaki nie zawsze działają racjonalnie i przewidywalnie. Istnieje spore ryzyko, że coś po drodze się spieprzy.
Potrzebują pomocy Deatona, ale nie wie, jak ten zareaguje na obecność Petera. Nie ma siły na niepotrzebne przepychanki słowne, czy wymyślanie odpowiednich argumentów, by przekonać zdystansowanego druida, że tym razem potrzebna jest jego obecność i wsparcie na miejscu, a nie zza kulis.
– Jak rany? – pyta cicho, kiedy dostrzega, jak starszy krzywi się, poruszając na próbę ręką.
– Prawie się zagoiły, ale nadal jestem trochę osłabiony... – Hale wydaje się być nieco przygaszony, czy nawet zasmucony pytaniem Stilinskiego. Co kompletnie nie ma żadnego sensu, bo przecież to przejaw troski, a nie przytyk? Chociaż cholera wie, jak odebrał to arogancki wilkołak. – Domyślam się, że pewnie chciałbyś już odzyskać co nieco prywatności czy przestrzeni, ale myślę, że do rozwiązania sprawy daracha i Deucaliona lepiej byłoby, żebyś nie zostawał sam.
– Wiem, przecież ja nie o tym...?
– Nie udawaj, Stiles – mówi Peter zmęczonym głosem. – Ty jeden możesz darować sobie podchody i otwarcie mówić to, co myślisz.
– Zawsze tak robię – prycha, unosząc brwi. Nie wie, co znowu uroiło się w temu idiocie, ale z całą pewnością coś jest na rzeczy. Inaczej nie miałby tej swojej nadąsanej miny... a nastolatek wzrok ma doskonały i bez problemu dostrzega ten grymas. Jakby ktoś zamknął go w klatce razem z tuzinem skunksów. Na chwilę zapomina, że ma bardzo słaby instynkt samozachowawczy, więc często co w myślach, to i na języku...
-
– Zabiłbym kogoś, kto ośmieliłby się zrobić coś takiego. – Hale wpatruje się w niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. – Wybacz, że nie tryskam entuzjazmem na myśl, że masz mnie dosyć.
– Niby kiedy ja coś takiego powiedziałem?! – pyta zdenerwowany chłopak. Możliwe, że jego głos podskoczył o kilka tonów do góry... wolno mu być wściekłym, kiedy ten irytujący dupek zarzuca mu coś, co nawet nie leżało koło prawdy.
– Te wszystkie, niby niewinne pytania o to, jak się czuję? Co z ranami? – kpi Hale, a jego twarz wygląda jak grecka, teatralna maska. Żadnych emocji. –Myślisz, że uwierzę, że aż tak cię to obchodzi?
Chwilę zabiera Stilesowi ogarnięcie, o co tak właściwie został oskarżony, ale w tej samej sekundzie, w której to do niego dociera, ma ochotę pieprznąć czymś ciężkim w ten zakuty, wilkołaczy łeb! Dlaczego miałby się powstrzymywać? Skoro niby ma go gdzieś, to przecież nie interesuje go, czy przypadkiem nie urazi gojącej się skóry.
Mruży oczy i zaciska usta w wąską kreskę, wpatrując się bez słowa w równie milczącego Petera. Bez ostrzeżenia łapie pierwsze, co ma pod ręką, i ciska tym w wilkołaka. Telefon... huh, trudno.
– Idiota – syczy i rzuca kolejną rzeczą z biurka. Tym razem to książka do ekonomi.
– Kompletny bezmózg. – W stronę zdezorientowanego Hale'a leci nadgryzione jabłko.
– STILES! – warczy starszy. – O co ci, do cholery, chodzi?
– O co mi chodzi? Jesteś wilkołakiem i niby masz wyostrzone zmysły, tak?
– Uhm...
– No to siedź i słuchaj, panie chodząca oczywistość, czy powiem chociaż jedno słowo, które nie będzie prawdą! – Nabiera powietrza i już spokojniej kontynuuje. – Gdybym nie chciał cię tutaj, to zmusiłbym Dereka, żeby zabrał cię już pierwszego wieczora – oznajmia, patrząc Peterowi twardo w oczy. – Nie masz podstaw do zarzucania mi czegokolwiek z tego, co powiedziałeś. Kto jak kto, ale ty powinieneś wiedzieć, że najpierw mówię, a potem myślę, i gdybyś mi w jakikolwiek sposób przeszkadzał, to ilość durnych uwag lecących w twoją stronę byłaby powalająca. Pewnie sam miałbyś mnie dosyć i z podkulonym ogonem spieprzyłbyś do tej waszej nory! – Ostatnie słowo jest ledwie zrozumiałe przez, to że już brakuje mu tlenu. Przerywa i oddycha parę razy głęboko. Wie, że musi wyglądać ciekawie, stojąc naprzeciwko wilkołaka z zaciśniętymi pięściami i rumieńcami gniewu na policzkach. Tylko że w tym momencie naprawdę mógłby strzelić tego imbecyla w pysk, gdyby chociaż spróbował się odezwać.
Na szczęście Peter chyba też zdaje sobie z tego sprawę, bo siedzi cicho i trzyma się na dystans. Pozwala mu się uspokoić, ale Stilinski w spojrzeniu starszego dostrzega coś na kształt nadziei i może jest też tam odrobina rozbawienia. Tylko jakoś nie potrafi mieć mu tego za złe, bo właśnie wielki, zły wilk dostał burę od chuderlawego nastolatka.
***
Po tym niespodziewanym wybuchu cisza wydaje się czymś nienaturalnym. Stilinski zaczyna też odczuwać niewielki lęk o to, że za bardzo się odsłonił.
– Okay – mówi w końcu starszy, przypatrując mu się z uwagą. Co z kolei powoduje, że Stiles czuje się jak podejrzany na przesłuchaniu. Brakuje tylko ostrego światła i zabawy w złego i dobrego glinę. W tym przypadku Hale byłby jednym i drugim, a to można by uznać za niezłą analizę charakteru Petera. Jest jednocześnie zły i dobry: bezwzględny, mściwy i przebiegły. Wilkołak nie raz udowodnił im, że jest cholernie inteligentny, ale dzięki ostatnim wydarzeniom Stiles ma szansę dostrzec więcej niż reszta stada. Hale może tego nie okazywać, ale zależy mu na Dereku, martwi się przyszłością jego stada, a nawet troszczy o bezpieczeństwo Stilesa. Było to doskonale widoczne podczas wizyty Jennifer, gdzie starszy śledził każdy gest daracha jak drapieżnik przyczajony do ataku.
– Stiles?
– Co? – wzdycha ciężko, z powrotem skupiając swoją uwagę na tu i teraz.
– Dziękuję.
– Za co, tak właściwie? – Marszczy brwi, bo pojedyncze słowa, jakimi raczy go teraz starszy, nieco działają mu na nerwy.
– Miło jest znowu mieć kogoś, kogo obchodzi to, czy żyję. – Prawdziwość tego stwierdzenia jest nieco przytłaczająca. Nastolatek oczywiście zdaje sobie sprawę, że stosunki pomiędzy Peterem a resztą watahy nadal pozostawały napięte. Z kolei drugi żyjący Hale patrzy na wuja jak na szkodliwego insekta, którego chciałby rozgnieść butem, jednak nie może, bo to gatunek na wymarciu.
– To dziwne, kiedy ktoś dziękuję za coś takiego – mamrocze zdenerwowany. Nie ma pojęcia, co należy powiedzieć. A to sprawia, że zazwyczaj plecie kompletne głupoty. – Nie, żebyś wcześniej czasami nie bredził...
– Aha? Chciałbym wiedzieć, kiedy twoim zadaniem mówiłem od rzeczy. – Wilkołak wydaje się być rozbawiony jego niezbyt taktowną uwagą. – A tak całkiem szczerze, jesteś jedyną osobą, z którą mogę od tak porozmawiać. Nawet jeśli przez większość czasu mnie obrażasz, czy ciskasz sarkastycznymi uwagami na prawo i lewo.
– Hej! Ty też używasz tej samej broni... a przypominam, że w przeciwieństwie do mnie, masz do dyspozycji jeszcze paczkę kłów i pazurów.
– Czy to nie ty próbowałeś nauczyć Dereka, że rzucanie się na wszystkich z pięściami jest niegrzeczne?
– Touché. – Teatralne się kłania, co wywołuje krótki śmiech starszego. Może być tak, że Stiles jest z siebie dumny. Rozbawił Hale'a! To prawie jak dokonanie cudu.
***
Wieczór zastaje ich zagrzebanych w starych podaniach o druidach i ich zdolnościach. Stiles przysięga, że jak jeszcze raz zobaczy gdzieś NEMETON napisane w jakimkolwiek języku, to zacznie płakać jak dziecko lub wyrzuci te pożółkłe, zakurzone papierzyska wprost do kominka. Szczegół, że takowy nie znajduje się w jego domu. No i Deaton nie będzie zadowolony, jeśli pożyczone zbiory nie wrócą do niego w nienaruszonym stanie.
– Stiles, słuchasz mnie? – pyta lekko poirytowany weterynarz.
– Przepraszam... postaram się nie myśleć. Znaczy się, nie zamyślać, bo ogólnie to myślenie jest raczej potrzebne, co widać na przykładzie Dereka. – Wilkołak parska śmiechem, ale niestety Alan pozostaje niewzruszony. – Okay, Jezu, zamykam się. Nie patrz tak na mnie! – jęczy, starając się schować za kartką papieru. – Mógłbyś powtórzyć ostatnie zdanie, proszę?
– Mogę, ale skup się. Potrzebujesz ochrony.
– Ma mnie – syczy urażony Peter.
– Nie mówię o ochronie fizycznej – tłumaczy starszy, jakby zwracał się do rozwydrzonych bachorów. – Musisz pamiętać, że magia, którą posługuje się Jennifer, jest niezwykle silna.
– Super. – Krzywi się. – Jakieś jeszcze pocieszające uwagi?
– Nie chcę, żebyś ją lekceważył... i powinieneś być przygotowany na różne ewentualności. Słabością daracha jest właśnie jego siła.
– Zdajesz sobie sprawę, że bredzisz jak Peter po nawdychaniu się palonego tojadu? – Deaton tego nawet nie komentuje.
– Polega tylko na tym, co zyskuje dzięki sile czerpanej z ofiar, rytuałów... łatwo też może na ciebie wpływać. Nie zapominaj, że mimo wszystko pozostała druidem. – Podaje mu jedną z kartek, wskazując na jakiś symbol. – To twój sprzymierzeniec.
– Krzyż celtycki?
– Symbol słońca. – Sięga po kolejne księgi i wskazuje na fragmenty zapisane staroangielskim. – Ochrona, pozyskiwanie siły, dodawanie pewności siebie.
– To ostatnie bardzo mu się przyda – wtrąca wilkołak, a Deaton zerka na niego przelotnie. Ktoś kto obserwowałby obu uważnie, zauważyłby ten niewielki uśmiech, jaki na sekundę pojawił się na twarzy czarnoskórego.
– Umieszczony w okręgu czteroramienny krzyż – czyta dalej nastolatek, starając się nie zwracać uwagi na to, co powiedział Peter. – Pionowe ramiona to świat fizyczny, ziemski. Natomiast poprzeczne niematerialny, duchowy... Koło jest znakiem jedności. To ma jakoś pomóc?
– Tak. Jennifer umie manipulować przedmiotami, ale też żywymi stworzeniami. To tak skłoniła zwierzęta, żeby się same złożyły w ofierze. Na ludzi też może wpływać.
– Myślisz, że Derek jest pod jej wpływem? – Hale stara się maskować, ale Stiles dostrzega jego przerażenie.
– Nie... akurat Derek jest jedną osobą, którą ona nie chce manipulować – odpowiada pewnie druid. – Stilesem póki co nie miała potrzeby sterować albo byłeś poza jej zasięgiem. Twoje bariery są niesamowicie wytrzymałe.
– Ta, to jedyne dobrze umiem robić. Schować się i czekać na ratunek – mamrocze cicho chłopak.
– Nie przeszedłeś jeszcze nawet jednej dziesiątej szkolenia, Stiles, a i tak radzisz sobie świetnie, biorąc pod uwagę środowisko w jakim się obracasz – upomina go Alan typowo mentorskim tonem. Na co chłopak przewraca oczami, a Hale tłumi śmiech kiepsko udawanym kaszlem.
– Wrócimy do tego tematu przy innej okazji – obiecuje, lub grozi, weterynarz. Stilinski jeszcze nie do końca go rozszyfrował. – Porozmawiamy o tym, jak rozwiążemy nasze aktualne zmartwienie. Deucalion jest równie niebezpieczny, co darach. dlatego lepiej i bezpieczniej byłoby, gdybyś nie natknął się na niego aż do zaćmienia.
– Spróbuję – wzdycha nastolatek. – To nie tak, że teraz jestem jakoś strasznie rozrywkowy. Ledwie wychodzę z domu, jeśli mam być szczery. Jednak muszę jutro iść do szkoły – mamrocze niechętnie, bo nauka w tej chwili zajmuje marginalne miejsce w jego umyśle. – Jennifer chce mojej pomocy i jeśli się nie zgodzę... cóż, groziła mojemu ojcu.
– Chcesz jej pomóc? – pyta Deaton bez żadnych wstępów.
– To nie tak, że chcę, ale gdybym miał wybierać mniejsze zło, byłaby to ona.
– Rozumiem. – Kilka sekund ciszy. – W zasadzie nie żywię żadnych pozytywnych uczuć do Alfy, ale moja siostra jest jego doradcą. Nie mogę otwarcie stanąć po przeciwnej stronie.
– Siostra?! Ty masz siostrę?! – Hale brzmi na zszokowanego.
– Tak. Wyobraź sobie, że matkę i ojca też mam. – Stiles parska śmiechem, a starszy wyglądał na nieco urażonego. Wychodzi na to, że tylko nastolatkowi wolno z niego kpić bez konsekwencji.
– Mam jeszcze jedno pytanie... zanim wszyscy zaczniemy na siebie warczeć. – Czeka aż zyska pełną uwagę. – Co z resztą? Kogoś wtajemniczamy?
– Derek byłby przydatny – sugeruje Hale. – W końcu to jego dziewczyna. Byłaby chyba bardziej skłonna do współpracy, jeśli mogłaby być bliżej niego?
– Wiedziałem, że z jakiegoś powodu cię tu trzymam. – Śmieje się nastolatek. – To może spróbujesz go tu jakoś ściągnąć?
– Niech ci będzie. – Starszy bez problemu odblokowuje telefon osiemnastolatka i znajduje odpowiedni kontakt. Na co Stiles tylko prycha, bo Hale musiał podejrzeć jaki ma kod. Tylko dlaczego nie przeszkadza mu to tak jak powinno? Nawet Scott nie ma pełnego wglądu w jego komórkę!
– Co z McCallem? – pyta, uświadamiając sobie, że jego powinni wtajemniczyć.
– Ja z nim porozmawiam – oznajmia weterynarz. – Wam zostawiam Dereka, bo na wszystkie moje uwagi czy sugestie, nie reaguje zbyt pozytywnie...
– Naprawdę wierzysz w to, że nas traktuje inaczej? – prycha zirytowany Hale.
– To już wasze zmartwienie jak go przekonacie. – Starszy druid wzrusza ramionami i kiwa im głową na pożegnanie. Po kilku minutach słychać silnik odpalonego samochodu. Peter patrzy między drzwiami, a Stilesem.
– Nigdy nikt nie podejrzewa Deatona o bycie złośliwym, a to zwykła świnia jest – oznajmia Stilinski ze śmiertelną powagą. Ten moment wybiera Derek na wskoczenie przez okno. Dodajmy, że bardzo wkurzony i nieco poobijany Derek...
– Trudno się z tym kłócić – prycha młodszy Hale – ale o co tym razem chodzi?
***
Niemal godzinę tłumaczą Alfie ich plan, a ten i tak nie wydaje się być przekonany. Patrzy na Stilesa, jakby wyrosła mu druga, a nawet trzecia głowa. Najgorsze jest chyba jego wtrącanie sceptycznych uwag.
– Pozwólcie, że podsumuję. – Brunet siedzi w fotelu pod ścianą i zerka od Petera do Stilesa. – Nikogo nie zabijamy – prycha kpiąco. – Atakujemy w zaćmienie, bo wtedy Deucalion jest osłabiony – zaczyna wyliczać, zginając po kolei palce prawej ręki. – Jennifer zostawiam tobie. – Wskazuje na Stilinskiego. - Bo jesteś pieprzonym druidem, co nie zaskoczyło mnie tak bardzo, jak powinno i najważniejsze, wcześniej musimy ustawić pułapkę, żeby schwytać daracha...
– Tak, mniej więcej – mamrocze nastolatek, starając się nie uśmiechać na widok całkowicie ogłupiałego Alfy. – Najtrudniejsze będzie zapędzenie Jennifer do niepełnego kręgu. Jest silna i przebiegła. Zorientuje się, co chce zrobić... – Wpada na pewien pomysł, ale wie też, że oba wilkołaki nie będą zbyt skore do jego zrealizowania.
– Gadaj. – Starszy Hale uśmiecha się nieznacznie. – Przecież widzę, że coś wymyśliłeś... masz tę swoją minę: "wiem, ale nie bardzo wiem, jak to powiedzieć." – Osiemnastolatek patrzy na niego zszokowany, bo to trochę tak, jakby siedział w jego głowie.
– Nie spodoba wam się to – mamrocze, wpatrując się w przeciwległą ścianę. – Jestem druidem, ale ona też. Nawet jeśli teraz jest zła, to wciąż przez znaczną część życia związana była z tymi samymi wartościami, co ja. – Chyba po raz pierwszy oba słuchają go uważnie i nawet nie próbują przerywać. – Rozsypię niepełny okrąg z jarzębu wymieszanego z moją krwią... mam kilka słoiczków tego specyfiku w zapasie. W środku, kilka centymetrów pod ziemią, na planie równoramiennego krzyża, trzeba zakopać owoce jarzębiny.
– Gdy zamkniesz okrąg... to będzie krzyż celtycki? – upewnia się Peter.
– Yeah. Z tą różnicą, że to ty zamkniesz okrąg, bo ja będę nieprzytomny.
– CO?! – warczą jednocześnie.
– Tak jak mówiłem, raczej wam się nie spodoba ten pomysł... – Wzdycha ciężko, zastanawiając się, jak ma to przekazać, żeby jakoś ich przekonać? – Tylko nie przerywajcie. – Wyraźnie słychać prośbę w jego głosie i chyba tylko to sprawia, że obaj przytakują.
– Zaczniemy od tej pułapki na daracha, potem Peter spotka się z Deucalionem i oznajmi, że z powrotem chce być Alfą... – Derek prycha, ale Stilinski ucisza go machnięciem ręki. – Wszyscy wiedzą, że jest mściwy i lubi poczucie władzy. – Zerka na starszego Hale'a i widzi, że ten wygląda na zranionego... nie to chciał osiągnąć. – Poprawka. Wszyscy myślą, że tak jest.
– Jasne – syczy Alfa.
– Powinieneś dać radę przekonać Deucaliona, że chcesz status Dereka...
– Bo tak jest! – Młodszemu wilkołakowi wyraźnie nie podoba się ten pomysł.
– Zaćmienie was osłabi, będziecie niemal ludźmi – ostrzega. – Oboje dążą do konfrontacji i wyeliminowania siebie na wzajem. Żadne z nich nie patrzy na to, co niszczy, dążąc do tego jednego celu.
– Chcesz, żeby nawzajem się wykończyli? – Hale nie brzmi na przekonanego.
– Nie, Jennifer będzie uwięziona, a Deucalion słaby. Jeśli będziecie współpracować, mamy szansę rozwiązać tę sprawę pokojowo. – To może być ponad jego siły, ale o tym woli ich nie uprzedzać. – Muszę być w pobliżu, bo spróbuję podróży astralnej. Wtedy łatwiej mi sięgać po rzeczy niematerialne, takie jak na przykład zgromadzona moc darcha. – Nie mówi, że jak dotąd próbował tego tylko raz pod nadzorem Deatona. – To może być też dobry sposób na zamaskowanie kręgu... kiedy już będziesz widział, że jestem nieprzytomny, rozlejesz obok mnie trochę mojej wcześniej upuszczonej krwi... no i muszę mieć też świeżą ranę.
– Zwariowałeś?! – Peter jest oburzony. – Jeszcze mi może powiesz, że to ja mam cię ponacinać tu i ówdzie?!
– Uhm... wiesz, nie chcę przypadkiem zmienić się w wilkołaka, a czytałem o przypadkach, w których wystarczy zadrapanie Alfy, więc...
– Nie.
– Peter.
– NIE.
– Nic mi nie będzie... ze dwie płytkie ranki. Wiesz, jak ciężko oszukać wilkołaka? – pyta z krzywym uśmieszkiem. – Musi uwierzyć, że zrobisz wszystko, żeby znowu być Alfą. Jeśli będzie na tobie moja świeża krew, to powinno być to prostsze. Zresztą i tak będę nieprzytomny, z ledwie wyczuwalnym tętnem... takie uroki podróży astralnej.
– A jak coś pójdzie nie tak i trzeba będzie uciekać? – wtrąca ostrożnie Derek.
– Trzeba wypowiedzieć trzy razy moje imię.
– To musisz nam je podać. – Nagle starszy Hale wygląda na bardzo zainteresowanego.
– Nie musi to być te, które mam zapisane w akcie urodzenia, tylko to, którego używam na codzień. To, do którego jestem przywiązany...
– Okay. – Alfa kiwa głową, jakby chciał oznajmić: zanotowano w pamięci. – Coś jeszcze?
– Prawdopodobnie łatwiej będzie mnie przywołać z powrotem Peterowi niż tobie. Nie stresuj się, jeśli nie obudzę się natychmiast.
– Dlaczego? – Chce wiedzieć starszy i Stiles nawet nie wie, o co on dokładnie pyta: przez co może mieć trudności z wróceniem do swojego ciała, czy raczej o to, czemu to on ma większe szanse na wyprowadzenie go z transu.
– Zbyt długie przebywanie poza własnym ciałem wiąże się z ryzykiem, że utknę tak na zawsze. Jednak podróż musiałaby trwać ponad dobę, żebym nie mógł znaleźć drogi powrotnej. – Stara się ich nie wystraszyć, ale też jednocześnie ostrzec przed tym, żeby sprowadzili go przed upływem określonego czasu.
– Nie dam ci zostać duchem, bo jak cię znam, to nawiedzałbyś mnie do końca żywota – żartuje Peter.
– Ufasz mu na tyle, żeby dopuścić go do siebie z pazurami, a potem w jego łapach zostawić swoje życie? – Derek wygląda na porządnie zszokowanego i może nawet po części wystraszonego. – Czy ty jesteś normalny?
– Może nie do końca. – Wzrusza ramionami. – Ludzie się zmieniają, Derek.
– Ludzie może i tak, ale on...?
– Jak dogadywaliście się przed pożarem? – pyta, chociaż wie, że to jak wsadzanie palców między drzwi.
– Co to ma do rzeczy? – Alfa wygląda na nieźle wkurzonego.
– Odpowiedz – mówi spokojnie – gdybyś wtedy był na moim miejscu, to zaufałbyś mu?
– Tak, ale...
– Serio? – Peter wygląda, jakby ktoś wrzucił go do pralki i odwirował. Całkowicie zdezorientowany i skołowany.
– Wtedy – dodaje Derek twardym tonem – byliśmy kimś innym.
– Po wybudzeniu był psychopatą i zagrożeniem dla otoczenia. – Stiles nie wie, co podkusiło go do bawienia się w leczenie relacji rodzinnych Hale'ów, ale boi się, że przypłaci to kilkoma złamaniami. – Tylko że potem przez kilka miesięcy był trupem i to może nieco zmienić nawet wilkołaka.
– Wierzysz w to? – kpi Alfa.
– Tak.
– No to życzę szczęścia... Radzę ci się pożegnać z ojcem, bo możesz się już nigdy nie wrócić z tej swojej podróży. – Stiles gapi się na niego, nie mając pojęcia, co jeszcze mógłby powiedzieć, żeby go przekonać.
– Okay, niech ci będzie, ale jeśli Peter pomoże nam pokonać Deucaliona i daracha, nie uśmiercając przy tym żadnego z nas, spróbujesz się z nim dogadać.
Przez kilka bardzo długich sekund oba wilkołaki obserwują go cholernie uważnie. Czuje się jak zwierzyna łowna i już nawet zaczął się pocić. Peter podchodzi nieco bliżej i niepewnie kładzie mu dłoń na ramieniu, co w zamiarach prawdopodobnie miało być uspokajające. Tylko że wtedy Derek jeszcze intensywniej wwierca się w niego spojrzeniem.
– W porządku, jeżeli wszyscy to przeżyjemy...przyznam ci rację i jakoś dogadam się z Peterem – oznajmia alfa. – Tylko w zamian ty masz pomóc uciec Jennifer.
– Nie będzie takiej potrzeby – mamrocze. – Jeśli wszystko się uda, wykorzystam jej zgromadzoną moc, żeby ją uleczyć. Będzie niemal człowiekiem, kimś z przeczuciami, czy niewielkimi zdolnościami telekinetycznymi.
– Naprawdę?
– Uhm... tylko sam proces leczenia wymaga skupienia i muszę być bardzo ostrożny... dlatego musicie umieścić Deucaliona z daleka od kręgu.
– Da się zrobić – mruczy cicho Derek. Marszczy na chwilę brwi i Stiles domyśla się, że dopadły go kolejne wątpliwości. – Co jeśli nie zdążysz przed końcem zaćmienia? Nawet jeśli jest ślepy, to i tak wciąż o wiele silniejszy ode mnie.
– Deaton wtajemnicza Scotta. – Stiles też ma wątpliwości, ale nie może się teraz wahać. Ma za dużo do stracenia. – Nie zapominaj o tym, że twój wujek całkiem nieźle walczy.
– Tak. Pytanie tylko, po czyjej stanie stronie? – Nastolatek nie ma siły tego komentować. Wzdycha tylko ciężko i przymyka oczy na kilka sekund. Kiedy ponownie je otwiera, okazuje się, że Alfa już wyszedł, a właściwie wyskoczył przez okno. Natomiast starszy Hale wpatruje się w niego bez słowa.
– Co jest? – pyta nieco opryskliwie. Ma dosyć, kurwa, wszystkiego. Najbardziej, że chce po prostu: SPAĆ!
– W zasadzie to... nic ważnego – odpowiada Hale. – Spokojnie może zaczekać na inną okazję.
***
Idą po kolei do łazienki, a potem Stiles biegnie jeszcze na dół sprawdzić, czy zamknął drzwi. Burczy mu w brzuchu, co uświadamia mu, że nie jedli nic od obiadu. Czyli jakieś sześć, siedem godzin? Byli zbyt zajęci zamartwianiem się nadchodzącym zaćmieniem, że zapomnieli o czymś tak przyziemnym jak kolacja. Nie ma za bardzo siły na jakieś kulinarne popisy, więc muszą im wystarczyć kanapki z żółtym serem i pomidorem. Jeśli Hale będzie narzekał na brak mięsa, to zawsze może skoczyć upolować jakąś niewinną sarenkę...
Na szczęście Peter nie wtrąca żadnych uwag, co w zasadzie jest do niego kompletnie niepodobne. Milczący Peter Hale nie wróży zazwyczaj nic dobrego. Przygląda mu się, starając się jakoś ocenić jego humor. Starszy wygląda, jakby bił się ze swoimi myślami i nastolatek bardzo chciałby wiedzieć, jaki jest tego powód.
Nie pyta, bo wie, że każdy czasami potrzebuje trochę odetchnąć. Rozważyć coś w spokoju, bez wścibskiego gówniarza wiszącego mu nad głową. Stara się skupić na własnych sprawach. Popijając ciepłą herbatę, zastanawia się, czy naszykował wszystko do szkoły. To ostatnia klasa i w zasadzie nie zabiłoby go, jeśliby zacząłby chociaż zerkać do książek. Jasne, większość materiału zna... tylko że jego cholerne ADHD nie ułatwia mu przypisywania zdobytej wiedzy do odpowiedniego przedmiotu. Nie raz już zdarzyło mu się przez swoje roztrzepanie zrobić masę głupot, takich jak: na teście z historii opisywać szczegółowo budowę komórki, albo w eseju o literaturze romantycznej, streścić życiorys Michaela Jacksona... No i słynny opis obrzezania na sprawdzianie z ekonomii... Mina jego ojca po powrocie ze spotkania z Finstockiem była bezcenna.
Peter zasypia pierwszy, co nie jest dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że osiemnastolatka wciąż dręczy ciekawość. Mówią, że wściubianie nosa w nie swoje sprawy nie popłaca. Dla niego powstrzymywanie się od tego jest najgorszą męczarnią. Dopiero kiedy znajoma ręka obejmuje go w tali, a na karku czuje spokojny i równy oddech Hale'a, udaje mu się nieco zdrzemnąć.
Nie ma pojęcia, ile czasu spał, ale powoli wybudza się przez jakiś natarczywy, irytujący dźwięk tuż przy jego uchu. Dodatkowo ten odgłos wibruje?! Mógłby spokojnie odpłynąć z powrotem do krainy snów, bo jest mu cieplutko i wygodnie. Sen jest błogosławieństwem i zbawieniem od wszystkich kłopotów, jakie czekają na niego na jawie. Niestety cokolwiek znajduje się obok niego, nie daje za wygraną, nawet jeśli stara się to odepchnąć łokciem. Kolejne niepowodzenie... ta brzęcząco-mrucząca rzecz zdaje się być do niego przytwierdzona niemal na stałe.
Niechętnie otwiera oczy, ale za oknem wciąż jest ciemno i nie może nawet zorientować się, która może być godzina. Zerka na okno i jedyne, co dostrzega, to zarys drzew i księżyc... No tak! Przecież Peter chwilowo u niego mieszka i to on musi być źródłem tego dziwnego dźwięku. Tylko od kiedy wilkołaki mruczą?
Hale chyba wciąż śpi i nie do końca jest świadomy tego, co robi. Nastolatek czuje, jak nos starszego dotyka jego szyi, a chwilę później słyszy szczęśliwy pomruk. Może podoba mu się zapach szamponu albo...? Wilkołak sapie nerwowo i niemal od niego odskakuje.
– Kurwa – słyszy przerażenie w głosie starszego. Zastanawia się, czy coś po prostu mu się śniło? Wciąż nie zdradza się z tym, że nie śpi. Właściwie sam nie wie dlaczego... Peter przez kilka minut leży na drugim końcu łóżka. Stilinski nie ma super czułych zmysłów, ale wydaje mu się, że wilkołak pozostaje dziwnie wystraszony, czy spięty. Kiedy coś spada na podłogę z cichym brzękiem, odwraca się, uznając to za doskonały pretekst.
Nie spodziewa się tylko zastać starszego siedzącego na łóżku i wpatrującego się w niego błyszczącymi, niebieskimi oczami z miną męczennika. Stiles w kilka sekund jest niemal całkowicie przytomny. Szybko sam podciąga się wyżej na materacu i patrzy na niego. Mija minuta, potem kolejna, a oni wciąż tylko gapią się na siebie. Nastolatek nigdy nie lubił ciszy i ta sytuacja nie jest wyjątkiem. Aż go skręca, żeby powiedzieć cokolwiek, ale jakimś dziwnym sposobem wciąż milczy.
– Obudziłem cię? – Hale jest tym, który w końcu decyduje się odezwać. – Przepraszam.
– Daj spokój... To nie jest nawet problem. – Wzrusza ramionami, to nie tak, że nigdy nie zarwał nocy. Jedna mała pobudka wcale mu nie zaszkodzi. – Coś się stało?
– Nie – wzdycha wilkołak i Stiles wie, że kłamie. Prycha nieco zirytowany. – Połóż się, masz jutro na rano...
– A ty?
– Na razie nie zasnę, może poczytam... nie musisz się przejmować. Usiądę w fotelu i nawet nie będziesz wiedział, że tu jestem.
– Nie ma mowy – mamrocze osiemnastolatek. – Z jakiegoś powodu jesteś zdenerwowany. Już wcześniej było coś nie tak, ale odpuściłem.
– Stiles...
– Widzę takie rzeczy, okay? Jeśli się uprzesz, to nie musisz mówić, ale jeśli chcesz, to ja nie mam nic przeciwko, żeby posłuchać.
– Właśnie to jest to, co nie daje mi spokoju.
– Ale że co?
– Ty! Twoje podejście do mnie... to, że się przejmujesz – warczy Hale. – Nie boisz się spać ze mną w pokoju. Ba! W jedynym łóżku!
– To coś złego? – Nastolatek jest nieco zdezorientowany.
– Dlaczego mi tak ufasz? Pomagasz i próbujesz pogodzić mnie z Derekiem?
– Nie zrobisz mi krzywdy... – Peter warczy gardłowo. – Nawet jeśli kiedyś było inaczej. Nie mam problemu, żeby się z tobą dogadać. Lubię cię... Gdzie ty w widzisz w tym coś złego?