To opowiadanie jest najtrudniejsze z wszystkich jakie pisałam, a ograniczona ilość czasu sprawia, że rozdziały są tak rzadko :(
***
Zayn:
Bezczynność doprowadza
mnie do szału. Kompletnie nic nie mogę zrobić, bo nadal jestem w
szpitalu, zamknięty w białej, pojedynczej sali i oprócz Louisa widuję
jedynie personel szpitala. Z jednej strony to dobrze, bo już wyobrażam
sobie minę Liama, gdybym odskoczył jak oparzony od jego dotyku. Jak nic
domyśliłby się, co się stało i potem zaplanował i zrealizował pobicie
Nialla. Jednak teraz, gdy Tommo pojechał do tego ośrodka odwykowego, w
którym jest mój chłopak, to przydałoby mi się towarzystwo, by móc na
chwilę oderwać się od swoich ponurych myśli.
Wiem jak ciężkie jest
uzależnienie i jak bardzo niszczące dla osoby, która sięga po narkotyk.
Mogłem się tylko domyślać, co pchnęło blondyna do sięgnięcia po używki.
Od zawsze Niall chciał być lekarzem i mówił o tym z taką fascynacją i
radością, gdyż lubił to uczucie, gdy zdołał komuś pomóc. Nawet jeśli
chodziło o założenie prostego opatrunku, czy kilku szwów. A gdy dostał
się na ten staż to o mało nie zaczął fruwać. Skakał po całym mieszkaniu i
się śmiał. Przepełniała go czysta, niczym niezmącona radość, która aż
udzielała się innym osobom w jego otoczeniu. Później stopniowo zaczęło
to przygasać...
- Jak ja się mogłem
wcześniej nie zorientować, że chodzi o coś więcej. - Mamrotam cicho do
siebie, bo przed oczami widzę Horana z kilku ostatnich dni. Zmęczony,
wręcz załamany chłopak, z sińcami pod oczami i martwym spojrzeniem. Nie
mogę sobie przypomnieć, kiedy powiedziałem mu, że go kocham? Dawno...
prawdopodobnie wtedy, gdy był chory i został kilka dni w domu. Później
coraz bardziej uciekał ode mnie i zamykał się w swoim świecie, a ja
odreagowywałem malując.
Może gdybym próbował
bardziej do niego dotrzeć, albo wprost zapytał, co się dzieje, to nie
doszłoby do tego wszystkiego? Niestety teraz już się tego nie dowiem, a
takie gdybanie i rozpamiętywanie nie ma najmniejszego sensu, bo to nigdy
nie przynosi nic oprócz żalu do samego siebie, a kolejnego dołującego
uczucia nie potrzeba mi do kupletu. Teraz, gdy z nas obu zostały
praktycznie same wraki dawnych osób. Związek jakby utknął w zawieszeniu,
bo nie mam pojęcia czy kiedykolwiek będę w stanie jeszcze zaufać mu na
tyle, by z nim być, nie czując podświadomie lęku, albo nie przywoływując
w pamięci tego, co się stało. Płaczu, krwi i bólu. Wiem, że nawet jeśli
ja dam radę, to czy on ponownie będzie mógł patrzeć na mnie bez
kłującego go poczucia winy? Czy my mamy jeszcze w ogóle jakąkolwiek
szanse na wspólną przyszłość?
- Cześć Zayn. - Świergocze Eleanor, pielęgniarka, która ma chrapkę na mojego starszego brata.
Jak to dziwnie brzmi:
Mój brat... To chyba jedyne, co dobrego zawdzięczam matce - to, że
zdradziła męża z ojcem Louisa i teraz nie zostałem całkiem sam.
Na początku mu nie
wierzyłem, ale pokazał mi dokumenty, z których jasno i wyraźnie wynika,
że jestem synem Marka Tomlinsona, ale on zrzeka się całkowicie praw
rodzicielskich. Później tylko leżałem i wpatrywałem się w ścianę,
próbując to sobie jakoś poukładać w głowie, a Tommo siedział na tym
cholernym, zielonym fotelu i opowiadał o tym jak on się dowiedział. Nikt
przy zdrowych zmysłach nie uznałby nas za braci, bo ja mam brązowe oczy
on niebieskie, a moja ciemniejsza karnacja jedynie podkreśla każdą
różnicę. Jednak krew mówi sama za siebie... mamy tego samego ojca, który
jest dupkiem i sukinsynem...
Kręcę głową i wracam do teraźniejszości. Patrzę na uśmiechniętą brunetkę i staram się odwzajemnić jej gest.
-Hej... Co tym razem masz dla mnie? - Wskazuję głową na tabletki i kubek z wodą, które trzyma w rękach.
- Stały zestaw...
antydepresanty, antybiotyk i trochę witamin. - A tak, zapomniałem, że po
mojej efektownej próbie samobójczej jestem wspomagany farmakologicznie,
by znowu nie targnąć się na swoje życie. Chcieli mnie nawet przymusowo
zamknąć, ale Louis podpisał kilka papierków i zapisał mnie na terapię do
jakiejś niezwiązanej z tym szpitalem psycholog.
- Okay, dawaj. - Mruczę
pod nosem z bardzo niezadowoloną miną, a ona tylko chichocze cicho na
moje dąsy. Potem sprawdza jeszcze temperaturę ciała i mierzy ciśnienie.
Uzupełnia kartę i przysiada na chwilę w Louisowym fotelu.
- To nic pewnego, ale
chyba w środę powinni wypuścić Cię do domu. Jesteś stabilny i nie masz
żadnych niepokojących objawów typowych dla chwilowego niedotlenienia
mózgu.
- Chyba się cieszę, bo
zaczynam mieć dosyć patrzenia na tą ścianę, jakkolwiek nie jest ona
fascynująca i niezwykła, to po ośmiu dniach znam każdą jej rysę...
- Wrócisz do siebie?
- Kpisz? - prycham -
Louis już przeniósł trochę moich podstawowych rzeczy do siebie i tylko
mnie poinformował, że na razie mieszkam z nim. Czuję się jakbym w wieku
dwudziestu czterech lat właśnie doczekał się troskliwej, nadopiekuńczej
mamusi...
Louis:
Parkuję pod kliniką, w
której jest Niall i przez minutę nie wychodzę z samochodu, zastanawiając
się czy faktycznie dobrze zrobiłem przyjeżdżając tutaj? Jak on na mnie
zareaguję i co mam mu powiedzieć, kiedy będzie pytał o Zayna? Z jednej
strony nie chcę go okłamać, ale z drugiej, co jeśli go bardziej zdołuję
prawdą?
Słyszę dźwięk wiadomości i po przeczytaniu uśmiech automatycznie wypływa na moją twarz..
Od Zayn: El była zawiedziona, że Cię nie zastała... Umów się z nią, bo inaczej sam dam jej twój numer.
Faktycznie dziewczyna
jest urocza i wyraźnie mną zainteresowana, ale teraz większość uwagi
muszę poświęcić bratu. Może kiedyś jak już wszystko poukładamy w naszym
życiu to spróbuję...
Wychodzę w końcu z auta i
kieruję się w stronę kliniki. Zaraz po wejściu wita mnie uśmiech
starszej recepcjonistki, a im dalej się kieruję, tym mija mnie coraz
więcej personelu. Wyłapuję kilka znajomych twarzy, a wśród nich Stylesa,
który cieszy się jak dziecko, kiedy tylko mnie dostrzega.
- Tommo! Cześć! Spotkanie z Niallem mamy za mniej więcej pół godzinki, ale jak chcesz to możemy usiąść już teraz?
- Jasne... tylko najpierw chciałbym dowiedzieć się od ciebie jak sobie radzi?
- Louis... niestety, ale
nie mogę udzielić Ci zbyt szczegółowych odpowiedzi. Nie ty jesteś
wpisany jako osoba upoważniona, tylko Zayn.
- Wiem, ale on na razie
sam jest w szpitalu. - Mówię cicho, kiedy przekraczamy próg gabinetu
młodszego i od razu kieruję się do szafki, na której ma ekspres do kawy.
Krzywię się delikatnie, bo przez to wszystko coraz częściej piję to
paskudztwo zamiast mojej ulubionej herbaty.
- Myślisz, że kiedyś da
radę odwiedzić Horana? - Pyta Harry niepewnie. - Wiem, że musi mu być
ciężko, bo Niall powiedział mi wszystko, a przynajmniej większość...
Jednak wydaję mi się, że to wiele by pomogło, bo Zayn jest dla tego
chłopaka swojego rodzaju kotwicą. Kimś, kto trzyma go po tej stronie i
nie pozwala mu się poddać. Niall trzyma się nadziei, że jeszcze kiedyś
będzie mógł z nim porozmawiać, czy go przeprosić. Nie mówi tego, wprost,
ale bez twojego brata nie wyobraża sobie dalszego życia. - Już otwieram
usta, żeby coś wtrącić, ale Styles nawija jak katarynka nie dając mi
takiej możliwości. - Zdaję sobie sprawę, że Malik już do niego nie
wróci, ale Horan chciałby nadal być obecny w jego życiu.
- Nie jestem tego taki pewny...
- Czego? - Pyta zdławionym głosem Niall gdzieś za naszymi plecami.
- Kurwa - Sapię i patrzę
groźnie na Harry'ego, bo na to kompletnie się nie pisałem. Nie wiem czy
taka informacja zmotywuję Horana czy bardziej go zdołuję.
- Tego, że Zayn nie będzie cię chciał w swoim życiu... sam mnie tu wysłał, bo nadal jest uziemiony w szpitalu.
- Obudził się? - Szepcze blondyn z niedowierzaniem, a kilka łez wydostaję się z jego oczu.
- Tak. Kila dni temu. Przepraszam, że nie dałem Ci znać, ale nie zadzwoniłeś i...
- Zgubiłem numer w tym
cały zamieszaniu. - Przyznaje Irlandczyk patrząc się na swoje palce.
Wygląda jak smutne, skarcone dziecko.
- Styles, ty idioto! - Kręcę głową na niedomyślność pana psychologa.
- Co? - Pyta lokowany ze zdziwieniem.
- Nie mam pojęcia, jakim
cudem my jesteśmy przyjaciółmi... wiesz, że masz mój numer i dzwonię do
ciebie co najmniej raz dziennie, żeby zapytać jak się ma Horan, a ty
nie domyśliłeś się, że może on też chciałby się jakoś skontaktować ze
mną?
- Uhm...
- Louis. Stop - Mówi cicho blondyn. - Najpierw powiedz mi, co z Zaynem, a potem możesz wrócić do obrażania mojego terapeuty.
Niall:
Dzień odwiedzin jest
zupełnie inny w ośrodku, bo czuć nerwową atmosferę oczekiwana, szczęście
i tęsknotę za bliskimi. Ciężko mi patrzeć na uśmiechnięte twarze, bo
dla nich na te kilka godzin zmartwienia i walka z uzależnieniem schodzi
na dalszy plan. Jednak ja, jako jeden z nielicznych, siedzę sam i coraz
bardziej zapadam się w swoich myślach, bo oprócz terapii indywidualnej
ze Stylesem nie czeka mnie dzisiaj nic więcej. Równie dobrze mogę
przespacerować się pod jego drzwi już wcześniej, to przynajmniej uniknę
tych wszystkich odwiedzających i nie załamię się po raz kolejny patrząc
na witające się rodziny czy pary. Zostałem sam ze swoim demonem, który
wrósł się we mnie tak mocno, że ciężko nas rozróżnić. Sam do końca nie
wiem już, które części są naprawdę moje, a co spowodowane jest
narkotykami i ich wyraźnie odczuwalnym brakiem.
Idę schodami na pierwsze
piętro, gdzie znajdują się gabinety i siadam pod tymi z niewielką,
metalową tabliczką: Harry Styles. Dziwne, bo zazwyczaj przede mną nie
miał z nikim zajęć, a teraz słyszę wyraźnie dwa głosy. Kiedy w końcu
dostaję olśnienia i rozpoznaję głos, jako należący do Tomlinsona, bez
zastanowienia, niczym jak na autopilocie rzucam się do drzwi i wślizguję
się do środka prawie bezszelestnie.
Wyłapuję imię mojego partnera, a
potem uderzają we mnie wyraźnie słowa Louisa:
- Nie jestem tego taki pewny...
- Czego? - Pytam, zanim mogę się powstrzymać.
- Tego, że Zayn nie
będzie Cię chciał w swoim życiu... - Reszta wypowiedzi zagłuszona jest
przez szum w uszach. Mam wrażenie, że zaraz zemdleję. Czy to znaczy, że
on...
- Obudził się?
- Tak... kilka dni temu.
- To najważniejsze. Później Louis pyta jeszcze, czemu nie zadzwoniłem,
więc niechętnie przyznaję, że gdzieś zapodziałem tą cholerną karteczkę z
numerem. Tomlinson wykłóca się o to z Harrym, ale ja nadal jestem zbyt
odurzony informacją o Zaynie, żeby zwracać na nich większą uwagę.
Czy mnie nienawidzi i
nie może znieść myśli o mnie? Jak bardzo załamany jest i czy
kiedykolwiek jeszcze będę mógł się z nim zobaczyć, żeby chociaż go
przeprosić? Tak bardzo brakuje mi wszystkiego, co jest z nim związane:
poplamionych farbami koszulek, zapachu mielonej kawy i kłębków dymu
papierosowego, cichego, spokojnego głosu, podśpiewywana czy śmiechu.
Uświadamiam sobie, że przez ostatnie miesiące nie zwracałem uwagi jak
wiele mam i jak bardzo sama jego obecność wpływa na moje życie.
Dlaczego, do kurwy
nędzy, uciekałem przed nim w narkotyki?! Nie mogę pojąć, od czego to się
zaczęło? Nic ani nikt inny nie zapewni mi takiego spokoju, komfortu czy
poczucia bezpieczeństwa jak on. Wiem to. Teraz już do końca życia,
jakkolwiek długie by ono nie było, będę męczył się ze świadomością, że
mając wszystko zniszczyłem to, a nawet więcej, bo brak Zayna w mojej
egzystencji oznacza powolną autodestrukcję. Bez niego mogę żyć pracą i
tylko tym, a który szpital zatrudni lekarza narkomana? Tak wiem, że jest
kilku takich i po terapii jakoś sobie radzą, ale bliski kontakt z
niektórymi lekami to zawsze będzie kuszenie losu. Oni może są na tyle
silni... pewnie mają rodziny czy przyjaciół, albo może nawet psa czy
kota, dla których chcą żyć.
Całe moje życie byłem
niewystarczająco dobry dla moich bliskich i tylko Zayn dostrzegł we mnie
coś wartego uwagi. Wcześniej snobistyczna rodzinka na każdym kroku
wytykała mi moje wady i potknięcia. Czułem się przy nich jak nic nie
warty śmieć. Chociaż miałem najwyższą średnią w klasie, czy wygrywałem
olimpiady to jednak ojciec był rozczarowany, bo wolałem brzdąkanie na
gitarze od gry w piłkę, a matka cały czas patrzyła na mnie z takim
żalem, jakbym odebrał jej całe życie. Może faktycznie tak było? Chciała
córkę, a urodziłem się ja, doszło do komplikacji i nie mogła więcej
zajść w ciążę. Mimo wszystko zawsze starałem się szukać chociaż
najmniejszych pozytywów, bo bez nich wylądowałbym w psychiatryku lub na
cmentarzu jeszcze przed maturą.
Codziennie się uśmiechałem i próbowałem rozweselać innych. Tak poznałem Zayna - chłopaka, który nigdy się nie uśmiechał, a ja bardzo chciałem to zmienić.
Zayn:
Próbuję skupić się na
czymś innym, niż moje rozbiegane, chaotyczne myśli, bo powoli moje ciało
zaczyna wypełniać panika. Bazgram w szkicowniku, ale nic sensownego nie
powstaje, bo w głowie mam tylko Nialla i wszystkie jego twarze.
Roześmiany nastolatek z gitarą przerzuconą przez ramię, jego nieco
niepewny, nieśmiały uśmiech, gdy pytał mnie o wspólne zamieszkanie,
zasmucony i zraniony wyraz twarzy po pierwszej poważnej kłótni. Tak
wiele razem przeszliśmy i wiem, że nie poddam się, chociaż na razie myśl
o spotkaniu z nim twarzą w twarz powoduje u mnie paraliż i momentalnie
przypominam sobie kilka najgorszych tygodni. Teraz wiem, że jego
zachowanie spowodowane było wyniszczeniem psychicznym i działaniem
narkotyków.
Wiem, że to nie moja
wina. To nie ja pchnąłem go w tym kierunku i nie wolno czuć mi się za to
odpowiedzialnym, bo zrujnuje w ten sposób resztkę swojego poczucia
wartości i zdrowia psychicznego.
Teraz osiągnąłem pewien stabilny
poziom, gdzie nie wzdragam się już na dotyk Louisa i El. Jednak reszta
personelu medycznego nadal powoduję u mnie ciarki i natychmiastowy
przypływ negatywnych emocji. Skąd mogę wiedzieć, którzy z nich
skrzywdzili mojego partnera? Na wszystkich patrzę dosyć nieufnie i
zachowuję dystans. Chociaż Louis spędził sporo czasu na grożeniu
dyrekcji kolejnym pozwem, jeśli któreś z tych stażystów uniknie
konsekwencji... jednak to nie znaczy, że reszta jest niewinna. Widzieli i
wiedzieli, co się dzieje, ale nikt nic nie zrobił. Odwracali głowy i
zajmowali się swoimi sprawami, a to czyni ich współodpowiedzialnymi za
to, co się stało.
Brakuje mi go na każdym
kroku... tego dawnego Nialla, chłopaka z najpiękniejszym uśmiechem na
świecie. Pomimo trudnego dzieciństwa i braku jakichkolwiek uczuć ze
strony wymagających rodziców był takim pozytywnym człowiekiem.
Podziwiałem jego siłę, bo sam nie umiałem dostrzegać tyle radości w
każdym dniu. Tęsknie za tym głośnym, nieokiełznanym śmiechem, za
wspólnymi wieczorami i delikatnym dotykiem. Staram się sobie przypomnieć
zapach jego skóry i to sprawia, że prawie mogę poczuć ciepłe ramiona
wokół mnie. To tylko złudzenie, ale wystarcza by obudzić we mnie
determinację: wyjdę z tego kolejny raz i nie zrezygnuję z niego.
Spoglądam na szkic i
dostrzegam, że narysowałem Nialla ze zmierzwionymi włosami, szerokim
uśmiechem i tym charakterystycznym błyskiem w oczach. Moim największym
marzeniem jest, by zobaczyć jeszcze kiedyś tak szczęśliwego chłopaka, a
nie tą pustą powłokę, która z niego została.
Niecierpliwie czekam na jakiekolwiek wieści od Louisa. Podskakuję na dźwięk telefonu.
- Tak, Lou?
- Jestem nadal w ośrodku
i Niall siedzi obok mnie... wiem, że to nagle, ale może chciałbyś
zamienić z nim kilka słów - Zawieszam się na chwilę, bo to dosyć
nieoczekiwane. Dam radę nie rozkleić się po usłyszeniu jego głosu?
Zerkam na rysunek i zaciskam mocniej palce na komórce. – Jeśli nie, to
będzie okay Zaynie, ale pomyślałem, że to może by wam obu dobrze
zrobiło? Chyba jednak nie... przepraszam.
- Nie! Czekaj - Wołam,
zanim zdąży się rozłączyć. - Daj go. - Głos lekko mi się trzęsie, ale
nie poddam się. Słyszę kilka szmerów i nerwowy oddech i już wiem, że to
Niall.
- Zayn? - Zamykam oczy i
wyobrażam go sobie, jak siedzi z telefonem Louisa przyciśniętym do
ucha. - Jestem beznadziejny... tak bardzo zjebałem wszystko.
- Horan zjebałeś, ale...
nie jesteś beznadziejny. Nie dla mnie. - Urywam, by zaczerpnąć powietrza
i zebrać się na odwagę. - Musisz dać radę się od tego uwolnić.
-Przepraszam... wiem, że
twoja matka i... teraz ja to wszystko odgrzebałem. Wykopałem stare lęki
i to pewnie za dużo... Zayn, ja nawet nie wiem jak to wszystko mogło
zajść tak daleko. Chociaż po tym wszystkim pewnie ciężko będzie ci
uwierzyć... to ja cię kocham
- Wiem. Jesteś
silniejszy niż jakieś prochy, lepszy niż ci się wydaje Niall. -
Odpowiadam, a łzy wypływają z moich oczu. - Do usłyszenia. - Szepczę i
się rozłączam, a potem obejmuję kolana rękami i nerwowo kiwam się w
przód i w tył. Przestaję się kontrolować i zanoszę się płaczem.
- Też cię kocham. -
Łkam, żałując, że nie miałem odwagi mu tego powiedzieć. To tylko trzy
słowa, które kiedyś wypowiadałem codziennie. Słowa, które są dla mnie
najważniejszą życiową prawdą. Nikt nigdy mnie nie kochał tak jak on, i
ja nie czułem czegoś takiego do kogokolwiek innego.