Zayn:
Na początku wszystko jest dobrze. Nie idealnie, bo żaden z
nas taki nie jest. Obaj mamy w końcu swoje wady, gorsze dni i humorki. Zawsze
jednak znamy granice i gdy któryś z nas uświadomi sobie, że jednak nie ma
racji, wyciąga rękę na zgodę. Taki stan rzeczy funkcjonuje przez jakiś trzy
lata trwania naszego związku. Wszystko zmienia się, gdy Niall jest na ostatnim
roku medycyny i razem dziesięcioma innymi osobami dostaje się na staż do
prestiżowej kliniki. Zaczyna wracać do domu podenerwowany i czepia się
dosłownie o wszystko. Nagle zaczyna przeszkadzać mu to, że jestem artystą,
kiedy wcześniej byłem za to dosłownie i w przenośni noszony na rękach. Tworząc
kolejny obraz na wystawę, przez przypadek brudzę ścianę farbami. Szczerze
mówiąc, jestem tak pochłonięty pracą, że nawet tego nie zauważam. Horan po
powrocie do mieszkania i zobaczeniu plamy, dostaje szału: wyrzuca obraz razem z
przyborami za okno. Jest to pierwszy raz, kiedy widzę go aż tak wściekłego, a
także pierwszy raz, gdy nie przeprasza
za swoje zachowanie. Kolejne tygodnie przynoszą więcej takich sytuacji. Cały
czas mam nadzieję, że jest to tylko przejściowy stan. Niall ma gorszy okres,
ale za chwilę wszystko wróci do normy. Próbuję z nim rozmawiać, ale nic to nie
daje. Zbywa mnie półsłówkami i machnięciem ręki. Jeden jedyny raz udaje mi się
z niego coś wyciągnąć, i jest to wtedy, gdy leży w łóżku przeziębiony i z
gorączką.
- Jestem zmęczony, Zayn. Nie mam na nic czasu. Nie śpię, nie
jem, tylko zakuwam, a ten stary profesorek i tak znajdzie coś, żeby się razem z
resztą ze mnie pośmiać. - niepewnie się do niego przysuwam i obejmuję
ramionami. Czuję, jak odpręża się i opiera całym ciałem o mnie. Całuję go
delikatnie po karku.
Tego wieczoru jest jak dawniej, tak jak powinno być, gdy
jesteś z kimś, kogo kochasz i kto kocha Ciebie. Daje mi to nadzieję, że gorszy
czas mamy już za sobą. Chociaż problemy same nie znikną, jednak lepiej radzić
sobie z nimi we dwójkę. Chcę mu nawet zaproponować, żeby odpuścił sobie tamtą
posadę, skoro jej ceną jest jego zdrowie i nasz związek. Pragnę, żeby już na
stałe wrócił mój Niall, bo dla mnie nie ważne było ile będzie zarabiał i czy
będzie leczył jakieś sławy. Jeżeli tylko by chciał, przeniósłbym się z nim na
Grenlandię czy do Afryki, ważne było, żeby w końcu przestał powoli zabijać samego siebie i mnie przy okazji też…
Dzisiaj sobota, więc razem z moim przyjacielem Liamem
jesteśmy w pracy. Dzięki moim zdolnościom artystycznym i jego sile, prowadzimy
małą firmę zajmującą się odrestaurowywaniem starych, urokliwych domów. To
pozwala mi płacić rachunki, bo wiem, że na razie nie jesteśmy w stanie utrzymać
się ze stażu Nialla i sprzedaży moich obrazów. Cały dzień czyścimy i zdzieramy
starą warstwę lakieru z całkiem dobrze zachowanej drewnianej podłogi. Do domu
docieram dopiero koło 7 wieczorem. Ze zdziwieniem stwierdzam, że mojego
chłopaka nadal nie ma. Jem samotną kolację i przygotowuję się do snu. Parę razy
próbuję dodzwonić się do Nialla, ale cały czas wita mnie poczta głosowa.
Chociaż jestem kurewsko zmęczony, to wiem, że i tak nie zasnę. Rozsiadam się
przed telewizorem i tępym wzrokiem wpatruję się w pudło. Moje myśli dryfują,
jednak daleko od fabuły oglądanego filmu. Po jakimś czasie powieki zaczynają mi
ciążyć, więc z westchnieniem dreptam do kuchni po kolejny kubek kawy. Trzy,
beznadziejne filmy później, do domu chwiejnym krokiem wraca powód mojej
przymusowej bezsenności. Wszystko się we mnie gotuje... to ja się tutaj
zamartwiam, a on po prostu sobie balował?
- Ni-e śpisz? - pyta bełkotliwie.
- Jak widać. - mówię sztucznie opanowanym głosem. - Gdzie
byłeś i czemu masz wyłączony telefon?!
- W barze… zresztą, co cię to interesuję?!
-Jak to, co mnie to interesuję?! Myślałem, że coś ci się
stało, a ty po prostu poszedłeś się najebać!
- Musiałem… - wzdycha i gdybym nie był taki wściekły, pewnie
zrobiłoby mi się go szkoda. Mocno ściskam nasadę własnego nosa i na chwilę
przymykam powieki.
- Wystarczyłby jeden pierdolony sms 'żyję, będę późno'!
- Przestań się czepiać! Nie jesteś, kurwa, moją matką, żebym
musiał się tłumaczyć.
- Niall…
- Jesteś nikim! Zadufanym w sobie malarzem od siedmiu
boleści! Do Rembrandta ci daleko… Nie masz pojęcia o tym, czym są normalne
problemy! - chociaż wiem, że przemawia przez niego alkohol, to i tak robi mi
się w chuj przykro. Kto jak kto, ale on wie o mnie wszystko. Moje dzieciństwo
nie należało do łatwych i przyjemnych, a wszystko za sprawą matki narkomanki. O
problemach wiem więcej, niż większość ludzi w moim wieku.
- Co ty pierdolisz Horan?! Jak to jestem dla ciebie nikim?!
Te trzy lata związku, to jest dla ciebie nic? Zastanów się, co mówisz! Znosiłem
twoje humorki przez długi czas, ale mam dość. Rzuć tą robotę w cholerę, bo
przez nią nie da się z tobą wytrzymać! - wrzeszczę i chwilę później jego pięść
zderza się z moją twarzą, a ja czuję piekący ból. Tylko, który jest bardziej
dotkliwy: fizyczny, czy ten psychiczny, wywołany tym, że po raz kolejny osoba,
którą kocham i której ufam, podniosła na mnie rękę. Patrzę na niego
zdezorientowany, a ten jak gdyby nigdy nic odwraca się do mnie plecami i odchodzi.
Słyszę trzask drzwi od naszej sypialni. Nawet nie wiem kiedy z moich oczu
zaczynają płynąć łzy. Zsuwam się po
ścianie i rozklejam się na dobre.
Rano budzę się cały obolały. Zmęczony szlochem zasnąłem w
korytarzu. Wlokę się do łazienki, biorę szybki prysznic, ubieram się i
niepewnie zerkam do lusterka. Cała lewa strona mojej twarzy jest spuchnięta, a
warga rozcięta. Słyszę jakiś hałas, więc wychodzę z łazienki i widzę mojego
chłopaka. Bez słowa mnie mija i wychodzi z mieszkania. Zastanawiam się, dokąd mu
się tak śpieszy w niedzielny poranek. Gdybym choć w najmniejszym stopniu
przeczuwał to, co od tego momentu miało zdarzyć się w moim życiu, to
spierdalałbym gdzie pieprz rośnie… Hmm, a może nie? Bo cały czas wierzyłbym w
niego. Mówi się, że nadzieja jest matką głupich i że umiera ostatnia… cóż, oba
stwierdzania są definitywnie prawdziwe. Jestem bezapelacyjnie największym
idiotą na świecie i za swoją bezmózgowość miałem zapłacić wysoką cenę… A
nadzieja? Ona umarła na samym końcu, razem ze mną…
Mija kilka dni względnego spokoju, można powiedzieć, że mamy
ciche dni. Nawet mnie nie przeprosił. Wychodzi wcześnie i wraca, gdy ja już
śpię. Dzisiaj się zawziąłem i postanowiłem zaczekać. Postanowiłem przy okazji
zrobić porządek w papierach. Nienawidzę tego robić i zazwyczaj zajmuje się tym
Liam, ale teraz wyjechał w podróż poślubną, na którą odkładał przez ostatnie
pół roku. Chcąc nie chcąc, zaczynam przeglądać faktury z ostatniego miesiąca.
Jestem już prawie na finiszu, gdy słyszę szczęk kluczy. Zwlekam się z fotela i
staję twarzą w twarz z obcym chłopakiem, podtrzymujący mojego zajebanego do
nieprzytomności chłopaka. Moja mina musi być dość jednoznaczna, bo gość zaczyna
się śmiać i mówi:
- Spokojnie, upił się w moim barze. Pracownicy nie mogli
sobie z nim dać rady… przeszukałem mu kieszenie i znalazłem kluczę i dokumenty.
- Ta… dzięki. - mamrocze smutny. Widzę, jak chłopak przygląda
się mojej twarzy, na której znajduję się już ledwie widoczny siniak.
- Nie ma za co, każdemu się zdarza… Tak w ogóle, to jestem
Louis Tomlinson. Gdyby jednak coś zginęło, to najczęściej można mnie spotkać w
pracy. - podaje mi wizytówkę z nazwą i adresem baru.
- Zayn Malik - również się przedstawiam.
- Hej, znam cię! Mam parę twoich obrazów w lokalu… tych z
superbohaterami. Masz może coś nowego? - myślę: serio, teraz facet?! Ja ledwo
stoję na nogach, a Niallowi wcale nie ubywa kilogramów… wręcz przeciwnie, z
każdą minutą mam wrażenie, że jest coraz cięższy. Patrzę na niego dziwnie i
chyba coś do niego dociera.
- Oi, sorki. Zadzwoń, chętnie kupiłbym jeszcze coś twojego. - zgadzam się skinieniem głowy i jednocześnie poprawiam Horana, który zaczyna
niebezpiecznie uciekać mi z rąk na spotkanie z posadzką. Łapię go ostatniej
chwili. - Pomóc Ci?
- Jeśli to nie problem… - wzdycham. Jest mi trochę wstyd za
sytuacje, w jakiej poznał mnie jeden z nielicznych ludzi zainteresowanych moją
twórczością. Uśmiecham się do niego słabo - To otwórz mi te drzwi na lewo i
zapal światło. - gdy Ni bezpiecznie spoczywa już w naszym łóżku, oprowadzam
Louisa do drzwi.
- Na razie, Zayn! - woła jeszcze, budząc tym pewnie połowę
moich sąsiadów. Zamykam drzwi i wracam do sypialni. Powoli zdejmuję z blondyna
ubrania, jednocześnie starając się go nie obudzić. Aż za dobrze pamiętam, co
się stało, gdy ostatni raz był pod wpływem…
Po zdjęciu koszulki odkrywam mnóstwo malinek, które na pewno nie są moim
dziełem. Do moich oczu momentalnie napływają łzy… Z kim mnie zdradza i czy ja
mu już nie wystarczam? Do tego wszystkiego sprawa z uderzeniem… Zastanawiam się
czy „my” mamy jeszcze jakiś sens. Zwijam się w kłębek na najbardziej odległym
od niego skrawku łóżka i przytłoczony dzisiejszymi wydarzeniami, zasypiam.
Budzą mnie hałasy z łazienki. Na wpół przytomnie myślę, że to
pewnie Niall. Jednak szybko przytomnieje, gdy tylko przypominam sobie
wydarzenia z ubiegłego wieczora. Zastanawiam się, co mam o tym wszystkim
myśleć, co mam zrobić i jak zacząć w ogóle z nim rozmowę…
Drzwi się uchylają i wchodzi przez nie Niall. Widać, że brał
prysznic, bo z jego włosów nadal kapie woda. Wygląda na tak autentycznie
wycieńczonego i smutnego, że w tym momencie jestem gotowy wybaczyć mu wszystko.
Wystarczy mi tylko zwykłe, szczere przepraszam. Może przypominam bad boy'a,
szczególnie po tym, jak ściąłem na krótko włosy i z tym kolczykiem w uchu i
mnóstwem tułaży, ale każdy, kto mnie zna wie, że to tylko pancerz ochronny. Ni
zna mnie aż za dobrze, wobec niego jestem bezbronny jak noworodek. Zauważam, że
jest tylko w dresach, a jego tors jest całkiem odsłonięty, moje spojrzenie od
razu ucieka w stronę malinek. Oddycham ciężko i decyduję się zapytać.
- Niall? - Przenosi spojrzenie na mnie, a ja do niego
podchodzę - Co to jest? - Pytam, wskazując na czerwone plamy.
- Malinki Zayn, malinki. - uśmiecha się kpiarsko, a ja z bólu
zachłystuję się powietrzem.
- Ale… kto je zrobił? Bo na pewno nie byłem to ja! Z kim mnie
zdradzasz?!
Niall:
Mam dość. Chciałem być tylko dobrym lekarzem, a skończyłem,
jako wrak człowieka i narkoman. Pan szanowny profesor razem z resztą grupy
dbają o to, żebym każdego pieprzonego
dnia staczał się coraz bardziej. Najzabawniejsze jest to, że sam przejmuję
część jego zachowań i stosuję je na własnym chłopaku. Kiedy już zacząłem, nie
umiem tego zatrzymać. Nie potrafię tego przerwać. Zabrnąłem za daleko. Po raz
kolejny znajduje się w barze, którego ściany przyozdobione są obrazami Zayna.
Po paru głębszych mam zamiar wyjść, ale zauważa mnie znajomy diler.
- Horan! - mówi do mnie radosnym tonem. - Mam coś ekstra!
- Dzięki stary, ale nie mam dzisiaj już gotówki. - nie
zwracając uwagi na to, co mówię, chłopak zaciąga mnie przed bar do swojego
samochodu i machając mi przed oczami torebeczką wypełnioną tabletkami. Wodzę za
nią łakomym wzrokiem.
- Niall, wiesz, że tobie nie zawsze potrzebna jest kasa. - szepcze i przesuwa ręką po moim udzie. A ja nie protestują. Jedyne, o czym jestem
w stanie myśleć to prochy. Szybko łykam oferowane przez niego dragi, co
jednoczesne jest ze zgodą na taką formę zapłaty. To pierwszy raz, kiedy
zdradzam swojego chłopaka. Po wszystkim czuję się brudny, jak zwykła szmata.
Wracam, więc do baru i przepijam pieniądze ze wspólnego konta. Alkohol w połączeniu
z dragami całkowicie wyłączają mój mózg.
Co dziwne, budzę się we własnym łóżku, po jego drugiej
stronie leży Zayn. Na chwiejnych nogach idę do łazienki, odświeżam się i
spoglądam w lustro. Wyglądam jak trup, cały mój tors pokrywają malinki. Wiem,
że Z na pewno nie zrobiłby nic, gdy byłem nieprzytomny. Przypominam sobie
wszystko. Jeszcze większe przerażenie dopada mnie wtedy, gdy uświadamiam sobie,
że obudziłem się bez koszulki. Zayn to widział. Jeżeli nie zostawił mnie po
tygodniach ciągłych pretensji i wrzaski... Jeśli nie odszedł, gdy go uderzyłem…
To teraz... Tak, teraz przesadziłem: Nie ma nic, co mogłoby go przy mnie
zatrzymać…
Wychodzę z łazienki i od razu napotykam jego badawcze
spojrzenie. Podchodzi do mnie i próbuję dowiedzieć się czegokolwiek, ale ja
jestem zbyt dużym idiotą i zaprzepaszczam ostatnią szansę na jego wybaczenie.
Mocno go odpycham, przez co upada na podłogę. Zmuszam się do szybkiego ubrania
się i wybiegam z mieszkania. Potrzebuję jednej rzeczy - zapomnienia.
Zayn:
Zamiast odpowiedzi dostaję kolejne uderzenie, a on ucieka z
mieszkania. Jedyne, co przekonuje mnie do zostania, to łzy, które widziałem w
jego oczach. Daję mi to znowu tą pierdoloną nadzieję na to, że jest jeszcze
jakaś szansa. Niecierpliwie czekam na jego powrót. Kończę porządkować papiery i
sprawdzam nasze rachunki. Widzę, że z naszego konta ubyło trochę pieniędzy i
jeśli nie chcemy głodować, to muszę szybko coś wymyślić. Sięgam po papierosy, a
pod paczką dostrzegam wizytówkę Tomlinsona. Uśmiecham się i dzwonię do niego.
Umawiamy się na popołudnie w jego lokalu, bo ma jakąś kontrole i musi siedzieć
z urzędnikiem i przeglądać wszystkie umowy oraz pozwolenia. Przebieram się i
zgarniam tablet, w którym mam fotografie wszystkich moich obrazów. Około
godziny piątej docieram do baru Louisa o wdzięczniej nazwie „Forget Today” . Parskam śmiechem, oj
tak, chciałbym zapomnieć.
Wchodzę do środka i pierwsze, co widzę to to, że na każdej
ścianie wiszą co najmniej jakieś dwa moje obrazy. Cały lokal utrzymany jest w
klimacie lat osiemdziesiątych z wielkim drewnianym barem, lekko podwyższaną
sceną i eleganckim, czarnym pianinem stojącym na środku niej. Podchodzę do
jednego z pracowników i mówię, że jestem umówiony z właścicielem. Chłopak
zaprowadza mnie na piętro, gdzie znajdują się biura. Wskazuję mi drzwi z krzywo
zawieszoną tabliczką: Szefuńcio.
Pukam, a gdy słyszę zirytowany krzyk:
- Co znowu?! - po prostu wchodzę.
- Przeszkadzam? - pytam z uśmiechem.
- Nie, sorki, ale myślałem, że ten w garniturku znowu czegoś
zapomniał… po całodziennym sprawdzaniu tych rubryczek, mam ochotę go
zamordować.
- Też nie lubię papierków, więc doskonalę rozumiem… Mam
zdjęcia wszystkich moich prac. - Mówię i podaję mu tablet, na którym widać już
pierwszy obraz. Tomlinson spokojnie i powoli oglądał wszystkie prace. Wstępnie
wybrał dziesięć, ale zastrzegł, że chce jeszcze obejrzeć je na żywo.
- Tak właściwie, to mogłeś mi to wysłać… ale chciałem jeszcze
z tobą na spokojnie o czymś porozmawiać, cóż właściwie to o kimś. - widzę
zdenerwowanie i niepewność na jego twarzy.
- Tak?
- Twój przyjaciel, którego wczoraj odprowadziłem..
- Mój chłopak, nie przyjaciel. - poprawiam go. Widzę jeszcze
jakiś cień na jego twarzy, tak jakby bolało go to, co za chwilę ma mi
powiedzieć.
- Jasne, chłopak. Nie zważyłeś ostatnio u niego czegoś
niepokojącego, zmian nastroju, albo…
- Do czego zmierzasz Louis?
- Wczoraj złapaliśmy w lokalu dilera, a twój chłopak parę
razy był z nim widziany.
- Kurwa. - szepczę - Nie znowu. - chowam twarz w dłoniach.
Po
chwili wychodzę z lokalu i kieruję się w stronę swojego mieszkania. Tomlinson
proponuje, że mnie odwiezie albo odprowadzi, ale potrzebuję samotności.
Zastanawiam się, czy mam na tyle siły, żeby jeszcze raz przez to wszystko
przechodzić. Uzależnienie, znikające pieniądze. Jak namówić go na odwyk, w
ogóle jak o tym rozmawiać? Zdecydowanie za szybko docieram pod blok, wypalam
jeszcze dwie fajki, zanim jestem w stanie wejść do budynku. Niepewnie otwieram
drzwi od mieszkania. Nigdzie nie widzę Nialla. Wchodzę do sypialni. Jest tam,
siedzi na łóżku i tempo wpatruję się w jeden punkt. Teraz, albo nigdy.
- Ni? - podnosi na mnie spojrzenie. - Wiem wszystko. - Mówię
szybko, a w jego oczach dostrzegam przerażenie. Nagle zrywa się na nogi i
przewraca mnie na łóżko.
- Skąd wiesz?! Śledziłeś mnie? - Mówi i coraz mocniej zaciska
ręce na moich nadgarstkach.
- Niall - said ciężko - uspokój się. Nawet nie przyszło mi do
głowy, żeby Cię śledzić.
- Więc jak?
- Zauważyłem rzeczy, których nie chciałem widzieć. To, co
Louis mi powiedział, doskonale pasowało do twojego zachowania…- staram się
uwolnić, ale jest zaskakująco silny, a ja nawet w takiej sytuacji nie jestem w
stanie zrobić mu krzywdy.
- Kim do cholery jest Louis i co ci powiedział?! - wydziera
się i mnie policzkuję. Łzy zbierają mi się pod powiekami.
- Jest właścicielem twojego ulubionego baru. - mówię szeptem
- I powiedział, że jesteś uzależniony.
- To, dlatego tam jest tyle twoich prac?! Pieprzysz się z
nim?!
- Pojebało Cię - szarpię się, ale na darmo.
- Jesteś tylko mój! - W tym momencie nie pamiętam o tym, że
nie wolno wkurwiać osób pod wpływem, bo to zawsze się źle kończy.
- A ty to, co?! Zdradzasz mnie, malinki same się nie zrobiły…
- Coś w jego spojrzeniu mnie przeraża. Mocno uderza mnie w brzuch, przez co na
chwilę tracę ostrość widzenia. Po ocuceniu orientuję się, że Niall jest półnagi
i właśnie szarpie się z moimi spodniami.
- Niall… Nie. - mówię stanowczo.
- Zamknij się! - kolejne uderzenie. Mimo wszystko próbuje się
bronić, jednocześnie prosząc, by przestał. W ogóle nie słucha, zachowuję się
jak w jakimś transie. Gdy odsuwa się by zdjąć bokserki, zrywam się do ucieczki,
ale szybko mnie łapię. Wbija się we mnie od razu. Krzyczę z bólu, płacze i
słabo go odpycham. To jeszcze bardziej go wkurza. Po paru kolejnych pchnięciach
dochodzi i się ze mnie wysuwa.
Nie mam siły się ruszać, oddychać ani żyć. Nie wiem ile tak leżę, ale gdy tylko dociera do mnie jego ciche pochrapywanie, powoli wstaję i pomimo ostrego bólu w dole kręgosłupa idę do łazienki. Wchodzę pod prysznic i próbuję zmyć z siebie ten brud. Niestety, woda czyści tylko ciało. W moim umyśle nadal wszystko jest i rozgrywa się wciąż od nowa. Każda sekunda bólu i upokorzenia. Nie dam rady tym razem… mam dość. Decyzja zapada błyskawicznie. Wycieram się niedbale i zakładam pierwsze lepsze rzeczy z suszarki. Są jeszcze wilgotne, ale wszystko mi jedno. Bezszelestnie wychodzę z łazienki i chwilę na niego patrzę. Zabija mnie to, że pomimo tego, co mi zrobił, nie umiem go nienawidzić… nadal jest dla mnie całym światem. Zostawiam wszystko tak, jak jest. Nie zamierzam tu już nigdy wracać.
Nie mam siły się ruszać, oddychać ani żyć. Nie wiem ile tak leżę, ale gdy tylko dociera do mnie jego ciche pochrapywanie, powoli wstaję i pomimo ostrego bólu w dole kręgosłupa idę do łazienki. Wchodzę pod prysznic i próbuję zmyć z siebie ten brud. Niestety, woda czyści tylko ciało. W moim umyśle nadal wszystko jest i rozgrywa się wciąż od nowa. Każda sekunda bólu i upokorzenia. Nie dam rady tym razem… mam dość. Decyzja zapada błyskawicznie. Wycieram się niedbale i zakładam pierwsze lepsze rzeczy z suszarki. Są jeszcze wilgotne, ale wszystko mi jedno. Bezszelestnie wychodzę z łazienki i chwilę na niego patrzę. Zabija mnie to, że pomimo tego, co mi zrobił, nie umiem go nienawidzić… nadal jest dla mnie całym światem. Zostawiam wszystko tak, jak jest. Nie zamierzam tu już nigdy wracać.
Niall:
Budzę się kompletnie zdezorientowany. W pomieszczeniu
śmierdzi seksem, potem i krwią.
- Zaraz, kurwa. Jak to krwią? - szepcze do siebie. Odkrywam
kołdrę i widzę czerwone plamy na jasnej pościeli. - Nie, nie, nie… - płaczę i
zrywam się z łóżka. - Błagam, nie zrobiłem tego, nie, nie, nie. - powtarzam w
kółko jak zaklęcie albo modlitwę. Wbiegam do łazienki. Pusto. Przeszukuję
resztę mieszkania, ale nigdzie nie ma śladu Zayna.
Zayn:
Powoli kieruję się w stronę mojego ulubionego mostu. Nie jest
on znany ani podziwiany przez tłumy. Nazwisko inżyniera nie zapisało się w
historii. Po drodze rozmyślam o całym swoim życiu. Matka, która była idealna do
czasu, gdy ojciec nie zostawił jej dla młodszej, wtedy się załamała i całą
swoją frustrację zaczęła przelewać na nastoletniego syna. Gdy uciekłem z domu,
byłem kompletnym wrakiem człowieka… jednak udało mi się poskładać jakoś z
powrotem. Teraz, gdy Niall, który znaczył dla mnie wszystko, roztrzaskał moją
psychikę i serce w drobny mak, nie widziałem sensu w dalszym życiu.
Przypomina mi się cytat jakiejś starej piosenki: Belive in deth not life. Pasuje idealnie. Jestem już na miejscu i pewnie przekładam nogi przez barierkę, siadając na niej. Spoglądam w dół. Jeszcze chwila… Mam nadzieję, że nie zranię zbytnio nikogo moim odejściem. Czuję się jak śmieć, bezwartościowa szmata. Już mam się odbić, gdy słyszę krzyk:
Przypomina mi się cytat jakiejś starej piosenki: Belive in deth not life. Pasuje idealnie. Jestem już na miejscu i pewnie przekładam nogi przez barierkę, siadając na niej. Spoglądam w dół. Jeszcze chwila… Mam nadzieję, że nie zranię zbytnio nikogo moim odejściem. Czuję się jak śmieć, bezwartościowa szmata. Już mam się odbić, gdy słyszę krzyk:
- Zayn, nie! - znam ten głos. Odwracam się z nadzieją.
Niestety to nie Niall. Dopiero teraz zdaje sobie sprawę, że gdyby to był on
prawdopodobnie uległbym jego prośbom. Uśmiecham się i szepcze.
- Nie poddajesz się, co? Mam złą wiadomość... umrzesz razem
ze mną…
-Zayn! - znam ten głos, ale wolę nie wiedzieć skąd. Rozkładam
ręce i skaczę, a nadzieja razem ze mną.
Witam,
OdpowiedzUsuńwspaniale przedstawiłaś ich uczucia, reakcje, jest mi bardzo smutno to jak Niall potraktował Zayena, jemu to przypisał własne grzechy...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie
To opowiadanie miało mieć tylko tą jedną część. Pisałam je na samym początku mojej przygody z ff. Teraz brakuję mi troszeczkę motywacji do tego aby go dokończyć. O wiele łatwiej pisać mi Stetery czy Stereki ;)
Usuń