***
Kilka kolejnych dni mija im we względnym spokoju. Ojciec
Stilesa jest prawie cały czas poza domem, a Derek i Scott mają
najwyraźniej zbyt wiele na głowie, by o nich pamiętać. To może odrobinę
przykre, ale w przeważającej części praktyczne. Są jakby odcięci od
reszty świata przez większość dnia. Nikt się nie wtrąca i nie udziela
dobrych rad. Całkiem niezły start dla związku, a przynajmniej Stilinski
odnosi takie wrażenie.
Stiles jest nieco zaskoczony tym, że nie
czuje się przytłoczony ciągłą obecnością Petera. Nie jest samotnikiem,
ale czasami potrzebuje kilku godzin z dala od wszystkich. Nawet Scott
działa mu chwilami na nerwy. A teraz? Mieszka razem z Peterem, a co za
tym idzie jedzą wspólne posiłki, śpią w jednym łóżku. Ten stary
zboczeniec wlazł mu poprzedniego wieczoru do łazienki... więc pod
prysznicem też nie ma szans na chwilę samotności.
Stiles nie może
przestać myśleć nad tym, że ich dobra passa kiedyś musi się skończyć. Z
dwojga złego woli sam powiedzieć ojcu z kim się spotyka, niż ten miałby
dowiedzieć się przypadkiem wpadając na Hale'a wychodzącego z łazienki
lub pijącego kawę przy stole w kuchni. Tylko, że to łączy się z lawiną
spraw, które do tej pory ukrywał - wilkołakami, łowcami i całym tym
nadnaturalnym szajsem. Nie mówiąc o tym, że sam jest
prawie-ale-nie-do-końca zwykłym człowiekiem. Nie ma pojęcia od czego
miałby zacząć. A co jeśli to za dużo i wyśle ojca do szpitala? Istnieje
też opcja, że John jego będzie chciał odwieść do psychiatryka. Tutaj ma
jednak pewność, że Peter wkroczyłby do akcji ze swoimi zębiskami i...
cóż to też niezbyt optymistyczna wizja.
Zastanawia się czy nie
podzielić tych rewelacji na raty? Tak, żeby móc nico dawkować emocje.
Tylko, która wiadomość mniej wkurzy jego ojca? Fakt, że wilkołaki i inne
stworzenia rodem z legend istnieją naprawdę czy to, że Stiles umawia
się z dwanaście lat starszym mężczyzną...
Gdyby tylko wiedział od
czego zacząć, to mógłby wyjaśnić co nieco już dzisiaj wieczorem, bo
ojciec zapowiedział, że wpadnie z Abigail do domu. Stiles próbuje
właśnie przygotować kolacje, ale jego myśli są bardzo daleko od
gotującego się bulionu czy siekanej cebuli. Peter Hale jest naprawdę
skutecznym rozproszeniem. Stilinski jest przekonany, że sos będzie z
dodatkiem jego krwi, bo ten cholerny wilkołak wziął sobie za cel
doprowadzenie go do szału. Niby zaoferował pomoc przy gotowaniu, ale
teraz Stiles jest pewien, że to była tylko wymówka do bardzo subtelnej
gry wstępnej. Hale dotyka go przy okazji sięgania po nóż czy drugą deskę
do krojenia, niby przypadkowo trąca go co chwile ramieniem lub biodrem.
Najgorsze z tego wszystko są jednak lekkie muśnięcia ust - najpierw
czuje powiew gorącego powietrza, a potem usta rzadziej zęby i język na
karku, szyi czasami na policzku czy w kąciku ust.
— Peter! — syczy przez zaciśnięte zęby, gdy wilkołak kolejny raz przykleja się do jego pleców. — Przestań — prosi
— Dlaczego? — pyta wyraźnie zaskoczony Hale
— Może umknął ci ten fakt, ale wciąż jestem nastolatkiem i to co robisz ma na mnie raczej silny wpływ.
—
Wiem — mówi Peter po prostu, a jego ręka niebezpiecznie zbliża się do
zamka w spodniach Stilesa. — Dlatego to takie satysfakcjonujące. —
Stilinski ma ogromną ochotę palnąć go patelnią. Ogranicza się jednak do
dźgnięcia łokciem pod żebra. — Auu
— Jakby cię to naprawdę
zabolało — prycha Stilinski wywracając oczami — Naprawdę chcę zdążyć z
kolacją zanim przyjadą. Pomacać mnie możesz później, teraz byłbym
wdzięczny za prawdziwą pomoc. — tłumaczy cierpliwie
— W porządku, postaram się trzymać ręce przy sobie — obiecuje Hale.
Stilesa bawi jego lekko naburmuszona postawa. Który z nich jest tym bardziej niedojrzałym?
***
Kolacja
jest już prawie gotowa. Pozostały ostatnie poprawki i sałatka, ale to
może zrobić już później. Po szybkim prysznicu i przebraniu się w czyste
ciuchy. Powinien się domyślić, że Peter mu nie odpuści. Przyczaiła się
bestia tylko na chwilę, a kiedy jedzenie było już przygotowane
przystąpiła do ataku.
Zanim orientuje się w sytuacji jest już
przyszpilony do jednej z szafek, a Hale całuje go tak jakby chciał go
pochłonąć. Dłonie wilkołaka raz po raz zaciskają się mocno na jego
biodrach, a później pośladkach. Stilinski nawet nie myśli o tym żeby go
powstrzymywać, ma jedynie nadzieję, że skończą zanim szeryf przyjedzie.
To raczej nie jest dobry sposób na poinformowanie ojca o tym, że ma się
partnera... Nie próbują się rozebrać, jedynie odpinają spodnie i
zsuwają je nieco z bioder. To nie tak, że zamierzają po raz pierwszy
zrobić to na szybko w kuchni. Niby dotykali się już trochę wcześniej,
ale o wile ostrożniej, centymetr po centymetrze poznając swoje ciała.
Dopiero poprzedniego dnia Peter widział go całkiem nago... Tym razem
jest inaczej, Stiles może wręcz wyczuć napięcie między nimi. Dla
wilkołaka to musi być o wiele wyraźniejsze. Bierze urwany oddech i
zaciska palce na mocno zaczerwienionej główce penisa Petera, który
warczy gardłowo i niemal natychmiast kopiuje jego ruch. To nie jest
pierwszy raz, kiedy trzyma cudzy sprzęt w ręce, ale wciąż odczuwa lekką
tremę. Nagle uderza w niego to, że Hale jest na pewno o wiele bardziej
doświadczony i...
— Stiles — głos wilkołaka brzmi na mocno
napięty. Peter przyciąga go do siebie bliżej, jednocześnie unosząc go
kilka centymetrów w górę. Stiles nie może powstrzymać się przed
zaskoczonym sapnięciem, kiedy ich członki ocierają się o siebie. Skóra
przy skórze. To o wiele lepsze niż sądził. Peter całuje go ponownie,
jednocześnie pieszcząc ich powolnymi, drażniącymi ruchami. Stiles jedną
ręką przytrzymuje się jego barku aby nie zmienić tak trafionej pozycji.
Drugą splata z tą należącą do Hale'a, który uśmiecha się na to z
zadowoleniem. Stiles jest z natury ciekawską istotą i raczej nic nie
może powstrzymać go od nauczenia się czegoś nowego. — Pokaż mi co lubisz
robić, kiedy wiesz, że nikt nie patrzy — mówi Hale wprost do jego ucha i
przygryza skórę tuż za nim. Stiles ma ochotę prychnąć, ale działania
Petera sprawiają, że brzmi to bardziej jak przeciągły jęk. Nieistotne.
Ważne jest jednak to, że umie rozpoznać wyzwanie, kiedy ktoś mu je
rzuca.
Przestaje przejmować się tym co jeszcze chwilę wcześniej
zaprzątało jego myśli i po prostu pieści go tak jak sam lubi być
dotykany. Ta taktyka najwyraźniej się sprawdza, bo po chwili ich dłonie
znowu pracują w tandemie. To zaskakująco intymne, pomimo tego, że jest
środek dnia, a oni znajdują się w ogólnodostępnej części domu... a co
najgorsze Stiles nie może przypomnieć sobie czy na pewno zamknął drzwi
wejściowe.
Gdy Hale zaciska rękę na jego penisie nieco mocniej, a
pocałunki na powrót stają się niechlujne, Stiles wie, że obaj nie
wytrzymają już długo.
Dochodzi pierwszy co w zasadzie nie jest
zaskakujące, bo Peter drażnił się z nim całe popołudnie. Na wpół twardy
był odkąd tylko wrócił ze szkoły i zobaczył swojego Hale'a rozłożonego
na łóżku z uśmiechem, który nie wróżył nic dobrego... a może wręcz
przewinie?
Peter potrzebuje jedynie kilka pociągnięć ręką więcej.
Może to co dzieje się między nimi ma na niego równie silny wpływ co na
Stilesa?
***
— Cholera, ojciec już jest! — klnie Stiles, wyglądając przez okno swojego pokoju — Wiedziałem, że przez ciebie nie zdążę!
—
Obędzie się bez sałatki — prycha Hale wycierając mokre włosy ręcznikiem
— A ty musiałeś się jakoś odstresować. Całe popołudnie nad czymś
myślałeś i byłeś tak zdenerwowany, że chwilami nie docierało do ciebie
co mówiłem.
— Serio?
— Uhm... dowiem się co aż tak zaprzątało twoją głowę?
— Nigdy o to nie pytałem, ale mieszkasz z Derekiem czy...?
—
Mam mieszkanie w centrum. — odpowiada Hale patrząc na niego
przenikliwie — To taka delikatna sugestia, że powinienem się wynieść?
Tym się tak martwiłeś?
— Nie, ale zastanawiam się nad tym co będzie dalej. Wolałbym nie przeprowadzać się do McCalla.
— Niby czemu miałbyś?! — pyta zdezorientowany Hale
— Nie wiem jak mój staruszek zareaguje na ciebie jako mojego partnera... na wszelki wypadek miej opracowany plan ucieczki.
*
—
Mogłeś mnie uprzedzić, że coś takiego planujesz! — syczy Peter. Nie
jest strachliwy, ale wizja szeryfa Stilinskiego mierzącego do niego z
pistoletu nie chcę zniknąć z jego świadomości. Zawsze ufa swojemu
instynktowi, a ten podpowiada mu, że przedstawienie się Johnowi jako
partner jego osiemnastoletniego syna skończy się dla niego kilkoma
ranami postrzałowymi. Szczególnie, jeśli od tak wyjdzie z sypialni
Stilesa z wciąż wilgotnymi włosami. Nie trzeba być geniuszem ani
policjantem, aby dojść do tego co tam robił...
— Najpierw sam z nim porozmawiam, a ty zaczekasz tutaj.
— A to nie będzie świadczyło na moją niekorzyść?
—
Z tego co wiem Abigail też przyjedzie później — mówi Stiles wzruszając
lekko ramionami. Hale marszczy brwi próbując odgadnąć co ma jedno do
drugiego. — Pewnie pamiętasz, że mój ojciec poinformował mnie o tym, że
się z kimś spotyka podczas spokojnej, kulturalnej rozmowy w cztery oczy.
— I sześć uszu — wtrąca z zadowoleniem, bo właśnie dzięki swojemu wilkołaczemu słuchowi dowiedział się o biseksualiści Stilesa.
—
O tym lepiej mu nie wspominać. — oznajmia z poważną miną — Tak jak i o
kilku innych drobiazgach... takich jak wilkołaki, łowcy i cała reszta.
— Okay.
— Myślałem, że będziesz protestował? — dziwi się Stiles
— To twój ojciec, a więc decyzja należy do ciebie... Wciąż jestem trochę zaskoczony tym, że chcesz powiedzieć mu o mnie.
— Powinienem poczekać?
— Nie wiem. — odpowiada Hale — Jestem raczej kiepski, jeśli chodzi o poprawne relacje rodzinne.
—
Chcę żeby wiedział, bo... — Stilinski urywa na kilka sekund. Próbuje
chyba znaleźć odpowiednie słowa — Nie zamierzam się specjalnie obnosić z
tym, że kogoś mam, ale nie będę też się ukrywał — oznajmia stanowczo —
Na pewno nie będziemy zawsze przesiadywać w czterech ścianach. Ktoś nas
zobaczy i z czystej uprzejmości doniesie mojemu ojcu.
— To bardzo prawdopodobne.
— Wolałbym aby dowiedział się ode mnie.
— W porządku. — mówi Peter — A teraz lepiej idź już na dół, bo szeryf właśnie szarpie się z drzwiami wejściowymi.
—
Jeśli nie będzie groził, że cię zastrzeli jak tylko zobaczy... to
wymknij się i zapukaj od frontu — proponuje Stiles i wychodzi nie dając
mu szans na odmowę. Sprytnie.
***
— Cześć! — woła
Stiles zbiegając ze schodów — Wow! Szykuje się jakaś apokalipsa? — pyta
wpatrując się z niedowierzaniem we własnego ojca obładowanego torbami z
zakupami spożywczymi.
— Pomyślałem, że moglibyśmy ugotować coś zanim Abby przyjedzie... wiesz od kilku dni to ona mnie dokarmiała.
— Uhm.
—
Wiem, wiem - pewnie zaraz powiesz, że moje próby przygotowania czegoś
bardziej skomplikowanego niż płatki z mlekiem lub kanapki, kończą się
źle dla sprzętów i ludzi w moim otoczeniu, ale...
— Hej! Stop, szeryfie. Wstrzymaj konie — woła ze śmiechem Stiles — Brzmisz jak ja. Co jest bardzo, ale to bardzo przerażające.
— W końcu musiałeś to po kimś odziedziczyć
— Zawsze myślałem, że z waszej dwójki to mama była tą wygadaną?
— Wydaję mi się, że w tej kwestii byliśmy dosyć podobni... i oto efekty — podsumował John patrząc na niego znacząco
— Hm... podobno chciałeś mojej pomocy? — pyta niby niewinnie
—
Tak — odpowiada jego ojciec udając, że nie słyszy ukrytego przytyku —
Nie wiedziałem co można przygotować na taką kolację... więc chyba
odrobinę przesadziłem — tłumaczy stawiając torby na jednym z blatów.
— Będziemy mieć na zapas. Ile mamy czasu zanim Abigail przyjedzie? — John zerka na zegarek
— Godzinę, albo coś koło tego.
— Poważnie?! Myślisz, że to wystarczy?! — pyta, świetnie udając oburzenie
— A nie?
— Tato... — wzdycha ze zrezygnowaniem
— To co zrobimy? Mam coś zamówić? — dopytuje się lekko spanikowany szeryf.
—
Na szczęście masz tak dobrego i inteligentnego syna, który pomyślał o
wiele wcześniej od ciebie o tym, że gości należy odpowiednio podjąć...
szczególnie, jeśli chce się, żeby kiedyś stali się domownikami. —
podsumowuje z krzywym uśmiechem.
— Nie cierpię, kiedy mi to robisz
— prycha gniewnie John — A ja zawsze daję się podejść jakbym poznał cię
wczoraj — dodaje zrezygnowany — Co tam masz dobrego?
— Trzeba
jeszcze zrobić sałatkę — oznajmia i czeka na choćby najsłabszy protest. —
Pokroisz, a ja doprawię i wymieszam? — pyta, chociaż zawsze tak robią
— Okay. To co jemy oprócz zieleniny?
—
Pieczone ziemniaki, roladki z kurczaka z serem, pieczarkami i szynką —
widzi, że oczy jego ojca aż błyszczą ze szczęścia — Nie przyzwyczajaj
się — studzi jego entuzjazm — Codziennie nie będę robił takich
skomplikowanych dań. A teraz: deska, nóż i kapusta!
Kilka
minut upływa im w ciszy przerywanej od czasu do czasu okrzykami typu:
Gdzie salaterka? Podaj koszyk z przyprawami! John, przynajmniej jest
posłusznym pomocnikiem szefa kuchni. Nie to co Peter... Stiles czerwieni
się na samą myśl o tym co godzinę temu robili tutaj z Hale'em. Bierze
kilka głębokich, uspokajających oddechów. Skoro zdecydował się
poinformować ojca to musi w końcu się do tego zebrać... jeśli będzie to
wciąż odkładał, to nie zdąży przed przyjazdem Abigail.
— Tato?
— Coś znowu robię źle? — pyta odrobinę wystraszony John, przypatrując się uważnie sparzonej kapuście.
—
Nie — odpowiada Stiles śmiejąc się nerwowo — Chodzi o jedną z naszych
wcześniejszych rozmów... wtedy, gdy przyznałeś się do randkowania z Abby
—
Pamiętam, że zareagowałeś dosyć entuzjastycznie. To trochę mnie
zastanawiało i podpytałem Abigail. — Stiles na chwilę wstrzymuje oddech —
Pewnie ucieszy cię, że nie wsypała cię w żaden sposób. Przyznała
jedynie, że czasami rozmawiacie o różnych sprawach i jesteście dobrymi
przyjaciółmi.
— To świetnie... ale ja nie o tym — plącze się nerwowo — Wtedy zapytałeś czy mam kogoś
—
I zaprzeczyłeś — mówi ojciec tonem szeryfa. Zostawia tą nieszczęsną
kapustę w spokoju i wpatruje się w niego wnikliwie — Stiles, skłamałeś?
— Technicznie rzecz biorąc, to nie.
— Co to niby znaczy?
— Znałem go, ale... nie wiedziałem, że jest mną zainteresowany. Cholera, ja nawet nie zorientowałem się, że to odwzajemniam.
—
On? — pyta John marszcząc brwi. Prawdopodobnie myśli nad tym kogo jego
syn może mieć na myśli. Stiles przytakuje wyłamując palce — Nie
przeszkadza mi, że to chłopak — mówi i to zapewne miało być
uspokajające. Jednak Petera Hale'a można określić na wiele sposobów, ale
słowo chłopak nijak do niego nie pasuje.
— Tato? Jest pewna kwestia, która raczej ci się nie spodoba...
— Jest karany?!
— W jego aktach nie ma nic poza wybrykami z czasów szkoły czy studiów.
—
A ty skąd to niby wiesz? — pyta, ale wystarczy jedno spojrzenie na
Stilesa i odpowiedź jest jasna — Znowu podebrałeś mi klucze i grzebałeś w
archiwum. — dodaje z ciężkim westchnięciem. — Zaraz, chwila studia?
— To właśnie jest ta część, którą najchętniej pominąłbym milczeniem, ale...
— Nawet nie próbuj. Jak duża jest różnica wieku? Sześć lat?
— Bardziej, jak dwa razy sześć? — oznajmia i zaciska kciuki tak mocno, że grozi to ich połamaniem
— Stiles... chcesz mi powiedzieć, że umawiasz się z trzydziestoletnim mężczyzną?!
— Uhm...
—
Kto to jest? — John zaczyna krążyć po kuchni w tą i z powrotem — Jak to
się w ogóle stało? Skąd go znasz? Ta twoja wizyta w Jungle ma z nim coś
wspólnego? To ktoś stamtąd? — urywa na chwilę i blednie — Proszę
powiedz mi, że to nie jeden z twoich nauczycieli?
— Tato! Czy ja
wyglądam ci na zakompleksionego, bardzo naiwnego kretyna? Mam nadzieje,
że masz na końcu języka jakieś zaprzeczenie — łapie oddech — Oczywiście,
że nie spotykam się z nauczycielem! Niby z którym? Każdy jest żonaty,
po pięćdziesiątce, albo co gorsza jest Harrisem lub Finstockiem!
—
Hm... może i racja. Poniosło mnie. Wiem, że jesteś bystry, ale wciąż
jesteś nastolatkiem, a ja ostatnio kompletnie nie miałem dla ciebie
czasu. — tłumaczy szeryf — Nie chcę, żebyś odbijał to sobie szukając
kogoś... hm...
— Czy mieliście znowu jakieś szkolenie z podstaw
psychologii? — Stiles nie może powstrzymać się od prychnięcia — Nie
łaziłem po klubach w poszukiwaniu faceta. Znam go od prawie trzech lat.
— Skąd?
— Hm... Scott miał z nim na pieńku, bo Peter umówił się z jego mamą. Poprosił mnie żebym jakoś nie dopuścił do tego spotkania.
— Tak? Kontynuuj proszę, robi się coraz ciekawiej.
— Mogłem specjalnie wjechać w jego samochód, kiedy staliśmy na światłach?
—
Stiles, czy my rozmawiamy właśnie o tym "wypadku" z Hale'em? Peterem
Hale'em, który spędził cztery długie lata w śpiączce? — John dopytuje
się coraz bardziej spanikowanym głosem
— Tak.
— Jakim cudem w ogóle do tego doszło?! Deaton mówił, że za nim nie przepadacie.
— Rozmawiałeś z Alanem?
— I z Melissą oraz Chrisem Argentem
— Chcesz mi powiedzieć, że wiesz o... wszystkim?
—
Jestem szeryfem. Myślisz, że jak dużo czasu zajęło mi zorientowanie
się, że z tym miasteczkiem jest coś nie tak? — kpi John — Wcześniej
odwracałem wzrok i udawałem, że niczego nie dostrzegam... ale, kiedy mój
jedyny syn zaczął wymykać się bez przerwy z domu, pachnieć jakimiś
ziołami i czytać dziwne, trącające na kilometr okultyzmem książki
musiałem przestać tak robić...
— Uhm, niespodzianka? Jestem emisariuszem
— Czyli... kimś takim jak Deaton? Pomagasz, leczysz i doradzasz? — upewnia się starszy Stilinski
— Mniej więcej.
— Alan mówił, że każde stado ma swojego doradce... on póki co pomaga Derekowi Hale'owi, ale nie dogadują się zbytnio.
—
Pytasz czy z czasem go zastąpię? — John kiwa głową — Taki był plan, ale
ostatnio dużo się zmieniło. — zagryza wargę niepewny jak wyjaśnić ojcu
fakt, że jego partner zabił innego wilkołaka i przejął jego status. John
i tak jest już wystarczająco negatywnie nastawiony do Petera. — Derek
osiadł w Beacon Hills, a ja nie zamierzam rezygnować ze studiów. Póki co
ma Alana oraz jego siostrę Marin Morrell. Poradzą sobie.