środa, 25 listopada 2020

DRARRY - Bez planu na przyszłość

Prolog

 

***

Harry miał nadzieję, że jego problemy skończą się po pokonaniu Voldemorta. Liczył na to, że skoro zrobił to czego wszyscy od niego oczekiwali: zabił gada, to w końcu będzie mógł trochę odetchnąć. Nic bardziej mylnego.

Finałowy pojedynek z Tomem był krwawy, brutalny i bardzo bolesny dla nich obu. Na jego nieszczęście starcie oglądało kilkaset osób. Początkowo panował chaos. Śmierciożercy próbowali przebić się do szkoły, a Zakon i starsi uczniowie stai im na drodze. Harry był zaskoczony, że wśród broniących zamku znalazło się paru ślizgonów. Ze dwa razy mignęły mu gdzieś w tłumie białe kudły Malfoya. Nie był pewny po której stronie on właściwie walczył. Przynajmniej dopóki nie zobaczył kilku sekund jego starcia z Greybackiem. Determinacja, zaciekłość i siła z jaką rzucał zaklęcia... takiej nienawiści nie można udawać.

Sectumsempra. Diffindo. Immobilus. Diffindo. Avada Kedavra.

To go rozproszyło i Voldemort zyskał przewagę. Nagłe zaklęcie odrzuciło go na stertę gruzu, zamroczyło go. Kiedy ponownie otworzył oczy zobaczył nad sobą szczerzącego się gada. Uniósł różdżkę i z przerażeniem odkrył, że w ręce została mu zaledwie połowa - kilkocalowa drzazga.

Tom nachylił się nad nim ze śmiechem.

— Av...

Harry zerwał się do siadu i wbił pozostałość różdżki w lewe oko Riddle'a. Zacisnął dłonie na dziwacznej szacie Voldemorta i pociągnął w dół. Grawitacja zrobiła resztę. Wystarczyło jedno uderzenie o wielki kawał gruzu, by drewno zatopiło się głębiej w ciele. Potter niezdarnie wygrzebał się spod oszołomionego bólem przeciwnika. Zanim zdążył zastanowić się nad tym co robi, wyrwał Tomowi różdżkę i wycharczał przez zaciśnięte gardło:

— Bombarda Maxima! — zrzucając tym samym na wijące się w konwulsjach ciało Lorda Voldemorta stertę pokruszonego, hogwardzkiego muru. Pa pa nieśmiertelność.

Niestety, wszystko to zrobił na oczach oniemiałej widowni. Każdy kto nie był martwy lub konający, wpatrywał się w niego z wyrazem całkowitego oszołomienia na twarzy.

Mógł sobie wyobrazić, jak się prezentował: umorusany w pyle, błocie i ogromnej ilości krwi Voldemorta. Nie był to idealny obraz Złotego Chłopca Gryffindoru. Wybrańca.

 

środa, 18 listopada 2020

Steter - Gorszy Dzień cz.10

***

Stiles nie może powstrzymać się od szerokiego uśmiechu, a co gorsze wyrywa mu się też krótki chichot. Gdy Peter mierzy go uważnym spojrzeniem, próbuje udawać całkowicie poważnego. Chyba nie do końca mu się to udaje, bo Hale jedynie mruży podejrzliwie oczy.

— Mogę wiedzieć, co cię aż tak rozbawiło?

— Sam nie wiem... może to, że naprawdę udało nam się przeżyć? Chyba dopiero teraz to do mnie w pełni dotarło. — przyznaje — Fajnie mieć wszystkie kończyny i nie musieć się martwić, że wilkołak z kompleksem Boga zechce pobawić się moimi wnętrznościami. — milknie na chwile i zerka na Petera, którego mina jest przekomiczna. Rozbawienie pomieszane z obrzydzeniem daje ciekawe efekty wizualne. — Dodatkowo darach przestał istnieć, a jego miejsce zajęła Jennifer czy może raczej Julia. Nie wiem, które imię teraz woli... ale w zasadzie mnie to rybka. Ciekawe tylko czy Derekowi nie będzie się plątać... hm zawsze możemy wymyślić jej jakąś ksywkę. Myślisz, że JJ brzmi w porządku?

— Jak dla mnie okay — mówi Hale. Czyli nadal nadąża za jego paplaniną? Imponujące — Jednak lepiej będzie jak wstrzymasz się z tym spoufalaniem, aż upewnimy się, że morderczy szał całkiem jej minął, dobrze?

— Możesz mieć rację. Dla dobra ogółu wolałbym, żeby zmieniła się w pacyfistkę.

— Jetem pewien, że Derek też by to docenił. — Peter, wygląda jakby zastanawiał się nad czymś niezbyt miłym. Stilinski stara się taktownie milczeć, a w jego przypadku to nie lada wyczyn. — Nie wiem jakim cudem on ma aż takiego pecha co do kobiet...

— Też się kiedyś nad tym zastanawiałem. Jesteś pewien, że nie stłukł żadnego lustra ani nie przeszedł pod drabiną?

— Z nim nigdy nie można być niczego pewnym.

— To u was rodzinna cecha? — pyta niewinnie Stiles

— Bardzo zabawne. — mamrocze wilkołak, wywracając oczami — HaHa.

— Wracając do Dereka to zaczęło się od tej całej Pagie, tak?

— Później była Kate i teraz Jennifer-darach. Nie wiem nic o jego związkach z okresu, gdy mieszkał w Nowym Jorku.

— Może to lepiej? Strach pomyśleć na kogo mógł jeszcze trafić

— Racja.

— Jeśli JJ nie minie chęć na mordowanie wszystkich wokoło, pomijając oczywiście kilka szczególnych dni w miesiącu... — milknie na kilka sekund, bo wizja rzucającej w nich pantoflami wściekłej Jeniffer/Julii jest bardzo realistyczna — to będę głosował za tym, żeby pan Gburek rozważył związek z facetem. Taki Danny na przykład. Chłopak wydaje się być całkiem zdrowy psychicznie, a to nie jest coś, co można powiedzieć o dwóch z trzech znanych nam partnerkach twojego siostrzeńca. — Hale śmieje się odrzucając głowę do tyłu. To całkiem nowa twarz, tego wiecznie sarkastycznego i odrobinę cynicznego faceta. Stiles jest z siebie bardzo zadowolony. Może to jego paplanie czasami na coś się przydaje.

— Chcę być obecny przy tym jak mu to zasugerujesz — charczy pomiędzy kolejnymi salwami śmiechu — Tylko uprzeć mnie wcześniej, proszę.

— Niby dlaczego?

— Żebym zabrał ze sobą kamerę. Muszę mieć to uwiecznione w dobrej rozdzielczości.

— Okay...

 

***

Kilka minut przed szóstą po południu, Peter zaczyna zerkać znacząco na swoje opatrunki. Stiles dzwoni jeszcze do Deatona aby upewnić się, że na pewno mogą zmyć już lekarstwo. A potem wybiera numer na posterunek, początkowo ma zamiar poprosić ojca do telefonu, ale odbiera Abigail Green czyli dziewczyna jego staruszka. Nie byłby sobą, gdyby chwile z nią i z niej nie pożartował. Pyta jej czy mogłaby, zgarnąć Johna na noc do siebie. I tym razem to kolej na nią, aby kpiła z niego. Stilinski czuje się bardzo zażenowany, gdy uświadamia sobie, że Hale doskonale słyszy każde słowo. Przytyki o gorących randkach, przystojniakach i zabezpieczeniu z całą pewnością mu nie umknęły. Kiedy rozmowa dobiega końca ma wrażenie, że jego uszy i twarz zaraz zajmą się ogniem, albo przynajmniej para buchnie mu nosem. Peter z pewnością ma ten swój, krzywy uśmieszek. Stiles nie musi na niego nawet patrzeć, żeby to wiedzieć.

— Całkiem nieźle dogadujesz się z nową partnerką swojego ojca. — stwierdza dziwnym tonem wilkołak — Może to głupie, ale wydawało mi się, że takie relacje są zawsze trudne i pełno w nich udawanej uprzejmości...

— Nigdy o tym nie rozmawiałem z ojcem, ale zawsze wiedziałem, że on jeszcze kiedyś spróbuje się z kimś związać. — nie jest pewien jak wytłumaczyć komuś coś, co dla niego jest tak oczywiste, że nigdy nie musiał nawet nad tym myśleć — Kiedy zmarła moja mama, ojciec miał zaledwie trzydzieści osiem lat. Minęło już niemal dziesięć i jeśli to nie jest odpowiedni moment, żeby spróbował ponownie... to niby kiedy on nastąpi? — wzrusza ramionami — Nie jestem naiwny i zdaję sobie sprawę, że w międzyczasie pewnie były inne kobiety. Jednak żadna z nich nie była na tyle ważna, by nas sobie przedstawiono.

— Jesteś najlepszym synem jakiego ktoś mógłby sobie życzyć, albo genialnym aktorem.

— Och, uwierz żadna z tych rzeczy nie jest prawdą. Możesz zapytać Johna. Powie, że jestem upartym, pyskatym gówniarzem, który zawsze łazi tam gdzie nie powinien.

— To też trafny opis.

— No nie? — śmieje się krótko — A jeśli chodzi o Abigail to... dogadywałem się z nią już od dawna. Prawie od początku jej służy w policji. Jeszcze zanim mój staruszek zobaczył w niej kobietę, a nie tylko posterunkową, podwładną czy może koleżankę z pracy.

— Słychać było, że jesteście blisko.

— Tak, jeśli o to chodzi to...

— Nie musisz mi nic mówić, jeśli nie chcesz. — mówi Hale z uśmiechem — Co prawda nie unikniemy tego, że pewne rzeczy i i tak podsłuchałem... i wywąchałem.

— Tak? — pyta Stilinski mrużąc oczy. — Słyszałeś moją rozmowę z Abby, ale co innego i niby skąd miałbyś wiedzieć?

— Coming out przed szeryfem był naprawdę szybki i bezproblemowy.

— Coś jeszcze? — Stiles zaczyna obawiać się odpowiedzi Petera. W końcu wilkołak mieszkał z nim już jakiś czas.

— Tak... pewien twój nocny prysznic był ciekawym słuchowiskiem.

— Żartujesz? Powiedz, że tak naprawdę spałeś jak zabity i...

— Przykro mi.

— Wcale nie jest ci przykro ty dupku! — syczy zawstydzony Stiles. Czuje, jak jego twarz robi się coraz cieplejsza.

— Najwyraźniej, dziewczyna twojego ojca jest całkiem nieźle zorientowana w tym co u ciebie... skoro wie o tobie więcej niż przyjaciele ze stada. — Peter przypatruje się Stilesowi z zastanowieniem — Bo zakładam, że mówiła prawdę o twoim... hm... wyjątkowym przyjacielu?

— Musiałem z kimś o tym pogadać inaczej bym zwariował. — przyznaje Stilinski — McCall nie nadaje się do rozmów o cudzej seksualności. A jeśli spróbowałbym powiedzieć przy nim cokolwiek o moim życiu erotycznym to, najprawdopodobniej ogłuchłby permanentnie.

— Był już ślepy alfa. — prycha Hale — To może być i głuchy.

— Czasami nienawidzę tego, że wszyscy wokół mnie mają te swoje super zmysły. — mamrocze Stilinski — A co do reszty tego co podsłuchałeś, to Hugh znam niemal od urodzenia. Byliśmy sąsiadami, a potem jego rodzina przeprowadziła się do sąsiedniego miasteczka. Od czasu do czasu do siebie piszemy. — zagryza wargę niepewny czy naprawdę chcę zdradzić o sobie aż tyle. Spokląda na Petera, ale ten nie wygląda jakby miał zaraz zacząć z niego kpić. — On jest gejem, a ja nie byłem pewny... obaj mieliśmy zerowe doświadczenie. Stwierdziliśmy zgodnie, że imprezy i macanie się po pijaku z obcymi ludźmi w klubowych toaletach nie jest dla nas. Wpadliśmy na pomysł żeby spróbować ze sobą... Więc, tak. Pierwszy raz przeżyłem z kumplem z dzieciństwa, tak jak każdy kolejny.

— Cóż... lepsze to niż wskoczenie do łóżka córce łowców, samemu będąc wilkołakiem.

— Tak zrobił Derek i Scott... A co z tobą?

— To było raczej dawno temu... — Stiles wpatruje się w Hale'a nieustępliwie — W pożądku: miałem siedemnaście lat, a ona była starsza o trzy czy cztery lata. Jej stado prowadziło jakieś interesy z naszym. Spędziliśmy weekend w moim pokoju. Jej matka groziła mi potem rozerwaniem gardła, albo kastracją. Jak mówiłem to było lata temu. — kręci głową z niedowierzaniem jakby przypomniało mu się coś wyjątkowo głupiego — A my znajdujemy się w środku innej rozmowy, prawda?

— Niech ci będzie — Stiles kapituluje, chociaż przeszłość Petera bardzo go ciekawi — Aż boje się zapytać co wyczułeś, skoro dzięki wilczemu słuchowi poznałeś prawie wszystkie moje sekrety.

— Mogę wyczuć słabe echo twoich emocji, każda pachnie trochę inaczej i trzeba jeszcze nauczyć się je poprawnie interpretować.

— Cudownie. Przy tobie niewiele da się ukryć, co nie?

— Nie jestem nieomylny. Poza tym twoje emocje są bardzo... dynamiczne. Przeskakujesz od jednego uczucia do drugiego z taką szybkością, że jeśli nie skupiam się tylko i wyłącznie na tym, to część z nich mi umyka. Dodatkowo aromat medykamentów zawsze ci towarzyszy, a to dla mnie bardzo rozpraszające. Zakładam, że to wina twoich leków na ADHD

— Chociaż raz na coś te pieprzone piguły się przydały. — Stiles oddycha z ulgą — Miło nie być tak łatwym do sczytania.

— Tak, to z całą pewnością zaleta. — prycha wilkołak pod nosem

— Co tam zrzędzisz? — pyta Stilinski. Choć doskonale zrozumiał każde słowo

— Nic nie mówiłem.

— Oczywiście, że nie — mówi Stiles, zerkając na zegarek. Już prawie siódma wieczorem, a więc najwyższy czas pozbyć się: bandaży i cuchnącego lekarstwa. Jednak zanim to zrobi musi upewnić się, że pewien sarkastyczny, skretyniały dupek dowie się tego czego nie może wywąchać. — To jak to jest, z tym twoim wilczym ja?

— Póki co wilk jest spokojny — odpowiada Peter wymijająco

— To dobrze, że nie próbujesz rozwalać mi pokoju, ani nie biegasz po okolicy sikając na wszystkie hydranty w okolicy.

— Stiles. — syczy Peter ostrzegawczo, ale nawet nie błyska w jego stronę czerwonymi oczami. I dobrze. Przynajmniej ten dupek zorientował się już, że dla niego wilcza hierarchia nie ma znaczenia. Omega, beta, alfa - jeden pies, no nie?

— Nie sykaj na mnie, bo dobrze wiesz, że nie o to pytałem. Chyba, że jednak nie jesteś tak bystry jak myślałem...

— Możesz mnie nie obrażać?

— A przestaniesz unikać odpowiedzi?

— Nie odpowiada się pytaniem na pytanie.

— Moje pytanie było odpowiedzią na twoje. — mówi Stilinski. Z wręcz sadystyczną przyjemnością obserwuje, jak żyła na skroni Hale'a pulsuje coraz wyraźniej.

— Mam się dobrze. Zarówno moja ludzka jak i wilcza strona są, zważywszy na okoliczności, zadziwiająco spokojne. Czy taka odpowiedź cię satysfakcjonuje?

— Twoja wilcza i ludzka strona... obie lubią mnie tak samo?

— Co? — pyta Peter dziwnie wysokim głosem, a Stiles uśmiecha się diabolicznie.

— Czy może któraś bardziej? To raczej ważne, bo widzisz nie chciałbym się obudzić kiedyś w łóżku z dobierającym się do mnie wilkiem...

— STILES!

Peter czuje się oszukany. Od dawna żyje w przekonaniu, że nikt ani nic nie może sprawić, że zarumieni się jak podrywana pensjonarka. A tu proszę. Wystarczył sarkastyczny gówniarz z niewyparzoną gębą.

 

***

— Nie jesteś aż tak dyskretny, jak ci się wydawało. — mówi Stiles wesoło

Peter nie wie co ma zrobić. Pierwszy raz od bardzo dawna czuje się tak bardzo wytrącony z równowagi. To nie tak, że nie lubi odrobiny ryzyka i dobrej zabawy. W jego przypadku jedno i drugie często chodzi ze sobą w parze. To co się teraz dzieje, porównałby do wyrzucenia go do oceanu pełnego rekinów, z kawałkiem krwawego truchła przywiązanego do szyi. Żadnych szalup na horyzoncie. Stilinski wpatruje się w niego z lekkim półuśmiechem. Czeka na odpowiedz, a mógłby chociaż rzucić jakimś kołem ratunkowym! Dać subtelny sygnał czego by chciał. Najgorsze jest to, że jego wilkołacze zmysły są w tej sytuacji bezużyteczne. Gdyby nie ten przeklęty odór maści od Deatona, może udałoby mu się wyniuchać co nieco. A tak?! Jedyne co może wychwycić to, że puls chłopaka jest nieco nieregularny. Niby lepsza marna wskazówka niż żadna...

Nie może schować się za maską skurwysyna, nie przed Stilesem. Po pierwsze nie chce tego robić, a po drugie chłopak zapewne i tak by nie dał się nabrać. Zdążył go poznać, a co za tym idzie umie go całkiem nieźle odczytać. Dostrzega co jest prawdą, a co grą pod publikę.

— Składałem tą układankę już od jakiegoś czasu. — przyznaje Stilinski — Najpierw byłem pewny, że przyszedłeś tutaj, bo ranny kierowałeś się instynktem przetrwania. Dodatkowo w przeciwieństwie do Dereka nie byłem wrogo nastawiony. Wiem, że już przed twoim nagłym wyjazdem z Beacon Hills... A tak swoją drogą to będziesz musiał wyspowiadać się z tego gdzie byłeś. — urywa na dwie sekundy i marszczy brwi w skupieniu. Hale nie może oderwać od niego wzroku i nawet nie próbuje wtrącać się w ten dziwaczny monolog. — O czym to ja mówiłem?

— O mojej wycieczce poza miasto.

— Tak... Dogadywaliśmy się jeszcze przed nią. Przez co Scott zachowywał się jak zdradzona dziewczyna, skrzyżowana z nadopiekuńczym starszym bratem. Czasami naprawdę ciężko go ogarnąć... I kiedy pojawiłeś się tu w środku nocy, brocząc krwią i kradnąc whisky, którą ja wcześniej buchnąłem mojemu staruszkowi... mogłem przeoczyć pewne wskazówki.

— Uhm — odchrząka niezręcznie Peter, bo nagle pomysł retrospekcji z tego co było przestaje wydawać mu się takim genialnym pomysłem. Stiles ucisza go wzrokiem

— Tak, jak mi to kiedyś wypomniałeś, nie przeszkadza mi mieszkanie z tobą na tak ograniczonej przestrzeni, ani dzielenie łóżka. — Stiles wzrusza ramionami — Naprawdę powinienem wyłapać to wcześniej, ale tyle się działo, że nie miałem czasu nad tym pomyśleć. Później była ta cała dziwna sprzeczka o to, że cię tu tak naprawdę nie chcę? I znowu źle zrozumiałem. Myślałem, że to czego chcesz to przyjaźń.

Peter ma ochotę uciec przez okno, albo niech może Deucialion zmartwychwstanie i go jednak ukatrupi.

— Jasne — mamrocze niewyraźnie

— Czy ja powiedziałem, że skończyłem? Nie. No to siedź cicho i słuchaj. Dałem ci wcześniej szanse na rozegranie tego po twojemu, ale z niej nie skorzystałeś. — Hale aż otwiera szerzej oczy ze zdziwienia, bo takiego tonu jeszcze nigdy nie słyszał u Stilesa. — Nie pamiętam, kiedy to do mnie dotarło... przed czy po rozmowie z Detonem na temat ryzyka mojej podróży astralnej.

— Nic nie mówiłeś! — Peter zrywa się z miejsca i od razu krzywi się z powodu bandaży. Stilinski dobrze wie, że w takim stanie nie ma możliwości wydostania się stąd. — Naprawdę zmusisz mnie, żebym to usłyszał, co?

— Tak, bo mam wrażenie, że tym razem to ty źle interpretujesz to co chcę powiedzieć. Wróżką to ty nie zostaniesz...

— Wiedziałeś od prawie tygodnia i nic z tym nie zrobiłeś. Obaj mogliśmy zginąć, a ty... to chyba wystarczająca odpowiedź — prycha

— Nic nie zrobiłem, bo się bałem! Jestem druidem, a co za tym idzie wiem, że symbole i przesądy mają swoje początki w prawdziwych wydarzeniach. — Stilinski podchodzi te kilka kroków, które dzielą go od wkurzonego wilkołaka.

Peter boi się chociażby drgnąć w obawie o to, że coś przeoczy. Jakiś istotny szczegół. Wpatruje się w Stilesa, który wygląda na zdenerwowanego i zdeterminowanego. Czuje jak chłodna dłoń zaciska się na jego lewym przedramieniu, tuż pod zabliźnionym ugryzieniem Deucaliona. Stiles unosi się odrobinę na palcach, tak by zrównać się z nim wzrostem. Hale łapie gwałtownie powietrze i chyba to jest reakcja na jaką ten podły, podstępny gówniarz liczył. Uśmiecha się.

— Lepiej całować na powitanie niż na pożegnanie. — mówi ledwie słyszalnie, ale to nie ma żadnego znaczenia, bo w następnej sekundzie muska ustami, wargi Petera. Jednak, gdy ten chcę pogłębić pieszczotę wycofuje się o krok.

— Co? — pyta oszołomiony wilkołak

— Nie obraź się, ale jeśli mamy kontynuować to... marsz pod prysznic!

— Czy ty... naprawdę? Znowu sugerujesz, że śmierdzę?

— Nie tyle ty, co to przeklęta maść. — odpowiada Stilinski, marszcząc nos w obrzydzeniu — Musimy zdjąć najpierw opatrunki, ale może już w łazience... wywalę je do worka i zawiąże. — znajduje Peterowi ciuchy na zmianę i oczywiście jakiś ręcznik

— Wcześniej aż tak nie marudziłeś, a przecież cochnęło gorzej — śmieje się Hale — Jakoś to zgrabnie podsumowałeś nawet... lekarstwo ma leczyć a nie pachnieć? Czy jakoś tak. — kpi, ale posłusznie idzie do łazienki.

— Byłem tak zmęczony, że zapewne zasnąłbym nawet w norze skunksa. — przyznaje Stiles pojawiając się kilka sekund później — Zresztą, twoje rany się zagoiły, tak? A więc śmierdząca maź spełniła swoje zadanie. Czas by mydło i woda się z nią rozprawiły. — odkłada przyniesione rzeczy na półkę i sięga po kosz na śmieci, a następnie wyciąga z apteczki znane im już nożyczki. — Bedzie szybciej jeśli je poprzecinam, tym razem jestem trzeźwy i prawie wypoczęty...

— W porządku.

Kilka kolejnych minut upływa im w ciszy. Głownie dlatego, że Stilinski skupiony jest na swoim zadaniu, oraz na tym aby przypadkiem nie naruszyć świeżo zagojonych ran. Peter z kolei przypatruje się z uwagą samemu Stilesowi. Jeszcze nie tak dawno, nie rozumiał co takiego jest w tym chłopaku, że aż tak go do niego ciągnie. Z niechęcią i wyłącznie przed samym sobą może przyznać, że był w tej kwestii idiotą. Stiles jest... najbardziej interesującą osobą jaką kiedykolwiek poznał. Jest jak chodząca zagadka, ma tyle warstw... wesoły gaduła, lojalny przyjaciel, świetny syn, diabelnie inteligentny gówniarz, pomocny i bezinteresowny chłopak, ale kiedy sytuacja tego wymaga potrafi być przebiegły i bardzo kreatywny. Emisariusz. I kiedy Hale myśli, że wie o nim już wszystko co istotne, Stiles zawsze wyskakuje z czymś nowym. Jest dla Petera wyzwaniem. A to coś czego zawsze szuka i potrzebuje.

— Gotowe — mówi Stilinski wyraźnie zadowolony z tego powodu — Ogarnij się, a ja poszukam czystej pościeli i zmienię... na pewno nie zemdlejesz? — pyta nagle zaniepokojony

— Zawsze możesz iść ze mną... upewnisz się, że nie zaplącze się w zasłonę prysznicową, ani nie dam się zabić butelce szamponu. — sugeruje Peter z krzywym uśmieszkiem — Nawet pozwolę ci umyć mi plecy.

— Podziękuję... tym razem. — odpowiada Stiles z trudem powstrzymując śmiech — Mogę za to podrzucić ci taborecik?

— Nie wiem czy czuć się urażony, mile połechtany troską czy zaintrygowany zwrotem: "tym razem"?

— Wszystko po trochu. — prycha Stilinski wychodząc.

***

Drzwi zamykają się za Stilesem, a Peter z niewielką trudnością pozbywa się resztek odzieży i powoli wchodzi pod prysznic. Nogi od czasu do czasu wciąż mu się trzęsą, musi więc przytrzymać się ściany. Jest słaby jak nowo narodzony źrebak. Bezbronny. Nienawidzi czuć się w ten sposób. Jedynym pocieszeniem jest fakt, że tym razem przynajmniej znajduje się w bezpiecznym miejscu. Oddycha głęboko i odkręca kurki. Chwilę męczy się z ustawieniem odpowiedniej temperatury. Zbyt ciepła sprawia, że jego świeżo wygojona skóra piecze, jakby oblewał się wrzątkiem. Ulga jaką czuje, gdy wreszcie może pozbyć się zaschniętej maści jest ogromna. Z większą ostrożnością przemywa te miejsca w których miał głębsze rany. Teraz to jedynie brzydkie zabliźnienia, a jedynie na prawym barku i lewym udzie wciąż ma strupy. Skóra wokół nich jest napięta i zaczerwieniona. Omija te miejsca, przez co nie wypłukuje dokładnie lekarstwa. Ma nadzieję, że takie niewielkie ilości nie będą już wydzielać tak intensywnej woni. Mimo wszystko woli to niż ponowne otwarcie tych rozcięć. Nie jest całkowicie pewien, bo szczegóły wydarzeń z poprzedniego dnia są dosyć rozmyte, ale chyba są to pamiątki po kłach Deucaliona.

— Peter?! — słyszy gdzieś z okolic drzwi

— Za chwilę wyjdę! — odkrzykuje

— W porządku, sprawdzałem tylko czy zabójczy szampon cię nie zaatakował.

 

Nie zdąża już nic odpowiedzieć, bo chłopak wychodzi z powrotem do pokoju. Peter śmieje się, kręcąc głową z niedowierzaniem. Jakim cudem ktoś taki jak Stiles w ogóle istnieje?

Najwyraźniej domyślił się, że okazanie troski Peterowi jest skomplikowaną sprawą. Hale z jednej strony czuje się szczęśliwy, że w końcu jest ktoś komu na nim zależy. Z drugiej jednak, przyzwyczajony jest do samotnego radzenia sobie ze wszystkimi problemami. Akceptacja pomocy Stilesa nie jest dla niego łatwa. Nie przywykł do okazywania słabości przy kimkolwiek. Nawet przed pożarem był ostrożny w tej kwestii, a to co się stało z jego rodziną, jedynie spotęgowało tą paranoje.

Wie, że z czasem się przełamie. To nie tak, że nie ufa Stilinskiemu, ale stare nawyki ciężko przezwyciężyć. To, że nie musi tego tłumaczyć na głos jest dla niego dużym ułatwieniem.

Wyciera się starannie, a potem zakłada ubrania przyniesione przez Stilesa. Miło, że tym razem są to jego własne. Staje przy umywalce i niemrawo sięga po jedną ze szczoteczek. Ma w planach co prawda jeszcze najazd na lodówkę Stilinskich i wymiecenie z niej wszystkiego co jadalne. Czuje się tak jakby ktoś głodził go od co najmniej tygodnia. Ziewa przeciągle, przez co większość piany z pasty wydostaje się z jego ust i spływa po brodzie. Wygląda jakby dostał wścieklizny. Stiles wybiera oczywiście ten właśnie moment na wejście do łazienki. Zamiera na sekundę po czym parska śmiechem. Hale gromi go wzrokiem.

— Przepraszam — mówi, ale wilkołak nie słyszy w tym cienia skruchy. — Przesuń się. — rozkazuje Stilinski i zabiera mu sprzed nosa swoją szczoteczkę. — Skorzystam z drugiej łazienki, a przy okazji zorientuje się, czy Scott ma takie same, albo chociaż podobne standardy czystości co ja. — informuje i ponowie wychodzi. Hale dopiero po chwili przypomina sobie, że Deaton i McCall mieli posprzątać bałagan powstały przy opatrywaniu jego ran.

Już ma wychodzić, kiedy uświadamia sobie co jeszcze wydarzyło się poprzedniego dnia. Odwraca się z powrotem w stronę lustra. Przez dwie czy trzy sekundy patrzy na siebie starając się być obiektywnym. Mimo to nie dostrzega żadnych zmian. Bierze głęboki oddech, zamyka oczy i skupia się na swojej wilczej stronie. Jest tam, tuż pod powierzchnią, ale... to nie ma żadnego sensu. Jeśli naprawdę zabił Deucaliona i przejął jego status, powinno go nosić jakby wypił wiaderko red bulla. Pamięta co czuł po tym, gdy po raz pierwszy stał się alfą. Wilk w nim był o wile silniejszy. Miotał się i wył zamknięty w ludzkim ciele.

Teraz Peter czuje się po prostu dobrze. Kompletny. Wilk jest spokojny i cichszy niż kiedykolwiek wcześniej. Uchyla powieki i patrzy z niedowierzaniem na swoje odbicie. Jego oczy naprawdę są czerwone.

 

***

W pokoju nie zastaje Stilesa, więc domyśla się, że ten wciąż jest na dole. Skupia się na najbliższym otoczeniu, by sprawdzić czy są sami. Na szczęście słyszy jedynie puls Stilesa. Dla pewności uchyla jeszcze okno i uważnie skanuje okolice, ani śladu radiowozu. Schodzi po schodach, uważając na wszystkie skrzypiące schodki. Przez chwilę waha się w gdzie iść. Ogołocić lodówkę czy zobaczyć nieco innej, ale równie apetycznej golizny. Nie oszukujmy się jest dupkiem, ale to nie tak, że Stilinski nie wiedział o tym wcześniej. Idzie jednak na małe ustępstwo i puka głośno, czeka dokładnie dwie sekundy i wchodzi. Jest nieco zawiedziony faktem, że nie wita go żadne oburzone: "Peter, do cholery". Zamiast tego Stiles stoi opary plecami o umywalkę. Ręce zaplecione ma na wysokości klatki piersiowej, a na twarzy ma idealnie wyważony krzywy uśmieszek. Samozadowolenie aż bije po oczach. Jedynym pocieszeniem jest to, że nie ma na sobie koszulki, a spodnie dosyć nisko wiszą na jego biodrach. To całkiem niezły kawałek odsłoniętego, młodego ciała do oglądania. Hale nawet nie stara się udawać, że nie patrzy.

— Przewidziałem, że wpadniesz na taki pomysł i najpierw wziąłem kąpiel.

— Cóż...

— I nawet nie próbuje udawać skruszonego — żali się Stiles sufitowi, a Hale zaczyna minimalnie zastanawiać się czy nie przesadził. W końcu oni nawet nie dokończyli tej ważnej rozmowy, nie wie kim dla siebie są — Żartuję — dodaje Stilinski chwilę później

— Okay...

— Przypominam, że ja wcześniej też wparowałem ci do łazienki i nawet byłem bardziej chamski od ciebie, bo nie zapukałem. — oznajmia ze śmiechem — I może za pierwszym razem zrobiłem to, żeby upewnić się czy wszystko w porządku, ale za drugim... cóż to nie było moją główną motywacją. — mija zaledwie ułamek sekundy zanim do Hale'a dociera znaczenie tego co usłyszał. Stiles parzy na niego z uniesioną brwią i wyzwaniem w oczach.

Peter w trzech krokach pokonuje dzielącą ich odległość i obejmuje twarz Stilesa dłońmi. Całuje go tak, jak chciał tego już od dłuższego czasu: mocno i nieco gwałtownie, ale on robi dokładnie tak samo. Najwyraźniej obaj są tak samo niecierpliwi. Hale, przygryza delikatnie jego dolną wargę na co Stiles rozchyla usta z jękiem. Łagodzi ukąszenie językiem, ale nie pogłębia pocałunku. Peter odsuwa się o krok, muska ustami policzek i żuchwę aż w końcu zatrzymuje się na dłużej przy szyi. Wsłuchuje się w galopujący puls Stilesa i zaciąga się jego zapachem. Żadnego strachu. Za to woń podniecenia jest tak silna, że aż odurza go na kilka sekund. Otrząsa się dopiero, gdy Stiles sunąc dłońmi po jego ramionach, zahacza o jedno z wciąż nie do końca zaleczonych ugryzień Deucalionna.

— Uszzz. — syczy

— Co? — pyta lekko zdezorientowany Stilinski. W innych okolicznościach Hale z pewnością byłby z siebie dumny, że udało mu się w tak krótkim czasie sprawić, by Stiles przestał zwracać uwagę na to co się dookoła nich dzieje. — Och, nie mówiłeś, że nie wszystkie się zagoiły!

— Tylko dwie i już nie krwawią.

— Ale wciąż bolą, jak ktoś niezorientowany wsadzi w nie paluchy, prawda? — prycha Stiles, patrząc na niego spod zmrożonych powiek.

— Jesteś zły?

— Zaniepokojony twoim brakiem troski o własne zdrowie.

— Nic mi nie będzie — obiecuje — Widziałeś, jak wyglądałem wczoraj... — jeszcze zanim kończy mówić wie, że to nie jest najlepiej dobrany argument.

— Oh, uwierz ten obraz na zawsze wypalił mi się pod powiekami.

— Nie wiem co mam ci na to odpowiedzieć? Przeprosić?

— Nie, kretynie. Wystarczy, że więcej nie będę zmuszony oglądać cię w takim stanie.

— Chyba, że Scott i Derek zechcą wykopać mnie z Beacon Hills... — sugeruje ostrożnie, bo wie, że istnieje taka ewentualność. Nie ma tylko pewności czy Stilinski też zdaje sobie z tego sprawę.

— Wątpię. A jeśli tak to weźmiemy ich na przeczekanie...

— Nie wiem co masz na myśli, ale twoja mina mówi mi, że coś bardzo podstępnego.

— Może... hm... rzucę im kość, która na jakiś czas odwróci ich uwagę?

— Stiles — wzdycha ciężko, ale nie zdąża dodać nic więcej, bo chłopak przyciąga go za koszulkę i całuje. Peter zaciska dłonie na jego biodrach, ale nie może się powstrzymać i już po chwili sunie nimi po nagich placach Stilesa. Nie przegapia drżenia, które tym wywołuje.

— Muszę się ubrać — mówi Stilinski tuż przy jego ustach. Peter marszczy brwi z konsternacji, bo sytuacja sprzyja raczej rozbieraniu.

— Nie

— To bardzo pochlebiające, serio. — śmieje się Stiles — Jednak zamówiłem nam jedzenie... i raczej wolałbym nie paradować tak przed dostawcą.