Niall:
Odseparowanie od całego
świata jest cholernie trudne, nie wolno mi mieć telefonu ani dostępu do
Internetu. Raz dziennie mogę zadzwonić do bliskich, ale w zasadzie nie mam do
kogo. Louis dał mi swój numer, ale oczywiście ja jak to ja, gdzieś go zapodziałem.
Najgorsze z tego wszystkiego jest to, że nie mam jak zapytać o Zayna. Wariuję
od tego bardziej, a to źle wpływa na pozbawiony używek organizm. Jeszcze nigdy
chęć zagłuszenia czymś emocji nie była tak silna jak teraz.
Nie radzę sobie z cały
czas obecnym strachem, o to czy mój chłopak… nawet nie wiem czy jeszcze mogę
tak o nim myśleć? W każdej sekundzie towarzyszy mi ten uścisk, jakby ktoś mnie
dusił. Nie jestem w stanie wziąć pełnego oddechu. Gdybym tylko mógł wiedzieć,
co dzieję się z Zaynem reszta byłaby nieważna.
Terapia pomaga, a
Styles naprawdę umie słuchać i podejść każdego pacjenta tak, że ten nawet nie
orientuje się, że zaczyna się zwierzać. Mamy sesję indywidualną raz dziennie,
każde z nas jest przydzielone do jednego z pięciu pracujących psychologów, a
rano i po południu zajęcia grupowe. Te o dziesiątej najczęściej prowadzą na
zmianę doktor Mark i Anthony, a popołudniowe Harry, Elizabeth i Angela. Podoba
mi się to, że można zwracać się do nich po imieniu, bo przez to czuję się swobodniej.
Jednak moim osobistym
terapeutą jest Styles i to jednocześnie jest dobre, ponieważ zna ogólnie całą
sytuację od Louisa, ale też i złe, bo nikt tak jak on nie potrafi czytać między
wierszami.
***
Otwieram oczy i przez
chwilę patrzę się w sufit, zastanawiając się gdzie do cholery jestem, ale tak
szybko jak mój mózg całkowicie się budzi, odpowiedzi same wskakują na właściwe
miejsca.
- Pobudka. - Mówi
spokojnym, opanowanym głosem jedna z recepcjonistek, a głos zniekształcony
przez niewielki interkom brzmi sztucznie i zimno. Prawie tak jakby nie była
żywym człowiekiem tylko robotem. Może faktycznie trochę tak jest, bo po
dwudziestu latach pracy z narkomanami i alkoholikami, też pewnie wpadłbym w
pewnego rodzaju rutynę. Myślę, że kiedyś musiała mieć uczucia czy nawet
poczucie pewnego rodzaju misji, pracując w takim miejscu, ale czas i zmęczenie
zrobiły swoje. W pewien sposób mogę utożsamiać się z tą bezimienną i
bezuczuciową kobietą, bo tak jak ona poszedłem za powołaniem… chciałem leczyć i
pomagać innym, a sam skończyłem w zamkniętej klinice.
- Horan, żyjesz? - Pyta
mój współlokator Jerard.
- Tak. - Wzdycham i z
cichym jękiem zwlekam się z łóżka, bo skutki odstawienia amfetaminy i różnych
jej pochodnych nie są przyjemne. Zjazd jest okropny i wiem, że gdybym zobaczył
przed sobą jakiekolwiek drugi, byłbym gotowy dla nich przejść po rozżarzonych
węglach.
- Nadal tak źle? - On
doskonale wie jak ja się czuję, bo jest tutaj drugi raz. Czterdziestoletni
właściciel dobrze prosperującej firmy posypał się po tym, jak żona zażądała
rozwodu, a gdyby nie interwencja jego dzieci prawdopodobnie do tej pory
zaćpałby się na śmierć. Poszedł o krok dalej niż ja i sięgnął po kokainę, a z
tego jest jeszcze ciężej się wygrzebać.
- Jestem w pełni
świadomy wszystkiego, co zrobiłem i nie mogę zająć myśli pracą… tak, bycie sam
na sam ze swoimi myślami to dla mnie najgorsze, co mogło się zdarzyć.
- W takim razie czas na
śniadanie, młody. - Stwierdza starszy - Jedzenie powinno na chwilę odwrócić
twoją uwagę.
- Nie jestem zbytnio-
- Nawet nie chcę
słyszeć o tym, że znowu nie jesteś głodny. Jeszcze brakuje Ci do kompletu
zaburzeń odżywiana. Chcesz jeszcze kiedyś spotkać tego swojego chłopaka, tak?
- Uhm…
- To zapieprzaj do
stołówki i zjedz przynajmniej dwie kanapki.- stanowczy ton Jerarda to coś
nowego - Jesteś tak samo uparty jak mój najmłodszy syn, on ma dopiero dwanaście
lat, aż się boję, co będzie później. - Nerwowo poprawia lekko powyciągany dres
i kontynuuje - Chcę widzieć jak idzie do liceum i wychodzi na pierwszą randkę.
Przeprowadzić z nim te wszystkie krępujące rozmowy i pożyczać samochód. Pomagać
w wyborze uczelni i zatańczyć na jego weselu i jakiś pieprzony nałóg więcej mi
w tym nie przeszkodzi.
- Gdy tak na to
spojrzeć to ma dużo sensu. Tylko że ja nawet nie wiem, czy Zayn jeszcze ze mną
zechce porozmawiać. Nie mam pojęcia jak on się czuję! Może nadal jest w
śpiączce, albo obudził się i mnie nie pamięta… Jest jeszcze ten cały Louis i
jestem przekonany, że ten cały Tomlinson jest dla niego lepszym wyborem niż ja
byłem kiedykolwiek.
- Nie wiesz tego, a
nawet jeśli… jesteś jeszcze tak młody, że zdążysz sobie ułożyć życie.
Znajdziesz kogoś, kto będzie równie ważny. Nie mówię, iż poczucie winy całkiem
odejdzie, co jakiś czas będziesz łapał dołek psychiczny. Jesteś lekarzem, tak?
- Bez specjalizacji…
- Czyli tak. - Wskazuje
palcem na mnie i mówi dalej. - To tak jak infekcja… przychodzi niewiadomo skąd
i męczy cię jakiś czas, ale prędzej czy później przechodzi, a ty wracasz do
normalnego rytmu.
- Mówił ci ktoś, że
byłby z ciebie całkiem niezły terapeuta. Myślę, że minąłeś się z powołaniem.
- Tak… prawdopodobnie
spełnianie oczekiwań innych nigdy nie wychodzi nam na dobre, bo gdyby nie
narzeczona, wybrałbym studia pedagogiczne i uczyłbym dzieci w podstawówce.
Byłbym o wiele biedniejszy, ale jednocześnie o wiele szczęśliwszy.
***
Śniadanie jest zawsze
takie samo, bo do wyboru mamy zestaw kanapek, płatki z mlekiem lub chudą
jajecznicę. Niektórzy pacjenci na to narzekają, ale mi w zupełności wystarcza,
bo i tak zupełnie nie skupiam się na tym, co jem. Cały czas mam wrażenie, że
kolejny kęs nie przejdzie przez moje ściśnięte gardło.
- Proszę o uwagę! -
świergota Styles, stając na środku stołówki.- Dzisiaj dzień odwiedzin, więc
prawie wszystkie popołudniowe sesje zostają odwołane, abyście mogli spotkać się
z bliskimi. - Tutaj jego spojrzenie skupia się na mnie i nie potrafię za
cholerę rozczytać, co ono oznacza.
Przecież mnie nie ma
kto odwiedzać, a to znaczy, że moja terapia powinna być normalnie o szesnastej
i może właśnie to znaczył ten jego zaniepokojony wzrok. Przecież to nie tak, że
nagle pojawi się tutaj tabun moich przyjaciół, skoro jedyni, jakich mam, nie
mają pojęcia o moim uzależnieniu, a mój partner nawet gdyby jakimś cudem już
wyzdrowiał, to wolałby się całkowicie odciąć od kogoś, kto go zniszczył.
Dlatego nieznacznie
kiwam głową do psychologa i wracam do powolnego przeżuwania mojej skromnej
kanapki, ale niedane mi jest długo cieszyć się spokojem, bo najbardziej
wścibski i dociekliwy terapeuta w całej Anglii materializuje się kilka sekund
później przy małym stoliku. Siada na niewygodnym krzesełku pomiędzy mną a
Jerardem, a jego długie nogi uderzają w blat, co musi odrobinę boleć, bo z
pomiędzy jego warg ucieka krótki syk i ciche przekleństwo.
- Niall… twoja sesja
odbywa się normalnie, ale mam pewną niespodziankę. - Od razu przed moimi oczami
pojawia się Zayn, ale szybko odganiam te przypływ nadziei, bo to po prostu za
szybko, nawet jak dla mnie, ale jednocześnie w pewien sposób chciałbym móc
pozwolić mu na powiedzenie tego wszystkiego wprost. Ciekawe czy nienawidzi mnie
równie mocno, co ja sam siebie? Nie potrafię nawet spojrzeć na własne odbicie.
To takie stereotypowe i oklepane, ale naprawdę czuję mdłości za każdym razem,
kiedy w jakiejś powierzchni odbijają się moje niebieskie oczy, bo widać w nich
zmęczenie, ból i rezygnację. Nie sadzę, żebym miał prawo czuć cokolwiek, skoro
to ja jestem odpowiedzialny za wszystko, co się z nami stało… za to, że Zayn
chciał popełnić samobójstwo.
Przygryzam wargę,
mocno. Styles uważnie obserwuje każdy mój gest, ale nie umiem odwrócić się od
niego i pozwalam, by czytał ze mnie jak z otwartej księgi, co oczywiście wiem,
że robi, nawet jeśli pozornie wygląda na niewinnego, niezainteresowanego
gówniarza.
- Mam się bać? - Pytam,
kiedy on nie dodaje nic więcej, jedynie uważnie skanując emocje pojawiające się
na mojej twarzy wraz z kolejnymi nieprzyjemnymi uczuciami kłębiącymi się w moim
poranionym i skołowanym umyśle.
- Absolutnie nie. -
Uśmiecha się krzywo tak, że tylko jeden dołeczek pojawia się w policzku, a
następnie poklepuje mnie po ramieniu. - Dobrze wiedzieć, że tym razem moja
praca nie idzie na marne - Mruga do mojego kolegi. - Rozumiem, że twoje dzieci
dzisiaj znowu pojawią się na świetlicy w komplecie? - Pyta wyraźnie
zainteresowany.
- Tak… cała dwunastaka.
- Przepraszam, ale
ILE?! - Piszczę i wcale się tego nie wstydzę.
- Uhm… Dwójka z
pierwszego związku mojej żony. Piątka wspólnych i kolejna piątka adoptowanych,
gdy moja siostra zmarła na raka. Cały mój świat. Jak skończysz swoją sesję, to
możesz do nas zejść… mówiłem im o tobie trochę i myślę, że bardzo chętnie Cię
poznają.
- Tak? - Prycham
nieprzyjemnie. - Jako kogo? Największego frajera na ziemi, czy dziecko
specjalnej troski?
- Niall…- Mówi cicho
Harry.
- Jako mojego nieco
wrednego i sarkastycznego przyjaciela. - To uderza we mnie, bo zawsze, od
samego przedszkola, byłem tym pogodnym, zawsze uśmiechniętym. Niall słoneczko Horan.
Jak widać już nic nie zostało z dawnego mnie, bo kiedyś nie potrafiłem
zrozumieć sarkazmu, który Zayn kochał czasami nawet za bardzo i przysięgałem,
że w życiu nie będę potrafił opanować tej trudnej sztuki. Wystarczyło
całkowicie mnie zdeptać i zniszczyć, żebym sam nie potrafił żyć bez cierpkich i
szorstkich odpowiedzi.
- Okay… - Poddaję się.
- I sorki, ale nie czuję się najlepiej.
- Jeszcze. - Mówi
pewnie Jared.
- Jeszcze. - Potwierdza
Styles, który bardzo uważnie przysłuchuje się naszej wymianie zdań.
Ich wiara we mnie jest nieco przesadzona i
zdecydowanie nieuzasadniona, ale mimo to nadal miła i sprawia, że chociaż
odrobinę nadziei sączy się do mojego szybko bijącego serca. Może moje życie nie
jest jeszcze całkowicie skończone?
Louis:
Niepokoi mnie brak
odzewu od Nialla i to do tego stopnia, że codziennie wieczorem wydzwaniam do
Harry’ego, aby upewnić się, że blondyn nie narobił żadnych głupot. Po tym jak
wczoraj przerwałem mu romantyczny wieczór z partnerem, odrobinę się wściekł i
zaproponował, żebym przyjechał w dzień odwiedzin i sam ocenił kondycje
przyjaciela, skoro nie potrafię zaufać mu, kiedy mówi, że powoli, ale idą do
przodu.
Wkurzam się, bo nie
może mi powiedzieć nic więcej, skoro nie jestem nikim z rodziny, ani Horan nie
upoważnił mnie do tych informacji.
Zayn lada dzień ma wyjść ze szpitala i usilnie
próbuję przekonać go do zamieszkana ze mną, ale on coraz więcej pyta o Nialla,
a ja nie umiem mu nic sensownego powiedzieć. Tylko tyle, że jest w ośrodku zamkniętym
na terapii, i że ma mój numer telefonu. Malik bezskutecznie zasypywał go
wiadomościami i dopiero jak uświadomiłem go, że jego chłopak nie może mieć
telefonu, przestał i zaczął w zamian sztyletować mnie wzrokiem. Tak jak teraz…
- Wymyśl coś. - Warczy.
- Ja nadal jestem lekko skołowany i nie sądzę, żebym wytrzymał spotkanie z nim
bez wspominania tego, co zrobił. Nie chcę go bardziej dołować, Louis. -
Wzdycham i kiwam głową, dając znak, że wiem, o co mu chodzi. - To wciąż
cholernie boli… - Śmieje się, ale nie ma w tym nawet krzty wesołości. - Nawet
nie wiem, co bardziej: to, że zgwałcił mnie pod wpływem prochów, czy to, że nie
ufał mi na tyle, żeby powiedzieć mi o tym, że jest dręczony.
- Zayn… nie chcę w
żaden sposób go bronić, wiesz… może się wstydził? To najczęstszy powód
milczenia wśród ofiar przemocy.
- Przez cholerny rok! -
Woła zduszonym głosem Mulat, kręcąc głową - Pieprzone dwanaście miesięcy znosił
coś takiego…
- Skąd ty?
- Pielęgniarki to
całkiem niezły nośnik informacji. - Mówi, przewracając oczami. Ostrożnie siadam
na łóżku, ale tak żeby go nie dotykać, bo nadal źle na to reaguje. - Chcę
jednocześnie walnąć go w twarz i wrzeszczeć przez to, że nic nie powiedział i
przytulić go tak, żeby na chwilę zapomniał o tym całym gównie. Problem w tym,
że obie te rzeczy wymagają dotyku, a ja nadal wzdrygam się, gdy ktokolwiek
znajduję się w mojej przestrzeni osobistej. Boję się jak zareaguję na niego, bo
oczywiście wiem, że nie chciał tego… To narkotyk całkowicie spaczył mu sposób
postrzegania, ale jednak cały czas mam to wszystko przed oczami. - Wzdrygam
się, bo słyszałem tę historię nie od brata, ale od Nialla.
- Zayn… on mi
powiedział to, co pamięta. Nie jest tego wiele. Myślę, że był przerażony
perspektywą twojego odejścia od niego.
- Możesz mi opowiedzieć
o tym, co się działo, kiedy byłem nieprzytomny. - waham się, bo to naprawdę
dużo: wyznania Nialla i oskarżenie profesora znalezienie innych ofiar tego
skurwiela i skierowanie sprawy do sądu. - Proszę? Może na początku mnie to na
chwilę rozwali z powrotem… zamieniając w smarkającą kupkę nieszczęścia, ale
potrzebuję wiedzieć, żeby ruszyć do przodu.
Patrzę na niego przez
kilka sekund i analizuję, czy naprawdę powinienem to zrobić. Jednak stwierdzam,
że Zayn brzmi na tyle pewnego siebie, że chyba nie mam powodu, by odmawiać mu
prawdy. Powoli zaczynam mówić, ale początkowo wszystko wydobywa się ze mnie
pojedynczymi słowami, albo rwanymi, krótkimi zdaniami. Trochę jak streszczenie
bezstronnego reportera, który tylko obserwował z boku skutki wypadku, ale nie
znał osobiście ofiar. Jednak z każdą mijaną minutą moja opowieść się rozrasta,
a głos staję się mniej monotonny. Gdy docieram do tej części gdzie Niall żegnał
się z nim przed tym, jak zawiozłem go do kliniki, Zayn przestaje się
kontrolować i jego ciche pociąganie nosem zmienia się w pełen bólu płacz.
Chwyta mnie za rękę z taka siłą, że mam wrażenie, że zaraz połamie mi palce.
Jednak kontynuuje: streszczam zarzuty postawione profesorowi i reszcie
stażystów. Brunet nadal się trzęsie, gdy milknę, a ja chciałbym jakoś mu pomóc,
ale wszystkie moje doświadczenia z pocieszania innych opierają się głównie na
kontakcie fizycznym… Nie jestem pewien czy przytulenie go to dobry pomysł…
Jednak on decyduje za mnie i przyciąga bliżej do siebie. Wstrzymuję oddech, ale
on nie odskakuję od razu, więc pozwalam sobie na bardzo ostrożne zaciśnięcie
rąk na jego ramionach i kreślenie niewielkich kółek palcami.
- Powoli, młody… jakoś
to rozpracujemy. Nigdzie się nie wybieram.
- Boję się, bo nigdy
nie byłem wystarczający… dla nikogo. Czułem się jakbym miał jakiś defekt, skoro
człowiek, którego uważałem za ojca, od tak mnie zostawił i całkowicie urwał
kontakt… Potem matka, aż w końcu trafiłem na Nialla i w końcu myślałem, że jest
ktoś, kto chce mnie takiego, jaki jestem.
- Tak jest, Zayn… on
jest zraniony. Wręcz zrujnowany, ale jedyne, o czym mógł myśleć i mówić, byłeś
ty. Cały czas. Miał kompletnie gdzieś to, co się z nim stanie. To było nawet
nieco przerażające.
- Moja matka też brała
i ona… Louis. Nie sądziłem, że będę musiał jeszcze raz przez to przechodzić.
- Wiem… widziałem
dokumenty. Studiowałem prawo przez pięć lat. Umiem dostać się do pewnych
informacji.
- Boję się, że nie dam
rady po raz drugi się poskładać… teraz jestem jak jakieś puzzle i to
dezorientujące, jak pozornie nieznacząca zmiana zapachu, czy głośniejszy dźwięk
sprawiają, że wpadam w panikę.
- Zayn… zawsze to z
Tobą zostanie. Na pewno nie w takim stopniu, ale to będzie wymagało pracy i
czasu. Będziesz podskakiwał na hałas, czy budził się z koszmarów.
- Tylko jak mam pomóc
jemu się pozbierać, skoro sam jestem w rozsypce? On nie ma tutaj nikogo innego…
jest już tam dwa tygodnie i pewnie nie ma pojęcia, co ze mną. Chciałbym do
niego pojechać.
- Za...
- Daj mi dokończyć! -
Irytuje się. - Chciałbym pojechać, ale wiem, że na razie to niemożliwe. Dlatego
ty pojedziesz tam za mnie… w końcu, od czego ma się starszych braci, prawda? -
Mówi i to pierwszy tak wyraźny sygnał akceptacji naszego pokrewieństwa.
- Prawda… młody. -
Śmieję się cicho z niego, a on też krótko chichocze, ale urywa jakby sam
zaskoczony tym dźwiękiem. Patrzy na mnie z szeroko otwartymi oczami. - Będzie z
tobą dobrze… Superman Louis tu jest i cię przypilnuję.