***
Monotonny szum wody brzmi dziwnie usypiająco, a unoszący się zapach nagietka i werbeny uspokaja i koi nerwy. Stiles stwierdza, że w jego przypadku to chyba nie do końca wskazane, bo teraz ma wrażenie, że za chwilę uśnie choćby na stojąco. Przemywa twarz i to pomaga tylko odrobinę. Na szczęście McCall już wnosi Petera do łazienki. Gdy tylko poranione plecy wilkołaka dotykają wody, ten natychmiastowo otwiera oczy i zaczyna się wyrywać.
— Peter! Spokojnie. — prosi Stilinski — Musimy oczyścić rany, spokojnie. Nic ci nie będzie. To tylko kąpiel.
— To dlaczego pali jakbyście próbowali zanurzyć mnie w kwasie solnym?! — syczy przez zaciśnięte zęby
— Dlatego, że wszędzie masz jakieś rozcięcia — odpowiada spokojnie Deaton — Woda jest letnia z dodatkiem nagietka i werbeny.
— Werbena? Chcesz mnie naćpać? — prycha i ponownie zaczyna się wyrywać — Możesz nie wiedzieć Stiles, ale to cholerne zielsko działa o wiele silniej na istoty nadprzyrodzone niż na ludzi.
— Tak byłoby prościej, ale jak chcesz. — starszy emisariusz widocznie nie ma zamiaru sprzeczać się z Hale'em. Ich wzajemna niechęć bywa męcząca i znacznie utrudnia Stilesowi życie.
— Nie, nie jak chcesz. — warczy Stilinski — Wiem jak działa werbena na wilkołaki. Muszę powyciągać z ran kawałki szkieł, a później nałożyć na każdą głębszą szramę tą samą leczniczą maź co ostatnio.
— Ona cuchnie. — Peter marszczy nos w obrzydzeniu, ale przynajmniej przestaje próbować wydostać się z wanny.
— Dodatkowo, tym razem muszę nałożyć ją, kiedy będzie jeszcze bardzo gorąca. A to będzie kurewsko boleć. — milknie na kilka sekund żeby dać wilkołakowi czas na przetworzenie informacji. — Na pewno chcesz być wtedy całkiem przytomny?
— Nie.
— Tak właśnie myślałem.
***
Najpierw oczyszczają te rany, które Peter ma na plecach, a potem Deaton podtrzymuje nieprzytomnego wilkołaka za ramiona. Tak aby ten nie zsunął się pod wodę i nie utopił podczas trwania zabiegów leczniczych. To byłaby dopiero ironia losu. Stiles stara się być spokojny ale nic nie może poradzić na to, że jego dłonie drżą odrobinę. Na szafce obok wanny znajduje się już całkiem pokaźny stosik odłamków szkła, drzazg i innych bliżej nie zidentyfikowanych drobin, które wyciągnęli z ran wilkołaka. Woda nabrała już dosyć intensywnego różowego zabarwienia. Każda kolejna strużka krwi wypływająca po wyciągnięciu jakiegoś odłamka sprawia, że Stilinski robi się coraz bardziej nerwowy. Niestety nie mogli liczyć na McCalla, ponieważ unoszący się w całym pomieszczeniu zapach werbeny działał również na niego. Alan wyprosił go, gdy tylko zauważył, że Scott zatacza się jak pijany.
— Stiles! Wiesz, że całe tylne siedzenie masz umazane krwią? — pyta Scott gdzieś z okolic drzwi
— Tak, ale jakbyś nie zauważył mam teraz jeszcze inne równie ważne rzeczy na głowie...
— Nie o to mi chodziło... Jeśli chcesz to mogę ci z tym pomóc? — Stiles aż otwiera usta w szoku i patrzy na Deatona w poszukiwaniu potwierdzenia, że się nie przesłyszał. Na co ten tylko się uśmiecha. Stilinski wychodzi z łazienki i niemal od razu wpada na opierającego się o ścianę Scotta.
— Jeśli liczysz na to, że odmówię to mnie nie znasz.
— Znam. — odpowiada McCall — I wiem, że musisz jeszcze opatrzyć tego dupka, a to pewnie trochę potrwa. A ty już teraz wyglądasz na wykończonego.
— Dzień dobroci dla Stilesa?
— Uhm? Znaczy się wiem, że ostatnio ciągle byłem zajęty. Raczej nie dostanę w tym razem kubka z napisem "kumpel roku"?
— Nie, nie dostaniesz. — przyznaje Stiles ostrożnie
— Tak... słuchaj i tak tu jestem. Siedzę pod drzwiami jak idiota, bo nie mogę nawet zajrzeć do środka bez ryzyka zawrotów głowy.
— Przyniosę ci miskę z wodą, odplamiacz i jakąś gąbkę. — mówi głośno, będąc już z powrotem w łazience. Wraca po dwóch minutach i wręcza przyjacielowi jego narzędzia pracy. — Tylko ostrożnie z wilkołaczą siłą. Nie chce mieć dziury w siedzeniu!
— Jasne.
— A i Scotty?
— Hm?
— Dzięki — twarz Scotta od razu się rozjaśnia.
***
Oczyszczenie pozostałych ran Petera zajmuje im jeszcze jakiś kwadrans. Wilkołak na szczęście jest w miarę spokojny: nie wyrywa się ani nie próbuje ich atakować. Nawet, gdy Stiles wydobywa wyjątkowo duży kawałek szkła z jego przedramienia. Jedynie od czasu do czasu krzywi się lub cicho warczy.
Przez to, że Scott nie może im pomóc, a Hale jest ledwie przytomny mają trochę trudności z wydostaniem go z wanny. Najpierw wyciągają korek i osuszają go ręcznikiem. Stiles z lekko zaróżowionymi z zażenowania policzkami, zakłada wilkołakowi bokserki. Wie, że to niedorzeczne, ale czuje się bardzo niepewnie pod wnikliwym spojrzeniem drugiego emisariusza. Jest zły sam na siebie, bo przecież nie robi nic złego do cholery! To, że wcześniej zdarzyło mu się zauważyć atrakcyjność Petera, nie znaczy że zacznie go molestować czy coś. Przez te myśli robi się dwa razy bardziej nerwowy. Stara się nie patrzeć na Petera ani tym bardziej na Deatona.
— Opatrujemy go tutaj czy u ciebie w pokoju? — pyta Alan tym swoim opanowanym, wręcz wypranym ze wszystkich emocji głosem.
— W pokoju — odpowiada po krótkim zastanowieniu. — Tak chyba będzie prościej. Ile jeszcze będzie taki półprzytomny?
— Nie krócej niż pół godziny. We dwóch powinniśmy się uporać z nałożeniem lalkarstwa i bandaży zanim się ocknie.
— Świetnie — mówi z wyraźną ulgą. Aż za dobrze pamięta ostatni raz, kiedy musiał nałożyć tą cuchnącą maź. Hale z pewnością również to pamięta — Trzeba iść po McCalla
— Zostań z nim, a ja zawołam Scotta. — Oczywiście, że tak. Stiles przewraca oczami, gdy tylko Alan znika za drzwiami.
***
Tak jak powiedział Deaton: we dwóch idzie im dosyć sprawnie jeden nakłada lekarstwo, a drugi bandaż. Po pół godzinie większość ran Hale'a jest już opatrzona, zostały im jeszcze tylko dwie na lewej nodze. Całe szczęście, bo od tego smrodu Stiles ma już mdłości i potworną migrenę. Chociaż z drugiej strony może to być raczej związane z faktem, że zbliża się szósta rano, a on jest kurewsko zmęczony. Woli nie zastanawiać się nad tym jak jednocześnie da radę odpocząć, pilnować Petera i co najważniejsze ukrywać jego obecność przed szeryfem.
— Niech ktoś mnie uśpi z powrotem — syczy Peter przez zaciśnięte zęby
— Witamy w świecie żywych — mamrocze cicho Stilinski. Coś musi być nie tak z jego głosem, bo wilkołak dosyć żywiołowo podrywa głowę z poduszki i kieruje swoje całkiem przytomne spojrzenie prosto na niego. — Co?
— A co z tobą?
— Ze mną? — dziwi się Stiles. — Jestem tylko wykończony... Poza tym cały dom cuchnie tym cholernym lekarstwem. A nie wiem za ile mój ojciec zechce wrócić z tej swojej randki.
— Nie będziesz teraz jeszcze sprzątał!
— A niby co powiem ojcu jak zastanie dom w takim stanie? Wiesz tatku to wcale nie tak jak myślisz, nic nie rozkłada nam się w piwnicy ani na strychu?
— Na dobry początek możesz do niego zadzwonić, żeby dowiedzieć się kiedy będzie. — mówi Hale i brzmi na lekko rozbawionego — Zmęczenie ci nie służy — Dodaje, siadając ostrożnie. Następnie zaczyna lustrować swoje zabandażowane ciało.
— Coś nie tak? — pyta Deaton. Stilinski może przysiąc, że słyszy w jego głosie rozbawienie.
— Dlaczego przypominam cholerną mumię?
— Nie marudź — karci go Stiles — Zdejmę to za kilka godzin jak rany się zasklepią. — milknie na kilka sekund i skupia się na obserwacji wilkołaka. Domyślać się co tak naprawdę się dzieje. — Wiem, że maść oprócz tego, że niemiłosiernie cuchnie to w kontakcie z otwartymi ranami wywołuje palący ból, ale jest ich za dużo i są zbyt poważne żeby zostawić je aby same się wygoiły.
— W porządku. — wzdycha wilkołak z bardzo nieszczęśliwą miną — Tak właściwie to dlaczego jesteśmy u ciebie? Nie prościej byłoby opatrzeć to w klinice?
— Nie chcieliśmy ryzykować — odpowiada Deaton
— Niby czym?
— Peter... zabiłeś Deucaliona. — mówi ostrożnie Stiles — A co za tym idzie zostałeś alfą... klinika i zapach wszystkich medykamentów mógł ci się skojarzyć ze szpitalem i śpiączką.
— Co? — Peter wpatruje się w niego jakby przed chwilą oznajmił, że w Beacon Hills wylądowali kosmici.
— Dom Stilesa jest dla ciebie znajomym miejscem. Czujesz się tu bezpiecznie... twój wilk jest raczej spokojny, czujesz? Ani razu odkąd tutaj dotarliśmy nie próbował wyrwać się na powierzchnie — tłumaczy spokojnie Alan — Nie chcieliśmy żebyś pod wpływem stresu uszkodził siebie lub któregoś z nas.
— Cóż... to niewiele ma wspólnego z miejscem — wzdycha Hale. Chyba wcale nie chciał powiedzieć tego głośno. Jeśli za wskazówkę można wziąć to, że jego oczy błysnęły czerwienią, a całe ciało napięło się jak struna.
— To my już raczej pójdziemy — oświadcza nagle Deaton — Nie przejmuj się sprzątaniem, Stiles.
— Ta... znam ten dom niemal tak dobrze jak swój. — dodaje Scott
— Niech wam będzie. — kapituluje Stilinski. Skoro tak bardzo chcą za niego sprzątać to o nie ma zamiaru się z nimi o to spierać. Jeden kłopot z głowy. Po kilku sekundach zostaje sam z Peterem. Peterem, który ledwie przypomina samego siebie. Wciąż zachowuje się jakby ktoś go sparaliżował albo co najmniej poraził prądem. — Co znowu?
— Stiles... ja... nie. Wiesz, że ty... znaczy się to co powiedziałem. Tak jest... tylko... ja. Nie wiem... t nie musi znaczyć. No wiesz, że coś?
— Wybacz, że to powiem, ale bełkoczesz jak potłuczony. Co w sumie jest dosyć zgodne z prawdą. — mówi Stiles — Co powiesz na to, że najpierw odpoczniemy kilka godzin, a potem pogadamy?
— Uhm — przytakuje Hale, ale nie brzmi na uszczęśliwionego
***
Peter nie wie jakim cudem w ogóle udaje mu się zasnąć. Musi to zawdzięczać mieszance ogromnego wyczerpania, ran i wciąż unoszącego się w powietrzu lekkiego aromatu werbeny. Chociaż największą zasługę należy przypisać temu, że Stiles śpi tuż obok niego. Ten chłopak ma na niego tak ogromny wpływ... niby wie już od jakiegoś czasu, że Stilinski jest dla niego ważny. Jednak chwile takie jak ta są tego niezbitym dowodem. Stoczył dziś ciężką walkę, a rany wciąż dają o sobie znać. Na nowo uzyskany status alfy powinien sprawić, że będzie pobudzony i niespokojny... A tu proszę, przespał pełne pięć godzin, niczym niemowlę po wyżłopaniu całej butelki mleka.
Nie może powstrzymać cisnącego mu się na usta uśmiechu. A to dlatego, że obudził się tak blisko chłopaka jak jeszcze nigdy. Jasne, nieraz zdarzyło się, że przysunęli się do siebie podczas snu, ale to zupełnie nowa rzecz... Stiles śpi na lewym boku, a Peter obejmuje go ramieniem. Nos wilkołaka schowany jest we włosach Stilinskiego - znajomy zapach sprawia, że wilk Hale'a mruczy niczym zadowolony kociak. Plecy chłopaka są tuż przy jego klatce piersiowej, uda przy udach, a tyłek... ugh! To może okazać się nieco krępujące, kiedy Stiles już się obudzi. Ponieważ nawet bardzo wyraźne widmo śmierci nie jest w stanie osłabić jego libido. Nie, gdy w grę chodzi Stiles.
— Dobrrry — mamrocze Stiles w poduszkę — Długo spaliśmy? Ojciec jest w domu? — pyta, wiercąc się lekko w objęciach Hale'a. Przestaje niemal natychmiast, a jego tętno przyspiesza. Cholera, poczuł? Peter nie wie co zrobić: powiedzieć coś czy nie? Odsunąć się czy udawać, że nie wie o co chodzi?
— Nie widzę zegarka, a nie mam pojęcia gdzie mogą być nasze telefony... obstawiam, że może być blisko pierwszej po południu. — mówi poluźniając nieco objęcia. Tak by Stiles miał możliwość odsunięcia się. Sam jednak pozostaje dokładnie w tym samym miejscu. — Twój ojciec wpadł do domu jakieś pół godziny temu, na szybki prysznic i zmianę ubrań. A później pognał z powrotem do samochodu...
— To chyba dobrze, że go nie ma? Dlaczego mam wrażenie, że coś jest nie w porządku? — drąży Stilinski. Cholera. Czy temu chłopakowi naprawdę nic nie umknie?
— Nie, nic się nie stało.
— Ta jasne. — prycha Stiles pod nosem. Następnie wierci się chwilę, aby w końcu odwrócić się twarzą do wilkołaka. — Więc...?
— Wiem, że nam to na rękę i w ogóle... ale czy jako ojciec-szeryf nie powinien się zainteresować dlaczego jesteś w domu w czasie, gdy powinieneś być w szkole?
— Teoretycznie powinien. Tylko, że wbrew temu co o mnie myślisz nie urywam się nagminnie ze szkoły, a moja średnia jest zawsze jedną z najwyższych... — Stilinski wzrusza ramionami — To trochę zagmatwane, ale po śmierci mamy... odpuszczamy sobie z ojcem drobne grzeszki. Ja nie czepiam się jeśli on wypije trochę szkockiej po wyjątkowo paskudnym dniu, albo gdy nie pojawia się w szkole wtedy gdy powinien i Melissa go w tym wyręcza. A on czasami przymyka oko na to, że nie wracam o tej porze o której miałem albo, że nagminnie zapominam powiadomić go o tym, że ktoś do nas wpadnie...
— Uczciwa umowa — przyznaje cicho Peter
Stiles tylko uśmiecha się w odpowiedzi. Wszystko co nie zostało powiedziane na głos Peter mógł wyczytać między wierszami. To, że Stiles musiał za szybko dorosnąć i zacząć dbać o siebie, a czasami nawet o własnego ojca. Domyśla się, że chłopak czasami chciał być jak jego rówieśnicy - przeciętnym, niewyróżniającym się dzieckiem, ze zwyczajnymi rodzicami... a zamiast tego został na przymus wrzucony w buty dorosłego. I mimo, że jest bystrzejszy niż większość jego rówieśników, to z pewnością zadawał sobie to najgorsze z możliwych pytań, to na które nie ma dobrej odpowiedzi: "Dlaczego to przydarzyło się właśnie mnie?". Hale już na początku ich znajomości zauważył, że więź jaka jest między Stilesem, a szeryfem jest niezwykle silna i nie jest to typowa relacja ojciec-syn. To też w tym jest, ale po śmierci Claudii stali się sobie w jakiś sposób równi. Ma świadomość, że jeśli chce Stilesa to musi zadbać o to by mieć w miarę pokojowe stosunki z Johnem. To będzie sporym wyzwaniem.
— Chyba możemy zdjąć już bandaże — mówi Stiles z namysłem — No może z wyjątkiem tych na ramionach. Te rany były wyjątkowo głębokie i nie sądzę żeby zdążyły się już zagoić...
— Och. Wspaniale. — mamrocze wilkołak pod nosem — Tylko czy najpierw nie powinieneś czegoś zjeść, albo chociaż napić się herbaty? Wybacz, że to powiem, ale nie wyglądasz na zdrowego. Czy może właściwszym określeniem byłoby całkiem przytomnego...
— Tak, herbata zawsze jest dobrym pomysłem. Najlepiej czarna z miodem i cytryną, a dla ciebie?
— Może być taka sama.
***
Kwadrans później herbata jest już w połowie wypita, a atmosfera zagęszcza się z każdą mijającą minutą coraz bardziej. Obaj są już na tyle rozbudzeni żeby pamiętać wszystko co się wydarzyło, każde słowo które zostało powiedziane oraz wiedzą, że wciąż jest coś co muszą sobie wyjaśnić. Żaden z nich jakoś nie wyrywa się do tego, by zacząć. Peter zawsze uważał się za kogoś kto ze słowami radzi sobie wyśmienicie. (Tak w przeciwieństwie do Dereka) A tu okazuje się, że kiedy przychodzi co do czego to nie jest w stanie wykrztusić jednego zdania.
— To jak będzie? od-mumifikujemy cię? — Hale oddycha z ulgą, bo to trochę jak odroczenie wyroku.
— Jestem za. — potwierdza Peter — Może mógłbym skoczyć też pod szybki prysznic? — pyta z nadzieją. Wolałby nie śmierdzieć, kiedy będą rozmawiać... albo raczej gdy on będzie mówił o tym co czuje.
— Przykro mi, ale niektóre rany mogłyby otworzyć się na nowo. Myślę, że za kilka godzin powinno być już dobrze.
— A do tego czasu będę cuchnął jak zgniła kapusta, doprawiona odorem skunksa.
— No nie przesadzaj, nie jest aż tak źle...
— Dobrze też nie.
— To lekarstwo: ma działać, a nie pachnieć Fijołkami. — prycha Stiles, pochylając się w jego stronę. Teraz to kolej Hale'a żeby się roześmiać, bo ten gówniarz miał czelność powąchać go i teatralnie zacząć wachlować powietrze koło swojego nosa. — Choć, możesz mieć odrobinę racji... śmierdzi, naprawdę... intensywnie.
— Wyobraź sobie jak ja to odbieram.
— Najważniejsze, że działa. Jakoś wytrzymamy. Powiedzmy... do ósmej wieczorem?
— Szóstej? — Peter robi najlepsze szczenięce oczy w całym swoim życiu. Stiles pozostaje niewzruszony. — Proszę o skrócenie wyroku, wysoki sądzie? — Stilinski wydaje się lekko rozbawiony. Dobre i to.
— Siódma. I ani minuty wcześniej.
***
Zdejmowanie bandaży jest niemal tak samo czasochłonne jak ich zakładanie. A najgorsze ze wszystkiego jest to, że po ich usunięciu nieprzyjemny zapach lekarstwa staje się jeszcze gorszy.
— Może lepiej zostawmy resztę w spokoju? — pyta z nadzieją Hale — Pozbędziemy się ich dopiero przed prysznicem?
— Chciałem zerknąć czy wszystko goi się tak jak trzeba... — Stiles brzmi na niezdecydowanego. Najwyraźniej i jego drażni odór maści, ale wciąż jest gotowy go znieść, byleby tylko sprawdzić czy nie dzieje się nic złego — Żadna rana nie przysparza ci większego bólu niż pozostałe? Nie czujesz takiego charakterystycznego pulsowania... wiesz od zbierającej się ropy?
— Nie, lekko szczypią i swędzą jak cholera. Czyli wszystko w normie... goi się na mnie jak na psie — próbuje zażartować, ale Stiles raczej tego teraz nie docenia. Patrzy na Petera gniewnie marszcząc brwi i to wystarczy żeby wilkołak natychmiast spoważniał — Stiles... nic mi nie będzie, wiesz o tym? Pocierpię jeszcze kilka godzin, jutro zostaną już tylko blizny, a za dwa dni nie będzie widać, że w ogóle byłem ranny.
— Niby wiem... ale to nie wyglądało dobrze. — Stilinski krzywi się na samo wspomnienie poturbowanego ciała — Cały pokryty byłeś krwią i ledwo kontaktowałeś... Czy ty masz chociaż pojęcie ile czasu zajęło nam oczyszczenie wszystkich ran?
— Domyślam się, że to nie był przyjemny widok... gdyby sytuacja się odwróciła i to ja musiałbym opatrywać ciebie pewnie reagowałbym tak samo o ile nie gorzej. — przyznaje Peter, cały czas uważnie obserwując twarz Stilinskiego. Chłopak wydaje się lekko nieobecny. Wpatruje się we własne dłonie ze zmarszczonymi brwiami, a jego oddech przyspiesza. Trochę jakby coś go wystraszyło lub wytrąciło z równowagi.
— A te ugryzienia na ramionach?
— Bolą jak diabli, ale czułbym gdyby któraś z ran się paprała. To twoje lekarstwo jakkolwiek nieprzyjemne dla mojego nosa jest bardzo skuteczne. — zapewnia i najwidoczniej to właściwa rzecz do zrobienia, bo chłopak nieco się uspokaja
— To dobrze, bo ostatni tydzień całkiem mnie wyczerpał... wolałbym żeby obyło się bez niespodzianek. Szczerze to mam ochotę odciąć się od wszystkich i wszystkiego na dzień lub dwa. — mówi i po jego minie od razu widać, że czuje się z tego powodu winny. Ten chłopak jest niesamowity, ale ktoś musi pilnować żeby w tym całym nadnaturalnym bałaganie nie zapominał o sobie. Peter bardzo chętnie podejmie się tego zadania, na pełen etat - siedem dni w tygodniu po dwadzieścia cztery godziny na dobę...
— Jakiś czas temu myślałem o czymś podobnym... — przyznaje, wracając myślami do momentu w którym zapach Stilesa skojarzył mu się z lasem i od tamtego momentu pomysł krótkiego wypadu na szlak wciąż do niego wraca. — Kilka dni, może tydzień gdzieś po środku niczego... Teraz, kiedy ponownie jestem alfą to niesie ze sobą dodatkową korzyść. Będę mógł w spokoju dojść do ładu ze swoją wilczą stroną. Chcesz się przyłaczyć?
— Tak całkiem bez kontaktu ze światem? — Stilinski brzmi na tak samo zaciekawionego jak i przerażonego — Chyba nie dałbym rady... Poza tym nie wolisz być wtedy sam?
— Nie chce być sam, a nawet nie powonieniem... muszę mieć pewność, że nie dam się ponieść podczas pełni, a skoro nie mam własnego stada ani rodziny dlatego...
— Liczysz na pomoc emisariusza?
— Właściwie, to nawet o tym nie pomyślałem — Peter ma ochotę odgryźć sobie język. No i po co on to do cholery powiedział?! Teraz oczywiście Stiles wpatruje się w niego wyczekująco, a te jego brązowe ślepia działają na Hale'a jak serum prawdy. Co on ma zrobić?! Powiedzieć?! Tak teraz... bez żadnego przygotowania? Może lepiej byłoby uciec przez okno...
Hale kilka razy otwiera i zamyka usta. To musi wyglądać przezabawnie, ale Stiles jakoś się nie śmieje. Właściwie jego twarz z każdą sekundą coraz bardziej przypomina obojętną maskę, ale Peter dzięki swoim wikołaczym zdolnościom bez trudu może wyczuć jego szalejące emocje - rozczarowanie, smutek, złość, zmieszanie, wstyd, zawód? Niestety nie potrafi zgadnąć dlaczego chłopak czuje to wszystko.
— Stiles? Co się dzieje?
— Nic — mamrocze pod nosem — Myślałem po prostu, że skoro nie najgorzej ostatnio się dogadywaliśmy to myślisz o tym żebym... No wiesz? Ty jesteś wilkołakiem, alfą. Będziesz tworzył stado i tak dalej... A ja jestem emisariuszem...
— Ty...chcesz? Poważnie?
— Wiem, wiem. Głupio wyszło, co nie? — Stiles próbuje się uśmiechnąć, ale efekt jest raczej mizerny. — Ale luz, blues i solone orzeszki...
— Że co, proszę?
— W sensie nie było sprawy. — tłumaczy i brzmi na coraz bardziej zdenerwowanego — Wszystko gra!
Hale przez chwile wpatruje się w Stilesa bez słowa. Starając się jakoś uporządkować to czego właśnie się dowiedział. Czy to możliwe aby szczęści aż tak mu sprzyjało? Musi się jednak upewnić.
— Chcesz zostać emisariuszem mojego stada? — pyta i nawet nie stara się ukryć jak wielkim jest to dla niego zaskoczeniem — Mojego wciąż nieistniejącego stada, dodajmy dla ścisłości... Wiesz, że przede mną niesamowicie ciężkie miesiące? Nie wiem czy będę mógł zaryzykować ugryzienie kogokolwiek, a na pewno nie obędzie się bez wkurzenia łowców z całego hrabstwa... nie wspominając o Calaveras.
— Zawsze możesz przyjąć kogoś już przemienionego, albo zastosować ten sam manewr co Derek. Zaproponować ugryzienie, dać wybór... najlepiej komuś, komu wilkołactwo mogłoby uratować życie lub przywrócić sprawność...
— Może, mógłbym... — mamrocze cicho, wciąż wpatrując się w chłopaka z rosnącym niedowierzaniem. — Wracając jednak do sedna naszej rozmowy, Stiles... To co z McCallem? Za rok, może nawet mniej on również będzie budował własne stado. — Peter nie wie jak ma ubrać w słowa to co ma do przekazania. Tak aby Stilinski dobrze go zrozumiał.
— Wiem.
— Nie chcesz być w jego stadzie? Wydawało mi się, że pomimo jakichś drobnych kłopotów wciąż jest twoim najlepszym kumplem?
— Bo nim jest...
— To dlaczego...?
— Zaczynasz brzmieć jak pięciolatek: dlaczego? po co? — Stiles stara się zamaskować zawstydzenie, irytacją. Dopiero to uświadamia Hale'owi, że nastolatek czuje się odrzucony. — Mógłbyś po prostu uwierzyć, podziękować... powiedzieć, że nie wytrzymasz z moim ciągłym ględzeniem i zapomnielibyśmy o sprawie. — mamrocze pod nosem i Peter nie jest do końca pewien czy to miało dotrzeć do jego uszu.
— To nie tak. To zupełnie nie o to chodzi — mówi pospiesznie wilkołak — Chce cię w moim stadzie... Nie masz chyba pojęcia jak bardzo by mi to ułatwiło życie. Ale nie potrafię znaleźć żadnego racjonalnego powodu dla którego TY chciałbyś użerać się codziennie z kimś takim jak ja.
— Przecież teraz się dogadujemy?
— Znasz mnie. Wiesz, że potrafię być całkowitym dupkiem. Czasami wciąż nie radzę sobie sam ze sobą i wilk wychodzi na pierwszy plan.
— To w takim razie chyba dobrze się składa, że twój wilk mnie lubi, prawda?
— Zauważyłeś?! — pyta odrobinę spanikowany Hale.
— Do teraz nie wiedziałem czy to moja zasługa czy raczej tego, że ostatnio wciąż coś się działo. — przyznaje Stiles — Myślałem, że może jesteś skupiony na przeżyciu, a podążanie za jednym z pierwotnych instynktów jest dla wilkołaków czymś naturalnym...
— To nie to...
— Czyli pozostaje moja skromna osóbka?