Stiles ma ochotę wyrzucić swój telefon przez okno albo spłukać go w toalecie. Kto może dzwonić do niego o takiej nieludzkiej godzinie? Ledwie udaje mu się otworzyć jedno oko, by móc przeczytać nazwę. Powinien się domyślić... Scott. W końcu nadal nie udało im się spotkać nawet na chwilę.
— Taaak? — odbiera ziewając
— Obudziłem cię?! — dziwi się McCall — Stiles, jest prawie jedenasta.
— No i co z tego?
— Wpadłeś do domu się wyspać?
— Ojciec dopiero nad ranem wrócił z posterunku — tłumaczy cierpliwie — A ja późno się położyłem — to nie do końca kłamstwo, prawda?
— Okay, niech ci będzie — kapituluje Scott — Mam do ciebie sprawę... Nie widzieliśmy się jeszcze, a nie zanosi się na to żebym dzisiaj miał więcej czasu niż wczoraj. Teraz jestem w pracy u Deatona, a popołudniu mama i All chcą żebym pomógł w gotowaniu.
— Biedny, zaganiany Scottie! — kpi
— Jaki ty jesteś zabawny — czy to był sarkazm? Stiles jest prawie pewien, że tak. To odrobinę szokujące, bo Scott McCall jakiego pamięta za nim nie przepadał. — Pomyślałem, że może wpadniesz na wigilijną kolację do domu Dereka? — Stilinski zamiera. Kolejny raz kompletnie nie wie co zrobić. — Stiles?
— To chyba kiepski pomysł, Scott. — mówi ostrożnie — Nie jestem już częścią tego stada
— CO?! Niby od kiedy?
— Jestem człowiekiem. Nie utrzymywałem z nikim poza tobą większego kontaktu. Czasami wymieniliśmy kilka wiadomości z Isaakiem czy Lydią... to chyba mówi samo za siebie.
— Z tego co wiem, to każdy jest ciekawy co tam u ciebie. Peter zamęcza mnie o to od miesiąca.
— Powiedz wprost, że masz dosyć psychopatycznego wujaszka. Chcesz, żeby znalazł nową ofiarę do dręczenia zbyt osobistymi pytaniami i niewybrednymi komentarzami.
— To też — Stilinski bez trudu może rozpoznać w głosie przyjaciela tę charakterystyczną nutkę skruchy — Będziesz?
— Nie wiem jeszcze
— Stiles, no! — jęczy Scott. — Mam cię prosić? — Stilinski widzi, że Jackson powoli zaczyna się budzić.
— Po pierwsze zapytaj Hale'a czy w ogóle jestem tam mile widziany — wystarczy to jedno zdanie, a Whittemore od razu wydaje się o wiele bardziej przytomny. — A po drugie, jeśli nawet się pojawię to na pewno nie sam.
— Co-o? — jąka się McCall. Stiles może się założyć o sto dolców, że przyjaciel wygląda właśnie jak jelonek złapany w światła reflektorów. Kompletne oszołomienie.
— Pa-pa. Odezwę się później!
— Nie, czekaj! St — tyle zdąża usłyszeć zanim rozłącza się z wrednym uśmieszkiem
— Czego chciał Scott? — pyta Jackson zaspanym głosem
— Spotkać się, ale najwyraźniej dorosłość dopadła i jego, bo nie ma czasu.
— A co ma do tego Hale?
— McCall zaprosił mnie na ich wigilijną kolacje — odpowiada niechętnie. Nie ma ochoty na kłótnie. To byłoby niemiłe zakłócenie tak dobrze rozpoczętego dnia. — Słyszałeś moją odpowiedź — dodaje, całując Whittemora w odsłonięty obojczyk. To zmniejszy ryzyko dzikiego wybuchu zazdrości. A przynajmniej na to liczy.
— I co zrobimy, jeśli pan alfa nie zgłosi sprzeciwu? A mam przeczucie, że tego nie zrobi...
— Uwierz, też nie mam za bardzo chęci mierzyć się z nimi wszystkimi na raz — przyznaje z ciężkim westchnięciem. Na samą myśl o tym spotkaniu cierpnie mu skóra. — To dziwne i nieco przykre, bo kiedyś wydawało mi się, że przyjaźnie się z nimi wszystkim, a nie tylko z McCallem...
— Przepraszam
— Nie bardzo masz za co. Jesteś zazdrosny, rozumiem — mówi i naprawdę ma to na myśli — Pamiętaj, że Lydia też tam będzie. A to z kolei twoja była, prawda? Piękna, inteligentna była.
— Żartujesz?! — prycha Whittemore, ale najwyraźniej poważna mina Stilesa jest wystarczającą odpowiedzią — Lydia ma kogoś, a nawet gdyby była sama to nie miałoby żadnego znaczenia. To co było między nami wypaliło się jeszcze zanim wyjechałem z Beacon Hills.
— Wierzę, ale...
— Teraz jestem z tobą — oznajmia twardo i widać, że waha się czy dodać coś jeszcze — Kocham ciebie.
— Ja ciebie też — odpowiada ze śmiechem. Może to tandetne i zalatuje tanim romansidłem, ale ma to gdzieś. Jackson musiał to od niego usłyszeć.
***
Jackson przez kilka sekund trwa w bezruchu. Musi zdusić w sobie chęć rzucenia się na Stilesa po raz kolejny. To diabelnie trudne po jego wyznaniu, a Stilinski nie ułatwia mu tego swoimi uśmieszkami i psotnym spojrzeniem. A tym bardziej, lekkim, zmysłowym dotykiem. Zaciśnięciem dłoni na jego ramieniu czy niby przypadkowym trąceniem stopą o jego łydkę...
Powstrzymuje się tylko dla tego, że nie mieli już w nocy siły na kąpiel. A to co zostało na nich po drugiej rundzie oraz poranny oddech, raczej nie pachnie zachęcająco. Chociaż czuje się też usatysfakcjonowany. Stiles jest przesiąknięty jego zapachem tak bardzo, że dla większości wilkołaków będzie oczywiste co ich łączy.
— Seks potem śniadanie czy śniadanie, a później seks? — pyta Stiles
— Opcja pierwsza... tylko zaczniemy od prysznica
— Hm... — mruczy Stilinski. Dotyka swojej klatki piersiowej i brzucha. Po czym krzywi się nieznacznie — Może i racja.
***
Ostatecznie idą na tą nieszczęsną kolację. Chociaż obaj wyglądają bardziej jakby szli do dentysty na leczenie kanałowe. Chcieli utrafić tak, aby nie być pierwszymi gośćmi ani ostatnimi. Oczywiście nic, nigdy nie może ułożyć się po ich myśli.
Gdy podjeżdżają pod dom Dereka cały podjazd jest już zastawiony samochodami. Whittemore zerka z krzywym uśmieszkiem na Stilesa.
— Wygląda na to, że będziemy mieć mocne wejście.
— Widzę.
— Zawsze możemy zawrócić — proponuje z nadzieją — Znam kilka lepszych sposobów na spędzenie wieczoru... — urywa sugestywnie
— Później — odpowiada Stilinski ze śmiechem. — Choć, bo jeszcze naczelny psychol Beacon Hills po nas przyjdzie.
— Nadal nie rozumiem po co kupiliśmy to wino... i to aż cztery rodzaje! Przecież to nie tak, że ich upijesz i zwiejemy... — narzeka, sięgając do tyłu po zapakowane w ozdobne pudełka, butelki
— To dla dziewczyn — Jackson tego nie widzi, ale i tak wie, że Stiles wywraca właśnie oczami. — Może też dla mnie... skoro jesteśmy twoim samochodem.
— A nie chcesz prowadzić?
— Innym razem. Tego raczej nie uda mi się przetrwać bez wspomagania. — decyduje Stilinski. W końcu wysiadają i kierują się powoli w stronę ładnie oświetlonego domu. Po drodze Stiles przejmuje od niego dwa pakunki.
Jackson nie zdąża nawet nacisnąć dzwonka, kiedy drzwi otwierają się z rozmachem i pojawia się w nich uśmiechnięty od ucha do ucha Peter Hale. Dupek ma nawet na tyle bezczelności, by ich bezceremonialnie obwąchać.
— Kogo me oczęta widzą! Angielskie papużki nierozłączki!
— Tobie też dobry wieczór, Peter — mówi Stiles, uśmiechając się krzywo. — Wpuścisz nas?
— Oczywiście. — Hale wykonuje teatralny ukłon i schodzi im z drogi — Możesz mi wierzyć lub nie, ale od popołudnia jesteś głównym tematem rozmów w tym domu... Lydia i Allison cały czas zastanawiały się z kim przyjdziesz. Scott i Isaac byli chyba jeszcze gorsi.
— Nieprawda! — protestują zgodnie wszyscy wymienieni
— Zapraszam dalej — Breaden podchodzi do nich z uśmiechem — Co tam dobrego przynieśliście?
— Wino. Dla ciebie — Stiles wręcza jej jedno z opakowań.
— Dziękuję
Zostawiają płaszcze na wieszaku. Stilinski bierze jeszcze dwa głębsze wdechy i wchodzą dalej. Jackson kładzie dłoń na jego ramieniu. W założeniu gest ma być uspokajający, ale jest też chyba w nim odrobina zaborczości. Stiles, jednak zdaje się być pewniejszy siebie, a to najważniejsze.
— Cześć wszystkim? — wita się nieco niepewnie, bo jak tylko przekraczają próg jadalni spojrzenia wszystkich zgromadzonych skupiają się na nich. Rozmowy milkną.
— Jackson? — pyta Lydia. Chyba sama nie jest pewna o co i kogo pyta. Stilesa, czy naprawdę przyszedł z jej byłym chłopakiem czy może jego, co on tu do cholery robi?
— Jackson? — dołącza McCall i to już na pewno skierowane jest do Stilesa — Naprawdę?!
— Tak, Scott. Naprawdę — odpowiada Stilinski z odrobinę nerwowym uśmiechem.
— Stary... — jęczy McCall — Poważnie?
— O co ci chodzi? — wtrąca Whittemore mając powoli dosyć
— Przez was jestem winien Peterowi sto dolców! Byłem przekonany, że wasza dwójka tylko się przyjaźni — tłumaczy
— Cóż... jeśli cię to pocieszy to jeszcze wczoraj wygrałbyś ten zakład.