Jeszcze nigdy nie czuł się tak zdeterminowany
***
Ciska kolejny mandat na siedzenie pasażera nawet na
niego nie patrząc. Odjeżdża przepisowo, bo nie ma ochoty na czwartą
grzywnę ani na noc w areszcie. Mama chybaby go wytargała stamtąd za
uszy. Zaciska ręce na kierownicy z taką siłą, że ma obawy o to czy nie
zostaną na niej wgniecenia. Stara się uspokoić, ale to nadaremne.
Parkuje na podjeździe i nie gasząc silnika idzie otworzyć bramę, a potem
garaż. Z ulgą zauważa, że nigdzie nie widać samochodów rodziców.
Mgliście przypomina sobie, że mieli mieć dzisiaj jakąś kolację ze
znajomymi ze studiów. Istnieje szansa, że nie wrócą jeszcze przez wile
godzin. Co jest mu bardzo na rękę. Nie ma siły ani ochoty udawać, że nic
się nie stało. Jest cholernie wściekły i zraniony, bo nie rozumie
dlaczego w ogóle Stiles chciał gadać z tym kutasem sam na sam. Okay,
może jest też odrobinę zazdrosny. Jak przypomni sobie Dereka w kuchni
Stilinskich od razu ma ochotę coś rozwalić. Najlepiej twarz Hale'a.
Parkuje samochód na swoim stałym miejscu. Ma
nadzieję, że w drodze powrotnej będzie prowadzić jego mama, bo gdy
ostatnim razem ojciec próbował zaparkować równolegle do jednej ze ścian,
to jego kochane porsche straciło lewe lusterko i zostało mocno
porysowane. Nawet jako dziecko nie rozumiał kawałów typu "baba za
kierownicą". Pamięta za to każdy jeden raz, gdy to ojcu wypadło
odwiezienie go do szkoły. Przepisy drogowe były dla niego jedynie
sugestiami...
Na szczęście z garażu ma bezpośrednie przejście do
domowej siłowni. Zaczyna od bieżni, bo musi się choć trochę i wyciszyć.
Oczywiście lepszym wyjściem byłoby wyjście do lasu i kilkukilometrowy
bieg przed siebie. Niestety znajduje się na terytorium stada Hale'a.
Może nic by się nie stało, ale woli nie ryzykować natknięcia się na
innego wilkołaka. Jak nic nie potrafiłby utrzymać języka za zębami i
skończyłoby się bójką. Może to jest jakieś wyjście? Na pewno poprawiłby
mu się humor, gdyby przyłożył McCallowi. Jeśli dopisałoby mu szczęście
to może spotkałby samego Dereka?
Schodzi z bieżni i kieruje się w stronę worka
treningowego, kiedy w niego uderza wyobraża sobie, że to twarz Hale'a.
Wyprowadza jeszcze kilka kontrolowanych ciosów, a potem pozwala sobie na
wyładowanie złości. Nie wie nawet, kiedy wilk przejmuje stery. Z gardła
wyrywa mu się żałosny skwot, a w kilka sekund po nim głębokie, gardłowe
warknięcie. Nie ma tak dobrze. Jeśli Hale chce odzyskać Stilesa, albo
co bardziej prawdopodobne znowu zrobić z niego swoja zabawkę... to tym
razem nie pójdzie mu tak łatwo. Będzie musiał zmierzyć się z Jacksonem, a
on już upewni się żeby Stilinski dostrzegł komu na nim naprawdę zależy.
Nie chce więcej zachowywać się jak wystraszony
szczeniak. Powie Stilinskiemu co do niego czuje. Nawet, jeśli wyznanie
tego przeraża go to jak nic innego na świecie. Wie jak bardzo niepewny
siebie jest Stiles. Może wydawać mu się, że te ochłapy które oferuje
Hale to jedyne na co może liczyć. Musi pokazać mu, że na wyciągnięcie
reki ma o wiele więcej. Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się ta
zdeterminowany.
Kiedy kończy z worka zostają tylko strzępy, a ręce
zdarte ma do krwi. Koszulka nieprzyjemnie lepi się od potu, a zapach
jaki unosi się wokół niego, mógłby działać niczym gaz łzawiący. Zerka na
wielki zegar ścienny. Już prawie ósma wieczorem? Czyli katował się tu
aż trzy godziny?!
Dostrzega, że jego smartfon miga, informując go o
nieodebranych połączeniach. Przez chwilę waha się co zrobić, ale w końcu
decyduje się zacząć od kąpieli. Jeśli oddzwoni dwadzieścia minut
później to chyba nie stanie się nic złego?
Od razu po wejściu do swojego pokoju skopuje buty gdzie bądź. Pozbywa się ubrań w ten sam sposób, posprząta później.
***
Próbuje dodzwonić się do Whittemora już od
popołudnia, ale ten najwyraźniej nie ma ochoty z nim gadać. Stiles nie
wie co zrobić: dobijać się dalej, czy dać mu już spokój? Postanawia
spróbować ostatni raz i oczywiście po kilkunastu sygnałach, wita go
znienawidzona poczta głosowa. Odkłada telefon na blat i odsuwa się od
niego o parę kroków, bo ma ochotę pieprznąć nim o ścianę. Pewnie
przyniosłoby mu to chwilową poprawę nastroju, ale nie wie czy warte jest
to tych kilkuset dolarów, które musiałby wydać na naprawę lub kupno
nowego smartfona.
Ojciec pojechał na posterunek, a on siedzi sam w
pustym domu i powoli zaczyna mu odbijać z nerwów. Do głowy przyszły mu
już najróżniejsze scenariusze. Łącznie z tym, że Jackson jest już w
drodze powrotnej do Anglii. Może czeka ich kilka cichych dni? Przestaną
się do siebie odzywać? A może on niepotrzebnie się denerwuje, bo
Whittemore oddzwoni jutro i opieprzy go za zapychanie mu skrzynki
wiadomościami...
— Koniec tego dobrego — mamrocze pod nosem. Nie
będzie się dłużej tak torturował. Pojedzie i wyjaśnią sobie wszystko. Co
może się stać najgorszego? Najwyżej Jackson zatrzaśnie mu drzwi przed
nosem. Pospiesznie zakłada kurtkę i buty, wrzuca do kieszeni telefon. —
Kluczyki, gdzie moje kluczyki?! — Sprawdza kilka najbardziej
prawdopodobnych miejsc i już ma się poddać, gdy przypomina sobie, że
jego staruszek był na przeglądzie. Idzie do sypialni Johna i tak jak się
tego spodziewał, znajduje kluczyki na komodzie, tuż obok zdjęcia
przedstawiającego Claudie siedzącą na masce niebieskiego Jeepa.
Wychodzi z domu zanim zdąży się rozmyślić. Siada za
kierownicą i odpala. Za pierwszym razem! To musi być jakiś znak. Już po
kilkunastu minutach parkuje na podjeździe Whittemortów. Gasi silnik i
wysiada, chociaż ma ochotę odjechać stąd jak najszybciej. Nadchodząca
rozmowa nie napawa go entuzjazmem. Co jeśli to wszystko jest jedynie w
jego wyobraźni? Tom, ględził mu o jego nieistniejącym związku z
Jacksonem już od dobrych dwóch miesięcy. Co jeśli Stiles znowu za dużo
sobie wyobraża? Nie dość, że wyjdzie na idiotę to jeszcze straci
przyjaciela. Powoli, noga za nogą idzie w stronę drzwi wejściowych.
Zagryza wargę ze zdenerwowania, niepewny tego jak zostanie przywitany.
Naciska dzwonek. Teraz już nie ma odwrotu, bo nawet
gdyby chciał to i tak nie zdąży zwiać. Wilkołacza prędkość od teraz jest
na jego liście rzeczy najbardziej znienawidzonych. Tuż obok czułego
węchu i super siły. To pierwsze przysporzyło mu mnóstwo kłopotów i
jeszcze więcej zażenowania, a drugie było przyczyną niezliczonej ilości
siniaków.
— Stiles? — Jackson wygląda na mocno zaskoczonego — Co ty tu robisz?
— Nie odebrałeś żadnego z moich trzydziestu telefonów, więc...
— Byłem zajęty i...
— Wkurzony? — wcina się Stilinski
— To też. — przyznaje Whittemore — Gdybym wiedział,
że aż tyle razy się do mnie dobijałeś, oddzwoniłbym wcześniej. Straciłem
poczucie czasu na siłowni, a potem musiałem się wykąpać.
— Właśnie widzę — mówi Stilinski, wskazując na włosy Jacksona, które wciąż są wilgotne.
Zaczyna się coraz bardziej stresować, bo wilkołak
nadal przypatruje mu się z lekkim oszołomieniem. Nie każe mu spadać ani
nie zaprasza do środka. Stiles bardzo nie lubi takich niejasnych
sytuacji, bo zazwyczaj robi coś przez co wpada w kłopoty.
— Okay, skoro nic ci nie jest to ja będę się już
zbierał — papla z prędkością karabinu maszynowego. — Do kiedyś tam? —
jego głos nie mógłby brzmieć żałośniej. Ma ochotę sam siebie wyśmiać.
Jackson wygląda jakby ktoś poraził go prądem. Stilinski robi krok do
tyłu.
— Zaczekaj! — woła wilkołak
— Hm?
— Wejdziesz?
— Jest już późno... nie będę przeszkadzał twoim rodzicom? — pyta. Wcześniej kompletnie o nich zapomniał.
— Nie ma ich. Pojechali na kolacje ze znajomymi, jeśli będzie tak jak co roku to nie wrócą co najmniej do drugiej w nocy.
— Mój ojciec też świętuje, mają na posterunku
spotkanie wigilijne. Funkcjonariusze i ich rodziny oraz pani burmistrz. —
śmieje się krótko. Wchodzi do domu i rozgląda się ciekawie. — Wygląda
na to, że tylko nasza dwójka nigdzie nie wychodzi. Czy to nie dziwne?
— Raczej nie, przynajmniej dla mnie. Poza Dannym nie
miałem tu żadnych bliższych przyjaciół... A on spędza święta z dziadkami
na Hawajach. — mówi, lekko wzruszając ramionami. — Za to jestem
zdziwiony, że ty nie zostałeś zaproszony przez Scotta?
— Jeszcze się z nim nie widziałem. Dzwonił, ale nawet
nie bardzo miał czas gadać. Przygotowują wszystko na jutrzejszą imprezę
świąteczną u Dereka.
***
Jackson nie ma pojęcia co to znaczy, że Stiles
przyjechał do niego, zamiast spędzać czas ze Scottem i innymi znajomymi
ze starej paczki. Czy to dlatego, że tam będzie też Hale, a on nie chce
zdradzić swojej tajemnicy? Może ich rozmowa skończyła się wielką
awanturą? Jest zły na siebie, że nie posłuchał Cory i nie zakradli się z
powrotem w okolicę domu Stilinskich, by podsłuchiwać. Nie wie co Stiles
czuje teraz do Dereka.
— Jackson? — głos Stilinskiego brzmi dziwnie, jakby
docierał do niego z pod wody — Hej, wszystko w porządku? — Kiwa głową,
choć wcale nie czuje się dobrze — Odpłynąłeś gdzieś na chwilę i twoje
oczy...
Cholera tego nie przewidział!
— Stiles...
— Jackson, dlaczego one miały taki sam kształt i kolor jak wtedy, gdy byłeś kanimą? Czego mi nie mówisz?!
— Wciąż nią jestem.
— Ale... widziałem jak umierasz. Wtedy w tym
magazynie, a kiedy otworzyłeś ponownie oczy były niebieskie i na pewno
wilkołacze. Zresztą widziałem cię w beta formie...
— Bo jestem też wilkołakiem... nie potrafię tego wyjaśnić. Samuel ma na to jakąś swoją zakręconą teorię. — przyznaje
— Ale jesteś w pełni świadomy? W sensie...
— Czy nikt mną nie steruje? — pyta
— Tak
— Mam pełną kontrolę. Nie zmieniam się już całkiem, ale... nadal mam ogon i jad.
— Och, okay... to chyba całkiem przydatne.
— Właśnie dlatego nic ci nie mówiłem... nie chciałem
żebyś się mnie bał. — siada na kanapie i patrzy na Stilinskiego smutno. —
Pamiętam, że ciebie też wtedy zaatakowałem...
— Nie boje się ciebie bardziej niż wcześniej, gdy
byłem pewien, że jesteś jedynie wilkołakiem... Boże w jakim świecie ja
żyję, że zwrot: "jedynie wilkołakiem" naprawdę ma sens — prycha Stiles
— Cóż, aktualnie jesteśmy w Beacon Hills, a tutaj wszystko jest dziesięć razy bardziej zwariowane.
— Tak... nastoletnie wilkołaki i zmutowane jaszczurki.