środa, 3 lipca 2019

Stackson/Sterek - Recykling cz.7


Jeśli obstawiałby osoby

***
Podczas odprawy Jackson omal nie dostaje zawału, gdy jeden z psów zatrzymuje się bardzo blisko niego i zaczyna węszyć... co prawda nie przemyca narkotyków tylko jakieś starożytne żelastwo. Skoro on jest w stanie wyczuć przez opakowanie z jakiego tworzywa zrobiony jest ten przemycany antyk, to istnieje ryzyko, że jego dalecy, czworonożni kuzyni też mogą. Braeden zapewniała Stilinskiego dziesięć razy, że opłaciła kogo trzeba i nie będzie miał żadnych problemów na obu lotniskach. Tylko czy nie zapomniała o psach?
No to po mnie... - to jego jedyna myśl, gdy funkcjonariusz wraz ze swoim pupilem przechodzi tuż obok niego. Odruchowo spogląda w stronę owczarka i błyska wilkołaczymi oczami, i warczy na tyle cicho, że ludzki słuch tego nie wychwytuje. Na szczęście pies podkula ogon i idzie dalej. Oddycha kilka razy głęboko, by chociaż odrobinę się uspokoić, więc gdy przychodzi jego kolej na podanie biletu jest w stanie lekko uśmiechnąć się do życzącej mu miłego lotu pracownicy lotniska. Ma nadzieje, że to koniec niespodzianek. Nigdy nie planował kariery przestępcy, ale jak widać kilka słodkich uśmiechów i dwadzieścia: "Jackson" wypowiedzianych cholernie zdesperowanym tonem przez Stilesa są w stanie rozbroić nawet jego.
Ostateczną decyzję Stilinski podjął dopiero trzy wcześniej - nie ma zamiaru zjawiać się na ślubie swojego byłego. Za to zmusza Jacksona do przekazania ozdobnej kartki z życzeniami i prezentu od niego. Takiego prawdziwego ślubnego prezentu. Oprócz tego Whittemore ma przecież dostarczyć Braeden ten cholerny antyk... Zdaniem Jacksona, to zbytnia uprzejmość ze strony Stilesa - kupowanie zestawu ośmiu kubków z imionami. Po jednym dla każdego ze stada Hale'a. Szczególnie biorąc pod uwagę, to jak potraktował go ten palant, ale Stiles właśnie taki jest - czasami zbyt miły dla własnego dobra. Może i wszędzie wplata te swoje sarkastyczne często podszyte lekką złośliwością uwagi, ale tak naprawdę to jest jedną z najbardziej troskliwych i wrażliwych osób jakie Jackson zna.
Mniej więcej o trzeciej nad ranem ląduje w Sacramento, a za kilkanaście minut ma pociąg prosto do Beacon Hills. Jest tak zmarnowany wielogodzinnym zamknięciem na niewielkiej przestrzeni z innymi ludźmi, że najchętniej pokonałby resztę dystansu pieszo. Jego wilcza część pragnie tylko uwolnić się od nadmiaru bodźców napierających na niego z każdej strony peronu. Normalnie nie jest aż tak nadwrażliwy, ale widocznie wilki nie przepadają za lataniem. Gdy wreszcie dociera do rodzinnego miasteczka nie ma wystarczająco siły by wysilić się na uśmiech dla rodziców, którzy zerwali się o nieludzkiej porze żeby przywitać go już na dworcu.
—  Jak ty wydoroślałeś! — wykrzykuje jego mama z niezwykłą (przynajmniej jak na piątą rano) ilością entuzjazmu i energii.
—  Nie wadziłaś mnie tylko jakieś trzy miesiące...
—  Mnie nie oszukasz taką gadką. Widzę, że coś się zmieniło i użyje wszystkich mi znanych, prawniczych sztuczek żeby wyciągnąć od ciebie jak najwięcej sekretów synku.
—  Ale...
—  Już zaczynacie? — pyta lekko zaspanym głosem jego tata — Możecie tak zostawić sobie te pogaduszki na jakąś sensowniejszą porę?

***
Derek wciąż nie może wyrzucić z głowy faktu, że Braeden kontaktowała się ze Stilesem. Nie miał jednak na tyle odwagi żeby ją o to zapytać. Co jeśli Peter rzucił jakąś uwagą na temat chłopaka, a Braeden domyśliła się, co Dereka z nim łączyło? Boi się co Stilinski mógł jej powiedzieć... W zasadzie wystarczyłoby, że powie prawdę o tym co między nimi było. Wilkołak do tej pory czuje się bardzo niekomfortowo, gdy niechcący zawędruje myślami do tych konkretnych wspomnień.
Nie wie nawet czy chłopak pojawi się na ślubie, bo gdy ten dzwonił jakieś trzy dni wcześniej nie zdobył się na to by odebrać. Wpatrywał się tylko bezmyślnie w wyświetlacz... Może Stiles poinformował Petera albo Scotta, ale ich też nawet nie próbował podpytywać. A powinien był...
Do jego ślubu została niecała godzina i kaplica powoli zaczęła zapełniać się gośćmi, a on nie może przestać myśleć o tym co było. Czeka w niewielkim pomieszczeniu aż wuj da mu znać, że powinien stanąć na wyznaczonym miejscu. Nagle nie jest pewien czy da radę to zrobić... Zaczyna lekko panikować, co musi być widoczne na jego twarzy, bo Isaac zerka na niego raz po raz za każdym razem wyglądając na mocniej zaniepokojonego.
—  Derek?
—  Wszystko w porządku — kłamie i obaj o tym wiedzą, ale żaden z nich nie dodaje nic więcej.
Nie mija więcej niż dwadzieścia minut, a Peter woła go żeby zajął swoje miejsce. Gdy już tam jest stara się dyskretnie rozejrzeć wśród gości. Nie dostrzega nigdzie byłego kochanka. Nie wie tylko czy jest z tego powodu szczęśliwy czy wręcz przeciwnie.

***
Nie ma pojęcia gdzie uciekło mu ostanie półtorej godziny. Jedyne co do niego dociera w tym całym zgiełku, to to, że właśnie się ożenił. Teraz przyszła pora na przyjęcie gratulacji i mniej lub bardziej szczerych życzeń. Braeden stoi z gracją tuż obok niego w kremowej, eleganckiej sukni i z uśmiechem dziękuje każdemu po kolei za dobre słowa i prezenty. Derek próbuje z całych sił przywołać na twarz chociaż cień uśmiechu, bo powinien wyglądać na szczęśliwego na własnym weselu.
Nie zna zbyt dobrze połowy osób, które do nich podchodzą z kwiatami czy wymyślnymi alkoholami. Tak naprawdę liczy się dla niego głównie jego wataha - Cora, Peter, Isaac, Scott, Lydia i Allison. Razem z nim i jego świeżo poślubioną żoną stado liczy osiem osób. I jakiś natrętny, cichy głosik powtarza mu, że brakuje tej dziewiątej - najważniejszej.
Wymusza kolejny uśmiech, chociaż nie ma najmniejszej ochoty starać się udawać przed tym osobnikiem. Jeśli obstawiałby osoby, które pomimo zaproszenia nie pojawią się na ślubie Jackson Whittemorte byłby na pierwszym miejscu. A jednak młody wilkołak tu jest i uśmiecha się do Braeden, ale to jest dla Dereka najmniej istotne.

Bardziej interesuje go, to dlaczego Whittemort ma na ubraniu zapach Stilesa...

—  To pierwszy i ostatni raz, gdy robię coś dla ciebie — oznajmia Jackson
—  Były jakieś problemy? —  pyta dziewczyna ze zmieszaniem
—  Może i nie, ale to zdecydowanie nie dla mnie. — Hale patrzy pomiędzy nimi ze zmarszczonymi brwiami, bo kompletnie nic z tego nie rozumie. To oni się znają?
—  Co? — pyta mało składnie, ale Braeden chyba orientuje się o co mu chodzi.
—  Poprosiłam twojego dawnego znajomego, o to by dostarczył mi przesyłkę od mojego znajomego z Londynu... A tak właściwie to dlaczego Stiles nie mógł przylecieć?
Hale ma wrażenie, że się dusi.
—  Pracuje. Miał do wyboru teraz albo na święta... więc zawita do Beacon Hills dopiero za jakiś tydzień. - odpowiada Whittemorte cały czas patrząc na Dereka chociaż, to jego żona zadała pytanie. — Ale spokojnie... robię też za jego kuriera. Mam prezent od niego dla nowożeńców i kilka ciepłych słów na kartce.
Derek w ostatniej chwili chwyta paczkę zanim Braeden zdarza zajrzeć do pudełka lub przeczytać zawartość koperty. Słyszy rozbawione parsknięcie i kiedy spogląda ponownie na Jacksona widzi pełen satysfakcji uśmiech.
— Bez obaw, to nie psie gówno. — syczy Whittemorte na tyle cicho, że tylko Derek jest w stanie to usłyszeć.