Jeśli obstawiałby osoby
***
Podczas odprawy Jackson
omal nie dostaje zawału, gdy jeden z psów zatrzymuje się bardzo blisko
niego i zaczyna węszyć... co prawda nie przemyca narkotyków tylko jakieś
starożytne żelastwo. Skoro on jest w stanie wyczuć przez opakowanie z
jakiego tworzywa zrobiony jest ten przemycany antyk, to istnieje ryzyko,
że jego dalecy, czworonożni kuzyni też mogą. Braeden zapewniała
Stilinskiego dziesięć razy, że opłaciła kogo trzeba i nie będzie miał
żadnych problemów na obu lotniskach. Tylko czy nie zapomniała o psach?
No to po mnie...
- to jego jedyna myśl, gdy funkcjonariusz wraz ze swoim pupilem
przechodzi tuż obok niego. Odruchowo spogląda w stronę owczarka i błyska
wilkołaczymi oczami, i warczy na tyle cicho, że ludzki słuch tego nie
wychwytuje. Na szczęście pies podkula ogon i idzie dalej. Oddycha kilka
razy głęboko, by chociaż odrobinę się uspokoić, więc gdy przychodzi jego
kolej na podanie biletu jest w stanie lekko uśmiechnąć się do życzącej
mu miłego lotu pracownicy lotniska. Ma nadzieje, że to koniec
niespodzianek. Nigdy nie planował kariery przestępcy, ale jak widać
kilka słodkich uśmiechów i dwadzieścia: "Jackson" wypowiedzianych cholernie zdesperowanym tonem przez Stilesa są w stanie rozbroić nawet jego.
Ostateczną decyzję
Stilinski podjął dopiero trzy wcześniej - nie ma zamiaru zjawiać się na
ślubie swojego byłego. Za to zmusza Jacksona do przekazania ozdobnej
kartki z życzeniami i prezentu od niego. Takiego prawdziwego ślubnego
prezentu. Oprócz tego Whittemore ma przecież dostarczyć Braeden ten
cholerny antyk... Zdaniem Jacksona, to zbytnia uprzejmość ze strony
Stilesa - kupowanie zestawu ośmiu kubków z imionami. Po jednym dla
każdego ze stada Hale'a. Szczególnie biorąc pod uwagę, to jak
potraktował go ten palant, ale Stiles właśnie taki jest - czasami zbyt
miły dla własnego dobra. Może i wszędzie wplata te swoje sarkastyczne
często podszyte lekką złośliwością uwagi, ale tak naprawdę to jest jedną
z najbardziej troskliwych i wrażliwych osób jakie Jackson zna.
Mniej więcej o trzeciej
nad ranem ląduje w Sacramento, a za kilkanaście minut ma pociąg prosto
do Beacon Hills. Jest tak zmarnowany wielogodzinnym zamknięciem na
niewielkiej przestrzeni z innymi ludźmi, że najchętniej pokonałby resztę
dystansu pieszo. Jego wilcza część pragnie tylko uwolnić się od
nadmiaru bodźców napierających na niego z każdej strony peronu.
Normalnie nie jest aż tak nadwrażliwy, ale widocznie wilki nie
przepadają za lataniem. Gdy wreszcie dociera do rodzinnego miasteczka
nie ma wystarczająco siły by wysilić się na uśmiech dla rodziców, którzy
zerwali się o nieludzkiej porze żeby przywitać go już na dworcu.
— Jak ty wydoroślałeś! — wykrzykuje jego mama z niezwykłą (przynajmniej jak na piątą rano) ilością entuzjazmu i energii.
— Nie wadziłaś mnie tylko jakieś trzy miesiące...
— Mnie nie oszukasz taką
gadką. Widzę, że coś się zmieniło i użyje wszystkich mi znanych,
prawniczych sztuczek żeby wyciągnąć od ciebie jak najwięcej sekretów
synku.
— Ale...
— Już zaczynacie? — pyta lekko zaspanym głosem jego tata — Możecie tak zostawić sobie te pogaduszki na jakąś sensowniejszą porę?
***
Derek wciąż nie może
wyrzucić z głowy faktu, że Braeden kontaktowała się ze Stilesem. Nie
miał jednak na tyle odwagi żeby ją o to zapytać. Co jeśli Peter rzucił
jakąś uwagą na temat chłopaka, a Braeden domyśliła się, co Dereka z nim
łączyło? Boi się co Stilinski mógł jej powiedzieć... W zasadzie
wystarczyłoby, że powie prawdę o tym co między nimi było. Wilkołak do
tej pory czuje się bardzo niekomfortowo, gdy niechcący zawędruje myślami
do tych konkretnych wspomnień.
Nie wie nawet czy
chłopak pojawi się na ślubie, bo gdy ten dzwonił jakieś trzy dni
wcześniej nie zdobył się na to by odebrać. Wpatrywał się tylko
bezmyślnie w wyświetlacz... Może Stiles poinformował Petera albo Scotta,
ale ich też nawet nie próbował podpytywać. A powinien był...
Do jego ślubu została
niecała godzina i kaplica powoli zaczęła zapełniać się gośćmi, a on nie
może przestać myśleć o tym co było. Czeka w niewielkim pomieszczeniu aż
wuj da mu znać, że powinien stanąć na wyznaczonym miejscu. Nagle nie
jest pewien czy da radę to zrobić... Zaczyna lekko panikować, co musi
być widoczne na jego twarzy, bo Isaac zerka na niego raz po raz za
każdym razem wyglądając na mocniej zaniepokojonego.
— Derek?
— Wszystko w porządku — kłamie i obaj o tym wiedzą, ale żaden z nich nie dodaje nic więcej.
Nie mija więcej niż
dwadzieścia minut, a Peter woła go żeby zajął swoje miejsce. Gdy już tam
jest stara się dyskretnie rozejrzeć wśród gości. Nie dostrzega nigdzie
byłego kochanka. Nie wie tylko czy jest z tego powodu szczęśliwy czy
wręcz przeciwnie.
***
Nie ma pojęcia gdzie
uciekło mu ostanie półtorej godziny. Jedyne co do niego dociera w tym
całym zgiełku, to to, że właśnie się ożenił. Teraz przyszła pora na
przyjęcie gratulacji i mniej lub bardziej szczerych życzeń. Braeden stoi
z gracją tuż obok niego w kremowej, eleganckiej sukni i z uśmiechem
dziękuje każdemu po kolei za dobre słowa i prezenty. Derek próbuje z
całych sił przywołać na twarz chociaż cień uśmiechu, bo powinien
wyglądać na szczęśliwego na własnym weselu.
Nie zna zbyt dobrze
połowy osób, które do nich podchodzą z kwiatami czy wymyślnymi
alkoholami. Tak naprawdę liczy się dla niego głównie jego wataha - Cora,
Peter, Isaac, Scott, Lydia i Allison. Razem z nim i jego świeżo
poślubioną żoną stado liczy osiem osób. I jakiś natrętny, cichy głosik
powtarza mu, że brakuje tej dziewiątej - najważniejszej.
Wymusza kolejny uśmiech,
chociaż nie ma najmniejszej ochoty starać się udawać przed tym
osobnikiem. Jeśli obstawiałby osoby, które pomimo zaproszenia nie
pojawią się na ślubie Jackson Whittemorte byłby na pierwszym miejscu. A
jednak młody wilkołak tu jest i uśmiecha się do Braeden, ale to jest dla
Dereka najmniej istotne.
Bardziej interesuje go, to dlaczego Whittemort ma na ubraniu zapach Stilesa...
— To pierwszy i ostatni raz, gdy robię coś dla ciebie — oznajmia Jackson
— Były jakieś problemy? — pyta dziewczyna ze zmieszaniem
— Może i nie, ale to
zdecydowanie nie dla mnie. — Hale patrzy pomiędzy nimi ze zmarszczonymi
brwiami, bo kompletnie nic z tego nie rozumie. To oni się znają?
— Co? — pyta mało składnie, ale Braeden chyba orientuje się o co mu chodzi.
— Poprosiłam twojego
dawnego znajomego, o to by dostarczył mi przesyłkę od mojego znajomego z
Londynu... A tak właściwie to dlaczego Stiles nie mógł przylecieć?
Hale ma wrażenie, że się dusi.
— Pracuje. Miał do
wyboru teraz albo na święta... więc zawita do Beacon Hills dopiero za
jakiś tydzień. - odpowiada Whittemorte cały czas patrząc na Dereka
chociaż, to jego żona zadała pytanie. — Ale spokojnie... robię też za
jego kuriera. Mam prezent od niego dla nowożeńców i kilka ciepłych słów
na kartce.
Derek w ostatniej chwili
chwyta paczkę zanim Braeden zdarza zajrzeć do pudełka lub przeczytać
zawartość koperty. Słyszy rozbawione parsknięcie i kiedy spogląda
ponownie na Jacksona widzi pełen satysfakcji uśmiech.
— Bez obaw, to nie psie gówno. — syczy Whittemorte na tyle cicho, że tylko Derek jest w stanie to usłyszeć.