Beacon Hills przestało być centrum mojego wszechświata
***
Jak wiele razy wcześniej Stiles i Jackson wychodzą ramie w ramie w
chłodną grudniową noc. Tym razem jednak każdy z nich pogrążony jest w
swoich myślach. Od czasu do czasu tylko zerkając na drugiego i
wymieniając kilka zdań. Stiles myśli, że wilkołak wciąż jest na niego
trochę zły za to wmanewrowanie w przemyt. Zapewniał go chyba z dziesięć
razy, że odda mu wszystką kasę, którą za to dostanie. Za ostatnim razem
Jackson zmierzył go takim wzrokiem, że od razu zamilkł. Whittemore uciął
rozmowę na ten temat jednym krótkim warknięciem: "Nie na tym mi zależy". Stilinski nadal nie wie co wilkołak miał przez to na myśli.
Zostało dwa tygodnie do ślubu Dereka i coś około trzech do świąt
Bożego Narodzenia. Za godzinę są umówieni ze znajomym Braeden w jednej z
małych knajpek na przedmieściach. Stilinski stara się tego nie
okazywać, ale jest nieco podekscytowany całą tą sytuacją. Czuje się
trochę jak bohater jednego z tych starych szpiegowskich filmów, które
tak uwielbia Jackson. Wie, że wilkołak może wyczuć jego emocje, bo ma
ten swój lekko durnowaty uśmieszek. Stiles szturcha go zaczepnie w
żebra, a gdy ten łaskawie skupia na nim swoją uwagę, wyszczerza się do
niego z zadowoleniem. Jackson przewraca oczami, ale widać, że walczy aby
się nie roześmiać.
Gdy docierają na miejsce Stiles z powątpiewaniem rozgląda się po
przytulnym wnętrzu. To miejsce idealne na rodzinny obiad, a nie
załatwianie nielegalnych interesów. Jego wyobraźnia już wcześniej
podsunęła mu obraz jakiejś starej, zaciemnionej i pełnej dymu
papierosowego, knajpy. Wydyma wargi lekko rozczarowany, ale nie zdąża
nawet zacząć marudzić, bo wilkołak wskazuje skinieniem głowy na
mężczyznę w średnim wieku, który uważnie skanuje ich wzrokiem.
— Dobry wieczór — wita się z lekkim zawahaniem Whittemore
— Wy jesteście od Braeden? — od razu do sedna, a kiedy przytakują ten
nieco się krzywi — Nie wiedziałem, że zaczęła pracować z dzieciakami...
— To jednorazowa sprawa — prycha Stiles — przysługa po znajomości. — dodaje.
— Okay... — przytakuje starszy, gdy zajmują miejsca na przeciwko
niego. Kelnerka pojawia się niemal od razu i to całkiem miło, bo na
dworze zrobiło się cholernie zimno. Siąpi deszcz ze śniegiem, a na
dodatek pizga wiatrem, więc Stiles nie pogardzi gorąca herbatą.
***
Wymieniają jeszcze kilka nic nie znaczących zdań, a Stiles dostaje
nawet bardzo starannie zapakowaną w świąteczny papier paczkę. Śmieje się
krótko, bo to dosyć komiczne: nielegalnie przemycony antyk w niewinnie
wyglądającym kiczowatym opakowaniu z Rudolfem.
— Wesołych świąt! — woła facet nieco głośniej niż to konieczne i po
niecałych dziesięciu minutach żegna się z nimi krótkim do widzenia.
— Tak... - wzdycha Jackson — No i teraz przede mną ta najgorsza część.
— Wiesz, że nie musisz?
— Yup... po prostu daj mi sobie trochę ponarzekać. — rzuca Whittemore
z krzywym uśmieszkiem - Skoro tak jej zależy na tym żeby to do niej
dotarło, to raczej nie grozi mi złapanie. Po prostu się stresuje i muszę
się wygadać.
— Wiesz, że czasami wciąż nie mogę uwierzyć, że jesteś jedną i tą
samą osobą, którą znałem z Beacon Hills. — wilkołak tylko unosi brew
jakby nie do końca łapał o co mu chodzi.
— Uwierz: tamten Jackson Whittemore w życiu nie przyznałby się, że
czymś się stresuje czy martwi. — mówi ostrożnie — Wiesz... ten typ
jestem lepszy niż reszta świata.
— Było minęło — Jackson nie wydaje się być urażony. Tak właściwie to
wygląda na odrobinę rozbawionego uwagą Stilinskiego. — Zdajesz sobie
sprawę, że wcale tak nie było? To tylko taka poza... miałem swoje
problemy, ale najlepiej wychodziło mi ich ignorowanie.
— Skąd ja to znam. — śmieje się Stiles — Z tym, że ja nigdy nie
miałem czasu nawet myśleć o własnych sprawach. Tyle było zamieszania i
kłopotów... na przykład z latającymi po mieście, przerośniętymi
jaszczurkami czy złymi druidami.
— To chyba na dobre wyszło nam wyrwanie się z Beacon Hills? —
Whittemore nagle brzmi na o wiele poważniejszego niż jeszcze kilka minut
temu. Cała jego postawa aż krzyczy, że odpowiedź będzie dla niego
istotna. Stiles łapie się na tym, że czuje zadowolenie i dziwne ciepło
rozchodzące się po jego ciele, a usta same rozciągają się w szerokim
uśmiechu. Nie jest przyzwyczajony do tego, że ktoś poświęca mu aż tyle
uwagi ani do tego, że jego zdanie i samopoczucie jest ważne.
— Tak... mi na pewno — przyznaje i nagle to faktycznie do niego
dociera. Gdyby nie wyniósł się na inny kontynent, to prawdopodobnie
prędzej czy później wróciłby do rodzinnego domu, a co za tym idzie do
stada. Codzienne widywanie Dereka z kimś innym nie pozwoliłoby mu
zapomnieć ani ruszyć do przodu ze własnym życiem. I chociaż tęsknił za
ojcem, Scottem a nawet za całym tym cholernym miasteczkiem, to
zdecydowanie nie planował powrotu na stare śmieci.
Nie jest już tą samą osobą, która bardzo wystraszona i podłamana
psychicznie wyjeżdżała z Beacon Hills. Studia, praca, brak ciągłego
zagrożenia i przede wszystkim przyjaźń z Jacksonem dały mu siłę jakiej
potrzebował by zacząć faktycznie żyć od nowa. Gdyby teraz próbował
wpasować się w swoje stare życie, to z pewnością już nic nie byłoby tak
jak przedtem. Trochę tak jakby po latach chciał założyć koszulkę z
dzieciństwa. Mimo, że ją lubi i sam jej widok przywołuje wspomnienia, to
nie ma najmniejszych szans na to, że zmieści w nią zmieści.
— Stiles? — głos Whittemorta dobiega jakby z bardzo daleka.
— Hm?
— Odpłynąłeś mi gdzieś na chwilę. — wzdycha ze smutnym uśmiechem
— Tak. — przyznaje cicho — Ale już jestem z powrotem... — dodaje — A ty mógłbyś od tak spakować się i wrócić do Beacon Hills?
— Nie. — parska zaskoczony Jackson — Nie ma mowy... to już nie jest
moje miejsce. Tutaj czuję się o wiele lepiej. — wzrusza ramionami — I
nie twierdzę, że zostane tu na zawsze. Może za kilka lat wrócę do Stanów
albo wyprowadzę się do Australii... może będę obywatelem świata? Mam
tyle możliwości... ale póki co nawet nie myślałem o powrocie do Beacon
Hills. — Stilinski wpatruje się w niego z wyraźnym szokiem, bo to była
najbardziej emocjonalna wypowiedź Jacksona Whittemorta jaką słyszał w
życiu. Co dziwne, to co powiedział wilkołak nie różni się zbytnio od
tego czego chce od życia on sam. — Dlaczego pytasz tak właściwie? Ty
mógłbyś?
— Nope. Nie pasowałbym już tam. Beacon Hills przestało być centrum mojego wszechświata.