środa, 3 lipca 2019

Stackson/Sterek - Recykling cz.7


Jeśli obstawiałby osoby

***
Podczas odprawy Jackson omal nie dostaje zawału, gdy jeden z psów zatrzymuje się bardzo blisko niego i zaczyna węszyć... co prawda nie przemyca narkotyków tylko jakieś starożytne żelastwo. Skoro on jest w stanie wyczuć przez opakowanie z jakiego tworzywa zrobiony jest ten przemycany antyk, to istnieje ryzyko, że jego dalecy, czworonożni kuzyni też mogą. Braeden zapewniała Stilinskiego dziesięć razy, że opłaciła kogo trzeba i nie będzie miał żadnych problemów na obu lotniskach. Tylko czy nie zapomniała o psach?
No to po mnie... - to jego jedyna myśl, gdy funkcjonariusz wraz ze swoim pupilem przechodzi tuż obok niego. Odruchowo spogląda w stronę owczarka i błyska wilkołaczymi oczami, i warczy na tyle cicho, że ludzki słuch tego nie wychwytuje. Na szczęście pies podkula ogon i idzie dalej. Oddycha kilka razy głęboko, by chociaż odrobinę się uspokoić, więc gdy przychodzi jego kolej na podanie biletu jest w stanie lekko uśmiechnąć się do życzącej mu miłego lotu pracownicy lotniska. Ma nadzieje, że to koniec niespodzianek. Nigdy nie planował kariery przestępcy, ale jak widać kilka słodkich uśmiechów i dwadzieścia: "Jackson" wypowiedzianych cholernie zdesperowanym tonem przez Stilesa są w stanie rozbroić nawet jego.
Ostateczną decyzję Stilinski podjął dopiero trzy wcześniej - nie ma zamiaru zjawiać się na ślubie swojego byłego. Za to zmusza Jacksona do przekazania ozdobnej kartki z życzeniami i prezentu od niego. Takiego prawdziwego ślubnego prezentu. Oprócz tego Whittemore ma przecież dostarczyć Braeden ten cholerny antyk... Zdaniem Jacksona, to zbytnia uprzejmość ze strony Stilesa - kupowanie zestawu ośmiu kubków z imionami. Po jednym dla każdego ze stada Hale'a. Szczególnie biorąc pod uwagę, to jak potraktował go ten palant, ale Stiles właśnie taki jest - czasami zbyt miły dla własnego dobra. Może i wszędzie wplata te swoje sarkastyczne często podszyte lekką złośliwością uwagi, ale tak naprawdę to jest jedną z najbardziej troskliwych i wrażliwych osób jakie Jackson zna.
Mniej więcej o trzeciej nad ranem ląduje w Sacramento, a za kilkanaście minut ma pociąg prosto do Beacon Hills. Jest tak zmarnowany wielogodzinnym zamknięciem na niewielkiej przestrzeni z innymi ludźmi, że najchętniej pokonałby resztę dystansu pieszo. Jego wilcza część pragnie tylko uwolnić się od nadmiaru bodźców napierających na niego z każdej strony peronu. Normalnie nie jest aż tak nadwrażliwy, ale widocznie wilki nie przepadają za lataniem. Gdy wreszcie dociera do rodzinnego miasteczka nie ma wystarczająco siły by wysilić się na uśmiech dla rodziców, którzy zerwali się o nieludzkiej porze żeby przywitać go już na dworcu.
—  Jak ty wydoroślałeś! — wykrzykuje jego mama z niezwykłą (przynajmniej jak na piątą rano) ilością entuzjazmu i energii.
—  Nie wadziłaś mnie tylko jakieś trzy miesiące...
—  Mnie nie oszukasz taką gadką. Widzę, że coś się zmieniło i użyje wszystkich mi znanych, prawniczych sztuczek żeby wyciągnąć od ciebie jak najwięcej sekretów synku.
—  Ale...
—  Już zaczynacie? — pyta lekko zaspanym głosem jego tata — Możecie tak zostawić sobie te pogaduszki na jakąś sensowniejszą porę?

***
Derek wciąż nie może wyrzucić z głowy faktu, że Braeden kontaktowała się ze Stilesem. Nie miał jednak na tyle odwagi żeby ją o to zapytać. Co jeśli Peter rzucił jakąś uwagą na temat chłopaka, a Braeden domyśliła się, co Dereka z nim łączyło? Boi się co Stilinski mógł jej powiedzieć... W zasadzie wystarczyłoby, że powie prawdę o tym co między nimi było. Wilkołak do tej pory czuje się bardzo niekomfortowo, gdy niechcący zawędruje myślami do tych konkretnych wspomnień.
Nie wie nawet czy chłopak pojawi się na ślubie, bo gdy ten dzwonił jakieś trzy dni wcześniej nie zdobył się na to by odebrać. Wpatrywał się tylko bezmyślnie w wyświetlacz... Może Stiles poinformował Petera albo Scotta, ale ich też nawet nie próbował podpytywać. A powinien był...
Do jego ślubu została niecała godzina i kaplica powoli zaczęła zapełniać się gośćmi, a on nie może przestać myśleć o tym co było. Czeka w niewielkim pomieszczeniu aż wuj da mu znać, że powinien stanąć na wyznaczonym miejscu. Nagle nie jest pewien czy da radę to zrobić... Zaczyna lekko panikować, co musi być widoczne na jego twarzy, bo Isaac zerka na niego raz po raz za każdym razem wyglądając na mocniej zaniepokojonego.
—  Derek?
—  Wszystko w porządku — kłamie i obaj o tym wiedzą, ale żaden z nich nie dodaje nic więcej.
Nie mija więcej niż dwadzieścia minut, a Peter woła go żeby zajął swoje miejsce. Gdy już tam jest stara się dyskretnie rozejrzeć wśród gości. Nie dostrzega nigdzie byłego kochanka. Nie wie tylko czy jest z tego powodu szczęśliwy czy wręcz przeciwnie.

***
Nie ma pojęcia gdzie uciekło mu ostanie półtorej godziny. Jedyne co do niego dociera w tym całym zgiełku, to to, że właśnie się ożenił. Teraz przyszła pora na przyjęcie gratulacji i mniej lub bardziej szczerych życzeń. Braeden stoi z gracją tuż obok niego w kremowej, eleganckiej sukni i z uśmiechem dziękuje każdemu po kolei za dobre słowa i prezenty. Derek próbuje z całych sił przywołać na twarz chociaż cień uśmiechu, bo powinien wyglądać na szczęśliwego na własnym weselu.
Nie zna zbyt dobrze połowy osób, które do nich podchodzą z kwiatami czy wymyślnymi alkoholami. Tak naprawdę liczy się dla niego głównie jego wataha - Cora, Peter, Isaac, Scott, Lydia i Allison. Razem z nim i jego świeżo poślubioną żoną stado liczy osiem osób. I jakiś natrętny, cichy głosik powtarza mu, że brakuje tej dziewiątej - najważniejszej.
Wymusza kolejny uśmiech, chociaż nie ma najmniejszej ochoty starać się udawać przed tym osobnikiem. Jeśli obstawiałby osoby, które pomimo zaproszenia nie pojawią się na ślubie Jackson Whittemorte byłby na pierwszym miejscu. A jednak młody wilkołak tu jest i uśmiecha się do Braeden, ale to jest dla Dereka najmniej istotne.

Bardziej interesuje go, to dlaczego Whittemort ma na ubraniu zapach Stilesa...

—  To pierwszy i ostatni raz, gdy robię coś dla ciebie — oznajmia Jackson
—  Były jakieś problemy? —  pyta dziewczyna ze zmieszaniem
—  Może i nie, ale to zdecydowanie nie dla mnie. — Hale patrzy pomiędzy nimi ze zmarszczonymi brwiami, bo kompletnie nic z tego nie rozumie. To oni się znają?
—  Co? — pyta mało składnie, ale Braeden chyba orientuje się o co mu chodzi.
—  Poprosiłam twojego dawnego znajomego, o to by dostarczył mi przesyłkę od mojego znajomego z Londynu... A tak właściwie to dlaczego Stiles nie mógł przylecieć?
Hale ma wrażenie, że się dusi.
—  Pracuje. Miał do wyboru teraz albo na święta... więc zawita do Beacon Hills dopiero za jakiś tydzień. - odpowiada Whittemorte cały czas patrząc na Dereka chociaż, to jego żona zadała pytanie. — Ale spokojnie... robię też za jego kuriera. Mam prezent od niego dla nowożeńców i kilka ciepłych słów na kartce.
Derek w ostatniej chwili chwyta paczkę zanim Braeden zdarza zajrzeć do pudełka lub przeczytać zawartość koperty. Słyszy rozbawione parsknięcie i kiedy spogląda ponownie na Jacksona widzi pełen satysfakcji uśmiech.
— Bez obaw, to nie psie gówno. — syczy Whittemorte na tyle cicho, że tylko Derek jest w stanie to usłyszeć.

niedziela, 31 marca 2019

Stackson/Sterek - Recykling cz.6


Beacon Hills przestało być centrum mojego wszechświata

***
Jak wiele razy wcześniej Stiles i Jackson wychodzą ramie w ramie w chłodną grudniową noc. Tym razem jednak każdy z nich pogrążony jest w swoich myślach. Od czasu do czasu tylko zerkając na drugiego i wymieniając kilka zdań. Stiles myśli, że wilkołak wciąż jest na niego trochę zły za to wmanewrowanie w przemyt. Zapewniał go chyba z dziesięć razy, że odda mu wszystką kasę, którą za to dostanie. Za ostatnim razem Jackson zmierzył go takim wzrokiem, że od razu zamilkł. Whittemore uciął rozmowę na ten temat jednym krótkim warknięciem: "Nie na tym mi zależy". Stilinski nadal nie wie co wilkołak miał przez to na myśli.
Zostało dwa tygodnie do ślubu Dereka i coś około trzech do świąt Bożego Narodzenia. Za godzinę są umówieni ze znajomym Braeden w jednej z małych knajpek na przedmieściach. Stilinski stara się tego nie okazywać, ale jest nieco podekscytowany całą tą sytuacją. Czuje się trochę jak bohater jednego z tych starych szpiegowskich filmów, które tak uwielbia Jackson. Wie, że wilkołak może wyczuć jego emocje, bo ma ten swój lekko durnowaty uśmieszek. Stiles szturcha go zaczepnie w żebra, a gdy ten łaskawie skupia na nim swoją uwagę, wyszczerza się do niego z zadowoleniem. Jackson przewraca oczami, ale widać, że walczy aby się nie roześmiać.
Gdy docierają na miejsce Stiles z powątpiewaniem rozgląda się po przytulnym wnętrzu. To miejsce idealne na rodzinny obiad, a nie załatwianie nielegalnych interesów. Jego wyobraźnia już wcześniej podsunęła mu obraz jakiejś starej, zaciemnionej i pełnej dymu papierosowego, knajpy. Wydyma wargi lekko rozczarowany, ale nie zdąża nawet zacząć marudzić, bo wilkołak wskazuje skinieniem głowy na mężczyznę w średnim wieku, który uważnie skanuje ich wzrokiem.
— Dobry wieczór — wita się z lekkim zawahaniem Whittemore
— Wy jesteście od Braeden? — od razu do sedna, a kiedy przytakują ten nieco się krzywi — Nie wiedziałem, że zaczęła pracować z dzieciakami...
— To jednorazowa sprawa — prycha Stiles — przysługa po znajomości. — dodaje.
— Okay... — przytakuje starszy, gdy zajmują miejsca na przeciwko niego. Kelnerka pojawia się niemal od razu i to całkiem miło, bo na dworze zrobiło się cholernie zimno. Siąpi deszcz ze śniegiem, a na dodatek pizga wiatrem, więc Stiles nie pogardzi gorąca herbatą.
***
Wymieniają jeszcze kilka nic nie znaczących zdań, a Stiles dostaje nawet bardzo starannie zapakowaną w świąteczny papier paczkę. Śmieje się krótko, bo to dosyć komiczne: nielegalnie przemycony antyk w niewinnie wyglądającym kiczowatym opakowaniu z Rudolfem.
— Wesołych świąt! — woła facet nieco głośniej niż to konieczne i po niecałych dziesięciu minutach żegna się z nimi krótkim do widzenia.
— Tak... - wzdycha Jackson — No i teraz przede mną ta najgorsza część.
— Wiesz, że nie musisz?
— Yup... po prostu daj mi sobie trochę ponarzekać. — rzuca Whittemore z krzywym uśmieszkiem - Skoro tak jej zależy na tym żeby to do niej dotarło, to raczej nie grozi mi złapanie. Po prostu się stresuje i muszę się wygadać.
— Wiesz, że czasami wciąż nie mogę uwierzyć, że jesteś jedną i tą samą osobą, którą znałem z Beacon Hills. — wilkołak tylko unosi brew jakby nie do końca łapał o co mu chodzi.
— Uwierz: tamten Jackson Whittemore w życiu nie przyznałby się, że czymś się stresuje czy martwi. — mówi ostrożnie — Wiesz... ten typ jestem lepszy niż reszta świata.
— Było minęło — Jackson nie wydaje się być urażony. Tak właściwie to wygląda na odrobinę rozbawionego uwagą Stilinskiego. — Zdajesz sobie sprawę, że wcale tak nie było? To tylko taka poza... miałem swoje problemy, ale najlepiej wychodziło mi ich ignorowanie.
— Skąd ja to znam. — śmieje się Stiles — Z tym, że ja nigdy nie miałem czasu nawet myśleć o własnych sprawach. Tyle było zamieszania i kłopotów... na przykład z latającymi po mieście, przerośniętymi jaszczurkami czy złymi druidami.
— To chyba na dobre wyszło nam wyrwanie się z Beacon Hills? — Whittemore nagle brzmi na o wiele poważniejszego niż jeszcze kilka minut temu. Cała jego postawa aż krzyczy, że odpowiedź będzie dla niego istotna. Stiles łapie się na tym, że czuje zadowolenie i dziwne ciepło rozchodzące się po jego ciele, a usta same rozciągają się w szerokim uśmiechu. Nie jest przyzwyczajony do tego, że ktoś poświęca mu aż tyle uwagi ani do tego, że jego zdanie i samopoczucie jest ważne.
— Tak... mi na pewno — przyznaje i nagle to faktycznie do niego dociera. Gdyby nie wyniósł się na inny kontynent, to prawdopodobnie prędzej czy później wróciłby do rodzinnego domu, a co za tym idzie do stada. Codzienne widywanie Dereka z kimś innym nie pozwoliłoby mu zapomnieć ani ruszyć do przodu ze własnym życiem. I chociaż tęsknił za ojcem, Scottem a nawet za całym tym cholernym miasteczkiem, to zdecydowanie nie planował powrotu na stare śmieci.
Nie jest już tą samą osobą, która bardzo wystraszona i podłamana psychicznie wyjeżdżała z Beacon Hills. Studia, praca, brak ciągłego zagrożenia i przede wszystkim przyjaźń z Jacksonem dały mu siłę jakiej potrzebował by zacząć faktycznie żyć od nowa. Gdyby teraz próbował wpasować się w swoje stare życie, to z pewnością już nic nie byłoby tak jak przedtem. Trochę tak jakby po latach chciał założyć koszulkę z dzieciństwa. Mimo, że ją lubi i sam jej widok przywołuje wspomnienia, to nie ma najmniejszych szans na to, że zmieści w nią zmieści.
— Stiles? — głos Whittemorta dobiega jakby z bardzo daleka.
— Hm?
— Odpłynąłeś mi gdzieś na chwilę. — wzdycha ze smutnym uśmiechem
— Tak. — przyznaje cicho — Ale już jestem z powrotem... — dodaje — A ty mógłbyś od tak spakować się i wrócić do Beacon Hills?
— Nie. — parska zaskoczony Jackson — Nie ma mowy... to już nie jest moje miejsce. Tutaj czuję się o wiele lepiej. — wzrusza ramionami — I nie twierdzę, że zostane tu na zawsze. Może za kilka lat wrócę do Stanów albo wyprowadzę się do Australii... może będę obywatelem świata? Mam tyle możliwości... ale póki co nawet nie myślałem o powrocie do Beacon Hills. — Stilinski wpatruje się w niego z wyraźnym szokiem, bo to była najbardziej emocjonalna wypowiedź Jacksona Whittemorta jaką słyszał w życiu. Co dziwne, to co powiedział wilkołak nie różni się zbytnio od tego czego chce od życia on sam. — Dlaczego pytasz tak właściwie? Ty mógłbyś?
— Nope. Nie pasowałbym już tam. Beacon Hills przestało być centrum mojego wszechświata.

piątek, 18 stycznia 2019

Stackson/Sterek - Recykling cz.5

Recykling - "Pieprzyć jego życie"
***
Derek musi już wychodzić inaczej spóźni się na ostatnią przymiarkę tego cholernego garnituru, a wtedy Peter i Isaac będą mu zrzędzić nad uchem przez kilka godzin. Tylko, że za nic nie może zlokalizować swojego telefonu. Mógłby przysiąc, że zostawił go w sypialni pod poduszką. Niestety tam go nie ma, podobnie jak w i na szafie, pod materacem i w łazience. Sprawdza nawet czy przez przypadek nie wrzucił go razem ze swoimi rzeczami do pralki. Przeklina pod nosem i rezygnuje z dalszych poszukiwań, bo zostało mu już tylko siedem minut do umówionego spotkania. Peter prawdopodobnie czeka na niego w salonie i narzeka ekspedientkom na to jakiego ma niedobrego i niewychowanego siostrzeńca.
Czasami ma wrażenie, że stado przejmuje się jego ślubem o wiele bardziej niż on sam. Po części czuje się z tym źle, bo to dla kogoś z zewnątrz może wyglądać jakby nie zależało mu na narzeczonej. A tak nie jest do cholery! Braeden jest kimś kogo może być pewien. Wie, że w razie co będzie sobie w stanie poradzić bez jego pomocy... Ufa jej też jeśli chodzi o własne życie. A o to chyba głownie się rozchodzi w małżeństwie, prawda? O zaufanie. Pozostałe emocje jakie przy niej czuje są tylko miłym dodatkiem. Jego poprzednie związki nauczyły go, że zbytnio polegał na uczuciach.
Dobrze się dogadują i oboje chcą odrobiny stabilności w życiu. Ślub nie wydawał im się złym pomysłem... Przecież w zasadzie to nic nie zmieni prawda? Braeden i tak z nimi pomieszkuje, pomaga im w razie kłopotów i bez trudu udało jej się złapać kontakt ze stadem. Czego można chcieć więcej?
Już jest za drzwiami mieszkania, gdy ze środka słychać znajomą melodię jego komórki. Wzdycha ciężko i podąża za irytującym dźwiękiem. Co najdziwniejsze znajduje smartphona na parapecie pod laptopem Braeden. Obok leżą jakieś jej porozrzucane notatki. Zerka pobieżnie... coś o starożytnych ostrzach w kształcie półksiężyców. Pewnie kolejny kolekcjoner zatrudnił ją aby dostarczyła mu jakąś drogą zabaweczkę. Nie rozumie ludzi którzy wydają krocie na przedmioty, których tak na prawdę nigdy nie używają. Jego wuj ma słabość do najróżniejszych dziwactw z całego świata, więc w zasadzie te cholerne noże mogą być dla niego.
Ponownie zaklucza drzwi i już ma wsiadać do windy, kiedy telefon w jego dłoni zaczyna brzęczeć. Zerka na wyświetlacz - Peter. Przewraca oczami.
— Już jadę!  oznajmia zamiast przywitania i nie daje wujowi szansy na odpowiedź tylko kończy rozmowę. Naprawdę nie ma ochoty wysłuchiwać zrzędzenia starszego wilkołaka przez kolejne minuty. I tak będzie musiał przez to przebrnąć na miejscu... Po co męczyć się dwa razy?
Dopiero w windzie zerka ponownie na swój telefon z zastanowieniem. Wpisuje kod blokady i klika w listę połączeń. Sprawdza ostatnie wychodzące i niemal doznaje szoku. Kurwa. Tak długo ignorował ten szczególny kontakt... niby już dawno mógł go usunąć, a jednak cały czas jakaś niezrozumiała siła go od tego odciągała.
Sprawdza szczegóły połączenia, bo może to tylko pomyłka? Te dotykowe telefony czasami płatają ludziom figle. Może chciała zadzwonić do kogoś, kogo ma podobnie zapisanego... Jednak długość rozmowy wyklucza tą ewentualność.
O czym Braeden mogła rozmawiać ze Stilesem przez piętnaście minut?!
***
Kurwa.
Stiles nie wierzy w swoją głupotę. Jak mógł się zgodzić, to zrobić? Ma ochotę zadzwonić i powiedzieć, że jednak nie da rady. Jackson się nie zgodził czy coś w tym stylu, ale jest niemal pewien, że Derek ma w telefonie również aktualny numer Whittemorta i Braeden może wpaść na genialny pomysł namówienia wilkołaka do współpracy.
Pieprzyć jego życie.
Spodziewał się, że ta rozmowa niesie ze sobą kłopoty... Tylko nie przewidział, że będą one dotyczyły czegoś tak absurdalnego! Co prawda obiecała odpalić mu sporą część zarobku za fatygę i to pozwoliłoby mu na podreperowanie budżetu, a nawet mógłby co nieco odłożyć na gorsze jutro. Nie jest pewien czy, to jest warte jego nerwów. Nawet nie chodzi o to, że byłby zmuszony złamać prawo, bo to już zdarzało się wcześniej, gdy musiał ratować czyjś wilkołaczy tyłek z tarapatów. A bardziej o fakt, że cała ta sprawa wiąże się z Braeden, która wyraźnie nie ma pojęcia o tym co łączyło Stilesa i jej przyszłego męża. On nie ma zamiaru jej o tym uświadamiać. Nope. Z tego co pamiętał to dziewczyna całkiem nieźle posługuje się bronią. Dziękuje bardzo.
Pozostaje mu tylko kwestia przekonania Jacksona do tego żeby mu pomógł. Zdaje sobie sprawę, że sam raczej nie da sobie rady. Nawet gdyby, to nie ma zamiaru pokazywać się w Beacon Hills wcześniej niż w święta Bożego Narodzenia. To oznacza, że Whittemore będzie musiał dostarczyć przesyłkę na ślub w jego imieniu.
***
Nie do końca wie jak ma w ogóle zacząć temat. Wzdycha po raz kolejny, wpatrując się w ekran telewizora. Byli umówieni z Jacksonem na oglądanie meczu, ale za cholerę nie może się skupić na śledzeniu gry.
Zaraz chwila - Której drużynie tak właściwie ma kibicować?
Tak zwanym kątem oka dostrzega, że wilkołak znowu przygląda mu się z krzywym uśmieszkiem. Prawdopodobnie zdaje sobie sprawę, że Stiles męczy się z jakąś sprawą. Dupek.
 — Odebrałem dzisiaj ciekawy telefon.  mamrocze w końcu
 — Uhm?
 Od Dereka... znaczy się z jego telefonu, ale nie on dzwonił  uściśla
 — Pytali o to czy będziesz na ślubie?
— Tak pośrednio... Bardziej chodziło jej o to czy nadal jestem w Londynie i czy wyświadczyłbym jej małą przysługę.
 — Ale komu?  pyta Jackson lekko zaniepokojonym tonem.
 Braeden
— Chyba się nie zgodziłeś?!
 Umm... znaczy się, tak jakby. - jąka się nerwowo - Mogłem powiedzieć, że to dostarczysz?
 Stiles...  Whittemore wzdycha ciężko, tak jakby nie miał już do niego siły. Nie żeby Stilinski mu się specjalnie dziwił, bo momentami sam ma siebie dosyć.  Wytłumacz mi o co dokładnie chodzi.  dodaje. Stiles sięga po pilota i wycisza telewizor.
— Jutro o dwudziestej mamy spotkanie z jednym z jej znajomych przemytników... który przywiózł do Londynu przesyłkę z jakimś antykiem.  mówi bardzo szybko i denerwuje się coraz bardziej, bo Jackson wpatruje się w niego z rosnącym niedowierzaniem.  Wszystko jest opłacone... wystarczy odebrać i przewieść do Stanów.
 Wiesz na co ty się zgodziłeś? — Jackson uparcie patrzy mu w oczy i Stiles może tylko skinąć głową — Chcesz mnie wysłać do więzienia za przemyt... cholera Stilinski! Jeśli mnie złapią...
— Nie złapią... kilku ludzi na lotniskach też jest opłaconych.  mamrocze  Zrozumiem jeśli się nie zgodzisz.
— Tak? I co niby wtedy zrobisz?  prycha
 Jak to co? Pójdę na ten jebany ślub i to dostarczę...
 Nie chcesz tam iść, prawda?
 Nah  przyznaje.
 Jak ja cię nienawidzę...  jęczy cicho Whittemore
 — To znaczy, że...?
 Przewiozę to, ale jak mnie zamknął za przemyt, to ty mi będziesz wysyłał paczki do więzienia.  grozi wilkołak, zaciskając dłoń na ramieniu Stilesa, ale nie na tyle mocno by zostawić ślad.

czwartek, 17 stycznia 2019

Steter - Gorszy Dzień cz.6

***
Parkując na podjeździe Stiles ze zdziwieniem zauważa, że ojciec jest już w domu i to najwyraźniej nie sam. Obok radiowozu stoi znajomo wyglądający, granatowy garbusek. Wygląda na to, że jego staruszek zorganizował sobie randkę i Stiles bardzo nie chce niczego zepsuć swoim niespodziewanym wtargnięciem. Gdyby okoliczności były nieco inne mogliby poczekać w samochodzie... ale biorąc pod uwagę psiaki Deucaliona panoszące się w Beacon Hills oraz to, że musi przygotować kilka rzeczy do podróży astralnej, to nie bardzo mogą sobie na to pozwolić.
Ciszę przerywa cichy śmiech Petera. Stilinski patrzy na niego z lekkim zmieszaniem dopóki nie dociera do niego fakt, że wilkołak najprawdopodobniej śmieje się z czegoś co usłyszał z domu.
- Powiedz mi. - rozkazuje. Hale kręci głową i wyszczerza się do niego, co Stiles uznaje za nieco przerażające i ujmujące w tym samym czasie. Nie znaczy to jednak, że nastolatek zamierza mu odpuścić. Wpatruje się w Hale'a mrużąc oczy i niemo domagając się szczegółowego raportu z tego co dzieje się w domu. - Peteeeer NO!
- Nie chcesz tam teraz wchodzić - wykrztusza w końcu wilkołak, a zaraz potem chichocze kolejny raz.
- Ale... - potrzebuje dokładnie pięciu sekund żeby wyciągnąć odpowiednie wnioski - Serio?
- Uhm...
- Jedziemy stąd! - niemal piszczy odpalając Jeepa. Nie ma najmniejszego zamiaru być w pobliżu gdy to się dzieje. Nie sądził, że jego staruszek jest taki szybki... ale kto wie ile czasu zbierał się na odwagę żeby zaprosić gdzieś Abigail. I to nie tak, że ma coś przeciwko temu żeby ojciec ponownie ułożył sobie życie... albo, że nie lubi jego wybranki. Tylko nie koniecznie chce być świadkiem przejścia ich znajomości na wyższy poziom. Mimo wszystko John jest jego ojcem i jak to się mówi są pewne rzeczy, których dzieci nie powinny wiedzieć o swoich rodzicach...
- Szeryf ma całkiem niezły gust co do kobiet - oznajmia niespodziewanie Hale. Stiles nic na to nie odpowiada tylko zerka na niego pytająco - Pamiętam też twoją mamę... może nie jakoś szczególnie dokładnie, ale sam wygląd i ogólne wrażenie jakie robiła na ludziach. - Milknie na chwilę - Wyróżniała się na tle szarych i nudnych mieszkańców małego miasteczka. Była trochę jak z innego świata... Jesteś do niej bardzo podobny.
- Wydaje ci się... - Stilinski czuje się nieco zakłopotany, bo został właśnie poczęstowany najpiękniejszym komplementem jaki mógł sobie tylko wyobrazić. Zawsze chciał być taki jak mama... Wciąż pamięta tą pozytywna energie i szczery uśmiech Claudii i to, że w jakiś sposób zarażała nią wszystkich dookoła.
- Dopiero od niedawna, ale uwierz... doskonale widzę jaki jesteś. - odpowiada Peter z niezwykłą dla niego powagą.
Stilinski nie ma pojęcia co na to odpowiedzieć, a naprawdę chciałby. Jak na złość wszystkie błyskotliwe i dowcipne uwagi uciekają mu z głowy. Została tylko dezorientacja i lekki popłoch. To nie jest dla niego znajoma sytuacja - gdy nie wie co powiedzieć. Przecież on jest znany właśnie z tego, że zawsze ma coś do dodania! Zerka na wilkołaka i z ulgą dostrzega, że ten nie wlepia w niego swojego wszechwiedzącego spojrzenia tylko skupiony jest raczej na tym co mijają po drodze. Sądząc po jego postawie, to wypatruje wszelkich śladów bytności stada alf albo innych nieznanych nastolatkowi zagrożeń. To trochę niepokojące, że zna Petera na tyle dobrze, że jest w stanie poznać jego ogólny nastrój czy samopoczucie po samej mimice i gestach. Zdaje sobie sprawę, że powinien większą uwagę poświecić prowadzeniu Jeepa niż swojemu pasażerowi i dlatego od czasu do czasu zerka przed siebie i w lusterka, ale zaraz potem jego spojrzenie z powrotem skupia się na Hale'u. Wyraźnie go coś niepokoi i jakiś szósty zmysł podpowiada Stilinskiemu, że to nie ma bezpośredniego powiązania z czekającym ich starciem.
- Co się dzieje? - pyta. Domyśla się, że Peter nie powie mu sam z siebie o co chodzi. Stiles ma jednak już całkiem sporo wprawy w wyciąganiu zeznań z opornych wilkołaków... Na bieżąco radzi sobie ze Scottem czy Derekiem.
- A co niby ma się dziać? - prycha Peter - Kolejny ekscytujący dzień przed nami... - Nie jest to kłamstwo, ale też nie cała prawda. Stilinski może poznać to po tym jak wilkołak zaciska szczękę i marszczy brwi w skupieniu. Najwyraźniej Peter stara się nie zdradzić za wiele z tego co dzieje się w jego głowie. Ale Stiles naprawdę chce to wiedzieć!
- I tylko o to chodzi?
- A to za mało? - Hale unosi brew w zapytaniu i wreszcie skupia na nim swój wzrok.
- Nie... ale wiem, że jest coś jeszcze.
- Może tak, może nie.
- Chcesz mi podnieść ciśnienie takimi odpowiedziami? - pyta stiles nieco poirytowany
- Bardziej sugeruję, że nie mam ochoty o tym rozmawiać.
- Świetnie. - syczy nastolatek pod nosem. To tyle jeśli chodzi o zaufanie...
- To nie to co pewnie myślisz. Mógłbym powiedzieć, ale nie chcę jeszcze bardziej namieszać przed tym co czeka nas jutro.
- A da się bardziej?
- Oczywiście, że się da. Zawsze jest tak, że jak ci się wdaje, że gorzej już być nie może, to dzieje się coś co uświadamia ci jak bardzo się myliłeś.
- A może jeśli powiesz co siedzi w twojej zakazanej łepetynie, to ubędzie nam zmartwień?
- Nie sądzę. - oznajmił Hale i to takim tonem, że każdemu normalnemu człowiekowi odechciałby się dalszego dociekania. Cóż dobrze w takim razie, że Stiles nie uważał się za całkowicie zdrowego na umyśle... bo bądźmy szczerzy jaki zrównoważony psychicznie nastolatek ganiałby za bandą wilkołaków, zamiast zająć się swoim ledwo istniejącym życiem towarzyskim? Przyznaje się bez bicia do tego, że jest odrobinę szalony. I dobrze mu z tym.
- Minęło jakieś czterdzieści pięć minut naszej wycieczki... myślisz, że możemy już wrócić?
- Dajmy im jeszcze ekstra kwadrans... Panna Green wygląda na wymagającą. - odpowiada Hale lekko. Najwyraźniej sądzi, że poprzedni temat został już zakończony. Jeśli tak, to najwyraźniej nie zna Stilesa Stilinskiego tak dobrze jak mu się wydaje.

***
Zatrzymują się na jednej ze stacji benzenowych i Stiles biegnie po herbaty i coś na ząb, bo od tego myślenia i zamartwiania się burczy mu już w brzuchu. Najwyraźniej stres wpływa na jego i tak spory apetyt pobudzająco.
Gdy wraca ma ze soba dwa gigantyczne kubki z herbatą owocową, dwa całkiem spore opakowania z kręconymi frytkami, dwie zapiekanki z pieczarkami i trzy pudełeczka z różnymi sosami. Peter patrzy na niego potem na jedzenie i znów na niego. Po czym uśmiecha się wrednie.
- Masz tasiemca?
- Dziesięć od razu - wywraca oczami, bo to nie tak, że nie słyszał takich uwag wcześniej.
- Sądząc po twojej sylwetce i tym ile potrafisz zjeść...
- Zazdrościsz?
- Współczuję szeryfowi... ciebie łatwiej ubrać niż nakarmić - Peter szczerzy się do niego, najwyraźniej bardzo z siebie zadowolony.
- Haha. - mamrocze Stilinski - a teraz przeproś, bo połowa tego jest dla ciebie...

***
Dopiero gdy po jedzeniu zostają tylko papierki i tłuste plamy na ich ubraniach nastolatek postanawia wrócić do poprzedniego tematu. Czujność Hale'a została nieco uśpiona i jest szansa na to, że uda mu się coś ugrać.
- Więc co cię martwi?
- To był podstęp, prawda... wzbudzenie zaufania, przyjazna atmosfera, a teraz czas na zeznania?
- Przejrzałeś mnie - kpi Stiles - Ale tak serio Peter, to byłoby lepiej jakbyś się tak nie dąsał
- Ja się nie DĄSAM!
- A niby co robisz?
- Taktownie milczę...
- A mówienie o tym co cię męczy byłoby nietaktowne? - prycha nastolatek - Czy ty sam siebie słyszysz?!
- Yup.
- Hele.
- Tak się nazywam.
- Kurwa.
- Tak się nie nazywam...
- Mów o co chodzi, bo inaczej cały czas będę się tym dręczył i przez to nie będę w stanie skupić się na darachu tak jak powonieniem.
- Stilinski... niby taki niepozorny, a dokładnie wiesz za jaka strunę pociągnąć, żeby ktoś zagrał tak jak chcesz.
- Nie chciałem tego w ten sposób... ale
- Już skończ się tłumaczyć...
- To co cię trapi?
- Ty.
- Ja? - powiedzieć, że jest zszokowany to mało - Jak to ja?!
- To w jaki sposób ja zachowuję się przy tobie... - Stiles nadal nie wie o czym Hale mówi - Moja wilcza strona lgnie do ciebie jakbyś był... watahą, domem i wszystkim tym co mnie stabilizuje.
- A czy to źle?
- A dobrze? - Peter wygląda na zdezorientowanego, winnego i jednocześnie pełnego nadziei - Chcesz mieć mnie uwiązanego do siebie jak kulę u nogi do końca życia?

***

Peter nic nie może poradzić na to, że jego oddech odrobinę rwie się, kiedy wciąż czeka na odpowiedź Stilesa. Jakkolwiek zawsze starał się zrobić coś żeby chłopak choć na o chwile zapomniał języka w gębie, tak teraz wcale nie podoba mu się jego milczenie.
Powinien siedzieć cicho tak długo jak to możliwe... przynajmniej mógł być w pobliżu. Nie wie czy jest jeszcze jakaś szansa na to żeby, to wszystko odkręcić czy obrócić w żart. Stilinski w końcu na niego patrzy i Peter ze zdziwieniem nie dostrzega w jego spojrzeniu przerażenia czy niechęci.
- Jeśli nie staniesz się na powrót psychopatycznym monstrum, wyglądającym jak coś żywcem wyjętego z horrorów klasy B, to... cóż nie mam nic przeciwko żebyś kręcił się gdzieś w pobliżu.
Coś podpowiada wilkołakowi, że Stiles nie rozumie, albo świadomie nie dopuszcza do siebie faktu, że on chciałby czegoś innego niż "kręcenie się w pobliżu". Teraz może faktycznie zadowolić go sama przyjaźń. To lepsze niż nic, przynajmniej ma pewność, że w jakiś sposób jest chciany. Nie wie tylko na jak długo, to wystarczy, ani co zrobi gdy Stiles zacznie się z kimś spotykać. Ta ich teraźniejsza relacja może wynikać bardziej z tego, że chłopak czuje się samotny i nieco odepchnięty przez resztę stada...

Peter nie chce być zastępstwem...

Dopiero dzisiaj rozumie to, co jego wilcza strona próbowała mu przekazać przez kilka ostatnich dni. Czuje się jak idiota, bo jak mógł nie zauważyć tego, że zaczął się zakochiwać? Może do woli zganiać na swoją kiepską formę fizyczną, ale przecież na Boga to musiało siedzieć w nim już od jakiegoś czasu... To dziwne przyciąganie i fascynacja pyskatym gówniarzem towarzyszyła mu jeszcze wtedy, gdy był alfą.
Niestety najwyraźniej tacy jak on nie dostają swoich szczęśliwych zakończeń. Nie żeby już się do tego nie przyzwyczaił. Jednak gdzieś wciąż ma nadzieję na to, że jeszcze wszystko może się zmienić. Tej konkretnej sprawy nie potrafi i nawet nie chce odpuszczać. Poczeka, może jeszcze coś się zmieni. Póki co... Będzie dokładnie tym kogo Stiles potrzebuje.

Oczywiście o ile uda im się przeżyć kolejny dzień.

***
To może być jedna z najwymyślniejszych tortur jaką zafundowało Peterowi życie. Zasypianie obok Stilesa ze świadomością, że nie może być tak blisko niego jak chce... Objęcie chłopaka i wtulenie nosa w jego szyję jest tym czego domaga się wilk. Peter czuje się tak zjednoczony ze swoim drugim ja jak jeszcze nigdy przedtem. Dotknąć, dotknąć, dotknąć. To naglące i wręcz rozpalające jego umysł pragnienie, nie opuszcza go nawet na sekundę. Wilk chce naznaczyć co jego, a staje się to niemal nie do zatrzymania, gdy Stiles przewraca się na drugi bok i otwiera swoje ciekawskie, brązowe ślepia. Hale wie, że zaraz zacznie się seria pytań i już ma ochotę schować się pod łóżkiem byleby tego uniknąć.
I pozostają w ten sposób przez kolejne kilka minut - tylko patrząc na siebie. Wilkołak próbuje odgadnąć o czym myśli Stiles, a sądząc po zmarszczonych brwiach i zaciśniętych ustach, to chłopak zastanawia się co też siedzi w głowie Petera. I teraz Hale sam już nie wie co gorsze - bycie przesłuchiwanym czy ta pełna napięcia cisza. Sprawy nie ułatwia to, że z trudem powstrzymuje się przed sięgnięciem do Stilinskiego. Jakiś cholernie natrętny głosik w głowie cały czas przypomina mu, że to może być jedyna okazja. Ich jutro jest bardzo niepewne. Peter wie ile rzeczy może iść nie po ich myśli i to go przeraża. Najchętniej wywiózłby chłopaka jak najdalej stąd. Jednak wtedy szanse Dereka i jego stada spadłyby niemal do zera. Nie może zrobić tego sobie ani jemu. Nie chce przyczynić się do śmierci własnego siostrzeńca. Wybór pomiędzy tym co trzeba, a tym co chciałby zrobić jeszcze nigdy nie był tak trudny.
Boi się, że to wybór pomiędzy życiem Dereka, a Stilesa.
Niby Stilinski zapewniał go kilka razy, że ma spore szanse na całkowite pokonanie daracha i sprawienie, że dawna Jennifer ponownie przejmie dowodzenie. Z tego co Stiles mu tłumaczył wynika, że to trochę jak rozdwojenie jaźni... Moc Nemetonu i chęć zemsty całkowicie zdominowały umysł emisariuszki, ale usunięcie tego wpływu - czyli całkowite rozładowanie nagromadzonej energii powinno jej pomóc. A jeśli jej rycerz w srebrnej zbroi (czytaj:Derek) pomści krzywdy, które jej wyrządzono, to istnieją spore szanse, że morderczy szał nieco osłabnie.

***
Stiles nie bardzo wie, co ma o tym wszystkim myśleć. Tak właściwie, to wolałby w ogóle nie myśleć chociaż przez te kilka godzin. Jednak coś nie pozwala mu zasnąć i sam nie bardzo rozumie co. Może to dziwne zachowanie Petera, który jak nigdy wcześniej zdaje się być myślami zupełnie gdzie indziej. To jak wilkołak pilnuje się żeby go tylko przypadkiem nie dotknąć zaczęło być irytujące. Szczególnie, że przez ten czas, kiedy pomieszkiwał w jego pokoju zdawał się nie mieć pojęcia czym jest przestrzeń osobista. Teraz nagle dostał jakiegoś uczulenia na dotyk, czy co do cholery? Nastolatek odwraca się twarzą do Hale'a i pomimo półmroku może dostrzec wpatrzone w niego niebieskie oczy. Wilcze oczy.
Wygląda na to, że Peter powstrzymuje się nie tylko od jakiegokolwiek ruchu, ale też od przemiany. Może to wpływ zbliżającego się zaćmienia, że nawet ktoś kto urodził się wilkołakiem czuje silny wpływ księżyca?
- Wszystko gra? - pyta cicho
- Uhm
Czeka cierpliwie na jakieś dalsze rozwinięcie tej odpowiedzi, ale oczywiście to nie nadchodzi. Stiles prycha zirytowany, bo nawet gdyby panowały egipskie ciemności to i tak zdołałby zorientować się, że coś jest nie w porządku. Nie rozumie tylko po co i dlaczego wilkołak stara się go zbyć. Myśli, że Stilesa to ni obejdzie? Nawet jeśli niektóre wilcze ciągoty nie są dla niego całkiem jasne, to przecież Hale może mu wytłumaczyć... Może mógłby coś zrobić? Jedno jest pewne - jeśli Peter nie przestanie zachowywać się w ten sposób, to żaden z nich nie zmruży oka. Stilinski nie potrafi zasnąć, gdy ktoś się na niego tak natarczywie gapi.
- Nie wiem co cię ugryzło... ale masz trzy sekundy na to żeby mi powiedzieć albo przestać o tym w kółko myśleć i zacząć się zachowywać tak jak zawsze. - oznajmia spokojnie.
Czeka i wyraźnie słyszy jak wilkołak oddycha kilka razy głębiej, ale wciąż czai się gdzieś na samym krańcu materaca. Stiles ma dosyć tej dziecinady. Przesuwa się kilka centymetrów tak, że znajduje się centralnie na samym środku łóżka, a jego prawa ręka wczepia się w ramie Petera. Czuje pod palcami lekkie wzdrygnięcie i już ma zabrać dłoń. Zanim zdąża to zrobić Hale nakrywa ją własną ręką. To taki prosty gest, ale czuć w nim dziwne ciepło. Stiles myśli, że mógł źle zrozumieć kilka rzeczy. Może Peter wcale nie szuka u niego przyjaźni? I dlaczego to do cholery nie przeraża go tak bardzo jak powinno?

***

Budzą się kilka minut po siódmej, a Stiles stara się jak tylko może wyrzucić z głowy wczorajszy wieczór. Teraz potrzebuje przede wszystkim skupić się na bieżących problemach, jakimi są dla nich darach i stado alf. Całą tą sprawę z Peterem i tym co siedzi w jego głowie musi odłożyć na dogodniejszy czas. Na przykład na kolejny tydzień, gdy nic nie będzie próbowało ich zabić.
- Wychodzimy jak tylko mój ojciec zniknie w swoim pokoju - mówi - Nie mogę teraz się z nim widzieć... zna mnie lepiej niż ktokolwiek inny i od razu poznałby, że coś jest nie tak.
- W porządku - Hale zbiera do jego plecaka wszystko co będzie im niezbędne do zrobienia pułapek na daracha i Deucaliona. - Wciąż nie podoba mi się twój plan.
- Peter! Naprawdę muszę ci kolejny raz tłumaczyć, że nie mamy innego wyjścia?
- Nie mówię, że się nie wywiąże ze swojej części... tylko, że jakoś nie cieszę się wizją upuszczenia ci krwi. - Hale cedzi przez zaciśnięte zęby
- Nic mi nie będzie... - mamrocze pod nosem, ale oczywiście super słuch wilkołaka nie działa na jego korzyść.
- A możesz mi to zagwarantować?
- Ummm, nie bardzo. - Hale nic na to nie mówi, ale jego oczy przez ułamek sekundy stają się wilcze, a z gardła wyrywa się ostre warknięcie.
***
Szeryf na szczęście nie próbuje dobijać się do jego pokoju, by opieprzyć go o to, że po raz kolejny spóźnia się na zajęcia. Prawdopodobnie jest tak zmęczony po całonocnej randce i próbach przygotowania śniadania dla Abigail, że nawet nie orientuje się, że jego nastoletni syn powinien być od jakiejś godziny w szkole. Rodzic roku... ale ten jeden raz Stiles nie zamierza na to narzekać. Tak dla pewności odczekują jeszcze dziesięć minut. I dopiero, gdy Peter korzystając ze swojego super słuchu, stwierdza że John zasnął, wychodzą. W mniej niż dwie minuty odjeżdżają z podjazdu i nawet jeśli ryk silnika obudził szeryfa, to i tak już nie ma znaczenia.
Kierują się na zachód miasteczka, do starych magazynów, które znajdowały się na granicy Beacon Hills i ciągnącego się wiele kilometrów rezerwatu. Stiles wpatruje się w szary asfalt przed nimi, bo wie, że oczy wilkołaka skupione są na nim i za nic w świecie nie chce teraz odwzajemnić tego spojrzenia. Cokolwiek między nimi się dzieje nie wpływa dobrze na ich i tak wybrakowany plan działania.
Oddycha z ulgą, kiedy w umówionym miejscu dostrzega Scotta i Deatona. Zatrzymuje się na chwilę, bo musi wiedzieć czy wszystko u nich dobrze.
- Do zaćmienia zostało mniej niż cztery godziny - mówi Alan zamiast przywitania - Musicie się pospieszyć.
- A gdzie Derek? - pyta Peter przechylając się lekko w stronę otwartego okna, co nie było raczej koniecznością skoro Scott słyszy równie dobrze co on. Może to ma coś wspólnego z tym, jak twarz Deatona zmienia się w nieprzeniknioną maskę, a McCall wpatruje się w Stilesa jakby go nie znał lub nie wierzył, że można być tak głupim. A to bardzo nie podoba się Stilnskiemu, bo takie wzrokowe okazywanie dezaprobaty powinno być zarezerwowane tylko i wyłącznie dla niego.
- Spotkał się z Jennifer - odpowiada emisariusz.
Stiles może poczuć ciepły powiew powietrza, gdy Hale oddycha z ulgą. Peter może nabierać wszystkich dookoła, że wciąż jest zimnokrwistym skurwielem, ale Stiles wie, że to tylko taki teatrzyk. Odruchowo zerka w jego stronę i dopiero, uświadamia mu jak blisko są. To może być przyczyna dla której pozostała dwójka wciąż wpatruje się w nich jak w jakieś dziwaczne stworzenie. Nie do końca będąc pewnym, co to dokładnie jest i czy aby na pewno nie wyrządzi jakichś szkód. Cóż... to mają mały kłopot, bo tak się składa, że nastolatek sam do końca nie wie czym są i jak to wszystko się skończy.
- Okay - mamrocze cichutko - Widzimy się po wszystkim! - dodaje pewniejszym głosem, bo odrobina pozytywnego nastawienia jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
***
Stiles nie mówi tego głośno, ale w pewien sposób czuje się pewniej mając kogoś obok siebie. Nastrój tego miejsca i naturalna energia, którą promieniuje las lekko go dezorientuje. To tak jakby łączyć ze sobą dwie przeciwstawne siły. Las wydaje się tętnić życiem, ale ziemia na której stoją budynki... coś jest w niej innego. Może wyczuć ten dziwaczny rodzaj odpychania, spowodowany nagłymi zmianami w przepływie energii. To trochę tak jak zerwany most, który nie tyle jest w stanie zobaczyć, co bardziej wyczuć. Każda kolejna taka wyrwa sprawia, że bardziej się boi. Różnie mówi się o strachu... że motywuje do działania, odbiera zdolność racjonalnego myślenia oraz, że tylko głupcy niczego się nie boją. W normalnej sytuacji nastolatek zgadza się po części z każdym z tych powiedzonek. Tylko, że tym razem wyraźnie coś jest nie tak. Taki rodzaj przerażenia czy wręcz terroru jest mu całkiem obcy. Nawet wtedy, gdy został porwany przez ludzi Gerarda nie bał się tak jak teraz. Dodatkowo czuje jakby te odczucia tak naprawdę nie należały do niego... jakby pochodziły z zewnątrz.
Może przez to, że jest dopiero początkującym druidem, zajmuje mu tak długo zorientowanie się, co to oznacza. Ta pustka i fale bólusmutkustrachu porozsiewane po całym pomieszczeniu, to ślady śmierci. Siedemnaście takich punktów. Siedemnaście śmierci. Siedemnaście morderstw.
- Stiles? - głos wilkołaka sprawia, że wraca do rzeczywistości i ze zdziwieniem zauważa, że prawie wszystko jest gotowe. W rozsypce jest tylko on sam. - Coś się stało?
- Co wiesz o tym miejscu? - pyta niemal gorączkowo.
- Niewiele... zakład produkujący części do samochodów został zamknięty, kiedy jeszcze byłem dzieciakiem, a później przez kilka lat był tutaj skup złomu... z czasem wszystko zniszczało i zarosło krzakami... nic szczególnego.
- Nie powiedziałbym. - mówi Stilinski z przekąsem
- Co masz na myśli?
- Na pewno to, że nie należy tu przyprowadzać Lydii skoro Jennifer tak łaskawie wyjawiła nam, że Martin jest banshee. - wie, że kluczy wokół tematu, ale bardzo nie chce mówić tego na głos, bo wtedy stanie się to bardziej realne. - Wiesz, że mogę jakby dostrzegać czy wyczuwać czyjąś aurę... aura to nic innego jak energia, która cały czas w nas krąży, a odcień aury mówi mi co nieco o danym człowieku...
- No i?
- To, że tylko śmierć zeruje tą energie.
- To znaczy, że ktoś tu umarł?
- Bardziej został zabity... i nie jedna osoba, a siedemnaście.
- Chryste. Co teraz? To nie przeszkadza w tym, co masz zamiar zrobić? - Peter wydaje się być prawie przerażony.
- Nie... - urywa na dwie sekundy - nienawidzę tego, że tak jest, ale... to w pewien sposób pomoże. Pomyśl - skoro mnie aż tak wytrąciło to z równowagi, to najprawdopodobniej to samo czeka daracha.
- Spróbuj spojrzeć na to w ten sposób: przynajmniej w jakimś stopniu ich śmierć będzie znacząca... wiem, że to tandetne i brzmi okropnie... ale i tak teraz nie ożywimy trupów. - Stiles wie, że starszy stara się na swój dziwaczny, odrobinę przerażający sposób go pocieszyć... - Nawet nie wyczuwam zapachu krwi ani niczego związanego z rozkładem... to musiało stać się kilka lub kilkanaście lat wcześniej.
***
Stiles ostrożnie rozsypuje jemiołę w płytkim rowku, wykopanym przez wilkołaka. Zostawia tylko malutką, dosłownie dwu centymetrową przerwę. Następnie powtarza to z proszkiem z jarzębu wymieszanym z jego krwią i popiołem z szałwii oraz zwyczajną solą kuchenną. Jak niedawno wyczytał te dwie ostatnie substancje pomagają odpędzać wszystko, co złe. Chronią. Ma nadzieje, że to zwiększy wytrzymałość pułapki.
Gdy mówił o swoim pomyśle Deatonowi był jeszcze niezdecydowany i bał się, że bardziej tym zaszkodzi. Niby w jednej ze starych ksiąg opisujących polowania na złe czarownice (bo są i dobre) uważano, to jako niezbędnik... ale wciąż zły druid, to nie wiedźma. Niby różnią się w niewielkim stopniu, ale darach z całą pewnością jest silniejszy. Starszy emisariusz nie pomógł mu za wiele, bo sam nigdy tego nie próbował, ale zapewnił, że na pewno nie zaszkodzi.

Gdy kończy patrzy z niewielkim uśmiechem na Petera, który odwzajemnia się lekkim grymasem. Teraz czas na świeżą krew. Jej zapach ma zmasować przed darachem i Deucalionem, to co tak naprawdę zamierzają. Jennifer jako pierwsza zostanie zwabiona do kręgu przez Dereka, a Deaton czekający w pobliżu go zamknie, jak tylko alfa się z niego wymknie. Natomiast Deucalion musi uwierzyć w to, że Peter faktycznie jest jego sprzymierzeńcem. A co bardziej przekona potwora, który wyrżną z zimną krwią kilkunastu emisariuszy niż wilkołak z krwią druida za pazurami?