poniedziałek, 19 kwietnia 2021

STACKSON/STEREK - Rollercoaster uczuć cz.23 Bonus

 



***

— Jak, co, jak? — wykrztusza Scott z ledwością łapiąc oddech — Poważnie, wy razem?! To niemożliwe! — stwierdza w końcu — Wkręcacie nas, co? Przyznaj się Stiles to twój pomysł prawda? Nie wiedziałeś, jak powiedzieć reszcie, że wolisz chłopców i...

— Scotty-boy zamknij się, albo będę musiał znowu potłuc sobie rękę o twoją kanciastą twarz. — prycha Stiles — I, chłopców, poważnie? Co z tobą? Nagle jesteś dwunastoletnią dziewczynką, wzdychającą do starszego barta najlepszej przyjaciółki, czy siedemdziesięcioletnim emerytem dla którego wszyscy, którzy nie mają siwych włosów i sztucznych szczęk, to małolaty?

— Stiles, mógłbyś proszę przestać, używać obrażania mnie w niezrozumiały dla większości sposób, aby odwrócić ich uwagę od faktu, że padło jakieś ważne pytanie?

— Hm, wygląda na to, że zmądrzałeś Scott — kpi Jackson z tym swoim krzywym uśmieszkiem, który kiedyś doprowadzał Stilesa do furii.

— Co Scott miał na myśli mówiąc o tym, że interesujesz się... — Isaac stara się patrzeć wszędzie tylko nie na Stilesa, a to nie jest zbyt miłe.

Stilinski ma ochotę odwrócić się na pięcie i wyjść. Nie robi tego, bo nie chce wyjść na tak słabego i niedojrzałego, jak kiedyś. Dlatego zaciska zęby mocno, że tylko cudem nie słychać ich zgrzytania. Prostuje się i podchodzi do zastawionego stołu, ciągnąc za sobą bardzo spiętego Whittemora. W końcu dostali zaproszenie i jeśli teraz komuś nie pasuje to z kim przyszedł, będzie musiał powiedzieć im to w twarz.

— Kim, Isaac? — pyta zaczepnie — Tylko proszę, nie powtarzaj po McCallu i nie mów "chłopcami", bo zabiorę Braeden z powrotem wino, a potem sam wypije wszystko, na raz — wzdryga się teatralnie — Nie żebym uważał się za jakiegoś super dojrzałego, ale określenie "chłopiec" pasuje mi raczej do piętnastolatka, próbującego wymknąć się na swoją pierwszą imprezę... Wolę mówić, że jestem gejem. I interesują mnie mężczyźni, a nie chłopcy, Scotty-doo — przypomina sobie, jak nudne może być ciskanie sarkastycznymi uwagami w kogoś, kto nie umie oddać tym samym.

— Uhm, okay... Stiles? — Lahey,nie brzmi na zdegustowanego czy obrzydzonego, tylko raczej na zranionego. — Dlaczego nam nie powiedziałeś? Myślałem, że... wiesz po tych twoich gadkach o więzi w stadzie, wypytywaniu mnie o te lata z ojcem...

— Nikt z Beacon Hills nie dowiedział się, bo tego chciałem — przyznaje ostrożnie — Peter mnie z kimś widział, bo to wścibski, upierdliwy włamywacz...

— I mi nie powiedziałeś? — syczy Lydia, zaciskając swoje długie, pomalowane na zielono paznokcie na przedramieniu starszego Hale'a

— Widzę, że nie tylko my mamy sekrety — prycha Stiles patrząc na tą dwójkę bardzo wymownie — Choć, jeśli zastanowić się nad tym trochę dłużej, to wydaje się całkiem sensowne — kontynuuje, wprawiając tym niemal wszystkich w szok.

Martin wygląda na dziwnie usatysfakcjonowaną, a Peter uśmiecha się do niego bez cienia kpiny czy złośliwości. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że przyjacielsko. Co powinno być zwiastunem nadchodzącej apokalipsy. Peter Hale nie bywał miły bez powodu.

— Taaak, bo to było tak oczywiste, jak ty i pan jaszczurka razem — Scott nie daje za wygraną. I jeśli wziąć pod uwagę wszystkie te lata, w których nie mogli na siebie patrzeć z Jacksonem bez chęci przywalenia temu drugiemu, to jego niedowierzanie ma całkiem sporo sensu. McCall, jak na dobrego kumpla przystało, stara się go chronić. Stiles to docenia, ale tym razem nie potrzebuje.

— Scott, kumplu — mówi Stiles głosem słodkim, jak żyletka posmarowana miodem i posypana cukrową posypką — Mógłbyś mi powiedzieć, o co tak naprawdę ci chodzi? — pyta — Dostałem zaproszenie i ostrzegłem, że nie przyjdę sam. Jako nieliczny, z tu obecnych przynajmniej wiedziałeś, że przyjdę z facetem, a nie dziewczyną... W żadnym punkcie naszej rozmowy nie zaznaczyłeś, że nie mogę przyprowadzić kogoś ze sobą.

— To Jackson!

— Uwierz, że jestem tego w pełni świadomy — prycha Stiles obronnie, bo powoli zaczyna mieć tego wszystkiego dosyć — Znam go.

— A może tak ci się tylko wydaje? Nie pamiętasz już, jakie piekło zrobił z twojego życia w szkole?

— Co? — Jackson w końcu nie wytrzymuje — Chyba nie chcesz powiedzieć tego, co mi się wydaję, że chcesz? — gniew Whittemora jest bardzo wyrazisty nawet bez wilkołaczych zmysłów.

— Scott... nie lubiliśmy się z Jacksonem w szkole, to fakt. — przyznaje Stiles poważnie. Jednocześnie kładąc dłoń na barku, drżącego ze złości Whittemora — Obaj skakaliśmy sobie do gardeł. To nigdy nie było tak, że tylko on był wredny. A już z pewnością, nie określiłbym tych potyczek jako znęcanie się nad moją biedną, słabą osobą - a to właśnie sugeruje twój ton — zauważa z lekkim obrzydzeniem. Okay, może w liceum nie był wielbiony przez tłumy, ale uważał się za całkiem zaradnego i sprytnego. Na pewno był o niebo inteligentniejszy od wszystkich próbujących mu dokuczać tłuczków i radził sobie z nimi za pomocą kombinacji: uników, szantaży i kpin. Nie było żadnego kretyna, który nie miałby nic do ukrycia. Jackson to zupełnie inna kategoria. Zostali wrogami, przez jakąś pierdołę w przedszkolu i tak to się za nimi ciągnęło przez kilkanaście lat życia. Musieli znaleźć się na innym kontynencie, obaj bez swoich wiernych znajomych i bezpiecznych schematów, by dać sobie szansę na poznanie się naprawdę

— To nie jest nagłe. Wpadliśmy na siebie na początku lipca, a zeszliśmy się dopiero wczoraj — wyjaśnia, licząc na to, że uspokoi tym nieco Scotta

— Posłuchaj McCall, nie było cię z nami przez ostatnie pół roku. I naprawdę nie cierpię tego robić, ale... jednak poproszę cię o to ze względu na to, że jesteś jego najlepszym kumplem — Jackson Whittemore, mota się w słowach. Kto by pomyślał, że w ogóle nadejdzie taki dzień? — Odpuść na jakiś czas, dobrze? Poczekaj i obserwuj. Jeśli za kolejne pół roku uznasz, że Stiles wygląda na nieszczęśliwego, to możesz przylecieć do Anglii i mi przywalić, okay?

— PÓŁ ROKU? — pyta Isaac z niedowierzaniem — Scott, jeśli Whittemore robi takie dalekie plany, to

— Okay. — McCall wchodzi mu w zdanie — Jeśli tylko Stiles, nie będzie niczego przede mną ukrywał... wiesz trochę ciężko przez ocean wywąchać cudze emocje.

— Tak, jakbyś był w tym szczególnie dobry — wtrąca Peter, ze złośliwym uśmiechem zerkając w kierunku Isaaca — Czasami zastanawiam się czy ta zdolność, nie jest w jakiś sposób u ciebie zablokowana, bądź upośledzona...

— Nie teraz, Peter — karci go Lydia

— To, jak Scott? — pyta zły, głodny i wyraźnie sfrustrowany Stiles — Naprawdę nie chcę się z tobą żreć, ale nie jestem już dawnym sobą. Umiem rozpoznać, czy komuś naprawdę na mnie zależy. — Słyszy słabe stęknięcie Dereka. — Cholera — syczy pod nosem.

To naprawdę nie miał być dobrze wymierzony cios w Hale'a. Czysty zbieg okoliczności. Tak naprawdę, tamta rozmowa z Derekiem, nieco oczyściła atmosferę pomiędzy ich dójką. Co prawda, nigdy nie zostaną bliskimi przyjaciółmi, ale z czasem spotkania okolicznościowe powinny stać się znośniejsze.

— Zleży mi na nim i nie potrzebuję teraz, by najlepszy kumpel, sabotował mój pierwszy, dobrze rokujący związek — wie, że zaczyna grać nie fair. Scott zawsze dawał sobą manipulować, gdy zaczynało się mówić cokolwiek o uczuciach. Stiles rzuca przepraszające spojrzenie w kierunku Allison, która uśmiecha się pobłażliwie. Na pewno wytłumaczy później McCallowi, w jaki sposób dał się przerobić.

— Niech wam będzie — zgadza się Scott — Isaac ma trochę racji, jeśli Jackson Whittemore planuje za pół roku być nadal z tą samą osobą... to najprawdopodobniej kroi nam się drugi ślub w stadzie.

— Muszę ci przypominać McCall, że ja już nie należę, do waszego kółka wzajemnej adoracji? — prycha Jackson

— Ale Stiles, wciąż w nim jest — mówi Derek spokojnym głosem

— A jak właśnie się dowiedzieliśmy, całkiem na poważnie bierzesz kwestię adorowania jego, więc...

— Peter milcz na razie — prosi Derek — Stiles jesteś częścią tego stada. Chyba, że kiedyś sam zdecydujesz inaczej. I wiem, że nie odczuwasz tego tak, jak wilkołaki. Chcę, żebyś wiedział, że gdyby nie twój początkowy upór w dążeniu do tego, abyśmy dogadali się ze Scottem, a potem z Peterem to... nie byłoby żadnej watahy Hale. Nawet, jeśli przyznanie tego zajęło mi aż tyle czasu — dodaje z przepraszającym uśmiechem. — I wiem, że my też mamy wiele zaszłości, Jackson, ale... ty też jesteś tu mile widzianym gościem. Ktokolwiek, z twojej nowej watahy, będzie odwiedzał Kalifornie... zdołałem odbudować trochę dawnych znajomości. Pomogę, o ile zdołam — WOW! To chyba jedna z najdłuższych wypowiedzi Dereka, jakie Stiles kiedykolwiek słyszał.

Nie może nie uśmiechnąć się w odpowiedzi. Hale, kiwa mu głową i wraca do rozmowy z Braeden i Lydią o ich ewentualnym spotkaniu sylwestrowym.

Stiles czuje ciężar ramienia Jacksona na swoich ramionach, więc odwraca się w jego stronę, by zapytać czy wszystko w porządku. Jednak Whittemore zaskakuje go krótkim, ale nie tak znowu niewinnym pocałunkiem. Z każdej strony rozlegają się radosne śmiechy i gwizdy. Peter mówi coś o zbyt wielu osobach wchodzących mu w kadr. Dopiero to uświadamia Stilinskiemu, że starszy Hale ma w rękach kamerę. Cudownie. Jest pewien, że kolejnego dnia w każdym możliwym punkcie informacyjnym będzie wisiało ich zdjęcie. Dobrze, że Anglia jest tak daleko od tego szaleńca.

sobota, 27 marca 2021

STETER - Gorszy Dzień - BONUS 1

 

Błędy niesprawdzone. Poprawię na dniach. Słowo.



***


Stiles wie, że powinien zacząć jakoś delikatnie uświadamiać resztę watahy co do relacji jakie łączą go z Peterem. Nie chce, by dowiedzieli się od jakiś plotkujących idiotów, a tych nie brakowało w szkole jak i poza nią. Abby, ze śmiechem opowiadała mu o tym, jak ich sąsiadka przyszła na posterunek powiadomić Johna o tym, że jego syn zadaje się z jakimś starszym, podejrzanie wyglądającym mężczyzną. Wyraźnie sugerowała, że Stiles jest w coś zamieszany. Stiles chciałby widzieć jej minę, gdy ojciec z beznamiętnym wyrazem twarzy poinformował wścibską babę, że najprawdopodobniej widziała jego syna z: "partnerem, którego poznałem i niechętnie zaaprobowałem". To musiało być genialne!

Dobrze, że zdecydował się na zapoznanie ojca z Peterem. Może zbytnio za sobą nie przepadają, ale po jakimś czasie znaleźli wspólną płaszczyznę na której dogadują się bez słów. A konkretnie: obu im zależy na Stilesie, więc tak długo, jak ten jest najszczęśliwszy mając ich obu w pobliżu, to oni są w stanie tolerować swoje towarzystwo. Dlatego już od kilku dni kombinuje w jaki sposób powiadomić o wszystkim swojego najlepszego przyjaciela i Deatona. Ta dwójka, mimo swoich licznych wpadek od lat starała się dbać o niego i chronić w razie potrzeby.  Stiles chce być wobec nich szczery, ale za nic w świecie nie potrafi zebrać się na odwagę.  Codziennie odkłada tą rozmowę na kolejny raz.

Główny problem polega na tym, że po napięciu jakie zafundowało im Stado Alf i Darach, nastąpiła wreszcie wyczekiwana przez wszystkich chwila spokoju. Nie chciał być tym, który wywoła przysłowiowego wilka z lasu.

Nadal wybuchają mniejsze czy większe sprzeczki, bo nie wszyscy potrafią się dogadać. Trzy alfy, trzech emisariuszy, jeden nawrócony darach i kilka zdezorientowanych bet pomiędzy nimi. Lydia i Allison zdecydowały, że lepiej będzie jeśli odsunął się na chwilę od watahy. Tak, by wilkołaki mogły na nowo wyczuć dynamikę, jaka od teraz będzie funkcjonować w ich grupie.

Największy problem z dopasowaniem się mieli Aidien i Eathen. Co prawda ich lojalność względem Deucaliona nie była szczera, ale planowali, że po wszystkim odejdą z Beacon Hills jako alfy i założą gdzieś swoje stado. Mało to miasteczek w Kalifornii? Nikt nie jest pewien, jak to się dokładnie stało, że bliźniaki alfa nagle stały się betami. Derek warczał na nich za każdym razem, gdy choćby zerknęli w stronę Jennifer. Scott wzdrygał się na samo wspomnienie o byciu pełnoprawnym alfą. Nie było więc mowy, że McCall przygarnie pod swoje opiekuńcze skrzydełka bezpańskie wilkołaki.

— Wiem, że to trudne dla was, ale czy możecie choć przez kilka godzin zachowywać się bardziej jak ludzie, a mniej jak bezrozumne Ghule?! — wrzasnął Stilinski, kiedy któryś raz z kolei tego wieczoru wybuchła kłótnia.

Derek prycha pod nosem i wychodzi z salonu, zapewne po to by kolejny raz zajrzeć do ukrywającej się w sypialni JJ. Stilinski wzdycha i dodaje rozmowę, z dziewczyną Dereka do długiej listy rzeczy do zrobienia na ten tydzień. Wie, że musi jej być ciężko, ale jeśli chcę być z Hale'em to nie może bez końca unikać jego watahy. Łapie spojrzenie Alana, a potem zerka na jego siostrę i wie, że przynajmniej nie jest z tym sam. To miła odmiana.

Scott wygląda, jak skarcony szczeniak i Stiles zaczyna się mgliście zastanawiać, czy nadal ma tą psią miskę, którą kiedyś dla niego podpisał. McCall musi czuć się winny tej konkretnej sprzeczce, bo stara się patrzeć wszędzie tylko nie na Stilinskiego.

— Co zrobiłeś, Scott? — pyta zmęczonym głosem. Kiedy cisza zaczyna się przeciągać, rzuca nieco spanikowane spojrzenie Peterowi. Ten uśmiecha się krzywo znad kubka z kawą, ale wygląda przy tym na mniej zrelaksowanego niż zazwyczaj. Stiles zdążył poznać na tyle jego mimikę i mowę ciała, by bez trudu odgadnąć, że o cokolwiek pożarł się McCall z bliźniakami, nie było to błahe. — Mów McCall, bo jak Marvel kocham, powiem Allison o wszystkich twoich żenujących wpadkach!

— Usłyszałem, jak rozmawiają o tym, że chcą być w tej sforze w której ty będziesz Emisariuszem, bo przyjaźnisz się z Lydią i pomogłeś Ethanowi przekonać Danny'ego, że bycie częścią watahy lub przynajmniej chodzenie z wilkołakiem nie oznacza, że i on musi się przemienić. — wyrzuca z siebie Scott na jednym oddechu.

— No i co z tego? — prycha — To w zasadzie miłe, że doceniają mój wysiłek. — Peter podchodzi nieco bliżej. Teraz stoi zaledwie dwa metry od niego i niby nonszalancko opiera się bokiem o ścianę. A jednak Stilinski jest pewien, że coś wisi w powietrzu. Hale ma tą swoją minę: zbliż się do niego, a wyrwę ci wszystkie kończyny. To wzbudza w Stilesie mnóstwo ambiwalentnych uczuć. Przyjemne ciepło zalewa całe jego ciało na ten pokaz opiekuńczości i chyba jest tam też odrobina zaborczości. Jednocześnie to niepokojące, jak wiele Peter jest w stanie zrobić byleby zapewnić mu bezpieczeństwo.

— Powiedział, że to on zdecyduję kto będzie w jego stadzie. — mówi cicho Ethan. Nadal wygląda na mocno wkurzonego, ale kiedy odwraca się do Stilinskiego można też dostrzec niemą prośbę wyraźnie wypisaną na jego twarzy. — Nie chciałem, żeby tak wyszło. Rozmawiałem z Aidienem w samochodzie nie sądziłem, że ktoś nas słyszy.

— Prywatność stała się sprawą mocno dyskusyjną, odkąd wszędzie dookoła biegają przedstawiciele gatunku, który ma wyostrzone zmysły — kip, ale w żartobliwy sposób. Trzeba jakoś nieco rozluźnić atmosferę, bo w danym momencie jest tak gęsta, że spokojnie można siekierę zawiesić.

 — Święta prawda — prycha Isaac, gdzieś z okolic kanapy — Nie można bezkarnie podziwiać dziewczyny kumpla, bo ten od razu wyniucha to co chciałoby się ukryć.

— Och? Przegapiłem coś? — pyta z błyskiem w oku. Kto powiedział, że osiemnastoletni chłopcy nie mogą od czasu do czasu poplotkować. Zawsze lepiej wiedzieć więcej, prawda? Kto? Z kim? I dlaczego? To miła odmiana, po nieustannym walczeniu o życie.

— Tak jakby wpadłem na Allison na basenie... i

— Mówicie o mojej dziewczynie! — warknął McCall

— Cicho. Chwilowo nie z tobą rozmawiam — upomina Stiles — Lahey, kontynuuj, proszę.

— No za bardzo to nie ma co dalej opowiadać... — mamrocze lekko zakłopotany —  Musiałem zrezygnować z pływania z przyczyn nie zależnych od mojej woli — Kilka sekund zajmuje Stilinskiemu zrozumienie co chłopak miał na myśli, ale kiedy to już do niego dociera nie może powstrzymać się od krótkiego śmiechu.

— Poważnie? Powiedz, że przynajmniej byłeś sam w szatni

— Nie i to jest w tym najgorsze. Byłem ze Scottem i jakkolwiek niedomyślny jest McCall w wielu sprawach, tak tym razem szybko połapał się co się stało i dlaczego.

— To nie jest wcale zabawne! — warczy Scott

— Dobra już dobra, Scotty-doo — uspokaja go Stilinski — Tą niezwykle istotną informacją odnośnie fantazji erotycznych Isaaca odwróciliśmy nieco uwagę od głównego powodu zaistniałego sporu. — zakończył poważniejszym tonem — Wszyscy są już mniej więcej stabilni? Nikt się nie wywilkołakuje i nie rzuci na moją skromną osobę z zębiskami? — z różnych części loftu nadeszły mniej lub bardziej entuzjastyczne przytaknięcia.

— Stiles? — głos Petera uspokaja go odrobinę, ale sam Hale jest wyraźnie spięty — jesteś pewien?

— Inaczej to zaplanowałem, ale... powiedzmy, że nie lubię jak ktoś wypowiada się o mnie tak jakby znał każdą moją myśl i decyzję, kiedy ewidentnie tak nie jest.

— O czym ty mówisz, stary? — pyta Scott trochę spanikowany

— Derek?! — woła, bo potrzebuje tego gburowatego alfy tutaj, kiedy mają zapaść decyzje dotyczące przyszłości ich wszystkich.

— Już idę! — warczy wilkołak w odpowiedzi. Gburowaty, gbur. — Zebranie rodzinne? — pyta siadając obok Isaaca na kanapie. — Nie będę mówił do ciebie wujku. — Kpi

— Haha. Zabawny jesteś, Der. — prycha nie przegapiając tego, jak Peter spina się na słowa siostrzeńca — Musimy w końcu coś ustalić. Póki co funkcjonujemy, jak jedno stado i jeszcze przez jakiś czas nie powinno być z tym większych problemów. Scott nadal się przystosowuje do tego, że zmienił status...

— A znając tempo w jakim przyswaja nowe rzeczy, to może chwilę potrwać — wtrąca niespodziewanie Boyd. Stiles od dawna wie, że gdy chce Boyd potrafi być naprawdę uszczypliwy.

— Nie pomagasz — mamrocze Stiles — Wracając do tematu... to ja też do zakończenia liceum będę w Beacon Hills, ale potem nie mam pojęcia gdzie mnie poniesie. Planuję składać papiery na kilka uczelni. W tym tylko jedna z nich jest w Kalifornii...

— Uproszczę to, okay? — wtrąca Derek — Stiles chce powiedzieć, że mamy teraz trzy wilki alfa i trzech emisariuszy. Teoretycznie powinny powstać oddzielne stada.

— Na razie nie skaczemy sobie do gardeł, ale na razie jest spokojnie — dodaje Peter — Jednak terytorium watahy Hale jest kuszące dla sąsiednich sfor i prędzej czy później na pewno pojawi się nowe zagrożenie.

— I?

— Zapytam inaczej: czyjego rozkazu usłuchacie, gdy przyjdzie co do czego?

— Dereka — mamrocze Isaac z lekkim wahaniem w głosie. Erika i Boyd podążają za nim.

— Stilesa — odpowiadają jednocześnie Ethan i Aidien

— Jezu, ludzie co z wami! — jęczy Stilinski — Nie jestem alfą, tylko emisariuszem!

— Ty mówisz alfie co ma zrobić, a alfa nam... my po prostu pominiemy tą kolejność.

— Cóż... trudno kłócić się z ich logiką. — Peter wcale nie brzmi na urażonego. Jeśli jakąś wskazówką jest jego szeroki uśmiech, to raczej bawi go cała ta sytuacja.

— Lepiej dogaduję się z Mairin niż z Deatonem — wtrąca Derek chcąc chyba uniknąć przedłużającej się dyskusji — To nic osobistego po prostu...

— Rozumiem — Alan uśmiecha się nieco pobłażliwie — To nie jest nic niespotykanego, Derek. Emisariusze i Alfy muszą się ze sobą dogadywać, a my jesteśmy zbyt różni.

— A jednak z moją matką współpracowałeś prawie bezkonfliktowo.

— To niezupełnie prawda, wrzeszczeliśmy na siebie tak długo aż osiągnęliśmy kompromis z którego żadne z nas nie było do końca zadowolone. Ona była zbyt ufna i we wszystkich chciała widzieć tylko to co dobre. A ja musiałem być tym, który nieustannie przypominał jej, że ludzie dookoła mają też swoją ciemniejszą stronę. — Po tym wyznaniu w salonie zrobiło się cicho. Jakby każdy bał się wypowiedzieć choćby słowo, żeby nie zepsuć tego niespodziewanego rozejmu pomiędzy niezbyt lubiącymi się mężczyznami.

— Będziesz emisariuszem Petera? — Scott nie brzmi na zbyt uradowanego. Ciekawe, jak w takim razie przyjmie resztę rewelacji, które mu zaserwują?

— Nie. — mówi Deaton łagodnym tonem — Będę twoim emisariuszem.

— CO?! — woła, a jego spojrzenie jest tak zagubione, że Stiles czuje mimowolne wyrzuty sumienia. — A-ale co ze Stilesem? — nagle jego oczy rozszerzają się komicznie, a sekundę później z gardła wyrywa mu się głuchy warkot — Nie możecie go ot tak skazać na nieustanne towarzystwo Petera tylko dlatego, że wy nie chcecie się z nim użerać!

— Jakby mu to przeszkadzało — prycha Derek pod nosem

— Zamknij się, Hale — syczy Stiles — Scott? Możemy pogadać na spokojnie?

— Dlaczego nie wyglądasz na złego?

— Scott...

— Ty-ty wiedziałeś! Wiedziałeś, że nie będziesz moim emisariuszem! — brzmi na zdradzonego. Cholera, niedobrze. — Co się stało z "my, przeciw światu?"

— Gdzie planujesz mieszkać za pięć lat, Scott?

— Co?

— Odpowiedz.

— Chyba tutaj — mówi raczej niepewnie

— Gdzie planujesz studiować?

— W Sacramento. Tak, żeby w weekendy nadal pracować u Deatona i widywać się z mamą i stadem Dereka.

— Cóż... i masz swoją odpowiedź Scott. — odpowiada Stiles — Nie zapytasz jakie ja mam plany? Spokojnie nie musisz i tak się tym z wami podzielę. Psychologa i kryminologia, jeśli uda mi się pociągnąć dwa kierunki na raz. Co do miasta to... Nowy Jork, San Francisco albo Chicago. I nie mam pojęcia czy wrócę po studiach do Beacon Hills

— Och

— Taaak. Takiej właśnie reakcji się spodziewałem — wymamrotał Stiles pod nosem

— I Peter ot tak zgodził się spakować walizkę i ruszyć za tobą?

— Plan wymaga jeszcze kilku poprawek.  — przyznaje starszy Hale — Wolałbym San Francisco, bo mam tam jedną czy dwie nieruchomości w mniej zaludnionej części.

— A ja mówię, że to zależy, która uczelnia będzie mieć lepszą ofertę

— Mówiłem już, że jeśli chodzi o czesne

— Wrrrr! Nie będziesz płacił za dom i jeszcze za moje studia! Nie pozwolę ci na to.

— Ale... Stiles. Spójrz na to z logicznego punktu widzenia

— Mój ojciec nie pozwoli ci zapłacić za studia swojego jedynego, ukochanego syna. — prycha Stilinski — Przekonaj najpierw jego, to...

— Nie było tematu. — mówi pospiesznie Hale — Ale nie wtrącasz się w kwestię miejsca naszego zamieszkania.

— O ile nie postanowisz kupić wielopiętrowej willi...

— Dom, jak dom — Peter uśmiecha się krzywo i widać, że myśli nad czymś wyjątkowo intensywnie — Będziemy potrzebować wielkiego ogrodu, skoro najprawdopodobniej twoje szczeniaczki pojadą z nami...

Znowu dookoła nich jest dziwnie cicho. Stiles zerka na stłoczonych w salonie przyjaciół i może jedynie jęknąć z zawstydzenia. Chyba niechcący zdradzili więcej niż planowali. Wszyscy wpatrują się w nich z szeroko otwartymi oczami i niezbyt inteligentnymi minami...

poniedziałek, 15 lutego 2021

STETER - Gorszy Dzień - Coś na kształt epilogu, czyli Peter Hale kontra papa Stilinski

 

***

Peter zwinnie wymyka się z pokoju Stilesa przez okno. Skacze i kilka sekund później kieruje się w stronę drzwi frontowych. Z lekką obawą naciska dzwonek, a kiedy staje naprzeciwko Johna Stilinskiego gubi gdzieś całą pewność siebie. Czuje się jak cholerny uczniak! Udaje mu się wykrztusić jakieś kulturalne przywitanie, a szeryf odpowiada mu jedynie skinieniem głowy. Zaprasza go do środka obserwując go przy tym tak uważnie, że Hale z trudem opanowuje chęć ucieczki. Nagle z siłą rozpędzonego pociągu uderza w niego fakt, że od kilku tygodni pomieszkuje w sypialni jego nastoletniego syna.

Co może pójść źle?

— Hale — John wymawia jego nazwisko jakby było jakimś wyjątkowo wulgarnym przekleństwem... albo może nazwą śmiertelnej choroby?

— Tak?

— Wyjaśnijmy coś sobie — oznajmia Stilinski stanowczym tonem — Nie podoba mi się to: wy razem. Oj, bardzo mi się nie podoba...

Peter jest przekonany, że szeryf za chwilę każe mu zostawić Stilesa w spokoju. Wie też, że na pewno tego nie zrobi. Chłopak sprawia, że czuje się żywszy niż kiedykolwiek wcześniej. Jego zapach, intelekt, młode subtelnie wyrzeźbione ciało z jasną skórą, która pokrywa się uroczym rumieńcem za każdym razem, gdy Hale go całuje. Lubi nawet jego pokręcone monologi i szczeniacki humor. Od zawsze był zdania, że pewna dawka egoizmu jest wskazana jeśli nie chce się być cały czas spychanym na boczny tor. Nic się w tej kwestii nie zmieniło, dlatego patrzy Johnowi prosto w oczy. Nie rzuca wyzwania, nie kpi ani go nie obraża... daje tylko subtelny sygnał, że nie da się przepędzić.

— Jedyne co o tobie wiem to, że jesteś dwanaście lat starszy od mojego syna. Przeżyłeś pożar w którym zginęła większość twojej rodziny, a później przez dłuższy czas byłeś w śpiączce. Niedawno Deaton i Chris łaskawie poinformowali mnie, że jesteś wilkołakiem — wylicza Stilinski — Przyznaj, że to raczej niewiele biorąc pod uwagę fakt, że Stiles zna cię od ponad trzech lat.

— Co chce pan wiedzieć?

— Zależy ci na nim? — pyta John ostrym tonem — Odpowiedz szczerze, co trzydziestoletni mężczyzna widzi w osiemnastolatku?

— Partnera — odpowiada. To jedno słowo, ale wydaje mu się najbardziej trafne. Niby dopiero od kilku dni jest pomiędzy nimi coś więcej niż przyjaźń. Jednak etap randek i poznawania się w ich przypadku nie miałby żadnego sensu. Trzyletni staż znajomości. Od wrogów przez skomplikowaną przyjaźń aż do równie trudnego związku — Wiem, że dla innych będzie to wyglądać niecodziennie... To małe miasteczko i ludzie szybko zaczną o nas paplać, wymyślać niestworzone teorie.

— To jedno z moich największych zmartwień — przyznaje John — Jesteś starszy, więcej widziałeś w życiu. Możesz sobie pozwolić na to by mieć gdzieś to co o czym plotkują za twoimi plecami... Mój syn może i jest tym całym emisariuszem, ale ma jedynie osiemnaście lat i zawsze miał problemy z nawiązaniem kontaktów z innymi dzieciakami. Nawet nie wiem czy przed tobą z kimś się spotykał i...

— Stiles nie jest ode mnie słabszy czy mniej inteligentny — prycha z rozbawieniem — Mam pewne obawy, że to ja z nas dwóch jestem tym głupszym... Nie manipuluje nim. Może to zabrzmi brutalnie, ale nigdy nie związałbym się z kimś słabszym od siebie. Nie potrafiłbym cały czas uważać na słowa, ratować z opresji ani być odpowiedzialnym, solidnym i niezawodnym oparciem. Nie jestem typem rycerza w lśniącej zbroi.

— To ma niby przemawiać na twoją korzyść?

— Tak. Stiles jest mi równy i to jest dla mnie ważne. Wydaję mi się, że dla niego też... Nie wiem jak mam to wytłumaczyć, żebyś nie zrozumiał tego w zły sposób. Wilkołaki... chociaż w zasadzie chyba każdy człowiek ma inne upodobania co do związków... Derek chce kogoś o kogo może się troszczyć, kogoś kto będzie na nim polegać. Z kolei McCall raczej nieświadomie związał się z dziewczyną o dosyć dominującym usposobieniu.

— Na pewno do czegoś zmierzasz, Hale?

— Tato! — warczy zbiegający ze schodów Stiles — Możesz go nie terroryzować już od progu?

— Ale ja nic takiego nie robię! — protestuje John — Chcę tylko uzyskać odpowiedzi na kilka nurtujących mnie pytań. A twój... partner się jąka.

— Nie jąkam się!

— Grabisz sobie staruszku — syczy Stiles cicho — Słyszałem część tej waszej przyjaznej konwersacji — dodaje po chwili — Powinieneś dać mu chociaż usiąść na kanapie zanim zacząłeś przesłuchanie, bo z korytarza ma blisko do drzwi czyli ewentualnej drogi ucieczki.

Hale przez chwilę ma nadzieję, że się przesłyszał. Jednak gromki śmiech szeryfa informuje go, że gówniarz naprawdę to powiedział. Ma ochotę zrobić coś co zmaże mu z ust ten zadowolony uśmieszek. Wie, że wystarczyłoby przyciśnięcie go do najbliższej ściany, kilka sekund i miałby jego nogi owinięte wokół własnych bioder. Pozostaje to jedynie w sferze wyobraźni, bo tak jak powiedział wcześniej Johnowi: nie manipuluje chłopakiem. Szanuje go. Stiles czuje się przy nim na tyle pewnie i bezpiecznie by od czasu do czasu lekko z niego kpić...

Prycha pod nosem po czym bez zaproszenia przechodzi do salonu i zajmuje jeden z wysłużonych foteli.

— Idziecie? — woła, udając niewiniątko.

John wygląda na odrobinę wytrąconego z równowagi, a jego brwi są tak mocno zmarszczone, że Peter zaczyna poważnie zastanawiać się czy nie zostanie mu tak na stałe. To nie byłoby zbyt korzystne. Zerka na swojego partnera chcąc dać szeryfowi kilka sekund na złapanie oddechu. Stiles również na niego patrzy, wyglądając na dziwnie zadowolonego z siebie. Jakby wszystko układało się po jego myśli.

— Tato? Chcesz jeszcze o coś zapytać? Za jakiś kwadrans będzie tu Abby.

— O jakieś kilka tysięcy pytań za dużo jak na tak ograniczony czas... — oznajmia szeryf z jakimś dziwnym zrezygnowaniem widocznym w całej jego postawie — Jeśli mam być szczery to wolałbym, żeby twój chłopak był przeciętnym, niewyróżniającym się z tłumu nastolatkiem.

— Wiem — przyznaje Stiles — Zamiast tego dostał mi się ponad dekadę starszy wilkołak. Ktoś, kogo przeszłość nie jest tak jasna jak zapewne byś chciał. Przed pożarem miał rodzinę: żonę i dzieci — Peter jest zbyt zszokowany, by wydobyć z siebie jakiekolwiek słowo, ale to wydaje się wcale nie przeszkadzać Stilinskiemu w kontynuowaniu opowieści. — A to, na skali życiowego doświadczenia zostawia mnie jakiś milion lat świetlnych w tyle. Peter jest najbardziej skomplikowanym człowiekiem jakiego znam. Większość ludzi uważa za skończonych idiotów. Mało kogo szanuje o jeszcze mniej osób się troszczy, a tych do których czuje jakieś pozytywne uczucia można policzyć na palcach jednej ręki. — Stiles łapie kilka oddechów i patrzy na niego jakby prosząc o pozwolenie. Wilkołak nie ma pojęcia o co może mu chodzić, więc jedynie wzrusza ramionami — I... jest zakochany we mnie.

Peter gapi się na niego w głowie mając kompletną pustkę. Jest pewien, że zrobił jakąś głupią minę, bo Stiles zerka na niego z wyraźnie widocznym rozbawieniem. Nigdy wcześniej nie zorientował się czym jest to "coś" co czuje do Stilinskiego. Sympatie, przywiązanie, przyjaźń, zaufanie, a w końcu pożądanie i zaborczość. Troskę i... a niech go diabli wezmą! Gówniarz zorientował się wcześniej niż on sam!

— A ja to odwzajemniam. — dodaje Stiles po minutach przeciągającej się ciszy. Jego głos jest pewny i spokojny. Rytm serca równy. A to oznacza, że mówi prawdę.

STETER - Gorszy Dzień cz.11

 

***

Kilka kolejnych dni mija im we względnym spokoju. Ojciec Stilesa jest prawie cały czas poza domem, a Derek i Scott mają najwyraźniej zbyt wiele na głowie, by o nich pamiętać. To może odrobinę przykre, ale w przeważającej części praktyczne. Są jakby odcięci od reszty świata przez większość dnia. Nikt się nie wtrąca i nie udziela dobrych rad. Całkiem niezły start dla związku, a przynajmniej Stilinski odnosi takie wrażenie.

Stiles jest nieco zaskoczony tym, że nie czuje się przytłoczony ciągłą obecnością Petera. Nie jest samotnikiem, ale czasami potrzebuje kilku godzin z dala od wszystkich. Nawet Scott działa mu chwilami na nerwy. A teraz? Mieszka razem z Peterem, a co za tym idzie jedzą wspólne posiłki, śpią w jednym łóżku. Ten stary zboczeniec wlazł mu poprzedniego wieczoru do łazienki... więc pod prysznicem też nie ma szans na chwilę samotności.

Stiles nie może przestać myśleć nad tym, że ich dobra passa kiedyś musi się skończyć. Z dwojga złego woli sam powiedzieć ojcu z kim się spotyka, niż ten miałby dowiedzieć się przypadkiem wpadając na Hale'a wychodzącego z łazienki lub pijącego kawę przy stole w kuchni. Tylko, że to łączy się z lawiną spraw, które do tej pory ukrywał - wilkołakami, łowcami i całym tym nadnaturalnym szajsem. Nie mówiąc o tym, że sam jest prawie-ale-nie-do-końca zwykłym człowiekiem. Nie ma pojęcia od czego miałby zacząć. A co jeśli to za dużo i wyśle ojca do szpitala? Istnieje też opcja, że John jego będzie chciał odwieść do psychiatryka. Tutaj ma jednak pewność, że Peter wkroczyłby do akcji ze swoimi zębiskami i... cóż to też niezbyt optymistyczna wizja.

Zastanawia się czy nie podzielić tych rewelacji na raty? Tak, żeby móc nico dawkować emocje. Tylko, która wiadomość mniej wkurzy jego ojca? Fakt, że wilkołaki i inne stworzenia rodem z legend istnieją naprawdę czy to, że Stiles umawia się z dwanaście lat starszym mężczyzną...

Gdyby tylko wiedział od czego zacząć, to mógłby wyjaśnić co nieco już dzisiaj wieczorem, bo ojciec zapowiedział, że wpadnie z Abigail do domu. Stiles próbuje właśnie przygotować kolacje, ale jego myśli są bardzo daleko od gotującego się bulionu czy siekanej cebuli. Peter Hale jest naprawdę skutecznym rozproszeniem. Stilinski jest przekonany, że sos będzie z dodatkiem jego krwi, bo ten cholerny wilkołak wziął sobie za cel doprowadzenie go do szału. Niby zaoferował pomoc przy gotowaniu, ale teraz Stiles jest pewien, że to była tylko wymówka do bardzo subtelnej gry wstępnej. Hale dotyka go przy okazji sięgania po nóż czy drugą deskę do krojenia, niby przypadkowo trąca go co chwile ramieniem lub biodrem. Najgorsze z tego wszystko są jednak lekkie muśnięcia ust - najpierw czuje powiew gorącego powietrza, a potem usta rzadziej zęby i język na karku, szyi czasami na policzku czy w kąciku ust.

— Peter! — syczy przez zaciśnięte zęby, gdy wilkołak kolejny raz przykleja się do jego pleców. — Przestań — prosi

— Dlaczego? — pyta wyraźnie zaskoczony Hale

— Może umknął ci ten fakt, ale wciąż jestem nastolatkiem i to co robisz ma na mnie raczej silny wpływ.

— Wiem — mówi Peter po prostu, a jego ręka niebezpiecznie zbliża się do zamka w spodniach Stilesa. — Dlatego to takie satysfakcjonujące. — Stilinski ma ogromną ochotę palnąć go patelnią. Ogranicza się jednak do dźgnięcia łokciem pod żebra. — Auu

— Jakby cię to naprawdę zabolało — prycha Stilinski wywracając oczami — Naprawdę chcę zdążyć z kolacją zanim przyjadą. Pomacać mnie możesz później, teraz byłbym wdzięczny za prawdziwą pomoc. — tłumaczy cierpliwie

— W porządku, postaram się trzymać ręce przy sobie — obiecuje Hale.

Stilesa bawi jego lekko naburmuszona postawa. Który z nich jest tym bardziej niedojrzałym?

 

***

Kolacja jest już prawie gotowa. Pozostały ostatnie poprawki i sałatka, ale to może zrobić już później. Po szybkim prysznicu i przebraniu się w czyste ciuchy. Powinien się domyślić, że Peter mu nie odpuści. Przyczaiła się bestia tylko na chwilę, a kiedy jedzenie było już przygotowane przystąpiła do ataku.

Zanim orientuje się w sytuacji jest już przyszpilony do jednej z szafek, a Hale całuje go tak jakby chciał go pochłonąć. Dłonie wilkołaka raz po raz zaciskają się mocno na jego biodrach, a później pośladkach. Stilinski nawet nie myśli o tym żeby go powstrzymywać, ma jedynie nadzieję, że skończą zanim szeryf przyjedzie. To raczej nie jest dobry sposób na poinformowanie ojca o tym, że ma się partnera... Nie próbują się rozebrać, jedynie odpinają spodnie i zsuwają je nieco z bioder. To nie tak, że zamierzają po raz pierwszy zrobić to na szybko w kuchni. Niby dotykali się już trochę wcześniej, ale o wile ostrożniej, centymetr po centymetrze poznając swoje ciała. Dopiero poprzedniego dnia Peter widział go całkiem nago... Tym razem jest inaczej, Stiles może wręcz wyczuć napięcie między nimi. Dla wilkołaka to musi być o wiele wyraźniejsze. Bierze urwany oddech i zaciska palce na mocno zaczerwienionej główce penisa Petera, który warczy gardłowo i niemal natychmiast kopiuje jego ruch. To nie jest pierwszy raz, kiedy trzyma cudzy sprzęt w ręce, ale wciąż odczuwa lekką tremę. Nagle uderza w niego to, że Hale jest na pewno o wiele bardziej doświadczony i...

— Stiles — głos wilkołaka brzmi na mocno napięty. Peter przyciąga go do siebie bliżej, jednocześnie unosząc go kilka centymetrów w górę. Stiles nie może powstrzymać się przed zaskoczonym sapnięciem, kiedy ich członki ocierają się o siebie. Skóra przy skórze. To o wiele lepsze niż sądził. Peter całuje go ponownie, jednocześnie pieszcząc ich powolnymi, drażniącymi ruchami. Stiles jedną ręką przytrzymuje się jego barku aby nie zmienić tak trafionej pozycji. Drugą splata z tą należącą do Hale'a, który uśmiecha się na to z zadowoleniem. Stiles jest z natury ciekawską istotą i raczej nic nie może powstrzymać go od nauczenia się czegoś nowego. — Pokaż mi co lubisz robić, kiedy wiesz, że nikt nie patrzy — mówi Hale wprost do jego ucha i przygryza skórę tuż za nim. Stiles ma ochotę prychnąć, ale działania Petera sprawiają, że brzmi to bardziej jak przeciągły jęk. Nieistotne. Ważne jest jednak to, że umie rozpoznać wyzwanie, kiedy ktoś mu je rzuca.

Przestaje przejmować się tym co jeszcze chwilę wcześniej zaprzątało jego myśli i po prostu pieści go tak jak sam lubi być dotykany. Ta taktyka najwyraźniej się sprawdza, bo po chwili ich dłonie znowu pracują w tandemie. To zaskakująco intymne, pomimo tego, że jest środek dnia, a oni znajdują się w ogólnodostępnej części domu... a co najgorsze Stiles nie może przypomnieć sobie czy na pewno zamknął drzwi wejściowe.

Gdy Hale zaciska rękę na jego penisie nieco mocniej, a pocałunki na powrót stają się niechlujne, Stiles wie, że obaj nie wytrzymają już długo.

Dochodzi pierwszy co w zasadzie nie jest zaskakujące, bo Peter drażnił się z nim całe popołudnie. Na wpół twardy był odkąd tylko wrócił ze szkoły i zobaczył swojego Hale'a rozłożonego na łóżku z uśmiechem, który nie wróżył nic dobrego... a może wręcz przewinie?

Peter potrzebuje jedynie kilka pociągnięć ręką więcej. Może to co dzieje się między nimi ma na niego równie silny wpływ co na Stilesa?

 

***

— Cholera, ojciec już jest! — klnie Stiles, wyglądając przez okno swojego pokoju — Wiedziałem, że przez ciebie nie zdążę!

— Obędzie się bez sałatki — prycha Hale wycierając mokre włosy ręcznikiem — A ty musiałeś się jakoś odstresować. Całe popołudnie nad czymś myślałeś i byłeś tak zdenerwowany, że chwilami nie docierało do ciebie co mówiłem.

— Serio?

— Uhm... dowiem się co aż tak zaprzątało twoją głowę?

— Nigdy o to nie pytałem, ale mieszkasz z Derekiem czy...?

— Mam mieszkanie w centrum. — odpowiada Hale patrząc na niego przenikliwie — To taka delikatna sugestia, że powinienem się wynieść? Tym się tak martwiłeś?

— Nie, ale zastanawiam się nad tym co będzie dalej. Wolałbym nie przeprowadzać się do McCalla.

— Niby czemu miałbyś?! — pyta zdezorientowany Hale

— Nie wiem jak mój staruszek zareaguje na ciebie jako mojego partnera... na wszelki wypadek miej opracowany plan ucieczki.

*

— Mogłeś mnie uprzedzić, że coś takiego planujesz! — syczy Peter. Nie jest strachliwy, ale wizja szeryfa Stilinskiego mierzącego do niego z pistoletu nie chcę zniknąć z jego świadomości. Zawsze ufa swojemu instynktowi, a ten podpowiada mu, że przedstawienie się Johnowi jako partner jego osiemnastoletniego syna skończy się dla niego kilkoma ranami postrzałowymi. Szczególnie, jeśli od tak wyjdzie z sypialni Stilesa z wciąż wilgotnymi włosami. Nie trzeba być geniuszem ani policjantem, aby dojść do tego co tam robił...

— Najpierw sam z nim porozmawiam, a ty zaczekasz tutaj.

— A to nie będzie świadczyło na moją niekorzyść?

— Z tego co wiem Abigail też przyjedzie później — mówi Stiles wzruszając lekko ramionami. Hale marszczy brwi próbując odgadnąć co ma jedno do drugiego. — Pewnie pamiętasz, że mój ojciec poinformował mnie o tym, że się z kimś spotyka podczas spokojnej, kulturalnej rozmowy w cztery oczy.

— I sześć uszu — wtrąca z zadowoleniem, bo właśnie dzięki swojemu wilkołaczemu słuchowi dowiedział się o biseksualiści Stilesa.

— O tym lepiej mu nie wspominać. — oznajmia z poważną miną — Tak jak i o kilku innych drobiazgach... takich jak wilkołaki, łowcy i cała reszta.

— Okay.

— Myślałem, że będziesz protestował? — dziwi się Stiles

— To twój ojciec, a więc decyzja należy do ciebie... Wciąż jestem trochę zaskoczony tym, że chcesz powiedzieć mu o mnie.

— Powinienem poczekać?

— Nie wiem. — odpowiada Hale — Jestem raczej kiepski, jeśli chodzi o poprawne relacje rodzinne.

— Chcę żeby wiedział, bo... — Stilinski urywa na kilka sekund. Próbuje chyba znaleźć odpowiednie słowa — Nie zamierzam się specjalnie obnosić z tym, że kogoś mam, ale nie będę też się ukrywał — oznajmia stanowczo — Na pewno nie będziemy zawsze przesiadywać w czterech ścianach. Ktoś nas zobaczy i z czystej uprzejmości doniesie mojemu ojcu.

— To bardzo prawdopodobne.

— Wolałbym aby dowiedział się ode mnie.

— W porządku. — mówi Peter — A teraz lepiej idź już na dół, bo szeryf właśnie szarpie się z drzwiami wejściowymi.

— Jeśli nie będzie groził, że cię zastrzeli jak tylko zobaczy... to wymknij się i zapukaj od frontu — proponuje Stiles i wychodzi nie dając mu szans na odmowę. Sprytnie.

 

***

— Cześć! — woła Stiles zbiegając ze schodów — Wow! Szykuje się jakaś apokalipsa? — pyta wpatrując się z niedowierzaniem we własnego ojca obładowanego torbami z zakupami spożywczymi.

— Pomyślałem, że moglibyśmy ugotować coś zanim Abby przyjedzie... wiesz od kilku dni to ona mnie dokarmiała.

— Uhm.

— Wiem, wiem - pewnie zaraz powiesz, że moje próby przygotowania czegoś bardziej skomplikowanego niż płatki z mlekiem lub kanapki, kończą się źle dla sprzętów i ludzi w moim otoczeniu, ale...

— Hej! Stop, szeryfie. Wstrzymaj konie — woła ze śmiechem Stiles — Brzmisz jak ja. Co jest bardzo, ale to bardzo przerażające.

— W końcu musiałeś to po kimś odziedziczyć

— Zawsze myślałem, że z waszej dwójki to mama była tą wygadaną?

— Wydaję mi się, że w tej kwestii byliśmy dosyć podobni... i oto efekty — podsumował John patrząc na niego znacząco

— Hm... podobno chciałeś mojej pomocy? — pyta niby niewinnie

— Tak — odpowiada jego ojciec udając, że nie słyszy ukrytego przytyku — Nie wiedziałem co można przygotować na taką kolację... więc chyba odrobinę przesadziłem — tłumaczy stawiając torby na jednym z blatów.

— Będziemy mieć na zapas. Ile mamy czasu zanim Abigail przyjedzie? — John zerka na zegarek

— Godzinę, albo coś koło tego.

— Poważnie?! Myślisz, że to wystarczy?! — pyta, świetnie udając oburzenie

— A nie?

— Tato... — wzdycha ze zrezygnowaniem

— To co zrobimy? Mam coś zamówić? — dopytuje się lekko spanikowany szeryf.

— Na szczęście masz tak dobrego i inteligentnego syna, który pomyślał o wiele wcześniej od ciebie o tym, że gości należy odpowiednio podjąć... szczególnie, jeśli chce się, żeby kiedyś stali się domownikami. — podsumowuje z krzywym uśmiechem.

— Nie cierpię, kiedy mi to robisz — prycha gniewnie John — A ja zawsze daję się podejść jakbym poznał cię wczoraj — dodaje zrezygnowany — Co tam masz dobrego?

— Trzeba jeszcze zrobić sałatkę — oznajmia i czeka na choćby najsłabszy protest. — Pokroisz, a ja doprawię i wymieszam? — pyta, chociaż zawsze tak robią

— Okay. To co jemy oprócz zieleniny?

— Pieczone ziemniaki, roladki z kurczaka z serem, pieczarkami i szynką — widzi, że oczy jego ojca aż błyszczą ze szczęścia — Nie przyzwyczajaj się — studzi jego entuzjazm — Codziennie nie będę robił takich skomplikowanych dań. A teraz: deska, nóż i kapusta!

 

Kilka minut upływa im w ciszy przerywanej od czasu do czasu okrzykami typu: Gdzie salaterka? Podaj koszyk z przyprawami! John, przynajmniej jest posłusznym pomocnikiem szefa kuchni. Nie to co Peter... Stiles czerwieni się na samą myśl o tym co godzinę temu robili tutaj z Hale'em. Bierze kilka głębokich, uspokajających oddechów. Skoro zdecydował się poinformować ojca to musi w końcu się do tego zebrać... jeśli będzie to wciąż odkładał, to nie zdąży przed przyjazdem Abigail.

— Tato?

— Coś znowu robię źle? — pyta odrobinę wystraszony John, przypatrując się uważnie sparzonej kapuście.

— Nie — odpowiada Stiles śmiejąc się nerwowo — Chodzi o jedną z naszych wcześniejszych rozmów... wtedy, gdy przyznałeś się do randkowania z Abby

— Pamiętam, że zareagowałeś dosyć entuzjastycznie. To trochę mnie zastanawiało i podpytałem Abigail. — Stiles na chwilę wstrzymuje oddech — Pewnie ucieszy cię, że nie wsypała cię w żaden sposób. Przyznała jedynie, że czasami rozmawiacie o różnych sprawach i jesteście dobrymi przyjaciółmi.

— To świetnie... ale ja nie o tym — plącze się nerwowo — Wtedy zapytałeś czy mam kogoś

— I zaprzeczyłeś — mówi ojciec tonem szeryfa. Zostawia tą nieszczęsną kapustę w spokoju i wpatruje się w niego wnikliwie — Stiles, skłamałeś?

— Technicznie rzecz biorąc, to nie.

— Co to niby znaczy?

— Znałem go, ale... nie wiedziałem, że jest mną zainteresowany. Cholera, ja nawet nie zorientowałem się, że to odwzajemniam.

— On? — pyta John marszcząc brwi. Prawdopodobnie myśli nad tym kogo jego syn może mieć na myśli. Stiles przytakuje wyłamując palce — Nie przeszkadza mi, że to chłopak — mówi i to zapewne miało być uspokajające. Jednak Petera Hale'a można określić na wiele sposobów, ale słowo chłopak nijak do niego nie pasuje.

— Tato? Jest pewna kwestia, która raczej ci się nie spodoba...

— Jest karany?!

— W jego aktach nie ma nic poza wybrykami z czasów szkoły czy studiów.

— A ty skąd to niby wiesz? — pyta, ale wystarczy jedno spojrzenie na Stilesa i odpowiedź jest jasna — Znowu podebrałeś mi klucze i grzebałeś w archiwum. — dodaje z ciężkim westchnięciem. — Zaraz, chwila studia?

— To właśnie jest ta część, którą najchętniej pominąłbym milczeniem, ale...

— Nawet nie próbuj. Jak duża jest różnica wieku? Sześć lat?

— Bardziej, jak dwa razy sześć? — oznajmia i zaciska kciuki tak mocno, że grozi to ich połamaniem

— Stiles... chcesz mi powiedzieć, że umawiasz się z trzydziestoletnim mężczyzną?!

— Uhm...

— Kto to jest? — John zaczyna krążyć po kuchni w tą i z powrotem — Jak to się w ogóle stało? Skąd go znasz? Ta twoja wizyta w Jungle ma z nim coś wspólnego? To ktoś stamtąd? — urywa na chwilę i blednie — Proszę powiedz mi, że to nie jeden z twoich nauczycieli?

— Tato! Czy ja wyglądam ci na zakompleksionego, bardzo naiwnego kretyna? Mam nadzieje, że masz na końcu języka jakieś zaprzeczenie — łapie oddech — Oczywiście, że nie spotykam się z nauczycielem! Niby z którym? Każdy jest żonaty, po pięćdziesiątce, albo co gorsza jest Harrisem lub Finstockiem!

— Hm... może i racja. Poniosło mnie. Wiem, że jesteś bystry, ale wciąż jesteś nastolatkiem, a ja ostatnio kompletnie nie miałem dla ciebie czasu. — tłumaczy szeryf — Nie chcę, żebyś odbijał to sobie szukając kogoś... hm...

— Czy mieliście znowu jakieś szkolenie z podstaw psychologii? — Stiles nie może powstrzymać się od prychnięcia — Nie łaziłem po klubach w poszukiwaniu faceta. Znam go od prawie trzech lat.

— Skąd?

— Hm... Scott miał z nim na pieńku, bo Peter umówił się z jego mamą. Poprosił mnie żebym jakoś nie dopuścił do tego spotkania.

— Tak? Kontynuuj proszę, robi się coraz ciekawiej.

— Mogłem specjalnie wjechać w jego samochód, kiedy staliśmy na światłach?

— Stiles, czy my rozmawiamy właśnie o tym "wypadku" z Hale'em? Peterem Hale'em, który spędził cztery długie lata w śpiączce? — John dopytuje się coraz bardziej spanikowanym głosem

— Tak.

— Jakim cudem w ogóle do tego doszło?! Deaton mówił, że za nim nie przepadacie.

— Rozmawiałeś z Alanem?

— I z Melissą oraz Chrisem Argentem

— Chcesz mi powiedzieć, że wiesz o... wszystkim?

— Jestem szeryfem. Myślisz, że jak dużo czasu zajęło mi zorientowanie się, że z tym miasteczkiem jest coś nie tak? — kpi John — Wcześniej odwracałem wzrok i udawałem, że niczego nie dostrzegam... ale, kiedy mój jedyny syn zaczął wymykać się bez przerwy z domu, pachnieć jakimiś ziołami i czytać dziwne, trącające na kilometr okultyzmem książki musiałem przestać tak robić...

— Uhm, niespodzianka? Jestem emisariuszem

— Czyli... kimś takim jak Deaton? Pomagasz, leczysz i doradzasz? — upewnia się starszy Stilinski

— Mniej więcej.

— Alan mówił, że każde stado ma swojego doradce... on póki co pomaga Derekowi Hale'owi, ale nie dogadują się zbytnio.

— Pytasz czy z czasem go zastąpię? — John kiwa głową — Taki był plan, ale ostatnio dużo się zmieniło. — zagryza wargę niepewny jak wyjaśnić ojcu fakt, że jego partner zabił innego wilkołaka i przejął jego status. John i tak jest już wystarczająco negatywnie nastawiony do Petera. — Derek osiadł w Beacon Hills, a ja nie zamierzam rezygnować ze studiów. Póki co ma Alana oraz jego siostrę Marin Morrell. Poradzą sobie.

środa, 30 grudnia 2020

STETER Świąteczny - "Uwaga! Wilkołak przewodzi prąd" cz.2

***

Przerwa świąteczna skończyła się za szybko, a jednocześnie dla Stilesa trwała zbyt długo. Powrót do Beacon Hills sprawił, że coś się w nim zmieniło. To było okropne uczucie - siedzieć obok najwspanialszej kobiety na świecie, dziewczyny o której marzył przez całe liceum i czuć, że to nie wypali. Stilinski nie miał pojęcia skąd to się wzięło, a tym bardziej jak sobie z tym poradzić. Spędzili razem trzy dni, a potem Martin musiała wracać na uczelnie. Możliwe, że ten dziwaczny dystans między nimi wytworzył się przez to, że widywali się tylko co drugi weekend. A przynajmniej Stilinski tak próbował sobie to wytłumaczyć. W ogóle nie dopuszczał do siebie myśli, że to może mieć coś wspólnego z pewnym świątecznym incydentem. Ich rozmowy były... nie wymuszone, ale jakieś chłodniejsze? Kiedy byli przyjaciółmi tematy nigdy im się nie kończyły, a co ważniejsze żadne z nich nie czuło się źle, jeśli pojawiała się kwestia w której mieli odmienne zdania. Zaraz po tym jak zaczęli się spotykać Stiles nie mógł odlepić się od Lydii, nie żeby obmacywał ją publicznie, bo to mogłoby się skończyć dla niego co najmniej trwałym uszkodzeniem słuchu. Za to często ją obejmował czy chociażby trzymał za rękę... W pozostałych bardziej prywatnych kwestiach też nie układało im się najgorzej. A po tej cholernej przerwie świątecznej, wszytko się pochrzaniło.

Trzeba przyznać, że Lydia była wyjątkowo cierpliwa i wyrozumiała, przynajmniej jak na nią. Wytrzymała prawie dwa miesiące zanim podjęła temat. Punktem zapalnym były chyba walentynki. I to wcale nie tak, że Stiles się nie postarał. Tego mu nikt nie może zarzucić! Oszczędzał na ten jeden wieczór od początku roku. Pojechał do Lydii i zaczekał aż skończy zajęcia. Potem kolacja i dał się nawet wyciągnąć na parkiet, chociaż wciąż nienawidził tańczyć. Najdziwniejsze było to, że bawił się wyśmienicie. Do czasu, aż dotarli do sypialni... bo to była porażka, której początkowo nic nie zwiastowało. Martin włączyła muzykę, a zamiast typowego dla okazji czerwonego wina, otworzyli rum i dolali sobie po porządnej porcji do gorącej herbaty. Śmiali się i rozmawiali jak za starych czasów. Stilinski myślał, że już wszystko między nimi w porządku.

Może i było, ale tylko do czasu aż pozbyli się ubrań. Stiles chciał żeby podłoga pod nim się rozstąpiła i go pochłonęła. Wolałby jeszcze raz zmierzyć się z Gerardem niż spojrzeć Lydii w oczy po czymś takim. Nie ma większego upokorzenia dla dwudziestoletniego faceta niż to, że jego fiut odmawia współpracy w najmniej odpowiednim momencie.

Niestety, jak to już w jego życiu bywa wszechświat mu się sprzyjał i żadna nagła katastrofa nie zmusiła ich do natychmiastowej ewakuacji. Martin zarzuciła na siebie szlafrok, a jemu podała zdjęte przed chwilą bokserki i koszulkę.

— Więcej rumu? — zapytała, uśmiechając się uspokajająco. Stiles przestał wpatrywać się z nadzieją w panele i zerknął na nią w szoku. Spodziewał się wszystkiego: kłótni, wyrzutów czy nawet posądzenia o zdradę. — Stiles?

— Jasne.

 

***

Od tamtego walentynkowego niewypału minęło dwa tygodnie. Stiles denerwował się jak jasna cholera, bo Lydia jak do tej pory nie skomentowała tego w żaden sposób, a to było do niej niepodobne. Wieczorem miał odbierać ją z dworca, bo ten weekend spędzają u niego. Na wykładach był jak nieprzytomny, a zajęcia z samoobrony i rozkojarzenie to nie najlepszy pomysł. Skończył z rozkwaszonym nosem i kilkoma siniakami. Nawet zazwyczaj surowa instruktorka, zapytała się go czy wszystko dobrze. Musiał więc wyglądać, jak obraz nędzy i rozpaczy. Zwęszył okazję i zwolnił się wcześniej...

Lydia przyjechała popołudniowym pociągiem, a nie tak jak wcześniej planowała wieczornym. To dawało im więcej czau razem i jeszcze dwa miesiące temu Stiles byłby wniebowzięty.

— Chcesz zjeść na mieście czy próbujemy coś gotować? — zapytał, starając się żeby nie było słychać, jak bardzo był zestresowany.

— Ciebie też miło widzieć, Stiles — odpowiedziała Martin, ale nie brzmiała na urażoną tylko na rozbawioną — I może być trzecia opcja?

— Czyli jaka?

— Zamówmy coś na wynos. — Stilinski miał ochotę palnąć się w czoło, a powstrzymał się tylko dzięki czujnemu spojrzeniu dziewczyny. — I nie denerwuj się tak — dodała Marin, wręczając mu rączkę od swojej walizki.

 

Godzinę później siedzieli na przeciwko siebie przy niewielkim stoliku w jego pokoju. Lydia z apetytem pochłaniała swoją porcję chińszczyzny, nie znał nazwy dania, ale z pewnością to coś piekielnie ostrego. Stiles nigdy nie rozumiał jak ona może to jeść i nie ziać ogniem. On tylko raz spróbował i chciało mu wypalić usta...

— Słowo daję, za każdym razem jak się widzimy, łamię swoje przyrzeczenia o zdrowym odżywianiu.

— Przepraszam?

— Najwyżej się roztyję — stwierdza lekko — Będę gruba, ale wciąż genialna.

— Będziesz grubym geniuszem... i wymyślisz fast food, który nie ma kalorii.

— Raczej nie dostanę za to żadnej nagrody, ale wszystkie kobiety będą mnie czcić jak boginię. — Stiles był przekonany, że taka wizja przyszłości całkiem jej się podoba. — I mój najlepszy przyjaciel też na pewno na tym skorzysta. — Och. A jednak będą o tym rozmawiać

— Lydia, jeśli chodzi o walentynki...

— Nie, a może nie tylko o nie. — stwierdziła Martin, wpatrując się w niego uważnie — Musisz przyznać, że byliśmy o wiele lepszymi przyjaciółmi niż jesteśmy parą.

— Nie wiem... na początku było cudownie

— Zazwyczaj tak jest, a potem zaczynają się komplikację. I nie mieliśmy łatwo. Oboje. Już samo to, że po niecałych dwóch tygodniach związku byliśmy oddzieleni od siebie o kilkaset kilometrów...

— Prze

— Ani się waż przepraszać! — syknęła Lydia — Nie masz za co Stiles... Kocham cię, ale nie jestem pewna czy jestem w tobie zakochana. Rozumiesz?

— Chyba tak. — powiedział, chowając twarz w dłoniach. — Co teraz? Nie chcę cię stracić...

— Nigdzie się nie wybieram... prawie wszystko pozostanie bez zmian. Możemy nawet jeździć do siebie co drugi weekend jak do tej pory?

— Prawie wszystko?

— Nie będziemy ze sobą sypiać... chociaż to nie tak, żebyś ostatnio był tym zainteresowany

— Lyds! — sarknął oburzony. Wiedział, że ten temat jeszcze wypłynie. Za dobrze ją znał, żeby wierzyć w to, że odpuści. — Ja nie.... to nie... — jąkał się.

— Coś się stało podczas twojej wizyt w domu? Mam rację? — dopytywała się — Malia? Może, jak ją zobaczyłeś, to coś wróciło? W końcu podobno pierwszej miłości się nie zapomina... Powiem ci, że ja zawsze będę mieć taką malutką słabość do Jacksona.

— To palant. — mruknął nie mogąc się powstrzymać, ale jeszcze jakieś pięć minut temu rudowłosa była jego dziewczyną. Czuł się jednocześnie zraniony i tak dziwacznie lekki. — Chciałbym żeby chodziło o Malię

— Fakt, Jackson powinien mieć tak na drugie, ale to nie zmienia tego, że ma też kilka dobrych cech. — Stilinski bardzo chciałby się z nią o to sprzeczać, ale cholerna uczciwość zmusiła go do przyznania jej racji. Zacisnął więc tylko zęby i patrzy na nią spod zmrożonych powiek.

— Nie powiem tego. Zapomnij

— Jak tam chcesz — odpowiedziała, odrobinę podśmiewając się z jego dziecinnego uporu. — Nie Malia... więc kto?

— Zabijesz mnie śmiechem, albo sama umrzesz ze śmiechu... innej opcji nie widzę.

— No dalej!

— Może po prostu opowiem ci co się stało? — Martin kiwnęła głową i rozsiadła się wygodniej.

— Zaczęło się od cholernych światełek...

 

*Przerwa świąteczna w Beacon Hills*

 

Derek odesłał go z Peterem do domu i Stiles zaczął żałować podjętych decyzji już w sekundę później. Wilkołak wcale nie współpracował, szedł opierając się w większości na nim. A mógłby przysiąc, że oprócz wybitego barku i kilku lekkich stłuczeń, temu starem durniowi nic nie dolegało.

— Mógłbyś przestać?! — syknął cicho — Może zapominasz, ale ja nie mam waszej siły i jeśli dalej będziesz wisiał na mnie, jak jakiś cholerny rzep, to za chwilę obaj wywrócimy się na schodach. — zatrzymał się żeby móc spojrzeć czy Scott i Derek wciąż ich obserwują.

— Okay... Mógłbym iść sam. — Stiles już prawie się ucieszył — Tylko, że chyba spadając z tej przeklętej drabiny uszkodziłem sobie też kolano. Do rana się wyleczy, ale jakoś muszę dostać się do swojego mieszkania.

— Czyli gdzie? — Stilinski starał się jak mógł żeby nie pokazać jak bardzo zaskoczyło go to, że Peter jako jednen z nielicznych ocalałych Hale'ów nie mieszkał z Derekiem. — Mam cię odwieźć teraz czy chcesz wejść do domu?

— Kamienica za twoją starą szkołą? Wolałbym chyba już jechać.

— Ale tam od lat nikt nie mieszka...

— Dlatego kupiłem ją od miasta za bezcen... Jak wiesz Dobroczyńca czy raczej Meredith znacznie uszczupliła moje oszczędności.

— Niech zgadnę: wyremontowałeś mieszkania i teraz wynajmujesz?

— Prawie zgadłeś, drugie piętro i poddasze zostawiłem dla siebie. — odpowiedział uśmiechając się z zadowoleniem — Na pierwszym jest restauracja, a parter i piwnice zamieniłem w klub.

— Dla wilkołaków-emerytów? — zapytał

— Hej! Już kiedyś mówiłem ci, że nie jestem tak stary jak myślisz.

— Pamiętam... że również nie tak młody jak chciałbyś być.

— Masz świetną pamięć, Stiles... oczywiście jak na człowieka.

— Oczywiście — mruknął z przekąsem. Otwierając jednocześnie drzwi od strony pasażera w samochodzie Petera. I kiedy wilkołak skulił się już w na niewielkiej przestrzeni swojego sportowego samochodu, Stiles pozwolił sobie na zmęczone westchnięcie — Tęsknie za swoim Jeepem. — mruknął pod nosem

Dwadzieścia minut później byli na miejscu. Stilinski nie mógł, nie gwizdnąć z uznaniem na widok odremontowanego budynku. Peter uśmiechnął się z widocznym zadowoleniem.

— Jeśli chcesz mogę pożyczyć ci samochód do jutra... musisz jakoś wrócić do domu Dereka.

— A ty?

— Mam drugi.

— Oczywiście, że masz — powiedział wywracając oczami. Czasami zapominał, że rodzina Hale'ów była bogata.

— Identyczny jak ten — dodał Peter i jego ton był dziwny. Jakby się nie przechwalał tylko... — Malia nie przyjęła prezentu

— Było spróbować z jeleniem. — odpowiedział zanim zdążył się ugryźć w język. Odchrząkuję nerwowo — Dasz sobie radę?

— Powinienem...

— Dobra. Pomogę kalece dowlec się do kanapy. — wysiadł i obszedł samochód. Peter w tym czasie zdążył otworzyć drzwi i wystawić nogi na chodnik. Przyglądał się swojemu lewemu kolanu tak, jakby miało mu odpowiedzieć czy da radę go utrzymać, co Stilinski uważał za idiotyczne. Przecież już sam z siebie zaproponował, że mu pomoże. — Aż tak źle?

— Bywało gorzej

— Wiem. — Powiedział Stiles i podał wilkołakowi dłoń. Nie spodziewał tylko ostrego ukłucia elektryczności. Odskoczył jak oparzony, poślizgnął się i wyłożył się jak długi prosto w błotnistą kałuże. — Auć — syknął, podnosząc się ostrożnie do siadu. Spojrzał na Hale'a, bo spodziewał się salwy śmiechu, a tu cisza. Peter wyglądał jakby kolejny raz trzepnął go prąd. Osłupienie, dezorientacja i przerażenie były doskonale widoczne na jego twarzy. — Wygląda na to, że jest dwa zero dla ozdób świątecznych.

— Taaak — mruknął Hale, ale brzmiał tak jakby myślami był gdzieś daleko. — Ale nic nie złamałeś? — zapytał nagle, jakby wybudzony z jakiegoś transu.

— Nie — Stiles podniósł się ostrożnie na nogi i podszedł z powrotem do wilkołaka — Żadnego więcej rażenia prądem, jasne?

— Uhm — Peter odpowiedział dziwnie potulnie. Stilinski zrzucił to na karb zmęczenia i obrażeń. Pomógł mu wysiąść z samochodu i tym razem obyło się bez niespodzianek.

Dotarcie na drugie piętro zajęło im kilka minut. Obaj z pewnością odetchnęli z ulgą, gdy w zasięgu ich wzroku pojawiła się kanapa. Po posadzeniu na niej Hale'a, Stilinski wrócił się do wiszącego w przedpokoju lustra i oszacował straty. Na płaszczu miał wielką plamę z błota.

— Możesz wsiąść coś z szafy — dobiegło go mamrotanie z kanapy

— Czy ty nie jesteś dzisiaj przesadnie miły? Rozumiem święta i te sprawy, ale...

— Jeśli wrócisz do reszty wyglądając tak, to McCall pomyśli, że próbowałem cię zamordować. — Stiles ostrożnie zdjął płaszcz i odłożył go na półkę w taki sposób, aby niczego nie pobrudzić

— Nie wiem czy wilkołaki mają jakieś środki przeciwbólowe, które na nich działają?

— Mają, ale to nie jest na tyle poważne uszkodzenie, żebym rezygnował z przytomności.

— Okay... to może daj chociaż tą kurtkę? Odwieszę i... — Stiles pochylał się nad Peterem, kiedy ten niespodziewanie pociągnął go za sweter i zmusił tym samym do zajęcia miejsca obok siebie. — Co? — zdołał wykrztusić, zanim wilkołak go pocałował. Stiles tylko na dwie sekundy zapomniał o reszcie świata.

— Hale — syknął, odpychając go — Zwariowałeś?

— Na to wygląda — westchnął Peter, wyciągając rękę w jego stronę. Stilinski odsunął się poza jego zasięg.

— Wiem, że masz nieco dziwaczny kompas moralny, ale ja mam dziewczynę.

— To gdzie ona jest? Myślałem, że skoro przyjechałeś sam...

— Cholera, to nie ma nic do rzeczy... Lydia jest specyficzna.

— Chciałeś powiedzieć, że jest jędzą

— Hej! Jak już, to BYWA jędzą czasami — Hale uśmiechnął się z zadowoleniem — A ty bywasz dupkiem.

— Możliwe, że nawet jestem, a nie tyko bywam... ale i tak cię do siebie przyciągam. — mruknął patrząc na niego wymownie.

— Zwariowałeś. Już pomijając całą resztę... byłem z Malią, pamiętasz ją? Spotykałem się z twoją córką, sypiałem z twoją córką!

— No i?

— Ty naprawdę... — aż brakło mu słów.

— Stiles... nie chcę nic na siłę. — oznajmił takim tonem jakby rozmawiali o pogodzie — Lubisz mnie i nawet nie próbuj zaprzeczać... już za samo to większość osób, które obaj znamy uznałby cię za niepoczytalnego. — Stilinski wstał z kanapy i tym razem wilkołak go nie zatrzymywał. Był już prawie przy drzwiach, kiedy Hale odezwał się ponownie. — Będę tu, jeśli zmienisz zdanie. — Stiles westchnął, odwrócił się i patrzył chwilę na dziwnie poważnego Petera Hale'a, aż w końcu poddał się i skinął głową na do widzenia.

 

***

 

— Lydia? Dobrze się czujesz? Milczysz już tak od kilku minut i to mnie trochę stresuję...

— Stiles... ja jestem najlepszą byłą dziewczyną pod słońcem, ale wymieniasz mnie na PETERA HALE'A?!

 

sobota, 26 grudnia 2020

STETER Świąteczny ;) "Uwaga! Wilkołak przewodzi prąd!" cz.1

 

***

Od kiedy większość osób z watahy Scotta poszła na studia, a tym samym rozpierzchła się po Stanach, spotkanie w pełnym składzie wydawało się niemożliwością. Stilinski chociażby się dwoił czy troił to i tak nie mógł się z niczym wyrobić, tak żeby móc pozwolić sobie na weekend w domu. Cały czas mu czegoś brakowało... Kasy na bilet, a kiedy udało mu się uskładać odpowiednią kwotę to wyskakiwało mu coś nagłego i nie mógł jechać. Gdy uporał się z bieżącym problemem okazywało się zazwyczaj, że jego rezerwowa gotówka w niewyjaśniony sposób ulatniała się z portfela.

Stiles z utęsknieniem wyczekiwał przerwy świątecznej. Nie żeby jego nowe, dorosłe życie i staż w FBI nie były cudowne... każdy kolejny dzień był inny od poprzedniego, a to było coś co uwielbiał. Tylko czasami tęsknił za swoim starym pokojem, a jeszcze bardziej za ojcem i przyjaciółmi. Problem polegał na tym, że Lydia nie miała w swoim napiętym planie czasu na wizytę w Beacon Hills. Musiał wybrać z kim spędzić święta z dziewczyną i jej matką, która dostosowała swoje plany do Lydii, czy ze swoim staruszkiem i kilkoma futrzanymi maskotkami. Próbował jeszcze przekonać dziewczynę do chociażby dwudniowej wizyty w rodzinnym mieście i to chyba nie był najmądrzejszy z jego pomysłów. Pierwszy raz pokłócili się tak bardzo, że żadne nie chciało ustąpić. Dlatego na świątecznym obiedzie w nowo wybudowanym domu Dereka, Stilinski pojawił się sam. Już od progu powitał go grad niezbyt subtelnych pytań.

— Nie zostałem rzucony w święta. — powiedział siląc się na spokój. Nie zbyt to ładnie nawrzeszczeć na własnego ojca i najlepszego przyjaciela od razu po przyjeździe.

Jedynie Peter nie zwracał na niego uwagi, biegał z jednego końca domu na drugi. Czasami wychylał się przez okna, a raz wylazł nawet na dach. Stiles był nieco zdziwiony tym, że nikt oprócz niego się tym nie zainteresował, a jeszcze bardziej, że Derek nie starał się usadzić nadpobudliwego, lekko psychicznego wuja w jednym, dobrze widocznym miejscu. Tak, by każdy mógł mieć go na oku... na wszelki wypadek? Bo znając Petera powinni spodziewać się najgorszego. Nawet inwazji kosmitów z którymi wilkołak zdążył zaprzyjaźnić się podczas nastoletniego (nigdy nie zakończonego) buntu.

Peter kolejny raz wyszedł przed dom, ale tym razem chował coś w kieszeni kurtki. Derek tylko westchnął ciężko patrząc w stronę zamykających się drzwi wejściowych. Stilesa zaczęła zżerać ciekawość... I niby mógł zapytać kogoś przy stole, czy Peter zwariował do reszty. Tyle, że tym samym ściągnąłby na siebie uwagę wszystkich obecnych, a chwilowo zdawali się zapomnieć zarówno o nim jak i o fakcie, że przyjechał bez partnerki. Dlatego niewiele myśląc ruszył w stronę korytarza, namierzył w stercie kurtek i płaszczy swoją. Ubrał się i niepewnie wyjrzał za drzwi. Początkowo nic nie zwróciło jego uwagi, dopiero wiązanka przekleństw dobiegająca gdzieś ze wschodniej strony domu podpowiedziała mu w którą stronę miał iść.

Ciemny, przypominający odrobinę człowieka kształt stał na drabinie i próbował przymocować coś do rynny. Dobre pięć sekund zajęło zorientowanie się Peterowi, że ktoś go obserwuje.

— Stiles — mruknął Hele jakoś dziwacznie zadowolony — Czy mógłbyś mi podać śrubokręt i nóż... upadły mi gdzieś pod drabinę.

— Co ty wyprawiasz?

— A na co ci to wygląda? Wieszam światełka.

— TY wieszasz światełka?!

— Tak... Co w tym takiego dziwnego? — zapytał Hale i brzmiał na tak szczerze zdumionego, że Stiles zaczynał się poważnie zastanawiać czy w międzyczasie ktoś (Malia) nie przyłożył wilkołakowi na tyle mocno, że na skutek urazu całkowicie zmieniła mu się osobowość. Nie żeby Stilinski mógł ją wtedy winić.

— Nie ważne. — odpowiedział, bo mówienie Peterowi co o tym myślał nie było raczej zbyt rozsądne. — Nie za późno się za to wziąłeś?

— Rozwiesiłem je już tydzień temu i to chyba był błąd. Po dwóch dniach przestały świecić czerwone, a dzisiaj zgasły również niebieskie.

— I dlatego latasz jak szalony?

— Nie przegram z jakimiś durnymi lampkami. — warknął Hale przez zęby — Próbuję naprawić to cholerstwo.

— A znasz się na tym?

— To raczej nic trudnego, no nie? Muszę tylko namierzyć te przepalone i zmienić na te zapasowe...

— Każdą jedną musisz wykręcić i sprawdzić czy to ta?

— Mniej więcej.

— Dużo jeszcze ci zostało? — zapytał rozbawiony Stiles. Naprawdę ktoś podmienił im Petera. Może to jakiś jego sobowtór z równoległego wszechświata... ale opcja z kosmitami i kontrolą umysłu wciąż była równie prawdopodobna.

— Nie. Jakiś metr, może półtorej. Jeszcze przed obiadem z okna w pokoju Dereka wymieniłem zepsutą niebieską. Tylko ta czerwona jest kurewsko złośliwa... — Stiles zagryzł wargi żeby przypadkiem nie parsknąć śmiechem. Peter Hale kontra ozdoby świąteczne. — Jest! — zawołał uradowany Hale i od razu przyłożył nóż żeby podwadzić wadliwą diodę.

— Może najpierw... — Nagle ciało wilkołaka napięło się jak struna, a potem zaczęło go telepać. Następnie runął na ziemie. — odłącz od prądu. — Dokończył Stilinski i z niepokojem pochylił się nad zamroczonym Peterem.

— Żyjesz?

— Uhh.

— Czyli żyjesz. Wygląda na to, że z wilkołaków jest całkiem niezły przewodnik prądu...

— Bawi cię to?

— To tragiczne i zarazem komiczne, więc tak pół na pół. Jak mogłeś zapomnieć odłączyć prąd zanim zacząłeś grzebać w tym nożem?

— Rozproszyłem się zapachem — syknął Hale, wciąż nie podnosząc się z mokrego trawnika. Nawet nie otworzył oczu, a Stiles mógł dostrzec jak z całych sił zaciskał pięści.

— Peter? Złamałeś coś... czy tak po prostu lubisz tarzać się w liściach, bo jeśli druga opcja to mogę zostawić cię z tym samego... no problem.

— Chyba wybiłem sobie bark.

— I pomyśleć, że naprawdę tęskniłem za Beacon Hills. — westchnął Stilinski — Mam nastawić czy...?

— Dawaj.

Stiles modlił się w myślach żeby zapamiętał z kursu wszystko tak jak trzeba. Jeśli uszkodzi wilkołaka bardziej zamiast mu pomóc... to cóż, żegnaj życie. Trzask, kości wracającej na swoje miejsce sprawił, że Stilesa przeszły ciarki. I to nie z rodzaju tych dobrych.

Nawet nie zastanawiał się jak dziwaczenie muszą wyglądać: siedzący tuż obok siebie na mokrej trawie. Hale z głową opartą na kolanach, mamroczący przekleństwa w kilku językach, a on wciąż trzymający ręce na jego ramieniu. Dopiero charakterystyczne chrząknięcie przywołało go do rzeczywistości. Nad nimi stał Derek, a kilka kroków za nim Scott, który wyglądał na mocno zdezorientowanego.

— Czy może mi któryś powiedzieć dlaczego w całym domu zgasło światło? — zapytał Derek. Brzmiał na rozbawionego i jednocześnie zirytowanego.

— To na pewno wina światełek. — odpowiedział pierwsze co przyszło mu na myśl. Młodszy Hale tylko prychnął. — No może tak trochę twojego wujka... — Tym razem zrezygnowane westchnięcie — Nie, serio ja tylko tędy przechodziłem.

— Zapominasz dodać, że podałeś mi nóż i śrubokręt. A to dla mojego uroczego siostrzeńca oznacza, że jesteś współwinnym.

— Co zrobiliście?

— Nic... tylko tak jakby Peter podpiął się pod prąd... a potem pacnął na ziemie.

— Wasza dwójka... osobno działacie mi na nerwy, a kiedy pojawiacie się gdzieś jednocześnie... to chodząca katastrofa — odetchnął głęboko, popatrzył na nich groźnie ze zmarszczonymi brwiami, a potem stał się świąteczny cud i jeden kącik ust Dereka uniósł się lekko do góry. — Stiles zaprowadź go do domu, a Scott pomoże mi z tymi cholernymi światełkami.

 

Stiles nie miał nic przeciwko takiemu rozwiązaniu. Robiło się coraz zimniej, a McCall wywiercał mu spojrzeniem dziury w czaszce. Podniósł się na nogi i pomógł wstać uszkodzonemu wilkołakowi. Peter uwiesił się na nim niczym mdlejąca panienka i Stiles mógł się założyć o wszystkie swoje prezenty, że zrobił to z premedytacją.